maja 07, 2024

"Duffy" Dan Kavanagh

"Duffy" Dan Kavanagh

Autor: Dan Kavanagh
Tytuł: Duffy
Cykl: Nick Duffy, tom 1
Tłumaczenie: Urszula Gardner
Data premiery: 24.04.2024
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 288
Gatunek: powieść kryminalna / komedia gangsterska
 
Dan Kavanagh to pseudonim literacki angielskiego pisarza Juliana Barnesa stworzony na potrzeby jego kryminalnych powieści, które wydawał w latach 80tych XX wieku. Wszystkie (a było ich cztery) należały do jednej serii opowiadającej o przygodach byłego policjanta, teraz specjalisty do spraw zabezpieczeń Nicka Duffy'ego. W Polsce te powieści jednak nigdy się nie ukazały - do teraz. Po 44 latach od wydania oryginalnego, polski czytelnik w końcu może zapoznać się z kryminalną odsłoną zdobywcy Nagrody Bookera, pisarza, który uznawany jest za jednego z najważniejszych angielskich postmodernistów, który jest znany i ceniony, ma na koncie kilkanaście powieści oraz kilka zbiorów opowiadań i esejów. I choć sama nie porównam jego stylu to powieści wydawanych pod jego prawdziwym nazwiskiem, to mogę przyznać, że kryminał wyszedł mu naprawdę nieszablonowo!
 
Historia “Duffy'ego” rozpoczyna się w latem 1979 roku w małej angielskiej miejscowości West Byfleet. Pewnego popołudnia do drzwi Rosie McKechnie puka mężczyzna przedstawiający się jako pracownik gazowni. Niestety, tuż po przekroczeniu progu okazuje się, że był to zwykły fortel - to bandyta, za którym zjawia się kolejny. Obydwoje szybko Rosie obezwładniają, zasłaniają jej oczy i przywiązują do krzesła, mówiąc przy tym dosyć dziwne rzeczy - coś o pończochach, coś o jakiejś Barbarze. Ostatecznie trochę rozglądają się po domu, ale nic nie kradną, przed wyjściem jednak atakują Rosie nożem - i te zachowanie jest dosyć dziwne, bo robią tylko jedno nacięcie na plecach… No dobra, zostawiają za sobą jeszcze jedną makabryczną pamiątkę. Kiedy po kilku godzinach do domu wraca mąż Rosie, Brian, lokalny przedsiębiorca, zastaje żonę we łzach i krwi. Oczywiście sprawę zgłaszają na policję, ta jednak niewiele może wskórać. Jakiś czas później Brian dostaje dziwny telefon w siedzibie swojej firmy - dzwoni ktoś, kto podaje się za Salvatorego, który stoi za napadem na Rosie, a teraz chce od Briana pieniędzy. Nieznacznej sumy, ale kiedy żąda jej co tydzień, mężczyzna się denerwuje. Policja nadal go zbywa, więc w końcu decyduje się na pomoc prywatną - i tu wkracza na scenę Nick Duffy! Czy uda mu się sprostać temu zadaniu?
 
Książka rozpisana jest na 9 rozdziałów, które mimo że długie i raczej pisane jednym ciągiem, jakoś dobrze do tej historii pasują. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, narrator skupia się na Duffy'em od razu, gdy ten się pojawia, wcześniej opisuje oczywiście los państwa McKechnie'ech. Narrator jest wszechwiedzący, przedstawiając aktualne losy bohatera, często opowiada czytelnikowi o jego przeszłości, dzięki czemu rozumiemy jego reakcje i zachowanie. Styl powieści jest ciekawy, utrzymany w tonie komediowym, który świat rysuje grubą kreską. Język z jednak strony nie jest specjalnie wysublimowany - kiedy zanurzamy się w pełne prostytucji i seksu za pieniądze Soho raczej nie bawimy się w okrężne nazewnictwo - z drugiej jednak czuć, że historia opowiadana jest w sposób elokwentny, mimo bezpośredniości nie ma tutaj wulgarności, jest inteligentna zabawa w gangsterskim stylu. Czyta się to zadziwiająco dobrze!
 
Sam bohater, Duffy, to też postać zaskakująca. Przez trzy lata służył w policji, teraz od czterech prowadzi własny biznes. Niewysoki, z kolczykiem w uchu, o biseksualnych preferencjach, o czym czytelnik szybko się przekonuje - tutaj nie ma tematów tabu, tutaj nurzamy się nie tylko w zagadce kryminalnej, ale i w najbardziej zwierzęcych z ludzkich odruchów. A jednak w jakiś sposób budzi w czytelniku sympatię - czy to przez małe natręctwa, a może przez ciągle poczucie zagubienia i dawnej krzywdy, jaką odczuwa?
Oczywiście prócz Duffy'ego jest też spore grono postaci drugoplanowych, które w jakiś sposób wikłają się w intrygę - nie są to może bardzo pełne postaci, a raczej rekwizyty służące do przekazania konkretnej historii, ale w wypadku tej formy literatury i tej objętości ich rola jest w pełni wystarczająca. Podobały mi się kreacje gangsterów - jednych zaskakująco inteligentnych, drugich zabawnie głupich, które przez ten kontrast, ich sposób wypowiedzi dodają historii mocnego elementu komediowego.
 
Sama intryga kryminalna osadzona jest na zasadzie komedii pomyłek - jest bohater, nieświadomy w coś się pakuje i coś się zaczyna dziać - czy to wszystko faktycznie przypadki czy ktoś nad wydarzeniami czuwa? Historia może nie jest prowadzona szybkim tempem, a przez ten komediowy styl i wszechotaczający seks, usypia czujność czytelnika, tak że jak zaczyna się już faktycznie dziać, to zostajemy w głębokim szoku. Historia prowadzona jest sprawnie, jest zajmująca, ciekawa i zaskakująca, utrzymana w klimacie solidnej, ale komediowej gangsterki.
 
No właśnie, bo Kavanagh przenosi nas w dosyć podrzędny świat - zanurzamy się w londyńskie Soho, gdzie na ulicach łatwiej spotkać dziwki i ich alfonsów niż normalnego przechodnia. W te rejony zapuszczają się tylko ci, co szukają mocnych wrażeń, więc co robi tam Duffy? On zna te rejony jeszcze z czasów służby w policji, a i teraz też zdarza mu się tam wpaść, kiedy chce kogoś przyprowadzić do domu na jedną noc… Czytelnik zatem przechadza się z nim po tych ulicach, rozmawia z zaprzyjaźnionymi prostytutkami, odwiedza ’salony masażu' i inne dziwne przybytki… I autor to wszystko opisuje bardzo dosłownie, a jednak robi to w tak komediowo-inteligentny sposób, że nawet mnie to niespecjalnie przeszkadzało. To takie trochę “Kroniki Times Square” w komediowym wydaniu.
 
“Duffy” to książka kryminalna raczej wymykająca się schematom. Nam współcześnie na pewno będzie kojarzyć się z komediami Guya Ritchiego, z “Przekrętem” czy “Revolverem” - to dokładnie ten rodzaj brytyjskiego humoru, ten w którym rozsiadamy się przypadkowo w środowisku gangsterskim, wikłamy w brutalną intrygę przedstawioną z komediową uszczypliwością. Sama bawiłam się naprawdę dobrze, mimo że sporo w tej książce seksu, czego jakoś normalnie w kryminalnych powieściach nie lubię - tu jakimś sposobem to wszystko do siebie świetnie pasuje. To taka historia na jeden-dwa wieczory, zaskakująco odprężająca, inteligentna rozrywka. Sama jestem zdziwiona tym jak bardzo mi się podobało! Mam więc nadzieję, że wydawnictwo pokusi się również o dalsze przygody Duffy'ego!
 
Moja ocena: 7,5/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Świat Książki.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

maja 06, 2024

"Dotyk śmierci" J.D. Robb

"Dotyk śmierci" J.D. Robb

Autor: J.D. Robb
Tytuł: Dotyk śmierci
Cykl: Oblicza śmierci, tom 1
Tłumaczenie: Małgorzata Cendrowska-Saganowska
Data premiery: 24.04.2024
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 400
Gatunek: powieść kryminalna
 
J.D. Robb to pseudonim literacki Nory Roberts, który powstał w roku 1995 na potrzeby odróżnienia jej nowego oblicza - od kilkunastu lat znana była na świecie jako autorka powieści obyczajowo-romansowych, teraz miała debiutować jako autorka kryminalna pierwszym tomem serii Oblicza śmierci pt. “Dotyk śmierci”. Z początku seria przewidziana była jako trylogia, a jednak… mamy prawie trzydzieści lat później i serię liczącą już 58 tomów! Nie wiem czy to nie rekord długości serii kryminalnej, ale liczba jej tomów jest naprawdę imponująca, a co ciekawe - sama poznawałam tę serię właśnie od ostatniego roku, od ostatnich czterech tomów (w Polsce na razie ukazały się 54) i przyznaję, że to nadal dobre, rozrywkowe powieści, w których wcale nie czuć zmęczenia materiału. Teraz już mogę powiedzieć, że poziom również jest utrzymany - bo teraz, dzięki nowemu wydaniu tomu pierwszego, miałam przyjemność zapoznać się z debiutem!
“Dotyk śmierci” na rynku anglojęzyczny ukazał się w 1995, u nas dwa lata później pod skrzydłami nieistniejącego już wydawnictwa. Na początku lat dwutysięcznych wydany ponownie przez Prószyński i S-ka, a teraz na rynku pojawia się znowu - pod szyldem Wydawnictwo Świat Książki. Nie wiem czy wydawnictwo planuje wznawiać wszystkie tomy serii, ale z pewnością tom drugi jest już widoczny w zapowiedziach na maj.
 
Historia “Dotyku śmierci” toczy się w niedalekiej przyszłości, gdzieś w okolicach 2050 roku. W nowojorskiej policji pracuje trzydziestoletnia Eve Dallas w stopniu porucznika z ponad dziesięcioletnim stażem. To jedna z najlepszych śledczych wydziału, ceniona i angażowana do ważnych spraw, choć sama z równą uwagą traktuje każde śledztwo. Teraz, rankiem po niespokojnej nocy, podczas której w czasie interwencji zabiła napastnika, jednak niestety nie udało jej się uratować dziecka, zamiast na obowiązkowe badania psychologiczne, jej szef kieruje ją do sprawy o najwyższym stopniu tajności. Zamordowana została wnuczka senatora DeBlassa, która od pewnego czasu, na złość rodzinie, była licencjonowaną panią do towarzystwa. Zginęła w sposób bardzo brutalny, nieco staroświecki i widowiskowy, a morderca zaznaczył - to pierwsza ofiara. Będzie ich sześć. Eve nie ma więc czasu do stracenia - liczy się każda chwila, w końcu nie wiadomo jak szybko morderca przejdzie do kolejnych czynów… Przed nimi mocno poplątana gra, w której naprawdę ciężko obstawić kto wygra.
 
Książka rozpisana jest na 20 średniej długości rozdziałów. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego przez narratora wszechwiedzącego, który głównie opisuje czytelnikowi historię z punktu widzenia Eve, choć zdarzają się wyjątki - raz czy dwa obserwujemy samego mordercę, raz czy dwa Roarke'a, który szybko staje się głównym podejrzanym, a równocześnie wpada w oko Eve. Narrator patrzy na historię całościowo, przedstawia nam nie tylko zdarzenia, ale i myśli, i emocje postaci, z perspektywy których strony akurat historię opisuje. Styl powieści jest codzienny, nie ma w nim wulgaryzmów, nie ma też specjalnych zabiegów literackich, przez co książkę można traktować jako czystą rozrywkę - tekst czytelnika nie męczy, nie wymaga też specjalnie dużego skupienia. Przyczepię się jednak znowu do małego detalu - gdzieś tam z dwa razy pomylone były związki frazeologiczne - oczywiście patrzę na to jak na prozę współczesną, nie gwarantuję więc czy te trzydzieści lat temu te sformułowania nie były poprawne. Ale to naprawdę szczegół, który w żaden sposób nie odnosi się do ogólnie przyjemnych wrażeń z lektury.
“(...) gdy zabijanie sprawia gliniarzowi przyjemność, to wkracza on na niebezpieczny teren.”
Jak już po dużo późniejszych tomach mogę stwierdzić, zamysł autorki na tę serię był taki, by układać solidne, skupione na samej zagadce intrygi kryminalne i okraszać je nutką romansu. W późniejszych tomach tych scen romansowych nie ma już wiele, w tej jednak, w jej pierwszym kryminale trochę jest. Wynika to też z samej historii tej powieści - w końcu ofiary to prostytutki, które właśnie dawaniem uciech cielesnych się trudnią. Mówiąc oczywiście “trochę” mam na myśli z cztery albo pięć - dla mnie to dużo, więc po pierwszych dwóch zwyczajnie już te opisy omijałam.
“(...) ja tylko opisuję tę historię, ja jej nie tworzę. A jest w niej wszystko. Seks, przemoc, pieniądze.”
Teraz kiedy ten znielubiony przede mnie wątek w kryminałach mamy już wspomniany, możemy zająć się tym, co w kryminałach dobre. A zatem zagadką kryminalną. Roberts postawiła tu na klasykę - mamy seks, mamy zbrodnię, mamy duże pieniądze - w końcu wnuczka senatora to kobieta majętna, która swoje usługi świadczyła tylko naprawdę bogatym klientom. Wszystko to okraszone jest sporymi emocjami - zbrodnia jest brutalna, seks kontrowersyjny, a pieniądze… no cóż, te to zawsze budzą w ludziach najgorsze instynkty. Czy więc nie jest to naprawdę dobry przepis na kryminał?
“Wciąż ponoszą ryzyko, uprawiając najstarszy zawód świata, bo z nim wiążą się najstarsze na świecie zbrodnie.”
W mojej ocenie intryga kryminalna wypada całkiem dobrze - mamy tutaj tą wspomnianą już grę pomiędzy inteligentnym mordercą a równie mądrą śledczą, my pozostajemy widzami, którzy zwracają głowę raz w jedną, raz w drugą stronę. Śledztwo prowadzone jest ciekawie, co z pewnością jest również zasługą dobrej kreacji głównej bohaterki, jak i czasu akcji, ale samo w sobie również jest satysfakcjonujące - może i ostatniego twistu się domyślałam, ale przez większą część lektury rozwiązanie historii stanowiło dla mnie nie lada zagadkę.
“Dumni mężczyźni często ukrywają ból pod maską agresywności.”
Wśród tego wszystkiego to jednak sama Eve, kreacja głównej bohaterki, skupia większą część uwagi. Bo jest to postać solidna, rewelacyjnie nadająca się na policjantkę. Eve ma za sobą naprawdę trudne dzieciństwo, po którym do teraz zmaga się z koszmarami, a które sprawiło, że teraz od ludzi trzyma się raczej w oddaleniu - ma jedną czy dwie przyjaciółki, jednak nikogo tak naprawdę do siebie nie dopuszcza. Cały czas czujna, cały czas ma się na baczności i trzyma własne emocje na wodzy. Jej głównym celem jest szukanie sprawiedliwości - nie zależy jej na awansach czy poklasku, na rozgłosie czy pieniądzach - ona chce po prostu, by sprawca zbrodni dostał odpowiednią karę i by to ona była tą, która go zakuła w kajdanki, która przechytrzyła jego grę. I faktycznie ma na to szansę, bo skupiona na jednym celu, wspomagając się intuicją, czasami pracuje nawet lepiej niż wysokiej technologii komputer.
“Wiesz, Dallas, nosisz broń w taki sposób, jak inne kobiety perły.”
A jednak i twarda Eve po czasie trochę sobie odpuszcza - ci, co znajdą dalsze tomy serii, wiedzą jaką rolę będzie odgrywał dalej Roarke i już tutaj mocno swój wpływ na życie Eve zaznacza.
“I z przerażeniem uświadomiła sobie, że mu wierzy, a nie miała pewności, żadnej pewności, czy nie uwierzyła mu tylko dlatego, że było jej to potrzebne.”
Na koniec muszę też zwrócić uwagę na czas akcji, bo ten dla współczesnego czytelnika jest ciekawostką, ale biorąc pod uwagę to, że jest to książka sprzed prawie trzydziestu lat, to na ówczesnych czytelnikach musiał zrobić chyba kolosalne wrażenie. Jak już wspomniałam, historia toczy się w niedalekiej przyszłości, rok nie jest dokładnie określony, ale jest gdzieś pewnie okolice lat 50tych XXI wieku. I bardzo jestem ciekawa na jakiej podstawie autorka zbudowała tę wizję przyszłości - mamy tutaj duże zaawansowanie technologiczne jak np. rozmowy telefoniczne to zawsze videorozmowy, czy do komputerów się mówi, a klawiatura to coś, co potrafią obsługiwać tylko starej daty programiści… Są latające samochody, lasery zamiast broni palnej, autokucharze, czyli coś jak aktualne roboty kuchenne tylko zdecydowanie bardziej zaawansowane. Bardzo więc bliska jest to wizja temu, z czego aktualnie sami korzystamy gdy chodzi o technologię, a które te trzydzieści lat temu przecież były jeszcze przepowieściami, mocno fantastycznymi elementami. Z tą świadomością czyta się tę powieść naprawdę ciekawie!
“Choć odnieśliśmy ogromne sukcesy w inżynierii genetycznej, zapłodnieniach in vitro, programach społecznych, wciąż nie potrafimy kontrolować podstawowych ludzkich wad: porywczości. żądzy, zazdrości.”
Podsumowując, “Dotyk śmierci” czyli debiut kryminalny Nory Roberts i pierwszy tom serii Oblicza śmierci był dla mnie przyjemną ciekawostką, dobrym relaksem i potwierdzeniem tego, co już mi pisali inni - że jest to seria naprawdę równa, co, biorąc pod uwagę liczbę tomów, jest nie lada wyczynem! Jest to kryminał z gatunku tych rozrywkowych, który łączy największe ludzkie ciągotki i choć raczej nie chodzi tutaj o samą brutalność, to jednak dużo się dzieje - jest trochę seksu, trochę walki, trochę strzelanek. Podobał mi się też temat podejścia zawodowego do kobiet - w tym wypadku oczywiście męscy bohaterowie im umniejszają, jednak Eve ich głupie przekonania prostuje - czasem bezpośrednio, pięścią, choć raczej nie jest typem człowieka bez przyczyny uciekającego się do przemocy. Fajnie było spojrzeć na Eve jak na postać dopiero się kreującą, fajnie poznać jej początki. Mam nadzieję na kolejne lektury z tej serii!
 
Moja ocena: 7/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Świat Książki.

Dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

maja 03, 2024

"Zaginięcie Kimmy Diore" Delphine de Vigan

"Zaginięcie Kimmy Diore" Delphine de Vigan

Autor: Delphine de Vigan
Tytuł: Zaginięcie Kimmy Diore
Tłumaczenie: Marta Turnau
Data premiery: 24.04.2024
Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 366
Gatunek: thriller psychologiczny
 
Delphine de Vigan to francuska pisarka, która tworzy już od ponad dwudziestu lat. Debiutowała książką wydaną pod pseudonimem, która zawierała jej autobiograficzną historię o nastoletniej walce z anoreksją. I wygląda na to, że przy podobnie psychologicznych trudnych tematach już została. Choć nie wydaje często, na koncie ma już kilkanaście powieści, w Polsce ukazało się siedem z nich. W tym jej najnowsza, ostatnia jak na ten moment powieść z 2019 roku - “Zaginięcie Kimmy Diore”. A przynajmniej pod takim tytułem książka została wydana teraz, w 2024 roku, jednak trzeba zaznaczyć, że dostępna u nas była już wcześniej - od 2022 roku, kiedy to ukazała się po raz pierwszy pod innym tytułem - “INSTAdzieci”. Sama te dwa lata temu nie zwróciłam na ten tytuł uwagi, więc bardzo cieszę się z ponownego wydania - to jedna z tych pozycji literackich, która zostaje w czytelniku naprawdę na długo!
 
Historia “Zaginięcia Kimmy Diore” toczy się w okolicach Paryża, w roku 2019. Mélanie Claux to była uczestniczka reality show, która mimo swoich oczekiwań, nie została wtedy sławna. Jednak sławę sobie wypracowała przez ostatnie kilka lat - dzięki internetowi i platformom takim jak YouTube i Instagram wypromowała swoje dzieci, 8-letniego Sammy'ego i 6-letnią Kimmy, na gwiazdy internetu. Ich subskrypcje sięgają milionów, mają podpisane wielkie umowy z firmami, które chcą się na ich profilach promować - życie zatem upływa im stale on-line. Mélanie jednak nie uważa, by swoje dzieci wykorzystywała, podkreśla, że same chcą brać w tych sesjach udział. Ich bajkowy świat jednak rozpada się na kawałki jednego popołudnia - w czasie gdy dzieci bawiły się na zewnątrz, Kimmy zniknęła. Sammy przerażony poinformował o tym matkę, jednak wielogodzinne przeszukiwania okolicy nic nie dały. Trzeba zawiadomić policję. Sprawia trafia do zespołu, którego częścią jest Clara Roussel, która choć z mediami internetowymi specjalnie nie jest obeznana, to jest doskonałą, uważną śledczą - szybko wyłapuje, że w rodzinie Diore'ów nie ma czegoś takiego jak prywatność, nie dosyć, że sama Mélanie relacjonuje w sieci gdzie i co robią, to jeszcze nie chroni na filmikach paczek, na których widać ich adres domowy… Komu więc w oko wpadła Kimmy? To przecież mógł być każdy… Jak odnaleźć sprawcę wśród milionów obserwatorów? I czy to na pewno potencjalna grupa sprawców? A może należy szukać bliżej?
 
Książka podzielona jest na dwie tytułowane części, która składają się na nienumerowane, krótkie rozdziały pisane w narracji trzecioosobowej czasu przeszłego w części pierwszej oraz czas teraźniejszego w części drugiej. W części pierwszej poza historią przedstawioną z perspektywy Mélanie i Clary. dostajemy też wstawki - przeważnie są to fragmenty z przesłuchań lub opisy dowodów, tych internetowych, zaczerpniętych w profilów Mélanie. Te wstawki są oczywiście w tekście odpowiednio zaznaczone. Historia toczy się naprzemiennie przedstawiając losy postaci, narrator uważnie przygląda się obydwu swoim bohaterkom - opisuje ich emocje, charaktery i cały biogram, dzięki czemu już na początku lektury znamy historię kobiet, mamy mocno ugruntowany punkt wyjścia pod aktualną historię. Narrator jednak nie ocenia, przedstawia to, co bohaterki chcą oddać czytelnikowi. I taka też wydaje się cała książka - przedstawia czytelnikowi fakty, obrazuje problem, przytacza argumenty dwóch stron, dając czytelnikowi pole do własnych przemyśleń. Stylistycznie książka jest płynna, język wyważony, nie ma tutaj miejsca na wulgarności i przekleństwa - uwaga jest przecież w całości skupiona na problemie.
„Sieć cenzurowała zdjęcia piersi i pośladków. Ale w zamian za jedno kliknięcie, serduszko czy kciuk w górę pokazywano swoje dzieci, swoją rodzinę, opowiadano swoje życie. Każdy mianował się kuratorem własnej wystawy, a ona z kolei stała się niezbędnym elementem realizacji siebie.”
Gatunkowo ciężko jest mi tę powieść gdzieś dokładnie przypisać - czy jest to literatura piękna? Nie czuję tego tak do końca. Według mnie najbliżej historii do thrillera psychologicznego, powieści kryminalnej z dobrym przesłaniem, której intryga jest tak naprawdę tylko pretekstem do pogadania o tematach społecznie ważnych. Ale i nie można lekceważyć zagadki - przecież mamy zaginięcie dziecka i śledztwo, całkiem solidnie opisane. Choć narrator nie przejawia żadnych emocji, to jednak sam czytelnik je czuje - czuje ten strach matki, jej rozpacz i niepewność co dzieje się z jej dzieckiem. Samo śledztwo, działania policji też są warte uwagi - muszą działać szeroko, zarówno fizycznie na potencjalnym miejscu przestępstwa i okolicach, jak i wirtualnie - szukać powodów i sprawcy zbrodni w sieci. Jednak Clara, policjantka wydaje się kobietą bardzo racjonalną, nie dającą się kierować emocjami, więc to emocje Mélanie się nam mocniej udzielają i wzbudzają najróżniejsze odczucia - Mélanie tym samym pokazuje nam się jako matka, która faktycznie się przejmuje. Czy zatem mogła robić coś, co potencjalnie krzywdzi jej dzieci? Zagadka trzyma czytelnika w zaciekawieniu, w uwadze i skupieniu nad kolejnymi poczynaniami policji i sprawcy, w niepewności o losy tak znanej, a więc nie prowadzącej normalnego życia dziecka dziewczynki…
“Jej zawodem była nieustanna nieufność, poddawanie w wątpliwość. Szukanie luki, niespójności, kłamstwa. Myślenie wbrew dowodom, intuicjom, wrażeniom. Tropienie strefy cienia i zakamarków.”
Jak wspomniałam, jednak ta intryga wydaje mi się tylko punktem wyjścia do refleksji na tematy mocno dla nas istotnie - na temat życia w sieci, które przesuwa granice prywatności, w której sami dobrowolnie dzielimy się faktami o sobie i swoich bliskich. Początki takiego ‘’ekshibicjonizmu’ sięgają początków XXI wieku, kiedy w telewizji pojawiły się programy reality show. Później przyszedł internet, miejsce, gdzie każdy może wykreować się na kogo tylko chce. Ludzie z jednej strony stali się tymi, którzy chętnie podglądają życie innych, z drugiej tymi, którzy tym swoim życiem, najczęściej mocno wyidealizowanym, chcą się ze światem dzielić. I tak zadajemy sobie pytanie o prywatność, o powody tej formy ekshibicjonizmu i tego czym to wszystko tak naprawdę jest.
“Te kobiety wydawały jej się wzruszające i wartościowe. Dawały jej odwagę, by stawić czoło kolejnemu dniowi. Dzięki algorytmowi Melanie odkryła kolejne kanały i nowe filmiki. Kochała wszystko, co było  p r a w d z i w e, wszystko, co opowiadało o egzystencjach podobnych do jej własnej, które mogły sprawić, że czuła się mniej samotna. Algorytm dobrze ją zrozumiał.”
Jednak najważniejszy temat to dzieci w sieci i to pojęty bardzo szeroko, choć oczywiście przede wszystkim skupiający się na dzieciach, których rodzice z obecności w sieci zrobili zawód, zarobek dla całej rodziny. Przyglądamy się temu jak wygląda ich życie, jak wyglądają kontakty ze światem, z rówieśnikami. Jak wpływa to na charakter, na jego kształtowanie i postrzegania świata. Po drugie jednak trzeba się też zastanowić ogólnie nad udostępnianiem wizerunku dzieci w sieci. Czy dzieci, gdy będą już dorosłe, będą same o sobie decydować, nie będą miały rodzicom za złe, że publikowali ich zdjęcia, filmiki? I czy na pewno jesteśmy świadomi co się z tymi materiałami dzieje? Czy na pewno to tylko rozrywka dla innych, czy… no właśnie - potencjalny wyzwalacz zbrodni? Oczywiście tutaj ukazanej w skali nieco ekstremalnej, nie każde dziecko obecne w sieci jest porywane, ale kto wie co zwichrowani dorośli robią z tymi materiałami?
“Ale setki milionów dzieci i nastolatków marzą o takim życiu, jakie prowadzą Samy i Kimmy. Życiu pod znakiem zbytku.”
Książka mocno daje do myślenia, w tematach samej prywatności, intymności, zmusza do zastanowienia czy w dobie internetu dalej jest jeszcze takie pojęcie, każe się zastanowić czemu sami chcemy się prywatnymi sprawami z przecież tak naprawdę obcymi ludźmi dzielić. Pyta o granice, o wpływ, o kondycję życia całego społeczeństwa, nie tylko jednostki.
“(...) pojęcie intymności, ogólnie rzecz biorąc, głęboko ewoluowało. Granice między tym, co wewnątrz, i tym, co na zewnątrz, zniknęły już dawno temu. To nie Mélanie wymyśliła kreowanie siebie, swojej rodziny, swojej codzienności i polowanie na lajki. Były one obecnie sposobem na życie, na zaistnienie w świecie.”
Oczywiście warto też zwrócić uwagę na kreacje postaci, które stoją do siebie w kontraście. Przyznam, że przez to, że Clara jest wycofana i patrzy na sytuację świeżym, ale i mocno racjonalnym okiem, ciekawszą postacią pod względem skomplikowania psychologicznego wydała mi się Mélanie. To kobieta, którą ciężko rozgryźć. Przyglądamy się z początku jej wspomnieniom z dzieciństwa, zastanawiamy skąd u niej ta potrzeba sławy. Czy czasem po prostu ludzie tak mają? Obserwujemy jej obraz jako matki - sama uważa, że jest naprawdę oddana swoim dzieciom, że to, co robi, robi dla nich, dla ich dobra. Obserwujemy jej priorytety, jej styl życia, jej uzależnienie od sieci, od fanów, do uwielbienia. Równocześnie widzimy jej życie prywatne i zastanawiamy się jakim ona tak naprawdę jest człowiekiem? Wydaje się, że faktycznie nie ma złych intencji, ale jednak jej postrzeganie świata wydaje się zakrzywione. Jednak czy sami nie znamy takich ludzi w życiu realnym? Znowu - może nie aż tak bardzo jaskrawych, ale jednak takich, którzy sami wyrzekają się prywatności po to, by mieć jakieś poczucie sensu i uznania, czy po prostu potwierdzenie istnienia, jakkolwiek fikcyjne by ono nie było.
“Nade wszystko kochała telewizję. Uczucie pustki, jakiego doznawała, nie umiejąc go opisać, być może swego rodzaju niepokój lub obawa, że życie jej się wymyka, uczucie drążące czasami w jej brzuchu wąską studnię bez dna znikało, dopiero kiedy siadała naprzeciw małego ekranu.”
“Zaginięcie Kimmy Diore” to jedna z tych książek, o których pisać mogłabym jeszcze długo. Jest tak bogata w tematy, tak mocno poruszająca, tak bardzo dająca do myślenia! Autorka zmusza czytelnika do refleksji na temat szeroko pojętej obecności w sieci, siebie i swoich bliskich. W tej, liczącej przecież nie tak wiele stron, książce dostajemy tyle tematów do przemyśleń, tyle różnych oblicz obecności w sieci, że mamy wrażenie, że z każdą stroną odkrywamy coś nowego. Historia jednak nie sprawia wrażenia, jakby czytelnik miał być przez autorkę pouczany - nie, dostajemy konkretne sytuacje, statystyki, historie, które znamy - jednak ukazane w świetle zagrożeń, jakie mogą się z tymi wiązać. To powieść ciekawa, dosadna, wstrząsająca, którą gorąco polecam - nie, żeby zniknąć z sieci całkowicie, jednak by konkretnie przemyśleć ilość czasu, jaki w tej sieci spędzamy i rodzaj materiału jakim się z tym wirtualnym światem dzielimy. Bo przecież z sieci nic nie znika, a z każdym kolejnym rokiem informacji, które sami tam przekazujemy, nawet nieświadomie, jest coraz więcej. Solidna dawka tematów do przemyślenia!
 
Moja ocena: 8,5/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Sonia Draga.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

maja 01, 2024

"Debit" C.J. Tudor

"Debit" C.J. Tudor

Autor: C.J. Tudor
Tytuł: Debit
Tłumaczenie: Tomasz Wyżyński
Data premiery: 24.04.02024
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 408
Gatunek: thriller / postapo
 
C.J. Tudor to brytyjska autorka powieści kryminalnych, która choć kochała pisać od dziecka, debiutowała po trzydziestce. Wcześniej imała się różnych prac, teraz chyba w końcu znalazła swoje miejsce na ziemi. Na koncie ma już sześć powieści, z czego pięć ukazało się w Polsce oraz jedną antologię historii z pogranicza makabry, kryminału i grozy. I choć sama czytałam właśnie tylko ten zbiór (recenzja - klik!), to wygląda na to, że właśnie te trzy określenia są trafną charakterystyką jej twórczości, bo i w “Debicie” wszystkie je znajdziemy. Jest to jej przedostatnia nowość, która na jej rodzimym rynku ukazała się w styczniu 2023 roku. Co zaskakujące, jak sama zdradza w posłowiu, na pomysł tej historii wpadła jeszcze w czasach przed pandemią koronawirusa…
 
Historia “Debitu” toczy się w bliżej nieokreślonej przyszłości, świat to teraz niebezpieczne miejsce - krąży po nim wirus, z wysokim odsetkiem śmiertelności, na który nie wynaleziono ciągle lekarstwa ani szczepionki. W tej rzeczywistości tkwią Hannah, Meg i Carter. Cała trójka jest w pewnym rodzaju zamknięciu. Hannah budzi się w przewróconym na bok autokarze, który chwilę temu wpadł w poślizg - jechała z kilkunastoma studentami do miejsca w górach, gdzie mieli schronić się przed zarazą. Jednak teraz utknęli, żywi obok zmarłych, na totalnym pustkowiu, w śniegu i mrozie. Czy teraz mogą liczyć na pomoc z zewnątrz? Meg z kolei utknęła w kolejce linowej - w szóstkę zmierzali na szczyt góry, jednak coś się stało - chyba jakaś awaria? Kolejka stoi, oni wiszą wiele metrów nad ziemią. Panuje mróz, zamieć, więc jak długo mogą tak wytrzymać? No i jest jeszcze Carter, który wraz z kilkorgiem innych mieszka w głuszy, gdzie muszą dbać o stałe dostawy prądu - gdyby zabrakło go na dłużej niż 8 sekund, śmiertelne niebezpieczeństwo mogłoby wejść do środka…. Co łączy te postacie, dlaczego poznajemy ich historie? I jak wyratują się z tych sytuacji zamknięcia, czy uda coś im się zrobić, by przeżyć?
“Koniec świata nie następuje z powodu złych ludzi, zombi ani nawet wirusa. Wywołują go zwykli ludzie.”
Książka rozpisana jest na prolog i trzy tytułowane części - pierwsze dwie składają się z nienumerowanych, krótkich rozdziałów naprzemiennie przedstawiających historię trzech postaci, część trzecia to trzy rozdziały i dwa, które pewnie można nazwać epilogiem. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego przez narratora wszechwiedzącego, który opisuje historię z perspektywy trójki postaci, opisuje nie tylko to, co się dzieje na zewnątrz, ale i w głowach postaci, więc choć akcja toczy się chronologicznie, to my często dostajemy obraz wspomnień każdej z tych postaci. Rozdziały są krótkie, jest dużo dialogów, książkę czyta się bardzo sprawnie, choć ode mnie pod tym względem dostała niewielki minus - jest w niej kilka błędów, które ktoś - redaktor bądź korekta - zdecydowanie powinni wyłapać. To jednak z trzy pojedyncze przypadki, które rzuciły mi się w oczy, a przy zakręceniu całej fabuły, rozumiem skąd wzięło się te niedopatrzenie. Książka pisana jest językiem codziennym, jest bogata w emocje, a zatem też nic dziwnego, że i czasami pojawiają się mocniejsze słowa. Ale wszystko do siebie dobrze pasuje, dzięki czemu lektura sprawia przyjemność.
“Przypuszczała, że wszyscy w dalszym ciągu wierzą w powrót do normalności. A przynajmniej pozorów normalności. To tylko epizod, przykry wypadek. Uratuje ich nauka. Oczywiście. Wszyscy rozpaczliwie usiłowali ślepo w to wierzyć, jak fanatycy religijni. Pojawi się lekarstwo albo szczepionka, a ludzkość znowu zajmie się konsumpcją, wojną i destrukcją, niszcząc planetę dla przyszłych pokoleń. Bogacze będą odbywać wycieczki turystyczne w kosmosie, a nędzarze żebrać o jedzenie. Normalka.”
Wspomniałam już o zakręceniu fabuły, zatem na tym teraz na chwilę się skupmy. Historia zbudowana jest w ten sposób, że czytelnik zostaje rzucony na głęboką wodę - ktoś gdzieś jest, ale nie wiadomo kompletnie o co chodzi, do czego te sytuacje mają postacie doprowadzić. Zatem czytelnik raz po raz zaskakiwany jest i przez wydarzenia aktualne, ale nie tylko - są przecież też wspomnienia postaci, o których nam odpowiadają, a które są równie zajmujące jak to, co dzieje się teraz. Przyznam, że budowa tej powieści jest pomysłowa, sama nie wpadłam na to, jak intryga się połączy i rozwiąże.
“Ludzie zawsze chcą coś odkryć. Sekrety, odpowiedzi na pytania. Ale często tak naprawdę lepiej nie wiedzieć. Gdyby ludzie tak bardzo nie pragnęli powiększać swojej wiedzy, prawdopodobnie nie byliby teraz w takiej koszmarnej sytuacji. Wiedza nie zawsze jest dobra. A nawet jeśli jest dobra, nie zawsze wpada w dobre ręce. Jeśli wiedzę otrzyma idiota, zniszczy świat.”
Bardzo ciekawa jest również kreacja świata przedstawionego. Z jednej strony jest całkowicie oderwany od naszej rzeczywistości - postacie są w jakiejś głuszy, gdzie tylko w zamknięciu są bezpieczne, a już poza tym schronieniem, czeka ich potencjalna śmierć i to nie tylko ze względu na mocno mroźne warunki pogodowe. Z drugiej jednak jest bardzo bliska temu, co sami niedawno przeżyliśmy - wirus, jaki opanował ziemię, wydaje się dosyć mocno zbliżony do koronawirusa, start pandemii wygląda tak samo, jak wyglądał u nas. I to ta sytuacja zmusza do wielu ciekawych refleksji, do spostrzeżeń na temat świata, społeczeństwa i jednostki w sytuacji zagrożenia. Autorka przedstawia, obrazuje nam to, jak sami mocno ufamy w naukę, jak mocno to, co racjonalne, albo przynajmniej co wydaje się racjonalne, rządzi naszym światem, naszym podejście. Ale co, kiedy nauka zawodzi? Nas w czasie pandemii ostatecznie nie zawiodła, dosyć szybko pojawiły się szczepionki, inna sytuacja jednak ma odzwierciedlenie w tej książce, w której kryzys społeczeństwa tylko się pogłębiał… Jak wygląda ich życie teraz? Jak mogłoby wyglądać nasze?
“- Miłość nie może nikogo uratować. Może to zrobić tylko nauka. Kiedyś to zrozumiesz.
Hannah rozumiała. Wiedziała, że matka nie chciała zostać uratowana, skoro nie była kochana. Zdawała sobie sprawę, że nauka może ocalić społeczności, nie jednostki.”
Kreacje postaci są ściśle związane z intrygą, a zatem i nie mogę nic z tej historii zdradzić, by nie narazić Was na spoilery. Mamy dwie kobiety i jednego mężczyznę, kobiety są w sytuacjach typowego zamknięcia, uwięzienia spowodowanego przypadkiem, z którego nie wiadomo czy uda im się wydostać - to znaczy nie wiadomo czy można liczyć na pomoc z zewnątrz, choć będąc wewnątrz nie widać szans, by samemu się uratować. To kryzys osobisty, kryzys jednostki, sytuacja, gdzie na naprawdę małej przestrzeni zostaje zamknięta całkowicie obca sobie grupa ludzi. Szybko więc w warstwę emocjonalnej pojawiają się strach i podejrzliwość, bo czy na pewno wszystkim można ufać, czy wszyscy chcą dobra ocalałych? A może zrobią wszystko, dosłownie wszystko, by samemu przetrwać? To sytuacje wysokiego zagrożenia, ogromnego niepokoju. Postać męska z kolei jest jeszcze bardziej zagadkowa niż te kobiece. Nie wiemy co on robi w tej historii, czemu go obserwujemy - wygląda na to, że życie w ich schronieniu płynie stałym codziennym rytmem. Po co mu się przyglądamy? Kreacje postaci budowane są spokojnie, ostrożnie, ale w końcu okazują swoją głębie, okazują się faktycznie przemyślane - nic z nich nie jest przypadkowe, więc niewiele chyba zdradzę, gdy zalecę zachowanie czujności :)
“Najpierw pojawia się ulga, że przeżyliśmy Niepokój, jak rozwinie się sytuacja. W tym momencie ludzie ciągle są zjednoczeni, mają wspólny cel. Ocaleć. Ale im dłużej trwa kryzys, tym bardziej skupiamy się na sobie. “My” zmienia się w “ja”. “
Poza bardzo ciekawymi refleksami na temat kondycji społeczeństwa postawionego w obliczu mocnego, zagrażającemu życiu ludzkości kryzysu, jest też oczywiście miejsce na tematykę bardziej uniwersalną, na psychologiczną refleksję na temat zachowania ludzi w zamknięciu, w sytuacji potencjalnego zagrożenia, ale i ludzkich relacji w ogóle. Do czego uciekamy, gdy wydaje się, że możemy nie przeżyć? Czy walczymy czy uciekamy? Czy nasze doświadczenia mogą nas uratować? Zdeterminować do tego by walczyć, a może osłabić, zdać na łaskę innych? Czy w takich sytuacjach jest miejsce na innych, an przejmowanie się ich losem? A może dla siebie i najbliższych jesteśmy zrobić absolutnie wszystko, nawet kosztem obcych? I czy tak naprawdę ci obcy dla nas ludzie nad obchodzą? W sytuacji, kiedy śmierć czyha na każdym kroku? Z uwagą obserwowałam psychologiczne zmagania postaci, ich refleksje, które pojawiały się w chwilach naprawdę trudnych. Czy możemy w jakiś sposób się z nimi utożsamiać?
“To zabawne, jak wiele strasznych rzeczy robi się dla wspólnego dobra. Carter czasami się zastanawiał, w którym momencie równowaga się załamuje. Kiedy wspólne dobro staje się dobrem nielicznych szczęśliwców, a wszyscy inni mogą iść do diabła?”
“Debit” to książka z jednej strony oderwana od rzeczywistości - w końcu przenosi nas do rzeczywistości dystopijnej, do świata po katastrofie. Z drugiej jednak jest bardzo temu naszemu światowi, naszej rzeczywistości bliska - idzie dosłownie tylko o krok dalej niż sytuacja, w której byliśmy sami przed chwilą. Zatem może to nieco zabarwiona mocniejszymi emocjami i skrajnymi wydarzeniami wizja naszej rzeczywistości? Ciekawie przedstawia kreacje psychologiczne postaci w sytuacji zagrożenia, intryga zagmatwana, budowana tak, że samemu niełatwo domyśleć się o co może w niej chodzić. I choć czasami gdzieś tam opowieść uciekała w makabrę (jest kilka dosyć zaskakująco brutalnych, strasznych scen), to jednak jest mocno klimatyczna, mocno zajmująca i trzymająca w napięciu. Raczej horroru bym się w niej nie doszukiwała, określenie thriller postapo jest w sam raz. To była dla mnie ciekawa przerwa pomiędzy typowymi historiami kryminalnymi.
“Albo jesteś dobry, albo przeżywasz. Ziemia jest pełna martwych dobrych ludzi.”
Moja ocena: 7,5/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

maja 01, 2024

Kilka pytań do... Małgorzaty Starosty, autorki "Sprawy lorda Rosewortha"

Kilka pytań do... Małgorzaty Starosty, autorki "Sprawy lorda Rosewortha"
Dlaczego Małgorzata Starosta pokusiła się o powieść nieco poważniejszą od pozostałych w swoim dorobku literackim, skąd wziął się pomysł na historię osadzoną w końcówce lat 50tych i dlaczego przyglądamy się arystokratycznej rodzinie, czego symbolem jest postać Ruth, córka tytułowego lorda i skąd wzięła się panna Hardcastle, pomocniczka detektywa Jonathana Harpera, dlaczego główny bohater właśnie tak się nazywa i jest dosyć... nietypowy? A także - czy autorka przewiduje stworzenie całego cyklu z Jonathanem i panną Hardcastle?
Zapraszam na rozmowę z Małgorzatą Starostą!

Małgorzata Starosta notka biograficzna:
Uzależniona od kawy (czarnej, bez cukru)  i haribo (białych i zielonych) założycielka fanklubu różowego atramentu. Matka chrzestna komisarza Bączka, posterunkowego Sierżanta i kilku pruskich bab. Przekonana, że gwiazdy pachną cynamonem, o gusłach się nie dyskutuje, najgorszą klątwą jest miłość, a wszystko i tak jest winą wina. Chciałaby śpiewać jak Whitney Houston, ale zdecydowanie lepiej posługuje się słowem pisanym. I z mniejszą szkodą dla publiczności.

Kryminał na talerzu: Kilka tygodni temu na naszym rynku ukazała się „Sprawa lorda Rosewortha”, która z powodzeniem może uchodzić za klasyczną powieść kryminalną. Ty swoją twórczość zaczynałaś od komedii kryminalnej, ale w poprzednim roku dało się już wyczuć, że kierujesz się w ciut poważniejszą, klasyczną stronę gatunku w „Wigilijnej zagadce”. I tak się zastanawiam – czy ta „Wigilijna zagadka” to było sprawdzenie się w motywach klasycznych, taki test dla Ciebie, a może dla czytelników przed stworzeniem „Sprawy lorda Rosewortha”?

Małgorzata Starosta: Właściwa odpowiedź brzmi jeszcze inaczej – od dłuższego czasu starałam się przełamywać konwencję komediową, wplatając w kolejne powieści historie poważniejsze, inspirowane prawdziwymi wydarzeniami, zbrodniami, zagadkami. Wielokrotnie przyznawałam się też do tego, że komedia kryminalna jako gatunek nigdy nie była moim świadomym wyborem; o tym, że pracując nad debiutem, napisałam komedię, dowiedziałam się z recenzji przedwydawniczej 😀. Zdecydowanie bliżej mi zawsze było do kryminału kocykowego, czy też kominkowego, jak się tłumaczy na polski cosy crime. A stąd już tylko krok do powieści noir, którą charakteryzuje czarny, ironiczny humor. Zarówno "Wigilijna zagadka", jak i "Sprawa lorda Rosewortha" swój kształt zawdzięczają więc moim ulubionym konwencjom literackim i nie wyobrażam sobie, żeby mogły zostać napisane inaczej.


A jak już jesteśmy przy tworzeniu – czy „Sprawa lorda Rosewortha” powstała teraz czy to jedna z tych, co leżały i czekały w szufladzie? Ostatnio widziałam, że na swoim fanpage’u coś o tej szufladzie pisałaś 😉

W szufladzie, a raczej: na dysku komputera, leżakowało opowiadanie napisane do antologii, na której pomysł wpadłam z kilkoma koleżankami po piórze. Projekt antologii nie doczekał się finału, ale wydawnictwo Labreto zaproponowało mi rozwinięcie "Sprawy..." i wydanie jej jako powieści. Bardzo szybko zgodziliśmy się, że to dobry szkielet dla klasycznego kryminału i tym sposobem, niecały rok później możemy rozwiązywać zagadkę nieżyjącego lorda 😉.


To było tytułem wstępu, teraz już faktycznie przyjrzyjmy się książce. Po pierwsze zastanawiam się dlaczego na czas akcji wybrałaś właśnie rok 1959 i jak to się stało, że aż tyle o tych czasach wiesz? Myślę, że właśnie to swobodne, bardzo naturalne prowadzenie akcji, które dawało poczucie, jakby powieść była pisana właśnie wtedy, zrobiło na mnie największe wrażenie. 

Oddanie realiów tamtych czasów – jak zresztą każdych, jeśli piszemy książkę, której fabuła nie toczy się współcześnie – było zadaniem najtrudniejszym. Jak już wcześniej wspomniałam: szkielet fabularny był gotowy, bohaterowie także, należało więc rozbudować tło wydarzeń i pogłębić wątki. Rok 1959 wybrałam z kilku powodów, a najważniejszy jest ten, że niewielu współczesnych pisarzy sięga do tego czasu. Lata 80. i 90. są bardzo ograne w popkulturze, podobnie jak międzywojnie i okres II wojny światowej, tymczasem lata 50. nie zostały jeszcze tak mocno wyeksplorowane, a był to czas z jednej strony przecież wcale nieodległy, z drugiej zaś wydaje się, że to zupełnie inny świat. Jako nałogowa czytelniczka literatury detektywistycznej przesiąkałam klimatem powieści brytyjskich, chłonęłam go przez większość mojego życia i pewnie dlatego dość gładko udało mi się wyobrazić historię w ówczesnych realiach. Cała reszta to żmudna kwerenda, czytanie książek powstałych w tamtym czasie, przeglądanie gazet, dzienników, oglądanie filmów, słuchanie archiwalnych audycji radiowych. I sprawdzanie przeróżnych szczegółów, których czytelnik nawet nie zauważy, a tymczasem to one budują wiarygodność historyczną.


O pomyśle na tę powieść chyba za bardzo rozmawiać nie możemy, prawda? Czy masz przygotowaną jakąś sprytną odpowiedź, która nie będzie spoilerować lektury? 😊

Za dużo zdradzić rzeczywiście nie możemy, ale mogę wspomnieć, że inspiracją do zbudowania intrygi kryminalnej była prawdziwa zbrodnia z początku XX wieku. Dowiedziałam się o niej przy okazji poszukiwań tematu do zupełnie innej książki i tak mnie zaintrygowała, że postanowiłam zabawić się w detektywkę. Rezultat już znamy: "Sprawa lorda Rosewortha" skrywa kilka tajemnic i zagadek.


W książce nie tylko sama intryga opiera się na klasycznym motywie, który znamy z powieści Agathy Christie, ale i jest więcej cech rozpoznawalnych dla tej autorki, jak choćby forma narracji, czyli opowieść przedstawiona w pierwszej osobie przez detektywa. Pojawia się nawet jedna postać, która ma na imię Agatha – przypadek czy zabieg specjalny? Analizując tę powieść zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem jej charakterek nie jest zbieżny z charakterem wspomnianej pisarki?

Narracja pierwszoosobowa z perspektywy detektywa to raczej ukłon w stronę czarnego kryminału, choć też nie wszystkie dzieła Chandlera czy Hammeta tak zostały napisane. Ale już postać Agathy Radcliffe rzeczywiście swoje imię zawdzięcza lady Mallowan. To jest też moja ulubiona bohaterka tej historii, zresztą ja mam chyba słabość do takich zadziornych, bezkompromisowych leciwych dam. Jestem wręcz przekonana, że pisząc tę postać, miałam przed oczami nie tylko Agathę Christie, ale także Joannę Chmielewską i Marię Czubaszek 😀.


W swojej książki często podkreślasz fakt, że kobiety właśnie w tych powojennych czasach stają się równoprawnymi członkiniami społeczeństwa, że prace, które do tej pory były typowo męskie, teraz już nie muszą takie być – czy właśnie w tym celu powstała kreacja Ruth, córka lorda Rosewortha, która zleca sprawę detektywowi Jonathanowi?

Ruth Roseworth jest swoistym pomostem pomiędzy starym i nowym. Pokolenie urodzone w czasach II wojny światowej było ostatnim, które pamiętało czasy wielkiej arystokracji i równocześnie pierwszym, które wkroczyło w nową rzeczywistość. Rzeczywistość zniszczeń, biedy, braku podstawowych świadczeń, jak choćby służby zdrowia. Musimy pamiętać, że w czasie wojny wszystko stanęło na głowie: mężczyźni ginęli, kobiety stawały się odpowiedzialne za swoje rodziny, nierzadko musiały pracować, by móc utrzymać siebie i dzieci. Majątki topniały, nie było środków na służbę – z pewnością musiał to być bardzo trudny czas dla klasy nienawykłej do życia poza swoją sferą komfortu. Z drugiej zaś strony ruchy emancypacyjne, szerzące się idee marksizmu i jawnej walki z „próżniactwem” zmieniały poglądy kobiet, a Ruth jest niejako symbolem tych wszystkich zmian zachodzących w społeczeństwie. Podobnie zresztą jak jej młodsza siostra, reprezentująca kolejne pokolenie.


Wspomniałam już o Jonathanie, zatem teraz chwilę o nim – w posłowiu zdradzasz, że zapożyczył swoje imię od bohatera znanej powieści gotyckiej, a ja przyznam, że ani nie kojarzę tego imienia, ani nie udało mi się wyszukać skąd je zapożyczyłaś… Zdradzisz nam więc skąd Jonathan się wziął i dlaczego właśnie takie imię nadałaś swojemu detektywowi?

Nazwisko Jonathan Harper urodziło się jako zniekształcenie personaliów jednego z moich ukochanych bohaterów literackich, czyli Jonathana Harkera, protagonisty Drakuli Brama Stokera. Długo zastanawiałam się nad odpowiednim imieniem i nazwiskiem dla mojego detektywa i w końcu przypomniałam sobie Harkera (genialnie zagranego przez Keanu Reevesa w doskonałej ekranizacji) i natychmiast zapadła decyzja.


Ta kreacja postaci też jest bardzo ciekawa, bo (znowu chyba podobnie jak u Christie) nie jest to typowy twardy mężczyzna, a raczej odwrotnie – poznajemy go w chwili niemocy, a i później ma momenty, które mężczyznom starej daty ‘nie przystają’. Dodatkowo jeszcze wikłasz go w skomplikowaną relację z ojcem i ogólnie jest raczej taki mało wyrywny, w towarzystwie raczej zdaje się być skrępowany. Czy to tę kreację postaci wymyśliłaś jako pierwszą dla tej powieści? I dlaczego właśnie stworzyłaś go takim …hm, nietypowym? 😉

Mówiąc szczerze, znudzili mi się twardzi, szorstcy detektywi w typie macho, buchający testosteronem, pijący hektolitry alkoholu i sypiający z każdą femme fatale. Ten stereotyp zrodzony w kryminale noir jest już tak bardzo wyeksploatowany, że zwyczajnie mnie nuży. Ja chciałam stworzyć faceta, który będzie wrażliwy, ale wcale nie zniewieściały, jednak ta jego cecha także będzie skądś wynikać. Dlatego mój Jonathan wywodzi się z dość specyficznej rodziny, dzięki czemu pewne jego cechy i nawyki są usprawiedliwione. I jeśli już miałabym wskazać inspirację, to z całą pewnością byłby nią Cormoran Strike z powieści Roberta Galbraitha albo Erast Fandorin Borisa Akunina. I tak, rzeczywiście, wymyśliłam go jako pierwszego, a właściwie drugiego, bo pierwszy był tytułowy lord.


Ogólnie w tej powieści jest sporo postaci i każda jedna jest równie ciekawa co pozostałe. Pytałam już o ciotkę Agathę, córkę Ruth, Jonathana, o zabitego lorda może pytać nie będę, ale jestem jeszcze ciekawa skąd pomysł na bliźniaki – dosyć przerażające młodsze rodzeństwo Ruth?

Wyobraźnia podsunęła mi wizję takich upiornych młodych ludzi, co właściwie nie było trudne, bo mam dość sporą styczność z krnąbrnymi nastolatkami 😉 Przede wszystkim zaś potrzebowałam na scenie przedstawicieli młodszego pokolenia, tego, które swoje najdziksze przygody przeżyje w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Rewolucja społeczna i obyczajowa napędzana była ich umysłami, więc byli mi potrzebni. Fabularnie tym bardziej, w końcu to bardzo bystre dzieciaki.


Obiecuję, że o postaciach już kończymy, jeszcze tylko jedna – panna Hardcastle? To asystentka Jonathana, starsza pani, którą w myślach przezywa Kabanosem – to też pomysł zaczerpnięty od klasyków, typu Sherlock Holmes i doktor Watson?

Pomocnik bohatera to motyw dużo starszy niż Sherlock, Don Kichot miał swojego Sancho Panchę, Kubuś Fatalista miał swojego pana, ale dokładnie o to chodzi: to klasyczny duet, w którym zachodzi synergia. Jonathan jest bystry, ale panna Hardcastle doświadczona i rozsądna; postać asystentki wzorowałam odrobinę na pannie Lemon pracującej dla Hercule’a Poirota, tyle że moja bohaterka dostała więcej charyzmy, hardości i trudną przeszłość, o której ja wiem sporo, a czytelnicy jeszcze nie.


Jak długo pracowałaś nad tą powieścią?

Najwięcej czasu zajęło przygotowanie tła historycznego: zbierałam ciekawe informacje, czytałam fragmenty gazet, słuchałam archiwalnych audycji, sprawdzałam listy przebojów i oglądałam filmy zarówno dokumentalne, jak i fabularne. Starałam się nie wychodzić poza czasy, do których musiałam się przenieść, więc jako lektury przed snem wybierałam powieści detektywistyczne powstałe w czasach powojennych. Miałam kanwę historii, wiedziałam, jak będzie wyglądało rozwiązanie zagadki, więc gdy tylko w mojej głowie pojawili się bohaterowie, mogłam ruszać z pisaniem. Najwięcej wysiłku kosztowało więc przygotowanie się do spisania tej historii.


Czy z Jonathanem i panną Hardcastle jeszcze się spotkamy?

Jeśli tylko czytelnicy będą chcieli poznać inne sprawy, nad którymi pracowali ci dwoje – ja z radością je opiszę.


„Sprawa lorda Rosewortha” to Twoja druga książka wydana we współpracy z Legimi i ich imprintem Labreto, pierwsza była „Nie słyszę cię, kochanie” – możesz nam wytłumaczyć czym różni się wydanie książki z Legimi pomiędzy tym wydanym w typowym, tradycyjnym wydawnictwie?

Kompletnie niczym. Od 2024 roku Labreto jest klasycznym wydawnictwem, a jedyna różnica polega na tym, że książki cyfrowo (czyli audiobooki i ebooki) udostępnia w Legimi, co jest zapewne decyzją biznesową. Wydania papierowe są dystrybuowane na rynku dokładnie tak samo, jak robią to pozostałe oficyny wydawnicze.


Znowu wykorzystam informacje, który wpadły mi w oko na Twoim fanpage’u – pisałaś, że dużo nowości szykujesz dla nas na ten rok i faktycznie zaczynasz z przytupem – z samym początkiem kwietnia w rękach mieliśmy już dwie Twoje nowe powieści! Możesz nam zdradzić coś ze swoich planów, czego jeszcze możemy się od Ciebie w tym roku spodziewać?

Trochę się spóźniłam z odpowiedziami (przepraszam!) więc jesteśmy już po zapowiedzi kolejnej książki i będzie to komedia romantyczna w nurcie słowiańskiego realizmu magicznego. Coś, czego dotychczas jeszcze w moim portfolio nie było 😊. Szykuję kilka premier książek dla dzieci, ale pojawią się też poważniejsze w tonie, konwencji i temacie propozycje dla fanów Twojego bloga.


A nad czym teraz pracujesz?

Ze względu na nawał obowiązków praca pisarska mocno zwolniła i aktualnie kończę kontynuację książki dla dzieci. Idzie mi… tak jak odpowiadanie na Twoje pytania.


Chyba dosyć mocno Cię ze „Sprawy lorda Rosewortha” przemaglowałam (to dlatego, że jest taka ciekawa!), więc teraz już na szybko trochę tematów niepisarskich. Ulubiony sposób na relaks?

Czytanie książek!


Ulubione miejsce na Ziemi?

Brzeg morza bez turystów.


Jak wygląda Twoja biblioteczka, czego znajdziemy w niej najwięcej i którzy autorzy są tymi ulubionymi?

Jest potwornie zapuszczona, mnóstwo książek dostaję w ostatnim czasie i stawiałam je byle gdzie. Zrobił się też misz-masz gatunkowy, gdyż jako redaktorka/korektorka współpracuję z wydawcami zajmującymi się zarówno kryminałem, jak i fantastyką czy powieściami dla młodzieży. Najwięcej, rzecz jasna, znajdziemy kryminałów, całą kolekcję Christie, Chmielewskiej, Mankella, Rankina, Akunina, Marininy. Długo by wymieniać. Ale jest sporo nazwisk i tytułów najnowszych, głównie z racji wspomnianych współprac.


I ostatnie, obowiązkowe pytanie na moim kulinarno-kryminalnym blogu. Co najbardziej lubisz jeść?

Łatwiej wymienić, czego nie lubię! Ale najbardziej lubię kuchnię włoską i nigdy mi się nie nudzi.


Dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w karierze pisarskiej!

We współpracy z Małgorzatą Starostą.


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

kwietnia 29, 2024

"Tajemnica lekarki" Leslie Wolfe

"Tajemnica lekarki" Leslie Wolfe
Autor: Leslie Wolfe
Tytuł: Tajemnica lekarki
Tłumaczenie: Ewa Ratajczyk
Data premiery: 10.04.2024
Wydawnictwo: Mando
Liczba stron: 336
Gatunek: thriller psychologiczny / medyczny
 
“Tajemnica lekarki” to pierwsza książka Leslie Wolfe, jaka ukazała się w Polsce. Jednak na rynku rodzimym, czyli amerykańskim, to znana bestsellerowa autorka - pisze już od ponad dekady, na swoim koncie ma około 30 powieści, większość z nich to części kilku serii. W początkowych latach skupiała się raczej na gatunku dynamicznego kryminału z agentami specjalnymi, choć nigdy nie kryła zainteresowania psychologią postaci. Dopiero w ostatnich latach sięgnęła po thriller, w “Tajemnicy lekarki” jest to thriller z wątkami medycznymi.
 
Historia “Tajemnicy lekarki” skupia się na dwóch bohaterkach. Anne Wiley to kardiochirurżka z dwunastoletnim stażem, której nigdy jeszcze pacjent nie umarł na stole operacyjnym. Aż do dzisiaj. Podczas operacji, której podręcznikowy przebieg zna na pamięć, coś poszło nie tak - serce pacjenta po pozytywnie wykonanym zabiegu nie zaczęło bić. Anne jednak dosyć szybko zaprzestała reanimacji - na chwilę po tym, jak zobaczyła twarz pacjenta. To mężczyzna, który umrzeć powinien. Ale czy na pewno to Anne do tej śmierci z premedytacją dopuściła? Z kolei druga bohaterka - Paula Fuselier - to jedna z czołowych prokuratorek w prokuraturze stanowej i właśnie awansuje - na szefową działu kryminalnego. Paula jednak ma dużo większe ambicje - chce zostać prokuratorem generalnym, a pomóc ma jej w tym kochanek, który właśnie kandyduje na burmistrza… Tylko... dlaczego obserwujemy dwie tak różne od siebie kobiety?
“Zawsze nam się zdaje, że mamy czas. Czasu nie ma nigdy. Każdy dzień życia jest pożyczony pod zastaw nieprzewidzianych okoliczności.”
Książka rozpisana jest trzydzieści siedem tytułowanych rozdziałów, które naprzemiennie przedstawiają losy Anne w narracji pierwszoosobowej czasu teraźniejszego oraz Pauli w narracji trzecioosobowej czasu przeszłego. Książka pisana jest językiem prostym, płynnym, czytelnik nie ma problemów z pojęciami medycznymi czy prawnymi - każde zagadnienie jest odpowiednio prosto wytłumaczone. Całość ukierunkowana jest na wewnętrzne przeżycia postaci, szczególnie Anne, gdyż sama Paula długo zostaje dla czytelnika zagadką… stąd też to właśnie ona opisywana jest w narracji trzecioosobowej. Styl powieści jest spójny, książkę czyta się łatwo i bez rytmicznych potknięć.
“Nawet kobietom zawdzięczającym sukces ciężkiej pracy zarzucano, że osiągnęły go w zamian za przysługi seksualne. Z kim się przespała, że dostała tę pracę, rolę, umowę na książkę czy cokolwiek innego? Zawsze pojawiało się takie pytanie. Bycie kobietą nieodłącznie wiązało się z piętnem i mało prawdopodobne, by to się zmieniło wcześniej niż w ciągu kilku pokoleń.”
Ta historia to przede wszystkim thriller psychologiczny skupiony na dwóch kobiecych kreacjach postaci. Obydwie to kobiety sukcesu, które doszły do miejsca, w którym teraz są, tylko i wyłącznie własnymi siłami, choć wielu kolegów z pracy myśli inaczej. Obydwie mają swoje własne kodeksy, według których działają, obydwóm na sercu leży dobro osób, które są ich “klientami”. Paula walczy o sprawiedliwość dla tych nieuprzywilejowanych, Anne walczy o życie dla osób, którym biologia odmawia posłuszeństwa. Mają więc ze sobą wiele punktów wspólnych, a jednak to całkowicie różne od siebie kreacje. Anne wydaje się dobrym człowiekiem, czytelnik przygląda się jej wątpliwościom i strachowi o to, do czego jej zachowanie na sali operacyjnej może doprowadzić. Widzimy jej rozdarcie - Anne dobrze wie, że człowiek, który właśnie zmarł, to człowiek zły, który krzywdził innych, a jednak nie potrafi pozbyć się niepewności i wyrzutów sumienia. Przyglądamy się jej rozterkom, jej emocjom i dążeniu do tego, by jednak w końcu dowiedzieć się - czy to ona jest morderczynią?
“Jak mam sobie wyobrazić świat, w którym spowszednieje mi śmierć? (...) Śmierć nie może sprawdzać się do statystyk. Nie na moim stole.”
Paula z kolei to postać mniej sympatyczna, bardziej pewna siebie i zdeterminowana, by nawet po trupach dotrzeć do celu. Czytelnik przygląda się jej postępowaniu i nie do końca rozumie skąd bierze się jej zacietrzewienie - czy to naprawdę tak szablonowa postać czy jednak kryje się w niej coś więcej?
“Nie mogę sobie wyobrazić takiej sytuacji ani tego, jak bym się wtedy zachowała. Wolałabym zapaść się pod ziemię. Ale ziemia rzadko się rozstępuje, gdy ktoś sobie tego życzy.”
Intryga kryminalna, choć toczy się rytmem spokojnym, zbudowana jest naprawdę dobrze. To jeden z tych thrillerów, w których liczy się element zaskoczenia i to już od samego początku, więc tak naprawdę nic więcej o samej akcji napisać nie mogę, a szkoda! Bo widać, że historia jest przemyślana i dopracowana. Nie jest to może powieść, od której nie da się oderwać, ale od samego początku właśnie przez te ciągłe twisty całkiem mocno ciekawi. Przyznam, że z uwagą przyglądałam się poczynaniom postaci i choć części wydarzeń gdzieś tam z czasem zaczęłam się domyślać, to finał i tak zostawił mnie ze szczęką na podłodze.
 
Jak już wspomniałam, jest to thriller psychologiczny z wątkiem medycznym. Ekspertem w medycynie nie jestem, ale widać, że sama autorka do opisów zabiegów Anne dobrze się przygotowała. I choć jest to ważna część tej postaci, która przewija się często przez historię, gdy bohaterka analizuje każdy kolejny krok operacji, jak i mierzy się z jej konsekwencjami, to jednak nie to w powieści jest najważniejsze. Od medycyny ważniejsza jest psychologia i tematy, jakie ze sobą te dwie kreacje postaci niosą. Przede wszystkim przyglądamy się temu, jak człowiekiem szybko potrafią zawładnąć wyrzuty sumienia i jak trudno się od nich uwolnić, a jak łatwo zafiksować na jednym punkcie. Po drugie, ważnym tematem jest tutaj poczucie i dążenie do sprawiedliwości - obydwie kobiety działają, a przynajmniej twierdzą, że działają w jej imię. Jednak sprawiedliwość chyba niekoniecznie zawsze jest równoznaczna z pojęciem prawa? I czy wytrwałe, uparte dążenie do sprawiedliwości nie przeradza się czasem po prostu w zemstę? Gdzie jest granica? Trzeci ciekawy wątek, to kobiety na wysokiej pozycji zawodowej. To temat, który przewija się w literaturze od dobrych kilka lat, niestety jednak ciągle aktualny. Ciągle jeszcze spotykamy się z twierdzeniami, że kobieta sobie nie poradzi, że to zawód męski, który wymaga tej męskiej ręki… A jednak obydwie bohaterki udowadniają, że w niektórych sytuacjach radzą sobie zdecydowanie lepiej niż mężczyźni. Więc dlaczego to nie wyniki pracy się liczą w ich postrzeganiu przez innych, a płeć?
“Powiedziałem: sprawiedliwość (...), nie prawo. To różnica i kiedyś miała dla ciebie znaczenie.”
Muszę przyznać, że spodobała mi się “Tajemnica lekarki”, choć dosyć długo nie widziałam powodu dlaczego poznajemy historię z dwóch różnych stron, jak i nie do końca umiałam sobie wytłumaczyć niektóre zachowania postaci. Jednak warto było dotrzeć do końca, bo nic nie jest tu dziełem przypadku... Więcej powiedzieć nie mogę, już i tak pewnie powiedziałam za dużo, jednak książka jest przygotowana solidnie, a zaraz narracja prowadzona jest lekko, dzięki czemu czytelnik jest lekturą cały czas przyjemnie zaciekawiony, a nie przytłoczony ciężkimi dylematami postaci. Mam nadzieję, że to pierwsze, ale nie ostatnie wystąpienie Leslie Wolfe na polskim rynku książki, chętnie sprawdziłabym więcej jej powieści!
 
Moja ocena: 7,5/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Mando.


Dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!