listopada 07, 2025

"Diabeł i pani Davenport" Paulette Kennedy

"Diabeł i pani Davenport" Paulette Kennedy
Autorka: Paulette Kennedy
Tytuł: Diabeł i pani Davenport
Tłumaczenie: Ewa Skórska
Data premiery: 22.10.2025
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 352
Gatunek: powieść grozy / thriller psychologiczny / historyczny
 
“Diabeł i pani Davenport” to trzecia z czterech książek amerykańskiej autorki Paulette Kennedy, które ukazały się na jej rodzimym rynku, jednak pierwsza jaka została przetłumaczona na polski. Jej debiut z 2021 roku zdobył nagrodę HNS Review Editor's Choice Award, a każdy z tytułów został doceniony przez największe czasopisma literackie. Autorka dobrze czuje się w powieściach o charakterze gotyckim, jest zapaloną miłośniczką historii, a gdy już zgłębia się w badania nad interesującym jej tematem, oddaje mu się w pełni i po prostu znika na co najmniej kilka godzin… “Diabeł i pani Davenport” to historia osadzona w jej rodzinnych okolicach, w Ozarks, w latach 50-tych XX wieku. Mocną inspiracją do jej powstania była twórczość Shirley Jackson, Daphne du Maurier też odcisnęła na niej swój ślad.
 
Jesień rok 1955, niewielka miejscowość Myrna Grove w Ozarks. 27-letnia Loretta od jedenastu lat jest żoną Paula, wykładowcy specjalizującego się w naukach biblijnych na pobliskim uniwersytecie. Prowadzą pobożne życie, mają dwójkę dzieci, którymi głównie zajmuje się ona, mąż, jak na ówczesne standardy, zapewnia rodzinie potrzebne finanse. Teraz jednak Loretta się rozchorowała, mąż musiał zająć się przez kilka dni dziećmi, co wywołało w nim wyraźną irytację. Choroba jednak przyniosła coś nowego - Loretta zaczyna słyszeć czyjś głos, kogoś, kogo nie ma… Po konsultacji z lekarką, zostaje skierowana do doktora specjalizującego się w parapsychologii, jednak Paul od razu to wyśmiewa, to przecież nie jest zgodne z jego wizerunkiem poważnego wykładowcy, jak i ich własną wiarę. To grzech! Loretta jednak coraz wyraźniej coś słyszy i widzi, aż w końcu orientuje się, że kontaktuje się z nią zaginiona przed kilkoma dniami dziewczyna, wskazuje, gdzie leży jej ciało… Kiedy jej wizja się potwierdza, Loretta nabiera przekonania, że jest to dar, który może być przydatny, jednak by trzymać go w ryzach potrzebuje pomocy z zewnątrz - a taką może dać jej tylko polecony psycholog.
“Pomyślała o tym, co napisała dzisiaj rano, o wszystkich swoich najlepszych słowach, które, złączone w całość, tworzyły drogę: drogę, która pewnego dnia zaprowadzi ją w nowe miejsce.”
Książka rozpisana jest na 39 rozdziałów, których akcja toczy się głównie w jesienno-zimowych miesiącach, 2 interludia oraz epilog, a na koniec dostajemy jeszcze kilka słów od autorki o podstawach literackich i historycznych, jakie posłużyły jej do powstania tej powieści. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego w rozdziałach i w czasie teraźniejszym w interludiach - całość oddana jest z perspektywy Loretty z budzącą podziw psychologiczną głębią. Język, jakim powieść jest pisana, jest subtelnie stylizowany na ten, jakim posługiwano się w ówczesnych czasach, z zachowaniem form grzecznościowych i innych charakterystycznych cech widocznych szczególnie w dialogach. Mimo to książkę czyta się bardzo płynnie, bez najmniejszych potknięć, a dialogi wypadają bardzo naturalnie. Kiedy historia skupia się na psychologicznych aspektach można wręcz zapomnieć, że akcja nie toczy się współcześnie, kiedy z kolei uwaga przenosi się na detale codzienności, realność tamtych lat jest wręcz uderzająca.
“(...) to, co dzieje się w pani domu, nie jest ani dobre, ani normalne, i powinna pani o tym wiedzieć. Jest “normalne” tylko dla pani, ponieważ jest pani przyzwyczajona i nie zaznała niczego innego.”
Mimo że książka wydana została w serii grozy, to jednak nie można uznać jej za typowego przedstawiciela tego gatunku. Tutaj paranormalne umiejętności, które objawiają się głównej bohaterce są tylko pretekstem, a nawet zwyczajną metaforą cichej rozpaczy codzienności kobiet żyjących w toksycznych związkach nie tylko w czasach, w których toczy się akcja, ale i teraz, współcześnie. Zresztą i w samym wątku paranormalnym, autorka bazuje na zbrodniach prawdziwych - w tej okolicy w Ozarks faktycznie doszło do wielu niewyjaśnionych zbrodni na kobietach, a to właśnie z nimi kontaktuje się Loretta. Groza jest tutaj więc bardzo subtelna, przez większą część czasu praktycznie niezauważalna…
“(...) teraz widziała duchy takimi, jakimi były naprawdę: skrzywdzeni ludzie, którzy potrzebowali jej pomocy.”
No chyba że mówimy o grozie, jakim jest życie w toksycznym, rozpadającym się, przepełnionym niezrozumieniem i egoizmem z jednej strony, z drugiej uległością związku. Zaczyna się niepozornie, główna bohaterka nawet nie zauważa, że w takim żyje, czytelnik też z początku nie dostrzega czerwonych flag. Bo przecież to jej normalna, zwyczajna codzienność, prawda? Dopiero po ujawnieniu się jej mocy, dopiero gdy zaczyna szukać dla siebie pomocy, jej postrzeganie się wyostrza, a my dokładnie zgłębiamy się w kolejne fazy związku przemocowego, w którym to niekoniecznie przemoc fizyczna jest tym, co wyrządza najwięcej psychologicznych szkód. Autora dba o każdy detal, tłumaczy dokładnie każdą decyzję głównej bohaterki tak, że czujemy jej wszystkie emocje - a nie są to emocje dobre.
“Ludzie często zakładali, że uśmiech oznacza szczęście. A przecież uśmiech może być również maską. Lepszą niż taka z papieru albo plastiku.”
Ale i na dobro w jej życiu jest przecież miejsce. Sama, dzięki swoim nowym zdolnościom, może pomagać innym, może pomagać policji w nierozwiązanych dotąd sprawach, przynieść rodzinom zmarłych czy zaginionych ukojenie. To subtelny wydźwięk kryminalny tej powieści, ale ważny, bo dzięki temu bohaterka zaczyna rozumieć, że i ona ma coś temu światu do zaoferowania. A to znaczy, że musi o siebie walczyć.
“Jak to możliwe, że nie widziała wcześniej głębi swojego nieszczęścia? Jak to możliwe, że te wszystkie, tak podobne do siebie taka, tak szybko upłynęły? Kiedy pogodziła się z zanegowaniem jej własnych pragnień, z frymarczeniem swoimi zasobami. Jej ciało stało się jedyną walutą w małżeństwie z człowiekiem, którego, jak się zdawało, przez większość czasu po prostu irytowała.”
Kreacja psychologiczna Loretty nie jest nachalna, ale perfekcyjnie skonstruowana. To przecież młoda kobieta, która w związek i dorosłe życie weszła, kiedy sama była dzieckiem. Jej przeszłość jest skomplikowana, pełna poplątanych emocji, dzięki którym tym bardziej rozumie, co czują kobiety, które się z nią na poziomie spirytualnym kontaktują. Jednak teraz to przede wszystkim matka, której dobro dzieci jest najwyższym priorytetem. Która nieustannie zastanawia się, czy to, co robi, faktycznie jest tym, na co zasługują jej dzieci. To kolejne spojrzenie na toksyczny związek, w który uwikłane są przecież również i dzieci.
“Zawsze zaczyna się od kontroli: finansów, decyzyjności, czasu. Potem ograniczenia stają się coraz bardziej ekstremalne, aż wreszcie mogą doprowadzić do śmierci. Musi pani zdać sobie z tego sprawę.”
Większą część historii można określić jako dramat bądź thriller obyczajowy - towarzyszymy Loreccie w jej życiu, w jej codzienności, obserwujemy zmagania z nowymi umiejętnościami i to, jak w końcu zyskuje coraz większą samoświadomość jako kobieta. A jednak podskórnie czuć w tej historii cały czas niepokój - o jej los, o to, jak potoczy się jej życie. A kobieta w latach 50-tych XX wieku w Ameryce, miała zdecydowanie więcej przeszkód do pokonania niż teraz… Książka wzbudza ogromnie emocje, szokuje, wzrusza, sprawia, że czytelnik czuje się przez opowieść pochłonięty całkowicie, a to, co faktycznie znajduje się dookoła niego, znika.
“I poczułam współczucie dla duchów. Przeżywanie jeszcze raz tego wypadku, ze świadomością, że nie mogę zrobić nic, by go powstrzymać… Pewnie tak właśnie się czują, kiedy widzą cierpienie swoich bliskich. Nic dziwnego, że niektórzy z nich wpadają w desperację i zaczynają walić w garnki i patelnie. Nigdy nie czułam aż takiej bezradności.”
Tło historyczne jest równie ważne. Autorka zbadała dokładnie każdy aspekt życia kobiety zajmującej się dziećmi i domem w latach 50-tych XX wieku. Jakie miała możliwości, jakie prawa, jakie obowiązki. Co mogła, co musiała, co mógł w jej sprawie zrobić mąż. Jak wyglądała opieka psychologiczna tamtych lat, jak mocno wiara mogła ingerować w codzienne życie. Całe tło zbudowane jest na tym, co faktycznie kiedyś istniało, każdy detal oddany jest dokładny, oddany z precyzją i uwagą. I to robi wrażenie.
“- To prawda, dzieci wszystko komplikują. Człowiek czuje, że musi się starać, dbać o małżeństwo. Właśnie dla dzieci. (...)
-Wybacz, jeśli nie powinnam się wtrącać, Loretto, ale czy trwanie w nieszczęśliwym małżeństwie naprawdę będzie dla nich takie dobre? Czy nie powtórzą tych samych wzorców, gdy założą własne rodziny?”
“Diabeł i pani Davenport” to powieść, po skończeniu której trudno jest uspokoić emocje. Która porusza tak szerokie spektrum tematów, która jest tak dopracowana psychologicznie, ale i historycznie, że nie sposób w kilku akapitach omówić wszystkiego, co sobą niesie, jednocześnie nie zdradzając z fabuły za wiele. To historia o zwyczajnej kobiecie, która nagle orientuje się, że może wcale taka zwyczajna nie jest, że może jednak ma coś światu do zaoferowania. A czy nie jest to coś, co każda z nas powinna sobie uświadomić? Czy w latach 50-tych, czy teraz, nie musimy się godzić na usuwanie się w cień i zapominanie o siebie po to, by nie inny mieli miejsce na własne przerośnięte ego, a wręcz nie powinnyśmy tego robić. “Diabeł i pani Davenport” to książka wielowymiarowa, której warstwy można odczytywać i dosłownie, i metaforycznie. To opowieść o rozpadzie, zniszczeniu i powstaniu na nowo. Powieść grozy, powieść obyczajowa i historyczna, thriller psychologiczny, kryminał i dramat rodzinny. Coś, po co warto sięgnąć niezależnie który z tych wymienionych gatunków lubi się najbardziej. Na mnie dopracowanie każdego szczegółu powieści zrobiło ogromne wrażenie, wzbudziło w mnie takie emocje, że długo nie mogłam się jeszcze uspokoić po zakończeniu lektury, mimo tego, że autorka dała nam kilka ostatnich rozdziałów na wyciszenie. Świetna, poruszająca, głęboka psychologicznie historia! To kiedy polskie tłumaczenie którejś z pozostałych książek Pauletty Kennedy?
“(...) za długo byłam zagubiona w pragnieniach, w potrzebach innych ludzi.”
Moja ocena: 8,5/10 

Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Akurat.

Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!


listopada 05, 2025

"Fala" Katarzyna Wolwowicz

"Fala" Katarzyna Wolwowicz

Autorka: Katarzyna Wolwowicz
Tytuł: Fala
Cykl: Olga Balicka, tom 10
Data premiery: 15.10.2025
Wydawnictwo: Zwierciadło
Liczba stron: 320
Gatunek: kryminał
 
Katarzyna Wolwowicz należy do grona polskich twórców literatury kryminalnej ukierunkowanej przede wszystkim na rozrywkę, książek wydaje sporo, stawia na sprawdzone, ale ciągle satysfakcjonujące rozwiązania fabularne. Na rynku po raz pierwszy pojawiła się w 2022 roku z kryminałem “Niewinne ofiary”, który rozpoczął cykl z komisarz Olgą Balicką. Teraz, w październiku 2025, seria rozrosła się już dziesięć tomów, a choć autorka poza nim stworzyła jeszcze dziewięć innych powieści, to żadna z nich nie prezentuje się tak typowo kryminalnie jak ta.
Pozostałe dziewięć to dwa osobne thrillery psychologiczne, seria z Tymoteuszem Hunterem, która, jeśli mogę wnioskować po jednym tomie (recenzja - klik!), jest serią kryminalną dynamiczną, sensacyjną, seria z Rupertem Ogrodnikiem (recenzje - klik!), która z kolei jest nieco bardziej refleksyjna. Jest jeszcze seria z Carmen Rodriguez, jedyna, z którą nie miałam okazji się zapoznać.
 
Maj, Mrzeżyno. Olga Balicka ze swoją przyjaciółką Katarzyną Sarnecką spędzają miesiąc nad morzem - to zalecenie lekarza, przymus odpoczynku i regeneracji po ostatnich mocno dla nich obciążających przeżyciach. Czas spędzają w ośrodku Fala, położonym tuż nad samym morzem… A jednak Olga zadowolona nie jest, nudzi się, dręczą ją złe myśli, chce wracać do domu, do pracy. Kasia też bije się z myślami, choć jej obawy skierowane są na los dziecka, które rośnie w jej brzuchu… Zarówno jako kobieta, jak i psycholożka, wyczulona jest na krzywdę innych, więc kiedy na plaży spotyka kobietę w ewidentnej rozpaczy, chce pomóc. Ta jednak na wspomnienie Fali ucieka. Dlaczego?
W tym samym czasie w Jeleniej Górze partner Olgi, Kornel dostaje nową sprawę - w pustostanie znaleziono zwłoki w zaawansowanym stadium rozkładu. Wydaje się, że ofiara została potraktowana w podobny sposób, co ofiary seryjnego mordercy Hannibala… Tylko jak to możliwe, skoro on od roku siedzi w więzieniu? I co do tej całej historii ma Dorota, wychowawczyni szczecińskiego więzienia?
 
Książka rozpisana jest na krótkie, nienumerowane rozdziały podzielone według miejsca akcji i osoby. Perspektywy, z jakich poznajemy historię, są trzy: Olgi, która siedzi nad morzem, Kornela w Jeleniej Górze oraz Doroty - tylko ta ostatnia wyróżniania jest na początku rozdziału imieniem i określeniem czasu, perspektywy Olgi i Kornela określane są miejscem zdarzeń. Jest to jasny podział, Olga i Kornel to postacie serii, Doris tylko tego tomu, a jej historia rozpoczyna się na rok przed majem, który Olga spędza nad morzem - stąd logiczne zaznaczenie czasu w jej rozdziałach. Bez względu na perspektywę, narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, narrator jest wszechwiedzący, na równi opisuje zdarzenia, jak i emocje postaci. Styl powieści jest codzienny, zdania raczej krótkie, język potoczny, ale pozbawiony przekleństw. Jest prosto, ale przyjemnie - powieść nie wymaga od czytelnika wiele, a można się przy niej dobrze bawić.
 
Tyle, ile perspektyw, tylko wątków intrygi kryminalnej. Najbardziej klasyczny jest ten przedstawiony z perspektywy Kornela - jest brutalne morderstwo, śledczy muszą więc przeprowadzić normalne dochodzenie. Ze względu jednak na zaawansowany rozkład mają zadanie utrudnione, a ja zalecam nie jeść przy tych fragmentach - opisy miejsca zbrodni czy samego ciała do najprzyjemniejszych nie należą. Wątek z Olgą jest ciekawym połączeniem kryminału z thrillerem - Olga i Kasia wpadają na pewien trop, a choć z ich perspektywy wydaje się realny, to dla czytelnika nie jest przesądzone, czy na pewno mają rację, a może jednak to ich wyobraźnia tworzy obrazy, by kobiety nie umarły tam z nudów. W końcu to za prowadzeniem śledztw Olga tęskni najmocniej, prawda? Wątek Doris to przede wszystkim thriller psychologiczny, w którym kreacja postaci odgrywa pierwsze skrzypce.
“Każda z nas ma swoje lęki, z którymi musi się mierzyć, lecz dobrze jest móc się do tego przyznać, wygadać, a może i wypłakać. To pomaga, nawet jeśli całkowicie ich nie usunie.”
A Dorota to kobieta w okolicy 50-tki, której nigdy w życiu prywatnym się nie układało. Każdy jednak potrzebuje bliskości drugiej osoby, prawda? Dorota więc większą część czas spędza w pracy, a gdy pojawia się tam nowy więzień, dzieje się z nią coś dziwnego, coś, czego jeszcze nie czuła… To kreacja z jednej strony nieco naiwna, z drugiej jednak niepozbawiona realizmu - jej samotność jest wyraźnie odczuwalna, nie dziwi więc, że kobieta dostaje pewnego rodzaj obsesji na punkcie więźnia… przemawia przez nią samotność i desperacja, potrzeba bycia dla kogoś ważną.
“Trudno cieszyć się własnym szczęściem, jeżeli u innych wszystko się sypie.”
Olga, jako postać przewodnia serii, też jest oczywiście istotna, choć przedstawiona tak, że czytelnik nie ma problemów, by zrozumieć jej doświadczenia, jej emocje - to ważne przy dłuższej serii, by czytelnik mógł do niej dołączyć w każdym momencie. I tutaj jak najbardziej się da. Olga prywatnie boryka się z lękiem, strachem przed śmiercią, który ma swoje uzasadnienie - bo choć w pracy przecież nieraz zdarzało jej się narażać życie, to nigdy nie wątpiła w swój stan zdrowia, w swoje własne ciało, które teraz ją zawiodło. A to wydaje się bardziej dla niej realne, dużo bardziej straszniejsze. Jej niepokój oddany jest dobrze, bohaterka stawia sobie ważne, a zarazem uniwersalne dla każdego człowieka pytania.
“Olgę trzymało permanentne przerażenie. Nawet teraz, kiedy już wiedziała, że nic jej nie grozi, cały czas czuła ten przeszywający lęk. A co, jeżeli lekarze się pomylili?”
Sama nie czytam tej serii w kolejności chronologicznej, więc nie wiem, jak jest w innych tomach, w tym jednak w centrum stoją kobiety, ich lęki i strach przed samotnością, który tak często wpędza nas w rolę ofiary, która po prostu podporządkowuje się swojemu losowi. Dlaczego to robimy? Dlaczego boimy się po prostu polegać na sobie? Może dlatego, że z czasem staje się to po prostu męczące? W tej historii poznajemy kilka kobiet, a każda ten wątek przedstawia w nieco innym świetle.
“Dlaczego kobiety to sobie robią? Dlaczego uzależniają się od swojego oprawcy? Dlaczego uważają, że same nie poradzą sobie w życiu i wolą być z mężczyzną, który nimi poniewiera, niż stanąć na własne nogi i powiedzieć sobie: “Dam radę, jestem silna, jestem wystarczająca i nie potrzebuję nikogo do życia”?”
A co z intrygą kryminalną? Złożona jest z kilku wątków, a każdy w nieco inny sposób pobudza ciekawość czytelnika, dzięki czemu czytelnik jest nieustannie w lekturę zaangażowany. Spokojna narracja z początku coraz mocniej wciąga, by gdzieś za połową powieści zacząć czytelnika coraz bardziej zaskakiwać. Oczywiście należy pamiętać, że to trzy wątki w powieści liczącej trzysta stron, więc nie są one nadmiernie rozbudowane, ale być nie muszą - są wystarczająco dobrze opracowane, by w kryminale ukierunkowanym na rozrywkę, czytelnika usatysfakcjonować.
“(...) dla członków palestry nie liczyła się prawda, a jedynie dowody, które mogą przekonać sędziego do skazania lub uniewinnienia człowieka. A dowodami, jak Kornel dobrze wiedział, można łatwo manipulować.”
Decydując się na lekturę “Fali” zakładałam, że będzie to książka, która dostarczy mi dobrej, kryminalnej rozrywki. I właśnie tak było. Jest to kryminał prowadzony w umiarkowanym tempie, z podziałem na trzy perspektywy dotyczące trzech różnych wątków, a dzięki temu, że rozpisane są naprzemiennie, czytelnik cały czas jest zaangażowany, nie ma czas na nudę. Nie skupiamy się tu na makabrze czy wulgarności zbrodni, a po prostu na zagadce, jak i psychologii postaci - sama kreacja Doris, choć może wydać się naiwna, przy bliższym przyjrzeniu okazuje się oddana naprawdę solidnie i wiarygodnie. Autorka nie boi się zatem tego, do czego jesteśmy w stanie się posunąć, by nie czuć się samotnie, nie robi tego jednak nachalnie czy umoralniająco – jest to po prostu dodatek do dobrej dawki rozrywki.  A zakończenie? Przynosi już zawiązanie akcji z tomu kolejnego.
 
Moja ocena: 7/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Zwierciadło.

Dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

listopada 04, 2025

"Miss Bee i trup w bibliotece" Alessia Gazzola

"Miss Bee i trup w bibliotece" Alessia Gazzola

 Autorka: Alessia Gazzola
Tytuł: Miss Bee i trup w bibliotece
Cykl: Miss Bee, tom 1
Tłumaczenie: Joanna Kluza
Data premiery: 15.10.2025
Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 328
Gatunek: chick lit / cozy mystery / powieść historyczno-obyczajowa
 
Alessia Gazzola to popularna włoska autorka powieści z gatunku określanego jako chick lit - czyli literatury lekkiej, kobiecej, z humorem, podnoszącej na duchu - który często łączy z intrygą kryminalną. Na rodzimym rynku literackim działa już od roku 2011, na koncie ma dziewiętnaście powieści, z czego siedemnaście zalicza się do trzech różnych serii. Najdłuższa z nich liczy osiem tomów i jest jej debiutancką serią o medyczce sądowej Alice Allevi, z którą dzieli wyuczony i przez kilka lat praktykowany zawód. Seria z Miss Bee to jej najnowsze dzieło, na włoskim rynku tom pierwszy ukazał się rok temu, a aktualnie jej rodzimi czytelniczy czekają na premierę tomu czwartego. Jest to jej pierwsza seria, której akcja toczy się w przeszłości - w okresie międzywojennym i do tego w Anglii!
 
Londyn, listopad 1924 rok. 22-letnia Beatrice Bernabò, córka profesora i specjalisty od dzieł Dantego wybiera się na kolację do znajomych mieszkających tuż po drugiej stronie ulicy. To dla niej ważne wydarzenie, na którym pojawi się śmietanka towarzyska, Beatrice musi więc prezentować się doskonale. Co wcale nie jest łatwe, zważając na ich niższy status społeczny. Przechodząc przez drogę znajduje piękną złotą bransoletkę, o którą pyta sąsiadkę, panią Ashbury, ale to jej syn, Kit, z którym Beatrice łączy skrywane, gorące uczucie, na jej znalezisko reaguje. Po przedstawieniu gości i uroczystej kolacji, towarzystwo dzieli się na dwie grupy - mężczyzn i kobiety, ale to ci pierwsi dokonują niepokojącego odkrycia… Jeden z gości leży w bibliotece martwy! Kit szybko zawiadamia lekarza i Scotland Yard, a choć na pierwszy rzut oka wygląda to na śmierć z przyczyn naturalnych, wkrótce okazuje się, że wcale taka nie była, a co gorsza, policja zaczyna krążyć wokół tych, którzy uczestniczyli tego wieczoru w proszonej kolacji. To jednak nie jedyny problem rodziny Bernabò - we Włoszech do głosu dochodzą faszyści i kto wie, czy uczelnia, z ramienia której od czterech lat mogą cieszyć się życiem w Londynie, nie każe im wracać…
 
Książka rozpisana jest na 33 tytułowane, kilkustronicowe rozdziały, w których dłuższe z nich dzielone są dodatkowo na scenki. Historię otwiera spis postaci w niej występujących, a zamyka coś na kształt wpisu do pamiętnika czy listu, który zapowiada zdarzenia z tomu drugiego - to okres Bożego Narodzenia 1924 roku. Teraz jednak jesteśmy w listopadzie, a narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego przez narratora wszechwiedzącego, który najczęściej podąża za Beatrice i Archerem Blackburnem, funkcjonariuszem Scotland Yardu. Narrator ma wgląd nie tylko w zdarzenia, ale i myśli, i emocje postaci, choć warstwa psychologiczna powieści raczej nie jest specjalnie rozwinięta. Styl powieści stylizowany jest na język, jakim posługiwano się sto lat temu w sferach wyższych, czasami więc podają niespotykane już współcześnie sformułowania - lektura zatem wymaga skupienia, a kiedy się je traci, wkrada się poczucie chaosu. Dialogi usiane są sztucznymi formami i tytułami, jakimi wtedy posługiwano się wśród angielskiej arystokracji, co współczesnemu czytelnikowi może czytać się dość dziwnie, ale równocześnie dobrze oddaje podziały klasowe, jakie panowały wtedy w społeczeństwie.
“- Paniczu (...). Musi panicz wstać. (...)
- Chcę umrzeć.
- To później, paniczu. Najpierw wypada się pokazać.”
Tym, co w powieści dominuje, to próba oddania codzienności włoskiej emigrantki poruszającej się w angielskim, wytrawnym społeczeństwie. Z jednej strony mamy więc społeczne obyczaje, zasady, których należy przestrzegać, by honor młodej panny nie został zbrukany, z drugiej strony dość znacząco przedstawiona jest sytuacja polityczna Włoch - już teraz, w roku 1924, nastroje społeczne zaczynają przybierać coraz radykalniejsze tony, do głosu dochodzą faszyści. Dostajemy więc zderzenie włoskiej sytuacji społeczeństwa coraz mocniej kontrolowanego z wolnością angielskich elit, które choć borykają się z innymi problemami, to jednak nadal wydają się bardzo nowoczesne, bardziej do życia przyjazne. Zresztą sama sytuacja angielskiej arystokracji też oddana jest dokładnie - mowa o biznesach, zagranicznych kopalniach surowców, inwestycjach, które nieraz nietrafione wpędzają całe rodziny w ogromne długi. Tło historyczno-społeczne jest nienachalne, toczy się w tle, od czasu do czasu w rozmowach wspomniane, a jednak solidnie osadza historię w czasie, w przeszłości.
“-(...) Wiesz, że we Włoszech właśnie uchwalają prawa, według których kobietom praktycznie nie wolno już nauczać? (...) Muszą zostać w domu, jako żony i matki. Podobałoby ci się to? (...) Podobałoby ci się życie w kraju, gdzie wszystkich się kontroluje?”
N tle tych wszystkich zawiłości polityczno-społecznych rozgrywa się subtelny romans podszyty intrygą kryminalną. I tu już istotną rolę odgrywa sama Beatrice - to młoda dziewczyna, która mimo niższego statusu społecznego od swoich sąsiadów, będąc w Anglii rozkwitła. Tu czuje się wolna, tu czuje, że ma jakieś prawa, szczególnie że jej ojciec jest człowiekiem, którego można określić ciepłą kluchą - podatny na urok córki, nigdy nie potrafi postawić na swoim.
“Prawdziwy oksymoron: nosić imię Leonida, kojarzące się z dzielnym królem Sparty, a jednocześnie być taki, jaki jest.”
Beatrice ma więc sporo miejsca, by ćwiczyć swoją odwagę, zaradność i swego rodzaju niepoddawanie się konwenansom, co nieraz może narazić jej reputację na szwank. Ale to nic, bo Beatrice jest impulsywna, łatwo zapala się do swoich pomysłów, łatwo wierzy innym, szczególnie przystojnym mężczyznom, którzy zdają się ją otaczać. Narrator zwraca więc uwagę czytelnika na wygląd, na gesty, na słowne docinki, wszystko, co wpisuje się w subtelną grę flirtu, w którą Beatrice tak chętnie wchodzi, mimo że przed innymi twierdzi, że na uroki mężczyzn jest odporna. I choć nie wydaje się, by intensywnie szukała męża, to jednak czuć w niej potrzebę bycia z kimś blisko. Wątek prowadzony jest raczej bez zgłębiania się w psychologię postaci, co we mnie wywoływało mieszane emocje, podejrzewam jednak, że dla osób lubiących wątki lekko romansowe, historia okaże się przyjemna.
“Sama już nie była pewna, czy to, co do niego czuła, to miłość, czy głęboka wdzięczność za to, że pozwolił jej się poczuć akceptowaną.”
A gdzie w tym wszystkim kryminał? Raczej w tle, intryga kryminalna jest tylko pretekstem do wprowadzenia postaci, przedstawienia całego tła kondycji angielskiej arystokracji w czasach międzywojennych i zmiennych relacji Beatrice z mężczyznami. Sama zagadka dobrze osadzona jest w ówczesnych czasach, a choć nie jest specjalnie rozbudowana, to jest ciekawa i dla mnie była zaskakująca. A może dlatego, że zwracając uwagę na język, tło społeczne, wątek romansowy, jakoś w ogóle nie zastanawiałam się, jak to wszystko może się skończyć?
“Byłoby pięknie móc wiedzieć, móc przewidzieć, jaką rolę odegra człowiek, który zjawia się w naszym życiu. Ale się nie da. A kiedy ktoś sprawia nam zawód, możemy jedynie powiedzieć: “Żegnaj, pozwalam ci odejść. Dziękuję za odcinek drogi, który pokonaliśmy wspólnie”.”
“Miss Bee i trup w bibliotece” to powieść z gatunku chick lit, w której zagadka kryminalna jest tylko pretekstem do romantyczno-historycznej opowieści osadzonej w czasach międzywojennych. I te czasy, cała stylizacja, tło społeczno-polityczne robią tu największe wrażenie, dają poczucie przeniesienia w czasie, opisane są na tyle subtelnie, że nie przyćmiewają lekkiej historii Beatrice, a równocześnie oddane na tyle wyraźnie, że czytelnik ma jasny obraz nakazów i problemów, z jakimi wtedy włoskiej emigrantce w angielskim, arystokratycznym środowisku, przyszło się mierzyć. To literatura przede wszystkim lekka i rozrywkowa, ale niepozbawiona realności zdarzeń. Trochę żałuję, że psychologia postaci nie jest tu na tyle pogłębiona, żebym w pełni rozumiała zmienną naturę Beatrice, niemniej jednak może to na początek serii wystarczy? Bo choć czuję, że może to nie do końca mój gatunek, to zapowiedź tomu drugiego, którego akcja będzie się toczyć na angielskiej wsi podczas świąt Bożego Narodzenia, i tak mnie kusi!
 
Moja ocena: 7/10 (optymistycznie, na dobry start serii)
 

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Sonia Draga.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

listopada 03, 2025

"Córka oligarchy" Joseph Finder

"Córka oligarchy" Joseph Finder

Autor: Joseph Finder
Tytuł: Córka oligarchy
Tłumaczenie: Przemysław Hejmej
Data premiery: 15.10.2025
Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 584
Gatunek: thriller szpiegowski
 
Joseph Finder to amerykański autor thrillerów sensacyjnych, który tworzy swoje historie już od ponad trzydziestu lat. W ostatnim czasie jednak miał długą przerwą, jedną z dwóch najdłuższych w swojej karierze - poza nimi jego powieści ukazywały się zawsze w odstępie roku bądź dwóch, tym razem jednak autor kazał czekać swoim czytelnikom aż pięć lat! Po ich upływie ukazała się “Córka oligarchy”, jego siedemnasta powieść. Autor znany jest z tego, że w fabułę swoich książek często wplata wątki rosyjskie - nie da się ukryć, że w amerykańskiej powieści sensacyjnej czy szpiegowskiej bardzo one pasują, zresztą autor ma dobre zaplecze - studiował filologię rosyjską i uważany jest za nieustępliwego badacza rosyjskiej rzeczywistości. „Córka oligarchy” właśnie do tego rodzaju powieści się zalicza, warto też zaznaczyć, że jedna z linii czasowych tej historii toczy się już podczas wojny, jaką Rosja rozpętała z Ukrainą, a to sprawia, że komentarze na temat sytuacji politycznej Rosji z Ameryką są dość aktualne - “dość”, bo wydaje się, że w tej powieści Trump jeszcze nie doszedł do władzy.
 
Grant Anderson prowadzi spokojne życie w niewielkiej nadmorskiej miejscowości Derryfield w stanie New Hampshire - żyje z budowy i naprawy lokalnych łodzi. Mimo iż ogólnie jest osobą skrytą, to jednak od niedawna wraz z Sarą, lokalną nauczycielką tworzą całkiem udany związek. Teraz Grant jedzie zastąpić znajomego w wyprawie na morze z turystami - jednak zamiast kilku pasażerów zjawia się jeden, zachowuje się dość dziwnie, a w końcu na środku morza próbuje go zabić. Mimo wszystko to ten mężczyzna ląduje martwy w wodzie, ale Grant, a raczej Paul Brightman, bo to jest jego prawdziwe imię, już wie, że nadeszła ta pora, której obawiał się od pięciu lat - znaleźli go, musi uciekać. A wszystko zaczęło się przecież tak niewinnie, sześć lat temu, gdy na luksusowym przyjęciu wziął początkującą fotografkę Tatianę za kelnerkę… Gdyby tylko wiedział, w jak fatalne niebezpieczeństwo ta znajomość go wpakuje…
“Świat stanowił dla Paula tor przeszkód, dla Tatiany - plac zabaw.”
Książka podzielona jest na jedenaście części, których akcja rozłożona jest naprzemiennie na czasy współczesne oraz przeszłe toczące się sześć, pięć lat wcześniej. Części są tytułowane, a czas podpisany, więcej miejsca zajmuje historia z przeszłości. Całość książka składa się w sumie ze 113 krótkich, kilkustronicowych rozdziałów i epilogu, rozdziały bardzo okazyjnie dzielone są na jeszcze krótsze fragmenty - najczęściej zwyczajnie nie ma takiej konieczności, jedna scena to po prostu jeden rozdział. Narracja prowadzona jest cały czas z perspektywy Paula w trzeciej osobie czasu przeszłego, czytelnik zatem wie tyle, co bohater, jak i ma pełny dostęp do jego emocji. Styl powieści kojarzy się z rasowymi powieściami szpiegowskimi - jest spokojny, uważny, bogaty w detale i ciekawe informacje. Język codzienny, raczej bez przekleństw, a wtrącenia w innym języku są tłumaczone. Dialogi wypadają bardzo naturalnie, całą książkę czyta się sprawnie i z przyjemnością.
“Amerykanie od zawsze darzyli ów archetyp ogromną sympatią: archetyp bohatera pogranicza, uciekiniera czy człowieka gór w stylu Jeremiaha Johnsona. Ludzi, z których łatwo uczynić herosów. Ale pragnienie polegania na sobie to ukryty egocentryzm. Chęć uwolnienia się od więzów oznaczała narzucenie nowych. Cenę za to płacili ci, których należało kochać i nad nimi czuwać. Tego rodzaju credo hartowało skórę, ale jednocześnie sprawiało, że dusza karlała.”
Kreacja Paula utrzymana jest w konwencji everymana - człowieka takiego, jak my, który całkowicie przypadkiem wplątuje się w aferę na skalę światową. To nie jest tak do końca jego wybór, choć jednak częściowo tak - gdyby tylko był w stanie przymknąć oko na jawne łamanie prawa… Ale Paul to dobry, uczciwy facet, który swoim intelektem chce zbudować sobie dobrą pozycję w życiu i nie chce mieć sytuacji w życiorysie, które mogłoby poddawać jego uczciwość w wątpliwość. Jego strona psychologiczna oddana jest z dużą dokładnością - czytelnik z fascynacją obserwuje jego dylematy dotyczące strony, po której powinien stanąć, jego wyrzuty sumienia, które pojawiają się, gdy zaczyna coraz mocniej wplątywać się w szpiegowską aferę…
“Nazywają mnie ekspertką od Rosji, tak słyszałam, chociaż być może “ekspertka” w dzisiejszych czasach to wątpliwy komplement. Bo czy istnieje ktokolwiek, kto znałby się na Rosji? Kto naprawdę wie, co się tam dzieje?”
Jednak tempo akcji zdecydowanie różni się od tego, które współcześnie możemy znaleźć w popularnych thrillerach sensacyjnych. Tutaj historia toczy się spokojnym rytmem, z dbałością o detale i jak największy realizm. A to znaczy, że w czasach obecnych, gdy Paul ucieka przez las, możemy dowiedzieć się wiele ciekawostek z tego, jak potrwać niezauważonym w lesie, a gdy w przeszłości pracuje na Wall Street obserwujemy (oczywiście w uproszczonej wersji, tak by czytelnika nieinteresującego się finansami i biznesem nie zanudzić), jak działa się na giełdzie, jak przewiduje i zyskuje bądź przegrywa. W tym wszystkim czuć intuicję bohatera, która jednak nie jest nadzwyczajna, autor nie robi z niego nadczłowieka i to jest w tym wszystkim najlepsze - Paul po prostu ma wiedzę, bo tak ułożyło się jego życie, że o lesie wie sporo (choć głównie w teorii), a o sposobach na ucieczkę i ukrycie własnej tożsamości po prostu dużo czytał. Doskonała kreacja everymana!
“Wszyscy mają jakieś role do zagrania na scenie. A my jesteśmy skandalicznie bogaci. Ludzie chcą, żebyśmy tym szokowali. Właśnie tego dowiedziałam się o Ameryce po przeprowadzce tutaj. Ludzie chcą, żebyś był do nich lepszy albo gorszy, nigdy w tym samym rozmiarze.”
Cała intryga przez większą część fabuły prowadzona jest w dość spokojnym stylu - w przeszłości towarzyszymy Paulowi w budowaniu i rozwijaniu związku z Tatianą, a szpiegowskie elementy wprowadzane są powoli, subtelnie. Czasy obecne toczą się w nieco szybszym tempie, w końcu to ponowna ucieczka, ale dzięki tej uważności na otoczenie, nadal nie czuje się, by akcja pędziła na łeb, na szyję. Dopiero pod koniec historia nabiera wyraźnie sensacyjnych nut, gdzieś tam wplątuje się wielkie amerykańskie agencje, robi się gęsto i dość typowo, jeśli chodzi o tempo powieści szpiegowskich. Sama zagadka została ubarwiona kilka twistami, a choć pod kątem politycznym ciężko ocenić mi na ile faktycznie jest to prawdopodobna historia, to daje wrażenie całkiem realnej.
“Każde wydarzenie da się opisać na sto sposobów, przedstawić sto narracji.”
Mimo uwikłania w akcję dwóch krajów, ich biznesmenów, wielkich pieniędzy i polityki, czytelnik nie czuje się tym przytłoczony. Jasne, pojawiają się komentarze na temat historii, relacji Ameryki z Rosją, pojawiają się komentarze polityczne, ale są one odpowiednio dawkowane i wpasowane w fabułę tak dobrze, że w ogóle nie czuje się tego politycznego wydźwięku, a po prostu napięcie, które towarzyszy Paulowi, kiedy zaczyna podejmować coraz bardziej ryzykowne działania…
“Ale gdy ludzi, dobrych ludzi, traktuje się jak pionki, jak śmieci, to musi oznaczać, że się pogubiliśmy.”
Muszę przyznać, że “Córka oligarchy” pozytywnie mnie zaskoczyła. To książka dopracowana, bogata w detale, prowadzona spokojnym, uważnym na otoczenie tempem, w której kreacja głównego bohatera oddana jest z prawdziwą psychologiczną głębią. Może trochę żałuję, że tempo prowadzenia akcji pod koniec wyraźnie przyspiesza, ale hej!, to przecież powieść sensacyjna, szpiegowska, więc nie ma rady, w jakiś sposób w kanon musi się wpisać. Niemniej jednak sam fakt, że główny bohater nie jest w tej historii supermanem, a zwyczajnym facetem, który postawiony jest pomiędzy miłością a lojalnością w stosunku do praw rządzących jego krajem, czyli tak naprawdę pomiędzy miłością a własnym kodeksem moralnym, jest ogromnym atutem tej powieści, sprawia, że historia mocno angażuje czytelnika, a zarazem pozwala wczuć się w dylematy i emocje głównego bohatera. Powieść dobrze sprawdzi się na długie jesienno-zimowe wieczory, kiedy można dać porwać się lekturze - bo ta faktycznie ma taką moc.
 
