piątek, 6 czerwca 2025

"Krzyk sowy" Patricia Highsmith

Autorka: Patricia Highsmith
Tytuł: Krzyk sowy
Tłumaczenie: Krzysztof Obłucki
Data premiery: 21.05.2025
Wydawnictwo: Noir sur Blanc
Liczba stron: 304
Gatunek: powieść kryminalna / thriller psychologiczny
 
Patricia Highsmith to amerykańska wielokrotnie nagradzana pisarka XX wieku, którą The Times kilkanaście lat temu okrzyknęło najlepszą autorką kryminałów w historii. Dla Highsmith jednak to nie intryga kryminalna była najważniejsza, a podłoże psychologiczne jej bohaterów, uwikłanie ich w ciemną stronę American Dream, ich obsesje i psychozy. Jej historie toczą się rytmem bardzo spokojnym, a napięcie w nich odczuwalne wynika z psychologicznych zawiłości i nieprzewidywalności zachowania bohaterów.
“Krzyk sowy” to jej ósma powieść, która po raz pierwszy wydana została w 1962 na rynku anglojęzycznym, na polskie tłumaczenie przyszło nam jednak czegoś długo - jakieś czterdzieści lat. Teraz Oficyna Literacka Noir sur Blanc wydała ten tytuł ponownie, w nowej szacie graficznej. Książka poza ponownymi wydaniami doczekała się również dwóch ekranizacji - pierwsza do kin weszła w 1987 roku i była produkcją francuską (autorka od lat 50-tych mieszkała w Europie, głównie we Francji i Szwajcarii, więc i miejsce powstania ekranizacji nie dziwi. Druga ukazała się w 2009 roku w wersji amerykańskiej, a główne role otrzymali Julia Stiles i Paddy Considine. Sama nie widziałam żadnej z nich, zresztą z prozą autorki dopiero dzięki temu wznowieniu i wznowieniu “Słodkiej choroby” (recenzja - klik!) zaczęłam się zapoznawać. I nie żałuję - kiedyś mogłabym jej prozy nie docenić tak mocno jak robię to teraz.
 
Pensylwania, miasteczko Langley i okolice, czas niesprecyzowany, gdzieś w okolicy końca lat 50-tych, początku 60-tych. Robert Forester kilka miesięcy temu przeprowadził się tu z Nowego Jorku, potrzebował zmiany otoczenia po rozstaniu z żoną, które wpędziło go w złe samopoczucie - przeprowadzenie się w spokojniejsze rejony miało złagodzić jego depresję. Jednak szybko zapadające wieczory niespecjalnie mu w tym pomogły - żeby nie siedzieć w domu Robert wsiadał za kółko i jechał przed siebie. Aż pewnego razu zauważył domek, a w jego oknie młodą kobietę, której nie uroda, a spokój i szczęście przyciągnęły jego wzrok. To Jenny, 23-letnia dziewczyna, która niedawno przeprowadziła się w te rejony ze Scranton, a teraz zamierza wyjść za Grega. Tak, Robert sporo o niej wie, bo na jednym przypadkowym podglądaniu się nie skończyło… I choć wie, że to złe, nie może przestać.
 
Książka rozpisana jest na 26 najczęściej kilkanaście stronicowych rozdziałów - już w takiej budowie czuć, że jest to powieść pisana w poprzednim wieku, jednak w żadnym wypadku ich długość podczas lektury nie przeszkadza. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, narrator opowiada tę historię przede wszystkim z perspektywy Roberta, jednak od czasu do czasu pojawia się też inna: Jenny, Grega czy nowego męża byłej żony Roberta. Styl powieści jest bardzo spokojny, język wyważony, jej siłą są przyjemne, realistyczne dialogi i niedopowiedzenia co do stanu emocjonalnego postaci - narrator raczej opisuje to, co robią niż to, co czują, emocji raczej musimy domyślać się sami. Całość czyta się zaskakująco dobrze od samego początku, język jest na tyle uniwersalny, że nie ma się poczucia, że jest to powieść z poprzedniego wieku.
“- Jezu! Od kiedy to faceci, którzy kradną innym dziewczyny, zasługują na obrońców?
- A od kiedy to dziewczyny są kradzione? To nie torebki z cukrem.”
Centralną postacią książki jest Robert, mężczyzna przed 30-stką, zdolny inżynier i rysownik, który ma tendencję do popadania w depresję, choć nie jestem pewna czy pod tą nazwą kryje się faktyczna choroba, którą tak określamy współcześnie. Robert wie, że jego psychika jest nie do końca stabilna, ale mimo wszystko wydaje się, że ma podejście do życia logiczne - wie, że nie powinien podglądać Jenny, nawet zauważa podobny mechanizm swojego zachowania do uzależnienia. Zresztą w chwili, gdy tłumaczy, że jego podglądactwo opiera się na tym, że chce widzieć dziewczynę szczęśliwą, z perspektywami na udane życie, jego zachowanie zaczyna być dla nas nieco bardziej zrozumiałe, nieco bardziej akceptowalne. Im mocniej go poznajemy, tym większą sympatię do niego czujemy, a jednak autorka prowadzi nas tak, że ciągle w tyle głowy pozostaje myśl - a co, jeśli nie znamy pełnego obrazu?
 
Poza postacią Roberta, szczególnie ważne w powieści są jeszcze trzy: Jenny i Greg oraz była żona Nickie. I tu przejawia się niesamowity kunszt autorki w budowania kreacji psychologicznych - nikt z nich nie jest oczywisty, co do racjonalności zachowania, a czasem nawet ich poczytalności mamy pewne zastrzeżenia. Bo choć każdy pozornie wygląda na zwyczajnego człowieka (Jenny to miła i lekko naiwna sekretarka, Greg to sprzedawca leków, a Nickie… no cóż, akurat ona od początku wydaje się najmniej racjonalna, od początku przedstawiona jest jako lubiąca wyolbrzymiać i tworzyć dramaty pseudo-malarka) od czasu do czasu mówi albo robi coś, co ten obraz zakłóca. Dokładnie jak w przypadku Roberta, więc czytelnik ma problem, by ocenić kto faktycznie mówi prawdę, a kto nagina ją do swojej kreacji rzeczywistości.
“Człowiek powinien postrzegać sprawy we właściwych proporcjach. To właśnie różniło ludzi przy zdrowych zmysłach od osób niezrównoważonych.”
I intryga opiera się właśnie na tych niejasnościach, niedopowiedzeniach, niepewnościach. Początek oparty jest o motyw podglądactwa i stalkingu, później dochodzi do tego wątek kryminalny, wplątuje się w sprawę policja. Autorka bardzo rozważnie serwuje twisty fabularne i robi to z doskonałym wyczuciem, tak że każdy jeden naprawdę zaskakuje, a napięcie przez całą powieść utrzymane jest na spójnie wysokim poziomie.
 
Muszę jednak przyznać, że po skończonej lekturze przyszła mi do głowy myśl - to grecka tragedia przełożona na język bardziej współczesny. Bo autorka stawia swoje postacie w sytuacjach niewyobrażalnie trudnych i irracjonalnych, w sytuacjach, z których nie ma tak naprawdę dobrego wyjścia. Jedna zła decyzja kumuluje kolejne, zapętla taką ilość kłamstw, że nagle okazuje się, że prawda zniknęła, a to, co ją przykryło, wydaje się nie do odplątania. Postacie okazują się marionetkami czy to losu, czy swoich skrzywionych umysłów, które nie mają wyjścia - czy zaakceptują los czy nie, i tak nie skończą jako postacie radosnej komedii.
“(...) nie żałował, że wyniósł się z Nowego Jorku. Mimo że zawsze, dokądkolwiek zmierzamy, zabieramy ze sobą swoje stare “ja”, całkowita zmiana otoczenia wychodzi nam czasem na dobre.”
Poza uwikłaniem postaci w nieuchronność losu, wplecenia ich żyć w nieracjonalność zachowań innych ludzi, autorka świetnie obrazuje zachowania stadne - to, jak ludzie skorzy są do szybkich osądów, jak nawet policja woli postawić jedną hipotezę i wokół niej budować narrację niż spojrzeć szerzej, dopuścić możliwość innej drogi zdarzeń. Społeczeństwo i policja osądzają, a co z człowiekiem, który zostaje osądzony? Obserwujemy tę bezradność, te zagonienie w kąt, w pułapkę, z której nie ma wyjścia, z której nie ma sensu szukać pomocy, bo i tak nikt tej pomocy nie udzieli. To bardzo smutne, ale bardzo uniwersalne wnioski, które były aktualnie sześćdziesiąt lat temu i och! jak bardzo aktualne są nadal. Może nawet bardziej, bo w dobie internetu szybkość wydawania społecznych sądów, oczerniania innych i hejtu wzrosła.
“(...) gdyby wszyscy na świecie nie przypatrywali się bacznie temu, co robią inni, oszalelibyśmy. Ludzie, zostawieni sami sobie, nie wiedzieliby, jak żyć.”
“Krzyk sowy” zaskoczył mnie swoją realnością i niestety ciągłą aktualnością. To opowieść o czwórce bohaterów, którzy zostają uwikłani w tak poplątaną intrygę, że nic nie wydaje się w niej oczywiste, w której prawda nawet nie do końca ma znaczenie, bo przecież co po prawdzie, kiedy otoczenie już dawno wydało swoje sądy. Oczywiście czuć w detalach, że jest to powieść z lat 60-tych XX wieku - czy to w telefonach, które przechodzą przez centralę, czy w ilości spożywanych trunków, po których wsiada się za kierownicę…To jednak tylko ten mroczny klimat historii uwiarygadnia, otacza ją papierosową mgłą, przez którą widzimy mało wyraźnie. Jej wydźwięk jest smutny, bo trochę odbiera nam sprawstwo - nieuchronność losu i sądy innych, ich działania mogą przecież tak łatwo zakłócić to, jak chcielibyśmy, by nasze życie się toczyło. Autorka doskonale oddaje kreacje postaci, które z tej matni nie potrafią się uwolnić, w których narastająca obsesja sprawia, że każdy z nich idzie drogą jednokierunkową.
 
Moja ocena: 8/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Oficyną Literacką Noir sur Blanc.




Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz