Autorka: Patricia
Highsmith
Tytuł: Krzyk
sowy
Tłumaczenie: Krzysztof Obłucki
Data premiery: 21.05.2025
Wydawnictwo: Noir sur Blanc
Liczba stron: 304
Gatunek: powieść
kryminalna / thriller psychologiczny
Patricia Highsmith to amerykańska wielokrotnie
nagradzana pisarka XX wieku, którą The Times kilkanaście lat temu okrzyknęło
najlepszą autorką kryminałów w historii. Dla Highsmith jednak to nie intryga
kryminalna była najważniejsza, a podłoże psychologiczne jej bohaterów,
uwikłanie ich w ciemną stronę American Dream, ich obsesje i psychozy. Jej
historie toczą się rytmem bardzo spokojnym, a napięcie w nich odczuwalne wynika
z psychologicznych zawiłości i nieprzewidywalności zachowania bohaterów.
“Krzyk sowy” to jej ósma powieść, która po raz
pierwszy wydana została w 1962 na rynku anglojęzycznym, na polskie tłumaczenie
przyszło nam jednak czegoś długo - jakieś czterdzieści lat. Teraz Oficyna
Literacka Noir sur Blanc wydała ten tytuł ponownie, w nowej szacie graficznej.
Książka poza ponownymi wydaniami doczekała się również dwóch ekranizacji -
pierwsza do kin weszła w 1987 roku i była produkcją francuską (autorka od lat
50-tych mieszkała w Europie, głównie we Francji i Szwajcarii, więc i miejsce
powstania ekranizacji nie dziwi. Druga ukazała się w 2009 roku w wersji
amerykańskiej, a główne role otrzymali Julia Stiles i Paddy Considine. Sama nie
widziałam żadnej z nich, zresztą z prozą autorki dopiero dzięki temu wznowieniu
i wznowieniu “Słodkiej choroby” (recenzja - klik!) zaczęłam się zapoznawać. I
nie żałuję - kiedyś mogłabym jej prozy nie docenić tak mocno jak robię to
teraz.
Pensylwania, miasteczko Langley i okolice,
czas niesprecyzowany, gdzieś w okolicy końca lat 50-tych, początku 60-tych.
Robert Forester kilka miesięcy temu przeprowadził się tu z Nowego Jorku,
potrzebował zmiany otoczenia po rozstaniu z żoną, które wpędziło go w złe
samopoczucie - przeprowadzenie się w spokojniejsze rejony miało złagodzić jego
depresję. Jednak szybko zapadające wieczory niespecjalnie mu w tym pomogły -
żeby nie siedzieć w domu Robert wsiadał za kółko i jechał przed siebie. Aż
pewnego razu zauważył domek, a w jego oknie młodą kobietę, której nie uroda, a
spokój i szczęście przyciągnęły jego wzrok. To Jenny, 23-letnia dziewczyna,
która niedawno przeprowadziła się w te rejony ze Scranton, a teraz zamierza
wyjść za Grega. Tak, Robert sporo o niej wie, bo na jednym przypadkowym
podglądaniu się nie skończyło… I choć wie, że to złe, nie może przestać.
Książka rozpisana jest na 26 najczęściej
kilkanaście stronicowych rozdziałów - już w takiej budowie czuć, że jest to
powieść pisana w poprzednim wieku, jednak w żadnym wypadku ich długość podczas
lektury nie przeszkadza. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu
przeszłego, narrator opowiada tę historię przede wszystkim z perspektywy
Roberta, jednak od czasu do czasu pojawia się też inna: Jenny, Grega czy nowego
męża byłej żony Roberta. Styl powieści jest bardzo spokojny, język wyważony, jej
siłą są przyjemne, realistyczne dialogi i niedopowiedzenia co do stanu
emocjonalnego postaci - narrator raczej opisuje to, co robią niż to, co czują,
emocji raczej musimy domyślać się sami. Całość czyta się zaskakująco dobrze od
samego początku, język jest na tyle uniwersalny, że nie ma się poczucia, że
jest to powieść z poprzedniego wieku.
“- Jezu! Od kiedy to faceci, którzy kradną innym dziewczyny, zasługują na obrońców?- A od kiedy to dziewczyny są kradzione? To nie torebki z cukrem.”
Centralną postacią książki jest Robert,
mężczyzna przed 30-stką, zdolny inżynier i rysownik, który ma tendencję do
popadania w depresję, choć nie jestem pewna czy pod tą nazwą kryje się
faktyczna choroba, którą tak określamy współcześnie. Robert wie, że jego
psychika jest nie do końca stabilna, ale mimo wszystko wydaje się, że ma
podejście do życia logiczne - wie, że nie powinien podglądać Jenny, nawet
zauważa podobny mechanizm swojego zachowania do uzależnienia. Zresztą w chwili,
gdy tłumaczy, że jego podglądactwo opiera się na tym, że chce widzieć
dziewczynę szczęśliwą, z perspektywami na udane życie, jego zachowanie zaczyna
być dla nas nieco bardziej zrozumiałe, nieco bardziej akceptowalne. Im mocniej
go poznajemy, tym większą sympatię do niego czujemy, a jednak autorka prowadzi
nas tak, że ciągle w tyle głowy pozostaje myśl - a co, jeśli nie znamy pełnego
obrazu?
Poza postacią Roberta, szczególnie ważne w
powieści są jeszcze trzy: Jenny i Greg oraz była żona Nickie. I tu przejawia
się niesamowity kunszt autorki w budowania kreacji psychologicznych - nikt z
nich nie jest oczywisty, co do racjonalności zachowania, a czasem nawet ich
poczytalności mamy pewne zastrzeżenia. Bo choć każdy pozornie wygląda na
zwyczajnego człowieka (Jenny to miła i lekko naiwna sekretarka, Greg to
sprzedawca leków, a Nickie… no cóż, akurat ona od początku wydaje się najmniej
racjonalna, od początku przedstawiona jest jako lubiąca wyolbrzymiać i tworzyć
dramaty pseudo-malarka) od czasu do czasu mówi albo robi coś, co ten obraz
zakłóca. Dokładnie jak w przypadku Roberta, więc czytelnik ma problem, by
ocenić kto faktycznie mówi prawdę, a kto nagina ją do swojej kreacji
rzeczywistości.
“Człowiek powinien postrzegać sprawy we właściwych proporcjach. To właśnie różniło ludzi przy zdrowych zmysłach od osób niezrównoważonych.”
I intryga opiera się właśnie na tych
niejasnościach, niedopowiedzeniach, niepewnościach. Początek oparty jest o
motyw podglądactwa i stalkingu, później dochodzi do tego wątek kryminalny,
wplątuje się w sprawę policja. Autorka bardzo rozważnie serwuje twisty
fabularne i robi to z doskonałym wyczuciem, tak że każdy jeden naprawdę
zaskakuje, a napięcie przez całą powieść utrzymane jest na spójnie wysokim
poziomie.
Muszę jednak przyznać, że po skończonej
lekturze przyszła mi do głowy myśl - to grecka tragedia przełożona na język
bardziej współczesny. Bo autorka stawia swoje postacie w sytuacjach
niewyobrażalnie trudnych i irracjonalnych, w sytuacjach, z których nie ma tak
naprawdę dobrego wyjścia. Jedna zła decyzja kumuluje kolejne, zapętla taką
ilość kłamstw, że nagle okazuje się, że prawda zniknęła, a to, co ją przykryło,
wydaje się nie do odplątania. Postacie okazują się marionetkami czy to losu,
czy swoich skrzywionych umysłów, które nie mają wyjścia - czy zaakceptują los
czy nie, i tak nie skończą jako postacie radosnej komedii.
“(...) nie żałował, że wyniósł się z Nowego Jorku. Mimo że zawsze, dokądkolwiek zmierzamy, zabieramy ze sobą swoje stare “ja”, całkowita zmiana otoczenia wychodzi nam czasem na dobre.”
Poza uwikłaniem postaci w nieuchronność losu,
wplecenia ich żyć w nieracjonalność zachowań innych ludzi, autorka świetnie
obrazuje zachowania stadne - to, jak ludzie skorzy są do szybkich osądów, jak
nawet policja woli postawić jedną hipotezę i wokół niej budować narrację niż
spojrzeć szerzej, dopuścić możliwość innej drogi zdarzeń. Społeczeństwo i
policja osądzają, a co z człowiekiem, który zostaje osądzony? Obserwujemy tę
bezradność, te zagonienie w kąt, w pułapkę, z której nie ma wyjścia, z której
nie ma sensu szukać pomocy, bo i tak nikt tej pomocy nie udzieli. To bardzo
smutne, ale bardzo uniwersalne wnioski, które były aktualnie sześćdziesiąt lat
temu i och! jak bardzo aktualne są nadal. Może nawet bardziej, bo w dobie
internetu szybkość wydawania społecznych sądów, oczerniania innych i hejtu
wzrosła.
“(...) gdyby wszyscy na świecie nie przypatrywali się bacznie temu, co robią inni, oszalelibyśmy. Ludzie, zostawieni sami sobie, nie wiedzieliby, jak żyć.”
“Krzyk sowy” zaskoczył mnie swoją realnością i
niestety ciągłą aktualnością. To opowieść o czwórce bohaterów, którzy zostają
uwikłani w tak poplątaną intrygę, że nic nie wydaje się w niej oczywiste, w
której prawda nawet nie do końca ma znaczenie, bo przecież co po prawdzie,
kiedy otoczenie już dawno wydało swoje sądy. Oczywiście czuć w detalach, że
jest to powieść z lat 60-tych XX wieku - czy to w telefonach, które przechodzą
przez centralę, czy w ilości spożywanych trunków, po których wsiada się za
kierownicę…To jednak tylko ten mroczny klimat historii uwiarygadnia, otacza ją
papierosową mgłą, przez którą widzimy mało wyraźnie. Jej wydźwięk jest smutny,
bo trochę odbiera nam sprawstwo - nieuchronność losu i sądy innych, ich
działania mogą przecież tak łatwo zakłócić to, jak chcielibyśmy, by nasze życie
się toczyło. Autorka doskonale oddaje kreacje postaci, które z tej matni nie
potrafią się uwolnić, w których narastająca obsesja sprawia, że każdy z nich
idzie drogą jednokierunkową.
Moja ocena: 8/10
Recenzja powstała w ramach współpracy z
Oficyną Literacką Noir sur Blanc.
Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej)
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz