stycznia 31, 2023

"Bez tchu" Amy McCulloch

"Bez tchu" Amy McCulloch

Autor: Amy McCulloch
Tytuł: Bez tchu
Tłumaczenie: Danuta Fryzowska
Data premiery: 25.01.2023
Wydawnictwo: Luna
Liczba stron: 416
Gatunek: thriller
 
Amy McCulloch swoją karierę związaną z branżą literacką zaczynała od stanowiska redaktorki prowadzącej w znanym, dużym wydawnictwie Pinguin Radom House w dziale książek dziecięcych. W końca sama wzięła się za pisanie – najpierw były to książki dla młodszego czytelnika, teraz w końcu autorka pokusiła się o coś dla dorosłych. Książka powstała zainspirowana jej własną wyprawą na górę Manaslu w Nepalu, ósmą pod względem wielkości gór świata. Wybrała się tam w 2019 roku i została najmłodszą Kanadyjką, która się na nią wspięła. Swoje doświadczenie świetnie przemyciła do „Bez tchu” – czytając tę lekturę ma się wrażenie, że jest to dokładny zapis jej wyprawy. No, pomijając potencjalnie krążącego tam mordercę… 😉


„Bez tchu” to historia angielskiej dziennikarki Cecily Wong zaproszonej do zespołu Charlesa McVeigha, z którym ten ma zdobyć szczyt Manaslu. Ta góra to dla niego ostatni ośmiotysięcznik do zdobycia w wyzwaniu „Czternaście na lekko” – czternaście ośmiotysięczników w jeden rok w stylu alpejskim, czyli bez wsparcia Szerpów (przewodników/tragarzy wysokogórskich) i bez używania rozmieszczonych na trasie przez nich pomocy takich jak drabinki czy liny. Dla Cecily to wielka szansa – po osiągnięciu szczytu Charles obiecał jej wywiad na wyłączność, dzięki któremu dziennikarka zdobyłaby wysoką pozycję w swoim zawodzie. Jednak Cecily nie dosyć, że wspinaczkę trenuje dopiero od roku, to jeszcze słynie z tego, że nigdy nie zdobywa szczytów. Czy z Manaslu przy wsparciu Charlesa będzie inaczej? W bazie wyjściowej Cecily rozmawia z pewnym górskim przewodnikiem, który nie należy do ich zespołu. On opowiada jej o swoim przyjacielu, który w niewyjaśnionych okolicznościach zginął podczas jednej z poprzednich wypraw Charlesa. Dodatkowo na miejscu zjawia się też Ben – również dziennikarz, przyjaciel byłego chłopaka Cecily, z którym zerwała, gdy nie mógł się pogodzić z jej propozycją intratnego wywiadu z Charlesem. Co to wszystko znaczy? Co robi tam Ben? Kiedy okazuje się, że i teraz zginął człowiek, Cecily ma wątpliwości czy w ogóle powinni wchodzić na tę górę. Zespół jednak nie chce tego słuchać, wszyscy uważają, że w tych śmierciach nie ma nic podejrzanego, to po prostu ryzyko wspinaczki wysokogórskiej. Ale czy na pewno?
„(…) góry to dzika strefa, które nikt nie monitoruje. Czy to może być także idealne miejsce zbrodni?”
Książka składa się z prologu i 57 rozdziałów przeplatanych artykułami Cecily. Narracja prowadzona jest z perspektywy bohaterki w trzeciej osobie czasu przeszłego. Styl powieści jest przyjemny, płynny, jest sporo dobrze poprowadzonych dialogów, a narracja skupia się zarówno na opisie wspinaczki i zdarzeń, jak i emocjach Cecily. Książkę czyta się szybko i sprawnie.
 
Już na wstępie wspomniałam o tym, że książka jest bogata w opisy wspinaczki na górę Manaslu, które z pewnością autorka zaczerpnęła z własnych doświadczeń. Opisy są szczegółowe, dokładne i pod względem technicznym wspinaczki, jak i tego co dookoła – czytelnik może poczytać o tym, jak wyglądają obozy w górach, jak również zobaczyć oczyma wyobraźni niesamowite widoki, które są jednym z tych powodów, które pchają alpinistów do powrotów w tak niebezpieczne rejony świata.
„Wkrótce też dowiesz się tego, co my wiemy już od dawna: że oprócz zagrożeń znajdziesz tu również niewyobrażalne piękno. Szukałem go także w innych miejscach na Ziemi, ale nic z tego. To wszystko naprawdę jest tego warte.”
Autorka z dokładnością opisuje każdy etap wędrówki, dzięki czemu możemy poczytać o przeszkodach, jakie można spotkać na drodze na szczyt Manaslu i jak sobie z nimi poradzić. Wszystko to jest bardzo obrazowe i bardzo żywe, więc dla każdego czytelnika, który jest choć trochę ciekawy wypraw górskich, będzie to nie lada gratka. I właśnie to jest tym, co książkę wyróżnia na tle innych – nie wiem czy ktoś pokusił się już o osadzenie akcji powieści kryminalnej w tak wysokich górach, ale nawet jeśli to jest to bardzo oryginalne miejsce akcji dla tego gatunku.
„Obawy związane ze zwykłymi, można by rzecz naturalnymi czynnościami, takimi jak spanie, jedzenie czy oddychanie, całkowicie zdominowały jej myśli. Nie martwiła się już o tajemniczego gwizdacza ani o to, że na górze mógł się czaić ktoś groźny. Nie martwiła się o swoją karierę ani o masę długów do spłacenia, ani o to, że nie ma już domu, do którego mogłaby wrócić. To wszystko zostały wyparte przez pragnienie przeżycia.”
Jako thriller książka sprawdza się przede wszystkim w drugiej połowie powieści. Pierwsza to opisy przygotowań i spokojnie, dosyć powolne budowanie napięcia. Później, gdy bohaterowie wspinają się coraz wyżej, to i dziać zaczyna się coraz więcej. Intryga zbudowana jest klasycznie, niespecjalnie brutalnie, co sama zaliczam na plus. Dodatkowym plusem przy tym miejscu powieści jest to, że im wyżej w górę, tym mocniej mąci się w głowach bohaterów (z powodu coraz mniejszej ilości tlenu) przez co ciężko rozróżnić to, co dzieje się naprawdę, do tego, co powstaje tylko w umyśle postaci. Nie jest to zabieg nachalny, ale wystarczający, by wzbudzić dodatkowe wątpliwości.
 
Z pewnością recenzja nie byłaby pełna, gdybym nie wspomniała o postaciach. Mamy tu ładne i różnorodne zbiorowisko – jest wspomniany Charles, który wydaje się nadczłowiekiem, sama jego obecność podnosi uczestników wyprawy na duchu. Czy to kreacja mediów, które go wyidealizowały czy faktycznie to tak charyzmatyczny, pewny siebie i pozytywny człowiek?
 „(…) Charles przypominał istną bestię. Z każdym krokiem ziemia zdawała się drżeć pod jego stopami, zupełnie jakby góra się go bała. Był ulepiony z tej samej gliny, co pierwsi odkrywcy, którzy zapuszczali się w najzimniejsze i najmniej przyjazne zakątki Ziemi opatuleni jedynie kilkoma warstwami futra, mając na nogach skórzane buty wypchane słomą. Zupełnie jakby przeniósł się z innego epoki.”
Do udziału w tej wyprawie zaprosił cztery osoby: młodą alpinistkę influencerkę, właściciela firmy ze sprzętem łącznościowym, filmowca i Cecily. Towarzyszy im również Doug, który jest głównym przewodnikiem oraz tym, kto pomaga Charlesowi planować wszystkie akcje. Jest oczywiście też obsługa bazy oraz każdy z gości Charlesa ma przydzielonego Szerpę, których też krótko poznajemy. Każdy z uczestników wyprawy ma w niej jakiś cel. Jaki? Wiemy, że Cecily chce napisać ekskluzywny artykuł, a reszta?
„(…) pobyt tutaj odmienia człowieka. Każda chwila spędzona na górze, każdy kolejny krok, który na nie stawiam, sprawia, że czuję się jak zwyciężczyni. Jak wielka zwyciężczyni. Codziennie przesuwam granice swoich możliwości – fizycznych, mentalnych i emocjonalnych. I nie zamierzam się poddać.”
Przyjrzyjmy się jednak bliżej naszej głównej bohaterce. Cecily to osoba, która jakoś nigdy nie mogła znaleźć sobie miejsca. Nie wiedziała jakie studia wybrać, jakiej pracy się podjąć. W końcu zaczęła pisać, a dzięki jej teraz już byłemu chłopakowi podjęła się wspinaczek i zaczęła pisać dla magazynów o turystyce górskiej. Dla niej ta wyprawa to być albo nie być – jej wydawczyni nie wypłaciła jej wynagrodzenia z góry, zatem by udać się na tę wyprawę Cecily sprzedała tak naprawdę wszystko. Tą wspinaczką chce udowodnić samej sobie, że jest coś warta, że coś potrafi, że może pokonać własny lęk i faktycznie w czymś być dobra. Jednak czy potrzeba wybicia się w swojej branży jest właściwym powodem, by porywać się na zdobycie jednej z najwyższych gór świata?
„Od teraz każdy krok, który postawi, zrobi tylko dla siebie. Żeby udowodnić sobie, że nie jest nieudacznicą. Że wszystko, co przeszła, miało doprowadzić ją do momentu, kiedy wreszcie stanie na szczycie i o własnych siłach wygrzebie się z głębokiego dołu zwątpienia, w którym tkwiła.”
W książce bardzo podobało mi się to, jak zmienia się postrzeganie życia postaci im wyżej się przemieszczają. Jak góra, jak wspinaczka ich zmienia, jak zmienia perspektywę i priorytety. To tam faktycznie okazuje się, co jest naprawdę ważne. Po raz kolejny to dzięki naturze człowiek poznaje swoje właściwe miejsce w świecie. Takie powieści zawsze robią na mnie wrażenie (poczytajcie o „Dzikiej drodze” – klik!), z tą było dokładnie tak samo.
„Aby odnieść sukces na dużych wysokościach, potrzeb nieprzeciętnego nastawienia. Całkowitego skupienia. Musisz być w stanie zapomnieć o drobnych codziennych zmartwieniach, bo te dotyczące góry zawsze będą większe. Bliższe. Tam, w górze, chodzi o życie lub śmierć. Czy może być coś ważniejszego?”
Podsumowując, „Bez tchu” to bardzo oryginalny debiut w sferze powieści dla dorosłych. To sprawne połączenie opisu wspinaczki wysokogórskiej zarówno pod względem technicznym (wypowiadam się jako totalny laik), jak i emocjonalnym z klasycznym thrillerem. Sprawnie zbudowane napięcie, ciekawe, przechodzące wewnętrzną przemianę postacie oraz barwnie i mocno obrazowo opisane miejsce akcji to coś, co zdecydowanie przyciąga uwagę. Mnie w szczególności zachwyciły opisy poświęcone samej wspinaczce – to jak zmienia się myślenie człowieka i jak coraz większa wysokość wpływa na zdolności do funkcjonowania pod każdym względem. Jestem przeciekawa co autorka zaprezentuje nam w swojej drugiej powieści! Ta na rynku rodzinnym autorki możliwe, że pojawi się już w tym roku. Oby i na polskie półki trafiła równie szybko!
 
Moja ocena: 8/10
 
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Luna.  

Książka dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

stycznia 29, 2023

"Upadek" Katarzyna Żwirełło - zapowiedź patronacka

"Upadek" Katarzyna Żwirełło - zapowiedź patronacka

Styczeń zbliża się już ku końcowi, najwyższa więc pora przyjrzeć się temu, co przyniesie nam luty. A będzie to wiele dobrego! Ja już jestem po kilku przedpremierowych lekturach, więc dobrze wiem, co mówię 😊 Dzisiaj oficjalnie mogę Wam zaprezentować jeden z tych tytułów. Jest to "Upadek" Katarzyny Żwirełło, który premierę zapowiedzianą ma na 16 lutego. Książka ukaże się pod patronatem Kryminału na talerzu!

Szymon Rafalski spadł na cztery łapy po dziennikarskiej rozgrywce z gangsterami, ale problemy nie przestają go prześladować. Zwolniony z pracy i sponiewierany narkotykowym nałogiem, w końcu jednak dostaje szansę na nowe, dostatnie życie. Tyle że nic nie jest dane za darmo, a gdy chce się wycofać, jest już za późno.
Aspirant Robert Baczuk robi, co może, by wyciągnąć Szymona ze szponów uzależnienia. Po kolejnej porażce okazuje się, że dziennikarz prawdopodobnie został porwany. Kiedy Baczuk odchodzi od zmysłów, chcąc trafić na jakąkolwiek poszlakę, otrzymuje od przyjaciela tajemniczy e-mail z prośbą, by go nie szukał.
Niedługo później aspirant dowiaduje się o podejrzanym „samobójstwie” w pomorskim motelu, a denata nie sposób nie powiązać z zaginięciem Rafalskiego.
Jest to tom trzeci serii kryminalnej Dwa Bieguny opowiadającej historię przyjaźni Roberta i Szymona. Oczywiście w każdym tomie osią fabularną jest zbrodnia i każdy tom da się czytać oddzielnie, choć ja mocno zachęcam do zapoznania się z całością, by nie uronić ani kropli ze świetnych kreacji psychologicznych głównych bohaterów. "Upadek", tak samo jak poprzednie tomy, czyta się błyskawicznie, akcja wciąga, a dylematy bohaterów opisane są wnikliwie i przejmująco. To naprawdę solidny finał serii! I jak zapowiedziała autorka, pożegnanie występującymi do tej pory w jej powieściach postaciami, co przyznam, że wprowadziło mnie w nieco melancholijny nastrój 😉
O dwóch poprzednich tomach serii możecie poczytać tu: "Bez przedawnienia" i "Ptaszek w klatce".

Autor: Katarzyna Żwirełło
Tytuł: Upadek
Cykl: Dwa Bieguny, tom 3
Data premiery: 16.02.2023
Wydawnictwo: Dreams
Liczna stron: 408
Gatunek: kryminał

Książka dostępna jest już w przedsprzedaży.


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

stycznia 28, 2023

"Niegodziwość ojców" Åsa Larsson

"Niegodziwość ojców" Åsa Larsson

Autor: Åsa Larsson
Tytuł: Niegodziwość ojców
Cykl: prawniczka Rebeka Martinsson, tom 6
Tłumaczenie: Beata Walczak-Larsson
Data premiery: 25.01.2023
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 656
Gatunek: kryminał
 
Åsa Larsson to jedna z najpopularniejszych szwedzkich autorów powieści kryminalnych, dlatego mógłby trochę dziwić fakt, że usłyszałam o niej dopiero teraz, przy okazji premiery szóstego i ostatniego tomu o prawniczce Rebece Martinsson. Mógłby, ale nie dziwi, dlatego, że tom szósty od piątego dzieli aż 9 lat przerwy (w Polsce 10)! Dlatego może to i dobrze, że o jej powieściach dowiedziałam się dopiero teraz? Bo tak, po lekturze „Niegodziwości ojców” myślę, że cała seria powinna zagościć na mojej półce!
Åsa Larsson aktualnie jest zawodową pisarką, jednak wcześniej podzielała zawód głównej bohaterki – była prawnikiem specjalizującym się w prawie podatkowym. Tak jak Rebeka, autorka również dzieciństwo spędziła w szwedzkim miasteczku Kiruna położonym na głębokiej północy. W 2003 roku debiutowała pierwszym tomem serii (u nas wydany najpierw jako „Burza z końca ziemi”, później „Burza piaskowa”), który szybko zyskał status bestsellera i otrzymał nagrodę od Szwedzkiej Akademii Pisarzy Kryminalnych za najlepszy debiut. Pięć lat później książka doczekała się ekranizacji z Izabellą Scorupco w roli głównej. Cała seria przyniosła autorce jeszcze trzy nagrody Akademii za Najlepszą Powieść Kryminalną (tom drugi, piąty i szósty) i status jednej z najlepszych i najczęściej tłumaczonych szwedzkich pisarek kryminalnych. „Niegodziwość ojców” to tom finalny serii, dlatego też teraz uważnie będę wypatrywać co nowego autorka zaprezentuje czytelnikom. A przede wszystkim mam nadzieję, że nie każe na to czekać prawie dekadę!
 
Fabuła „Niegodziwości ojców” rozpoczyna się, gdy Ragnhild Pekkari, emerytowana pielęgniarka, pewnego kwietniowego poranka szykuje się na swoja ostatnią wyprawę w góry. Ostatnią, bo właśnie planuje swoje samobójstwo. Kiedy od tego ostatecznego kroku dzieli ją dosłownie chwila, spokój zakłóca jej dzwonek telefonu. Dzwoni właściciel sklepu, w którym jej brat co tydzień robi zapasy. Henry w ten weekend się nie pojawił, nie odbiera telefonu, właściciel jest zaniepokojony. Może umarł? Jest starym pijakiem, więc jest to bardzo prawdopodobne. Ragnhild postanawia odłożyć swoje samobójstwo o dzień i sprawdzić co dzieje się z bratem mieszkającym w starym rodzinnym gospodarstwie na wyspie, mimo iż nie miała z nim kontaktu od wielu lat… Po trudnej wędrówce faktycznie okazuje się, że Henry jest nieżywy, a Ragnhild chcąc nakarmić jego psa sięga do zamrażalki… gdzie znajduje kolejne zwłoki. Po ich przetransportowaniu do kostnicy okazuje się, że to zaginiony sprzed ponad 50 lat ojciec znanego boksera Börjego Ströma. Do oględzin ciała stary lekarz medycyny sądowej Pohajnen zaprasza Rebekę Martinsson, która aktualnie pracuje w lokalnej prokuraturze i wcale nie jest z tej pracy zadowolona… Prosi ją, by w wolnej chwili przyjrzała się tej śmierci, bo że było to morderstwo, to nie ma najmniejszych wątpliwości – mężczyzna został postrzelony w klatkę piersiową. Mimo że zbrodnia uległa już przedawnieniu, to jednak Rebeka wraz z emerytowanym policjantem postanawiają przyjrzeć się tej sprawie… Jak mroki z przeszłości w końcu ujrzą światło dzienne?
„Niegodziwość ojców. Może czytałaś o tym w Piśmie? Mam dług do spłacenia. I gdybym mógł pomóc Strömowi… Nie uwolni mnie to od grzechu… (…) ale zdejmie ze mnie część ciężaru. I ty mogłabyś zdjąć ze mnie część ciężaru, Martinsson. Przed moją ostatnią podróżą.”
Książka składa się z nienumerowanych rozdziałów oznaczonych dniem tygodnia i datą w czasie zdarzeń aktualnych, lub miesiącem i rokiem bądź samym rokiem, gdy wydarzenia sięgają wstecz. Rozdziały dodatkowo podzielone są na krótkie sceny, fragmenty, które opowiadają naprzemiennie o uwikłanych w sprawę postaciach, dzięki czemu czytelnik ma pełny obraz tego, co dzieje się w miasteczku w danej chwili. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, kiedy opisywane są wydarzenia aktualne oraz w trzeciej osobie czasu teraźniejszego, gdy mowa o wydarzeniach z przeszłości. Narrator jest wszechwiedzący, zna myśli postaci, za którymi podąża, czym chętnie się z czytelnikiem dzieli. Styl powieści jest ciekawy. Spokojny, wyważony, choć kiedy trzeba użyć mocniejszych słów nic nie stoi temu na przeszkodzie, ale miejsce znajdzie się też i na żarty czy lekkie spostrzeżenia.
„Czasami trzeba poleżeć do góry brzuchem i pooglądać kiepską telewizję. Nie można być bezustannie użyteczną i dzielną.”
Język jest z jednej strony piękny pod względem literackim, z drugiej tak bliski rzeczywistości, tak trafny, że powiedzieć, że czyta się książkę płynnie i z przyjemnością, to jak nie powiedzieć nic. Dialogi i komentarze postaci to coś niesamowitego – to jak wiernie autorka oddała sposób wypowiedzi, sposób myślenia postaci budzi mój ogromny podziw. Nie zliczę ile razy podczas lektury pomyślałam ‘to dokładnie tak jak ja!’, ‘znam to!’, ‘jakie to prawdziwe!’. Niesamowicie napisana książka, dostarczyła mi ogromną przyjemność kontaktu ze słowem pisanym!
„W jej piersi zaczęły skakać gimnastyczki radości. Była na to zupełnie nieprzygotowana. Dziewczynki w różowych strojach robiły gwiazdy i wywijały koziołki. Ale zaraz przywołała je do porządku, kazała usiąść na ławkach pod drabinkami.”
Myślę, że prócz stylu, odpowiedzialne są za to kreacje postaci. Tak różnorodne, ale wszystkie takie prawdziwe, takie realne i pełne, że budzą prawdziwy podziw dla autorki, co do jej zdolności do zrozumienia ludzkiej psychiki.
„Nie istnieje chyba nic bardziej samotnego niż samotność w związku.”
Co warte podkreślenia, to mimo iż ponad połowa postaci, to pewnie te, które pojawiają się przez całą serię, to nie miałam w ogóle wrażenia, że czegoś nie rozumiem, choć z każdą kolejną stroną coraz mocniej odczuwałam pragnienie, by poznać wcześniejsze losy postaci. O każdej z nich można by pisać długo, ale skupmy się dzisiaj na trzech najważniejszych dla tej historii: Rebece, Ragnhild i Börje.
„Mam w głowie jakiś zespół realizatorów filmowych, które wycina klatki i montuje najgorsze chwile z mojego życia, wszystkie porażki, niepowodzenia i kompromitacje. A potem wyświetlają mi ten film raz po raz. Nawet to, co się wydarzyło, kiedy miałam czternaście lat.”
Rebeka to postać niesamowicie skomplikowana, dosyć mroczna, samotna i zagubiona. Co prawda towarzyszy jej ciągle jej wierny psiak Smarkacz (w ogóle w powieści jest dużo psów, zwierzaków), jednak i jego zdaje się trzymać na dystans. Czuć nad nią jakiś cień, brak pogodzenia samej ze sobą, dlatego tym mocniej ciekawi mnie jej przeszłość, o której z pewnością było większej w tomach poprzednich.
„- Zazdroszczę ci (…). Zdajesz się taki zadowolony. Zadowolony z życia.
Mnie nieustannie coś gna i swędzi, pomyślała. Żadne życie mi nie pasuje. Każde po jakimś czasie zaczyna świerzbić.”
Za to Börje i Ragnhild to postacie tego tomu. Börje to aktualnie starszy pan, ale to właśnie on jego główną postacią, na której skupiają się rozdziały z przeszłości poczynając od roku 1962, od dnia, w którym zaginął jego ojciec.
„Przez resztę życia Börje będzie pamiętał każdy szczegół z tego dnia, nawet najbardziej banalny. Zaginięcie jest niczym raca, oświetlająca wszystko dookoła.”
Börje pochodził z rozbitej rodziny, jego ojciec był wytatuowanym bokserem, z którym chłopiec miał bardzo sporadyczny kontakt. I może dlatego tak mocno pragnął jego uwagi, a gdy ojciec zaginął, chłopak nigdy się z tym nie pogodził. Czy właśnie dlatego zdecydował się na boks? W końcu teraz, po latach niestabilnego życia może znaleźć jakieś odpowiedzi na pytania, które męczyły go przez całe dorosłe życie. Czy ich odkrycie zapewni mu spokój?
„Pomyślał, że nie opłaca się uciekać od swoich smutków. One i tak człowieka dogonią. Nie ma innego wyjścia, jak tylko się z nimi zmierzyć.”
Ragnhild to równie skomplikowana postać, która od momentu przejścia na emeryturę czuje się mocno samotna, choć nie chce chyba tego przyznać nawet sama przed sobą. Jej rodzina to temat bardzo zagmatwany, czytelnik powoli dowiaduje się szczegółów o jej relacjach z innymi. Ją też coś męczy, coś nie daje wytchnienia, nie pozwala cieszyć się życiem. Tylko co?
„Kiedyś przecież trzeba się nauczyć, jak sobie radzić w życiu (…). Rozstania, choroby, śmierć. Ważne, żeby się nie zatracić, kiedy spotykają cię takie rzeczy. Nie żłopać wódki i nie siedzieć w tym pieprzonym dole.”
W powieści bardzo istotne jest też miejsce akcji – miasteczko na północy Szwecji, obok Finlandii, z bardzo ciekawą historią i tradycją. Tu zderzają się dwa życia – to, jak żyło się dawniej i to jak żyje się teraz. Gdzieś tam po drodze opowieści przedzierają nam się kawałki tego w co kiedyś wierzono, jak się żyło, jak mówiło.
„Jasne, ja też wracam w myślach do tego prostego życia, jakim żyliśmy w naszej wiosce. Krowy, sianokosy, łowienie ryb, tato wracający z lasu, zabawny z rodzeństwem. Ale czasy się zmieniły. I trzeba się do nich dostosować.”
Ale nawet te współcześne życie mieszkańców Kiruny zdaje się mocno różnić od tego, co my znamy. To życie na obszarze, gdzie w maju jest jeszcze zima, gdzie są białe noce, gdzie bliskość i ogrom natury w postacie gór jest cały czas widoczny i daje mieszkańcom miasteczka wytchnienie – zawsze mogą uciec do natury, by wyrwać się choć na chwilę z trudów codzienności. Autorka zbudowała świetny zimowy, surowy klimat, opisała go bardzo obrazowo i wyczerpująco.
„Swoim intensywnym śpiewem ptaki potęgowały wrażenie, które towarzyszyło jej za każdym razem, gdy przychodził do lasu. Że opuszcza jeden świat i wkracza do innego. Jakby – uwolniwszy się od ostrych pazurów szkolnego podwórka – biegła do domu, do mamy, która spokojnie zamykała drzwi, chroniąc przed napaścią. Zawsze uważała, że las jest jak mama. Jak witająca ją, czczona przez Saamów bogini, Máttáráhkka.”
O samym miasteczku też warto wspomnieć, gdyż w czasie, gdy toczy się akcja powieści, przygotowuje się ono do przeniesienia – i jest to historia prawdziwa. W Kirunie mieści się kopalnia rudy żelaza, która od lat się powiększa, a przez to miasto zaczęło się zapadać. Dlatego też zdecydowano się na nietypowy krok – przeniesienia centrum miasta o trzy kilometry od jego pierwotnej lokalizacji. Decyzję podjęto w 2007 roku, więc w czasie trwania tej powieści (jest to rok 2016) widać już efekty tych przenosin. To oczywiście długotrwały proces, jego koniec zaplanowany jest na 2035 rok.
 
Intryga kryminalna jest szkieletem powieści, na niej opiera się cała historia, jednak cały czas zdaje się jednym z wielu wątków się tu przeplatających (życie postaci, ich relacje są równie ważna jak intryga). Zbudowana jest solidnie i porusza problemy realne, które zajmują szwedzkie społeczeństwo. Zdecydowałam, że nie będę w tej recenzji zdradzać tematów, by nie nakierować Was w jakim kierunku śledztwo się rozwinie. Podkreślę tylko, że temat jest opisany sprawnie i zajmująco.
„Morderstwo to coś okropnego. Ale śledztwa w sprawie morderstw… Tak naprawdę uważała, że są fajne. Nie mogła tego powiedzieć znajomym. I to nie dotyczyła zakatowanych w domu dzieci albo kobiet, bo tego typu sprawy były tylko potworne.”
 Tempo akcji toczy się spokojnie, ale idealnie pasuje to do całej historii opisanej w powieści, a bliskość gór, ogromu śniegu i natury napawa spokojem.
„’Nie myśl o tym’, usłyszała w głowie babciny głos. ‘Ei se kannatte, to się nie opłaca’. Babcia żyła wedle tego typu zasad. Nie opłaca się rozpamiętywać tego, co minęło.”
Na koniec wspomnę jeszcze krótko o boksie, bo to po części wokół niego kręci się fabuła historii, opisy walk i treningów zajmują w niej trochę miejsca. Nie jest to jednak nic strasznego nawet dla tych kompletnie sportem niezainteresowanych – autorka opisuje to z taką pasją, tak żywo i emocjonalnie, z dobrym uzasadnienie psychologicznym, że nawet fragmenty walk są fascynujące.
„Ale ono ciągle w nas żyje, pomyślała. Przejęte po przodkach dziedzictwo. Niegodziwość ojców.”
Podsumowując, „Niegodziwość ojców” zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To powieść kryminalna z uwagą skierowaną na postacie, które przedstawione są bardzo realnie i głęboko. Właśnie za to lubię powieści z pokaźną liczbą stron – można w nich zawrzeć rewelacyjne portrety psychologiczne i opisać zmiany jakie pod wpływem fabuły w postaciach zachodzą. Pokochałam całym sercem tych bohaterów, miejsce wydarzeń mnie oczarowało swoją surowością i bliskością natury, a kultura mieszkańców zafascynowała przede wszystko przez to, jak różna jest od naszej. Świetna proza, kryjąca się pod gatunkiem kryminału, ale niosąca dużo więcej – przede wszystkim po prostu przyjemność z solidnej jakości literatury!
 
Moja ocena: 9/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Literackim.


Książka dostępna jest też w abonamencie 
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

stycznia 24, 2023

"Głosuj na Polaka!" Aleksandra Rumin

"Głosuj na Polaka!" Aleksandra Rumin

Autor: Aleksandra Rumin
Tytuł: Głosuj na Polaka!
Data premiery: 10.12.2022
Wydawnictwo: Initium
Liczba stron: 304
Gatunek: komedia satyryczna / kryminalna
 
Jako fanka komedii kryminalnych na książki Aleksandry Rumin popatrywałam od jej debiutu z 2019 pt. „Zbrodnia i Karaś”, który chwilę po premierze wrzuciłam na półkę z Legimi. Od tego czasu autorka napisała i wydała jeszcze cztery pozycje, a dwie z nich nawet zagościły w formie fizycznej w mojej biblioteczce. Na pierwszy ogień wzięłam się jednak za tę ostatnią, najnowszą, która w sumie reklamowana jest jako komedia satyryczna. Jasne, satyry tu masa (w pozytywnym sensie, świetnie wyważona!), ale ja dostrzegłam tu też wątki kryminalne – więc i ci lubujący się w kryminałach na wesoło będą zadowoleni!
 
Fabuła „Głosuj na Polaka!” rozpoczyna się od wizyty premiera w małej polskiej wiosce Grzeszyn. Wójt Henryk Mamrot, sprawnie zorganizował powitanie polityka, jak i ucztę na jego część, choć ten od razu po przemówieniu wsiadł w auto i odjechał. Przyjęcie i tak się odbyło, jednak gdy Mamrot już lekko nietrzeźwy wyszedł na papieroska, został przez kogoś odurzony i porwany! Porywacze szybko zażądali okupu, jednak mimo zbiórki wśród mieszkańców miasteczka, nie udało się zdobyć całej kwoty… W końcu małżonka wójta otrzymała przesyłkę z palcem serdecznym wójta i zdjęciem, na którym wygląda na martwego. No cóż, pora zatem wybrać nowego wójta! Do wyścigu stają: okoliczny dziedzic-szlachcic-twierdzący, że jest skoligacony z brytyjską rodziną królewską, były policjant, aktualnie kucharz hotelu Sasanka, którego do startu zmusza Małgorzata, przyjaciółka i pracodawczyni oraz polski Ryan Gosling wyznaczony przez aktualnie rządzącą partię… Kto wygra? Czy w wyścigu wszystkie chwyty dozwolone? I co tak naprawdę stało się z wójtem Mamrotem?
 
Książka składa się z prologu, 34 rozdziałów i epilogu. Rozdziały są tytułowane, krótkie, rozpisane na oddzielone od siebie gwiazdką scenki, przez co książkę czyta się wygodnie. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, narrator naprzemiennie obserwuje co dzieje się z Mamrotem (do czasu?) i kandydatami na wójta. Jest wszechwiedzący, momentami staje się też jakby bohaterem powieści – jedna z postaci zwana Szalonym Witkiem zdaje się widzieć naszą narratorkę i słyszeć jej narrację, do której od razu się odnosi i sprostowuje jej słowa. Bo tak, książka pełna jest humoru w każdej postaci! Znajdziemy ją w bohaterach, dialogach, sytuacjach i komentarzach – we wszystkim humor jest nieco sarkastyczny, to satyra na polską rzeczywistość (stąd określenie książki jako komedia satyryczna), ale napisana w bardzo fajnym, wyważonym stylu – mimo często ciętych komentarzy, całość odebrałam bardzo pozytywnie, nic nie było tu przesadzone, a jednocześnie narracja wydała się mocno oryginalna. Bogata w opisy i sprawne dynamiczne dialogi. Czyta się wyśmienicie! Warto też wspomnieć o audiobooku książki w wykonaniu Wojciecha Masiaka – z początku może i miałam co do niego trochę wątpliwości, ale swoją interpretacją wątków kościelnych z zaśpiewem księdza Marka przekonał mnie do siebie w stu procentach – nie można tego przeczytać lepiej, gwarantuję!
 
Bo tak, książka to satyra nie tylko na politykę, ale i ogólnie na polską społeczność i prawa rządzące małą, wiejską społecznością. Jest więc i o roli Kościoła, i o małych sklepikach, o sąsiadach i plotkach. Ale jest też ogólnie – o roli mediów w kształtowaniu spojrzenia społeczeństwa, a i oczywiście o polityce, osiąganiu celów za wszelką cenę, po przysłowiowych (na pewno?) trupach. Wszystko to jest mocno uszczypliwe, a jednak napisane ze smakiem, trafione w punkt, tak żeby unaocznić słabości, ale jednak tak, by się z nich po prostu śmiać.
 
Bohaterowie wykreowani są rewelacyjnie i przedstawiają bardzo różne typy ludzkie. Przede wszystkim pomówmy o kandydatach na wójta, bo nikt z nich nie jest krystaliczne czysty (w końcu do Grzeszyna trafiają tylko ci, co mają coś na sumieniu…). Mamy arystokratę, zadufanego w sobie, przekonanego o własnej wyższości nad innymi, a jednak popadającego w ruinę, z którym nawet jego własna żona wytrzymać nie może. Jest Jan Polak, były policjant, który może i kandydować nie chce, ale na wsi mu się podoba, a to jest jedyny sposób, by na niej zostać. Jest też polski Gosling, totalna marionetka, któremu wyżej postawieni politycy naobiecywali złote góry i on dokładnie to samo wciska swoim wyborcom. Wójt Mamrot to kolejna szuja – okradający państwo i gminę, zdradzający żonę, przywiązany do pieniędzy tak mocno, że jest w stanie oddać za nie życie. Oczywiście postaci jest dużo więcej, ale każda opisana sprawnie i każda w pełni korzysta ze swojego potencjału.
 
Intryga zbudowana jest na zasadzie wielu wątków – mamy porwanie wójta, mamy wyścigi do nowego mandatu (które składają się na wiele pomniejszych intryg kandydujących, mających na celu wyeliminowanie przeciwnika), jest też i nawet poszukiwanie skarbów! Mimo że wątków jak na tak niewielką książkę jest dużo, to jednak bardzo sprawnie się przeplatają i w końcu tworzą jednak wielką, spójną całość. Trochę takie pomieszanie z poplątaniem, ale wyszło znakomicie!
 
Wątków jest sporo, więc i na każdej stronie dużo się dzieje, czytelnik z pewnością nie ma czasu na nudę, a przeskoki z jednych bohaterów na drugich zapewniają dobre utrzymania ciekawości na stałym poziomie. Każdy z pewnością znajdzie tu kilka scen wartych zapamiętania – ja na długo nie zapomnę sceny z Twixem, kiełbasy wyborczej i scen kościelnych. No i Szalonego Witka!
 
Podsumowując, moje pierwsze spotkanie z prozą Aleksandry Rumin uważam za w pełni udane. Trochę bałam się określenia ‘komedia satyryczna’ – czy nie będzie to za ostra satyra jak na mój gust. Ale nie, okazało się, że autorka humor i wyśmiewanie polskich cech (politycznych i nie tylko) wyważyła w punkt – było zabawnie, prawdziwie, ale na pewno bez przesady w satyrze, wszystko w dobrym smaku. Autorka ma dar do wychwytywania przywar ludzkich i skrzętnie z tego korzysta, lekko je w swojej powieści podkreślając i wyolbrzymiając. To trochę szalona komedia, pełna akcji, różnych wątków i różnorodnych postaci, przy których z pewnością nie da się nudzić. Z przyjemnością sięgnę po inne powieści tej autorki!
 
Moja ocena: 8/10
 
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Initium.

Książka dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

stycznia 18, 2023

"Warstwy podskórne" Marcin Silwanow

"Warstwy podskórne" Marcin Silwanow

Autor: Marcin Silwanow
Tytuł: Warstwy podskórne
Data premiery: 12.10.2022
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 296
Gatunek: kryminał
 
„Warstwy podskórne” to literacki debiut białostockiego detektywa Marcina Silwanowa, który od ośmiu lat specjalizuje się w zagadnieniach genealogicznych. W swojej książce daje czytelnikowi wgląd w codzienność reprezentowanego przez niego zawodu w sposób jakże inny, od tego co już dobrze z literatury kryminalnej znamy…
 
Bohaterem „Warstw podskórnych” jest podrzędny detektyw Piotr Rajski zajmujący się głównie tropieniem niewiernych małżonków. Kiedy więc kontaktuje się z nim zaprzyjaźniony biznesmen Ryszard Gaszyński, detektyw jest podekscytowany – może w końcu dostanie jakąś ciekawą sprawę! Na spotkaniu okazuje się jednak, że chodzi o wytropienie dawnego właściciela działki, która teraz po części należy do Gaszyńskiego, a która aktualnie przynosi całkiem niezły dochód. Biznesmen chce zapobiec problemom w przyszłości i prosi detektywa o poznanie losów dawnego właściciela, odszukanie go i ewentualnie jego spadkobierców. Sprawa jest jednak mocno skomplikowana, bo mężczyzna dysponuje zaledwie imieniem i nazwiskiem oraz rokiem urodzenia dawnego właściciela, po którym ślad zaginął gdzieś w okolicy II wojny światowej. Wygląda więc na to, że Rajskiego czeka przekopywanie się przez ogrom papierów w archiwum…
Chwilę później w biurze detektywa zjawia się młoda, bardzo piękna i podkreślająca swoje atuty dziewczyna. Prosi o prześwietlenie narzeczonego, który twierdzi, że jest bogaty. Rajski zauroczony jej wdziękami zgadza się zlecenie wycenić, jednak kiedy kontaktuje się z nią ponownie, ta go zbywa. Dwa dni później okazuje się, że dziewczyna została zamordowana, a za Rajskim ktoś się kręci… Kiedy zjawia się u niego policja, detektyw postanawia sam zbadać o co w tej sprawie chodzi.
„Praktycznie każde miasto poza mniej lub bardziej okazałym rynkiem głównym i zabytkami miało jeszcze swoją warstwę podskórną. Była ona niewidoczna dla postronnych, ale przenikając głębiej, można było wiele zobaczyć. W takich sytuacjach okazywało się, że to w zasadzie kilkanaście osób. Biznesmenów i polityków.”
Książka nie ma podziału na rozdziały, składa się z odseparowanych od siebie fragmentów, scenek. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, podąża za Rajskim przedstawiając jego myśli i poczynania w pełnej krasie. Narrator jest uważny i zwraca uwagę na szczegóły, co nadaje bardzo spokojny bieg fabule. Styl jest prosty, zwyczajny, bardzo neutralny, nic pod względem stylistycznym nie zwróciło mojej uwagi, choć chyba przez redakcję przemknęły z dwie mało znaczące nieścisłości.
 
Na wstępie wspomniałam, że Silwanow przedstawia postać detektywa w całkowicie inny sposób od tego, jaki do tej pory znamy. Jego bohater nie jest odważny, porywczy ani błyskotliwy, a jego praca wydaje się… no cóż, nudna. Piotr Rajski nie jest więc człowiekiem ponadprzeciętnym, raczej nie wyróżnia się z tłumu. Czy zna się na swojej pracy? Czasami miałam wątpliwości, kiedy prowadził dosyć nieumiejętnie obserwację, co chwilę musiał dzwonić do kogoś po poradę albo opłacał usługi kogoś bez żadnego zabezpieczenia. Jednak może właśnie dlatego bohater wydawał mi się całkiem realny – w końcu to zwyczajny, trochę nieporadny facet, który para się przegrzebywaniem internetu i robieniu zdjęć z ukrycia. W opisie podkreśliłam, że Rajski to podrzędny detektyw, który nigdy tak naprawdę nie miał do czynienia z czymś innym niż śledzeniem niewiernych małżonków. Dlatego też obydwie sprawy, które w jednym momencie do niego trafiają, sprawiają, że czuje się mocno zagubiony i przytłoczony.
„Najbardziej nie lubił po prostu samej sytuacji, kiedy coś się komplikowało. O ile w sprawach zawodowych problemy były czymś nieodłącznym i dzięki opanowaniu radził sobie z nimi dość dobrze, o tyle w sprawach codziennych wytrącały go czasem z równowagi drobne złośliwości losu.”
A jednak w obydwie się angażuje. Sprawa Gaszyńskiego polega przede wszystkim na grzebaniu w archiwum i dzwonieniu do osób, które znają się na historii i powinny być w stanie doradzić mu, gdzie szukać informacji. Jednak już tu zachowanie kilku postaci wzbudza podejrzenia, coś tu jest nie tak… Rajski o tym nie wie, to dzieje się poza jego polem widzenia.
Druga sprawa jest dla niego bardziej jasna pod tym względem, że od początku przypuszcza, że ktoś chce go wplątać w morderstwo. Jednak kompletnie nie wie za co się ma chwycić, jak zacząć swoje dochodzenie. Niby ma jakiejś dojścia w policji, ale niewiele mu to daje, wie, że jest śledzony, ale nie potrafi dowiedzieć się przez kogo. Jedyne co mu pozostaje to social media zamordowanej i tam szuka wskazówek z kim mógłby na jej temat porozmawiać…
 
Akcja powieści toczy się bardzo spokojnie, bardzo wolno. Czytelnik przygląda się codzienności bohatera, jego próbom ogarnięcia naraz dwóch spraw, co ewidentnie go przytłacza, bo wygląda na to, że większość kolejnych dni ucieka mu przez palce. Trochę tu zabrakło emocji – niby jest opis ręki ściskającej wnętrzności bohatera jako oznaka stresu, niepokoju, ale nic z tej jednej emocji nie wynika, nie motywuje go do działania. Co jest dziwne, bo gdyby mnie ktoś chciał wplątać w morderstwo, to raczej działałabym jak najszybciej i jak najwięcej, by sprawę rozwiązać. Ale może jest to po prostu oznaka jego bardzo spokojnego, bardzo wycofanego charakteru. Nie zmienia to jednak faktu, że o jakimkolwiek dynamizmie w tej książce nie może być mowy.
 
Ogólnie mam wrażenie, że „Warstwy podskórne” mają na celu pokazanie czytelnikowi jak naprawdę wygląda praca zwyczajnego detektywa, który ani nie ma poczucia, że sprawiedliwość zawsze musi wygrać, ani nie jest specjalnie energiczny. Nie, to raczej po prostu grzebanie w internecie i starych papierach, może czasem dyskretne rozpytywanie wkoło. I to rozumiem i przyznaję, że było to coś innego od tego, z czym spotykałam się do tej pory. W ocenie książki biorę też pod uwagę, że jest to debiut autora, więc są kwestie, których autor musi się jeszcze nauczyć. Przede wszystkim chodzi o przyciągnięcie uwagi czytelnika – tu wydaje mi się, że obydwie zagadki nie zostały odpowiednio wyeksponowane, gdzieś to, co miało ciekawić, utonęło w morzu codzienności i dosyć płaskich emocji, przez co mam wrażenie, że w książce tak naprawdę nic się nie działo. Ponadto wyjaśnienie zagadek zostawiło we mnie niedosyt. Jest więc na przyszłość nad czym pracować. Mam nadzieję, że autorowi uda się kiedyś napisać ciekawy, zajmujący kryminał, a ten polecam tym, którzy są ciekawi tego, jak faktycznie wygląda codzienna praca zwyczajnego, niespecjalnie znanego w środowisku detektywa.
 
Moja ocena: 6/10
 
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca.

Książka dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

stycznia 17, 2023

"Incydent" Piotr Borlik - patronacka recenzja przedpremierowa

"Incydent" Piotr Borlik - patronacka recenzja przedpremierowa

Autor: Piotr Borlik
Tytuł: Incydent
Data premiery: 19.01.2023
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 392
Gatunek: kryminał / thriller polityczny
 
Piotr Borlik to jeden z polskich autorów kryminałów, których twórczość śledzę od lat, a dokładnie od 2019 roku, kiedy to w moje ręce wpadła trylogia o Agacie Stec i Arturze Kamińskim („Boska proporcja” – klik!, „Materiał ludzki” – klik!, „Białe kłamstwa” – klik!). Seria przekonała mnie do siebie świetnymi, rozbudowanymi zagadkami kryminalnymi, opisami jedzenia i, nie będę ukrywać, genialną okładką, która tworzy jedną całość. Od tego momentu zaczęłam czytać każdą jego nową książkę, ciekawa ich tym mocniej, iż autor raczej nie trzyma się jednego sposobu na napisanie powieści – jego dzieła się od siebie różnią: był już i mroczny kryminał i osadzony na klasyce, i trochę gangsterki i thriller psychologiczny. Cenię go za tę odwagę, choć wielu czytelników kręci na to nosem – chcą dostawać coś pewnego, ja wolę zaskoczenia! Tym bardziej więc cieszę się, że kolejne zaskoczenie Borlika pt. „Incydent” ukazało się pod moim patronatem medialnym.
 
Historia „Incydentu” rozpoczyna się od ataku terrorystycznego na pociąg relacji Przemyśl-Warszawa. Ktoś w jednym wagonie rozpylił morderczy gaz, zginęło 45 osób. Chwilę po ataku przypadkiem dowiaduje się o nim Natalia Kruger, zastępca prokuratora i zdziwiona jest, że na miejscu pojawił się jej zwierzchnik – to do niego niepodobne, by osobiście stawiał się na miejscu zdarzenia. Natalia z ciekawości do niego dołącza, a prokurator wręcza jej gotową notatkę dla mediów z jednym błędem – zamiast 45 ofiar, na oświadczeniu widnieje 46. Błąd zostaje wytłumaczony jako literówka, jednak już kolejnego dnia znowu dzieje się coś podejrzanego – dziennikarka, której mąż zginął w ataku, zgłasza się do Natalii i mówi jej o pracowniku restauracji pociągu, którego widziała uciekającego z miejsca zdarzenia. Natalia zgłasza to przełożonemu, ale ma coraz większe wątpliwości czy sprawa prowadzona jest właściwie… Czy ktoś stara się coś ukryć? Kto i dlaczego? I czy Natalia po wydarzeniach z nieodległej przeszłości, które rozbiły jej rodzinę, na pewno znowu chce się wikłać w sprawę mocniej niż powinna? Co wybrać – bezpieczeństwo czy sprawiedliwość?
 
Książka składa się z 25 rozdziałów i epilogu. Rozdziały podzielone są na krótkie scenki oddzielone od siebie gwiazdką. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, naprzemiennie obserwuje kilka postaci: Natalię, dziennikarkę, policjanta zajmującego się tą sprawą i Mariusza Adamiaka, przedsiębiorcę ewidentnie w jakiś sposób zamieszanego w atak. Styl powieści jest prosty i przyjemny, utrzymany jest dobry balans pomiędzy opisami otoczenia, emocji postaci i dialogami. Książkę czyta się szybko i wygodnie.
 
Dzięki krótkim scenkom i naprzemiennej obserwacji postaci, fabuła daje odczucie dynamiczności. Intryga zbudowana jest naprawdę bardzo dobrze, częste zaskoczenia i cliffhangery powodują, że książka staje się w sumie nieodkładalna. Co chwilę pojawiają się jakieś nowe podejrzenia, nowe tropy, ciągle jednak nie wiadomo kto jest w sprawę ataku zamieszany i co grozi bohaterom. Świetnie utrzymane napięcie od pierwszej do ostatniej strony!
„-Incydentu? – powtórzyła ostrym tonem. – Śmierć ponad czterdziestu osób nazywa pani zdarzeniem?
Kruger przeklęła w myślach. Rzeczywiście użyła nieodpowiedniego określenia. Kilka lat pracy w prokuraturze wystarczyło, by wyzbyła się empatii i zaczęła traktować przestępstwa z charakterystycznym dla urzędników dystansem.”
Oczywiście to mogłoby się nie udać, gdyby nie równie dobre kreacje postaci. Przede wszystkim dwie kobiety – Natalia i Aleksandra, dziennikarka. Natalia ma potencjał na więcej, to tak skomplikowana, ciekawa postać, że podejrzewam (mam nadzieję!), że jeszcze o jej losach usłyszymy. W prokuratorze pracuje pod zwierzchnictwem kolegi swojego ojca, który jest już na emeryturze. Wydaje się więc, że z szefem łączą ją przyjacielskie stosunki, jednak, kiedy ten zaczyna ją nakłaniać do zostawienia sprawy „Pomarańczarki”, czyli ataku w pociągu, Natalia tym mocniej utwierdza się w przekonaniu, że coś jest z tym nie tak. Powoli odkrywamy też niuanse z jej życia prywatnego – kobieta ma męża i córkę, jednak niedawno się od nich wyprowadziła. Dlaczego? Natalia to postać sympatyczna, która ujmuje czytelnika swoją prawością, dążeniem do prawdy za wszelką cenę. Tylko czy warto ryzykować dla prawdy życie swoje i bliskich?
Aleksandra to dziennikarka, czyli jeden z moich lubionych typów bohaterów w kryminałach. Dociekliwa, woli skupić się na sprawie niż zagłębić w rozpaczy po śmierci męża. Aleksandra równie mocno wikła się w sprawę co Natalia, z tym że i ona ma coś do stracenia – jest w ostatnich miesiącach ciąży.
Oczywiście mamy tu też postacie męskie – policjanta Adama, z którym Natalia bardzo lubi współpracować, oraz dosyć tajemniczego przedsiębiorcę Mariusza Adamiaka, który wraz z jakimś pułkownikiem przygotowuje tajną akcję. W co jest zamieszany? Czy po „Pomarańczarce” szykują jeszcze kolejny atak? Postać ta wprowadza jeszcze większe poczucie niewiadomej, czytelnik nie wie kto i po co knuje jakieś ataki, jaki ma w nich cel.
 
Tematycznie książka wypada równie ciekawie, co w warstwie intrygi i postaci. Po pierwsze temat władzy. Czytelnik przygląda się jak władza pogrywa sobie z obywatelem, jak łatwo dopasowuje rzeczywistość do swojej narracji, realizując po cichu swoje własne cele. Czy władza zawsze jest egoistyczna? Czy wszyscy są skorumpowani, działają tylko i wyłącznie dla własnego dobra? Książka określona jest jako thriller polityczny, ale tu nie o politykę typu stricte chodzi, a właśnie o przyjrzenie się pojęciu władzy – co ze sobą niesie, czy zawsze ci, co stają wyżej spiskują wspólnie przeciw tym, którzy w hierarchii stoją niżej? Czy pozycja i pieniądze zapewniają nietykalność?
Wspomniałam już też o kreowaniu rzeczywistości pod własne potrzeby – to temat równie istotny, warty przegadania i uświadomienia. W książce jest pewna mocno wstrząsająca scena, która jednak wcale nie jest odległa od rzeczywistości, a łączy właśnie narzuconą z góry narrację z problemem niechęci do imigrantów. Więcej nie zdradzę, przeczytajcie sami 😉
Trzeci ważny aspekt w tematyce powieści: problem imigrantów ze Wschodu. To, jak cały czas postrzega ich nasze polskie społeczeństwo, jak ciągle jesteśmy im mało przyjaźni. W jakich warunkach, atmosferze żyją i pracują. Temat ten jest aktualny od lat, a jakoś nadal na imigrantów jako społeczeństwo spoglądamy nieprzyjaznym okiem – dlaczego?
 
Podsumowując, Borlik po raz kolejny stworzył książkę tak zajmującą i inteligentną, że ciężko jest się od niej oderwać. Ciekawi, skomplikowani życiowo i psychologicznie bohaterowie, intryga zbudowana tak, że utrzymuje przez całą powieść te przyjemne, pożądane w thrillerach napięcie oraz tematy, jakie swoją fabułą wywołuje w pełni zadowolą każdego fana gatunku. Jestem po raz kolejny pod wrażeniem tego, jak autor elegancko odnajduje się w różnych podgatunkach kryminalnych i mimo że mnie przeważnie dopisek ‘polityczny’ odstrasza, tu bawiłam się doskonale! Czekam na więcej pełna nadziei, że z Natalią jeszcze kiedyś się spotkamy 😊 
 
Moja ocena: 8/10

 Recenzja powstała we współpracy patronackiej z Wydawnictwem Prószyński i S-ka.
Książka dostępna będzie w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

stycznia 16, 2023

"Powróceni" Abdulrazak Grunah

"Powróceni" Abdulrazak Grunah

Autor: Abdulrazak Gurnah
Tytuł: Powróceni
Tłumaczenie: Krzysztof Majer
Data premiery: 26.10.2022
Wydawnictwo: Poznańskie
Liczba stron: 400
Gatunek: literatura piękna
 
„Powróceni” to pierwsza książka noblisty Abdulrazaka Gurnaha, która ukazała się w Polsce. Nagroda Nobla została przyznana mu rok wcześniej, w 2021, na chwilę po wydaniu właśnie tego tytułu na rynku rodzinnym autora, a otrzymał ją za „bezkompromisową i pełną empatii analizę konsekwencji kolonializmu i losu uchodźcy w otchłani między kulturami i kontynentami”, jak tłumaczy to prof. dr hab. Anna Branach-Kallas w posłowiu polskiego wydania. Pisarz na swoim koncie ma już dziesięć pozycji, w tym dwie były nominowane do Nagrody Bookera, mojej ulubionej literackiej nagrody. Tym mocniej więc cieszy mnie informacja, że Wydawnictwo Poznańskie szykuje już jego kolejne powieści, z którymi polski czytelnik będzie się mógł wkrótce zapoznać.
Abdulrazak Gurnah to pisarz tanzański, który dzieciństwo spędził na Zanzibarze, a w wieku 20 lat przeprowadził się do Wielkiej Brytanii, gdzie podjął studia, a później został wykładowcą literatury angielskiej i postkolonialnej.
 
Historia „Powróconych” toczy się w Afryce Wschodniej w końcówce XIX i pierwszej połowie XX wieku, kiedy to władzę na tych terenach sprawowali kolonizujący je Niemcy, później Anglicy. W tym czasie dochodziło tam do krwawych powstań ludności tubylczej, w których tłumieniu brały udział oddziały Schutztruppe, w szeregach których walczyli również Afrykanie. Na tle historii kraju toczy się historia jednak przede wszystkim ludzka, historia jednostek – Ilyasa, który właśnie odnalazł swoją młodszą siostrę Afiyę. Jego przyjaciela Khalify, który pracuje jako kancelista u lokalnego kupca. Żołnierza Hamzy, któremu jego niemiecki zwierzchnik okazuje specjalne względy. Jak potoczy się ich życie? Dlaczego właśnie te postacie obserwujemy? Czy mimo takiej zawieruchy polityczno-wojennej, będą w stanie godnie żyć? Czy w ogóle można żyć normalnie w kraju, którego własność przypisują sobie inni?
 
Książka składa się z 15 rozdziałów rozpisanych na cztery części. Każdy rozdział podzielony jest na mniejsze fragmenty oddzielone gwiazdką, przez co powieść czyta się wygodnie. Polskie wydanie otwiera kilka słów od tłumacza, który objaśnia jakie słowa zostawił w oryginale i jak należy je wymawiać, a zamyka wspomniane już posłowie prof. dr hab. Anny Branach-Kallas, które świetnie podsumowuje całą historię i daje pełne spojrzenie na te dzieło na tle całego dorobku pisarskiego Gurnaha.
Sama powieść prowadzona jest w narracji trzeciosobowej czasu przeszłego, opowiada naprzemiennie o losach kilku postaci, a narrator stoi nieco z boku, mimo że jest wszechwiedzący, co nieraz przejawia się w znajomości zamiarów postaci, to jednak stara się opisywać po prostu to, co widzi. Styl zatem jest prosty, spokojny, skupiony na tym, by w jak najprostszych słowach opisać świat postaci.
 
Przyglądając się samej budowie powieści warto podkreślić, że otwiera i zamyka ją spora dawka wiedzy historycznej – zarówno na początku, jak i końcu dowiadujemy się o tym, kto w Afryce Wschodniej aktualnie panuje, kto ma jakie wpływy i jak wyglądają tam działania wojenne lub porządkowe. Przedstawione to jest właśnie dosyć zwyczajne, bez nawarstwienia emocjonalnego, więc dopiero czytając posłowie faktycznie zdałam sobie sprawę z tego, że przecież tamtejszy mieszkańcy cały czas żyli pod dyktando obcych – raz Niemców, raz Anglików, ale jednak cały czas ludzi, którzy wtedy uważali ich za swoich poddanych, rasę niejako niższą. W sumie kolonizacja tak opisana, pełna powstań i krwawych walk, kojarzy mi się z zaborami, pod którymi Polska była w podobnym czasie. Nic więc dziwnego, że i Afrykanie się buntowali, prawda? Dziwne jest za to to, że i Afrykanie, który wstąpili do wojsk niemieckich, te powstania tłumili.
„(…) aż do zakończenia działań wojennych internowali ich inni Europejczycy. Niepodobna przecież, by Europejczyków pilnowali i więzili nienadzorowani przez nikogo Afrykanie. Afrykańskich tubylców – którzy ani nie należeli do żadnej nacji, ani nie byli obywatelami, ani nie byli oświeceni, a tylko znaleźli się na drodze walczących stron – ignorowano albo ograbiano, a jeśli zaszła taka potrzeba, wcielano siła do korpusu transportowego.”
Dlatego tak ważna jest tu perspektywa Ilyasa i Hamza. Na ich przykładzie widzimy, że wstąpienie Afrykanów do wojsk niemieckich zwanych Schutztruppe wcale nie było tak jednoznacznie proste pod względem moralnym, jak z pozoru mogłaby się wydawać. Ilyas został przez Niemców niejako wychowany, Hamza, mimo bólu jaki przeszedł w wojsku, to właśnie też tam szlifował tak cenne umiejętności czytania i pisania, a nawet znajomości języka niemieckiego. To postacie, które od początku życia nie miały łatwo, a we wstąpieniu w te oddziały widziały nadzieję na przyszłość, możliwość poprawy własnego losu. Swoją drogą na podstawie postaci Hamzy dostajemy też świetny obraz tego, jak życie w takim oddziale wyglądało na co dzień, podczas szkolenia, jak i podczas walki.
 
Postacie, które nie są bezpośrednio uwikłane w wojnę, to Afiya i Khalifa, choć oczywiście nie można powiedzieć, że wojna ich nie dotyka. Na przykładzie Afiyi możemy zaobserwować, jak wyglądało w tamtym czasie, na początku XX wieku, życie dziewczynki, później kobiety niepochodzącej z bogatej rodziny. Jakie były jej obowiązki, przywileje, jak wyglądało poszukiwanie męża, rodzicielstwo. Khalifa z kolei to postać pochodzenia po części hinduskiego, co podkreśla różne wpływy i narodowości zamieszkujące tamten obszar. On wydaje się tu postacią najbardziej stabilną, stateczną, niezmienną, to człowiek dobry, pomocny, choć na pierwszy rzut oka tego nie okazuje. To też świetny obraz tego, jak w tamtych czasach wyglądało życie przedsiębiorcy – Khalifa właśnie dla kogoś takiego całe swoje życie pracuje.
 
Losy bohaterów mocno się tu ze sobą przeplatają, łączą, dzielą, za co oczywiście odpowiedzialna jest sytuacja polityczna kraju. Obserwujemy życie w wojsku i w cywilu, ich codzienność, wierzenia, sposób na relaks, życie rodzinne. Pozornie tak różne od naszej kultury, nawet tej sprzed stu lat, a jednak naznaczone takimi samymi troskami.
 
Ogólnie, przyznam, że dosyć ciężko jest mi ocenić tę pozycję. Z jednej strony fragmenty początkowe i końcowe, w których wydarzenia historyczne brały górę nad fabułą, dla mnie nie były za łatwe do przyswojenia. Historia wojenna Hamzy również, gdyż wojna w jakimkolwiek wydaniu, to temat dla mnie bardzo ciężki. Jednak losy postaci, szczególnie Afiyi i Khalifa śledziłam z ciekawością, pilnością, bardzo zainteresowało mnie ich życie. Mimo moich prywatnych wrażeń z lektury, nie mogę zaprzeczyć – „Powróceni” to rzetelny i ciekawie przedstawiony obraz życia mieszkańców Afryki Wschodniej pierwszej połowy XX wieku. Nigdy nie poświęciłam większej uwagi, by zastanowić się nad życiem w koloniach brytyjskich czy niemieckich – podczas lektury nie miałam wyboru, obserwując losy postaci automatycznie przyswajałam też wpływ ich położenia politycznego. Przyznam, że choć nie jest to powieść, która wywołała mój zachwyt, to jednak na wieść, że dwie kolejne książki tego autora już wkrótce zostaną u nas wydane, ucieszyłam się. Przeczytam na pewno!
 
Moja ocena: 7,5/10
 
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Poznańskim.


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

stycznia 14, 2023

"Prawo matki" Przemysław Piotrowski

"Prawo matki" Przemysław Piotrowski

Autor: Przemysław Piotrowski
Tytuł: Prawo matki
Cykl: Luta Karabina, tom 1
Data premiery: 23.11.2022
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 392
Gatunek: kryminał / sensacja
 
Fani kryminałów z pewnością dobrze znają nazwisko Przemysława Borkowskiego. Autor na naszym rynku po raz pierwszy pojawił się w 2015 roku, jednak dopiero pięć lat później, po przejściu do Wydawnictwa Czarna Owca, jego piąta książka zyskała spory rozgłos – było to „Piętno” (recenzja –klik!), czyli pierwszy tom serii o komisarzu Igorze Brudnym, która zachwyciła fanów mocnych kryminałów. Ja z jego twórczością spotkałam się nieco później, bo w 2021 roku przy okazji premiery thrillera „Krew z krwi”, który ogromnie mnie zachwycił (recenzja – klik!), tak bardzo, że wyróżniłam go w TOP2021. Jednak moja opinia była raczej w mniejszości, szczególnie jeśli chodzi o fanów serii z Brudnym. No cóż, tu się nie zgadzamy, bo ja jakoś do tej serii przekonać się nie umiem, choć tom czwarty dał mi nadzieję, że może dalej będzie trochę lepiej („Sfora” –klik!, „Cherub” – klik!, „Zaraza” – klik!). Pomiędzy tymi książkami w 2021 premierę miał jeszcze jeden osobny thriller „Matnia”, który uznałam za całkiem przyjemny (recenzja – klik!). Przez ten rozrzut w ocenie, cały czas nie wiem gdzie w swoich priorytetach czytelniczych autora umieścić. By pomóc sobie w tej kategoryzacji sięgnęłam więc po jego nową serię, którą rozpoczyna „Prawo matki”.
 
Luta Karabina to była komandoska, która teraz pracuje w systemie zmianowym na platformach wiertniczych w Norwegii. Właśnie kończy się jej zmiana, Luta na kilka tygodni wraca do Polski i już planuje wakacje ze swoimi kilkuletnimi dziećmi. Zanim jednak wybiorą się nad morze matka Luty ponownie stara się o pogodzenie jej z przyrodnim bratem Nikosem. W ramach tego wybierają się do wesołego miasteczka. Jednak, kiedy Luta wraz z synem są ‘uwięzieni’ na karuzeli, ta jest naocznym świadkiem jak jej 3letnia córka zostaje porwana… Jej brat nawet tego nie zauważył, zajęty był odpalaniem papierosa. Gdy Luta stanęła w końcu na ziemi, po córce nie było śladu.
W tym samym czasie nadkomisarz Zygmunt Szatan, ekspert w sprawie łapania pedofili, dostaje nową sprawę – niedawno doszło do zaginięcia innej dziewczynki, podejrzewa się, że została kolejną bezwolną ofiarą handlu żywym towarem.
Jak losy tej dwójki się połączą? Gdzie są dziewczynki, czy możliwe, że ich porwania miały ze sobą coś wspólnego? I co w tej sytuacji zrobi Luta? Będzie stosować się do zaleceń policji i czekać, czy sama weźmie sprawy w swoje ręce?
„Nie mieli pojęcia, że wojna to jej żywioł, a ona dopiero wtedy czuje się jak ryba w wodzie.”
Książka składa się z prologu, 44 rozdziałów i epilogu. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, narrator jest wszechwiedzący. Rozdziały i zaznaczone gwiazdką podrozdziały opisują historię z punktu widzenia kilku postaci: Luty, Szatana, małej Weroniki i dwóch lokalnych gangsterów. Co ciekawe, to często w tekście zaznaczone jest, że wydarzenia toczą się w tym samym czasie – kiedy jedni robią to, ci drudzy robią tamto. To przyjemny zabieg podkreślający wszechwiedzę narratora, co równocześnie nadaje książce zabarwienia filmowego. Styl powieści jest prosty, język niespecjalnie wyszukany, ale pasująco do rodzaju powieści.
 
Bo tak naprawdę myślę, że książce jest bliżej do powieści sensacyjnej, takiej z wątkami gangsterskimi, niż do typowego kryminału. W „Prawie matki” autor postawił na szybkie, dynamiczne tempo i wiele scen godnych amerykańskiego kina akcji. Dzieje się dużo, dzieje się szybko, postacie dobre łączą siły przeciwko złym. W jednej opinii widziałam porównanie do marvelowskich filmów, i faktycznie coś w tym jest – Luta to taka superbohaterka.
 
No właśnie, sięgając po nowy cykl z pierwszoplanową postacią kobiecą spodziewałam się chyba czegoś innego. Luta jednak to kobieta nietypowa – już jej komandoskie wykształcenie i zamiłowanie do sztuk walki jest czymś, co raczej nie kojarzy się z typowymi cechami płci pięknej. Nie ma więc sensu podkreślać, że cykl jest inny, bo bohaterką jest kobieta – to nie ma znaczenia, bo skupiamy się tu przede wszystkim na jej oryginalnych umiejętnościach walki i przewidywania zachowań przeciwnika. Oczywiście są momenty, w których bohaterka wykorzystuje swoją kobiecość, jednak dla niej to tylko środek do celu.
„Natura nie raz udowadniała, że matki są zdolne do dokonywania cudów, gdy tylko ich młode znajdzie się w niebezpieczeństwie. A matka wyposażona w szereg zabójczych umiejętności mogła się zmienić w ekstremalnie niebezpieczną maszynę do zabijania.”
A celem jest odnalezienie swojej córki, uratowanie ją przed złoczyńcami, którzy na pewno chcą skrzywdzić jej malutką córeczkę. Luta od początku wie, że małej grozi straszne niebezpieczeństwo, a ona jako matka zrobi wszystko, co może, by ją przed nim uchronić. Bo w końcu to ona zaufała bratu, choć nie powinna, co skończyło się porwaniem, prawda? Nie ma tu jednak za dużo obwiniania, chyba że chodzi o pretensje Luty do Nikosa i matki, która na ten wypad ją nakłoniła. Jednak i one są tu raczej tylko krótko zasygnalizowane, bo przecież tu nie ma czasu na rozważania, trzeba działać!
 
Kreacje bohaterów jak na powieść sensacyjną są całkiem niezłe. Z Lutą może się nie polubiłam (to dosyć porywcza babka ze specyficznymi preferencjami seksualnymi, o czym niestety też się dowiadujemy…), ale uważam, że kreacja jej matki jest ciekawa i wielopoziomowa, z początku całkiem inna niż okazuje się w finale. Szatan, którego z pewnością jeszcze w tej serii spotkamy, to z kolei glina ze skomplikowaną przeszłością, którego prześladuje niezamknięta sprawa sprzed ponad dwudziestu lat. Żałuję trochę, że postać pisarza, który poznał Lutę z Szatanem, nie została bardziej rozwinięta, bo wiadomo – postacie pisarzy są jednymi z moich ulubionych.
 
Nie wiem czy przy takiej książce jest sens dłuższego rozważania tematów do refleksji, które się w niej pojawiają, bo są to tematy raczej marginalne – tu akcja gra pierwsze skrzypce. Wspomnę więc krótko: handel żywym towarem, wykorzystywania dzieci, pedofilia, miłość matczyna i pragnienie zemsty to zagadnienia, które przepływają przez tę historię.
 
Podsumowując, sięgając po „Prawo matki” polecam nastawić się na niezobowiązującą rozrywkę skupiną na szybkiej akcji. To zagwarantuje Wam zadowolenie z lektury. Fabuła poprowadzona jest sprawnie, wątki ciekawe, tempo odpowiednie do dobrej powieści sensacyjnej. Sama Piotrowskiego nadal wolę w wydaniu zajmujących psychologicznie thrillerów, ale z pewnością i serii z Lutą nie przekreślam – czasem każdy z nas potrzebuje po prostu dobrej, dynamicznej rozrywki 😉
 
Moja ocena: 7/10
 
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca.

Książka dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!