Moja ocena: 7,5/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Sonia Draga.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

listopada 01, 2025

Kilka pytań do... Małgorzaty Starosty, autorki "Motywu"

Kilka pytań do... Małgorzaty Starosty, autorki "Motywu"

Na dzień przed premierą "Motywu" miałam przyjemność przeprowadzić spotkanie na żywo z jego autorką - Małgorzatą Starostą. Mimo tego, że rozmowa trwała godzinkę, to i tak zabrakło nam czasu, by omówić wszystkie nurtujące mnie kwestie, co wykorzystałyśmy, by powstał również wywiad pisemny skupiony wokół tego tytułu. Wywiady są niezależne, odpowiednie zarówno dla osób, które już czytały "Motyw", jak i są jeszcze przed jego lekturą, możecie zatem wybrać sobie formę wywiadu, którą wolicie, choć sama gorąco zachęcam do zapoznania się z obydwoma: do zobaczenia zapisu z live'a (klik!), jak i lektury wywiadu pisemnego, który znajduje się poniżej. A w nim znajdziecie odpowiedzi na takie pytania jak:

czy "Motyw" miał być książką o silnych kobietach, do którego spośród dwójki bohaterów zajmujących się pisaniem powieści jest Małgorzacie Staroście bliżej i dlaczego raczej nie zamierza pisać thrillera prawniczego, jak współpracuje jej się z redaktorami jej powieści, skoro sama obok pisania też się tym zajmuje, co autorka szykuje dla nas na rok 2026 i jakie jesienne dania są jej ulubionymi?

Zapraszam na wywiad z Małgorzatą Starostą!

fot. Emilia Gozdur
Małgorzata Starosta notka biograficzna:
Pisarka i redaktorka literacka. Debiutowała w 2020 roku trylogią Pruskie baby. Rozpoznawalność zdobyła jako autorka komedii kryminalnych (serie Agata Sródka, Jeremi Organek,W siedlisku), ale w jej dorobku znajdują się książki reprezentujące różne gatunki: powieści obyczajowe, detektywistyczne, kryminały i thrillery oraz literatura dla dzieci.
Jej twórczość była wielokrotnie nagradzana i wyróżniana - dwukrotnie tytułem Książkì Roku przez portal Granice.pl, Nagrodą Czytelników w konkursie im. Kornela Makuszyńskiego, a także nagrodą główną Wschowskiego Festiwalu Kryminałów "Mroczne Oblicze".

Kryminał na talerzu: Oczekiwania kontra rzeczywistość – jak wypada w takim zestawieniu „Motyw” miesiąc po premierze? Czy czytelnicy reagują na książkę tak, jak liczyłaś, że będą reagować?

Małgorzata Starosta: Jak zawsze – reakcje są różne. Większość z tych, które do mnie docierają, to bardzo pozytywne reakcje, często entuzjastycznie odnoszące się do finałowego zwrotu akcji i konstrukcji. To bardzo mnie cieszy.


„Motyw” to gatunkowo książka, którą po raz kolejny czytelnika zaskakujesz – to Twój pierwszy rasowy thriller psychologiczny utrzymany w nurcie domestic noir i od razu wskoczyłaś nim na naprawdę wysoki poziom, dla mnie samej jest to jeden z najlepszych thrillerów w tym nurcie, jakie czytałam. Ale powiedz jak Ty się w nim odnalazłaś w porównaniu do innych gatunków, w których masz już doświadczenie?

Bardzo chciałam napisać tę historię i długo się do tego przygotowałam. Drobiazgowo planowałam nie tylko fabułę, ale przede wszystkim narrację i konstrukcję, bo to było najtrudniejsze. Przygotowania polegały też na czytaniu i oglądaniu fabuł w konwencji thrillera, dzięki czemu samo pisanie było jedynie technicznym spisywaniem myśli.


Historię „Motywu” osadzasz w środowisku literackim, główne postacie to małżeństwo pisarzy i agentka literacka, a zarazem przyjaciółka zaginionej. Pojawiają się targi książki, spotkania z czytelnikami, wywiady do telewizji – jednym słowem to świat, w którym sama się obracasz i to nie tylko jako pisarka, ale również redaktorka książek innych autorów i autorek. Czy podzielenie się z czytelnikiem blaskami i cieniami tego światka było dla Ciebie w jakiś sposób przeżyciem oczyszczającym?

To raczej moje wygodnictwo, bo nie musiałam zgłębiać innego środowiska, doskonale znając swoją bańkę. Mogłabym oczywiście poświecić trochę na życie w korporacji, ale wydawało mi się to za mało efektowne i przede wszystkim z punktu widzenia fabuły właśnie środowisko wydawnicze było bardzo istotne. To zresztą nie pierwszy raz, kiedy pozwalam sobie odczarować świat książkowy, być może rzeczywiście mam kilka rzeczy do przepracowania i przetrawienia 😉


W kreacji Ady i Dominika jako pary zawarłaś sporo przeciwstawieństw, jak choćby w warunkach, jakie wokół siebie wytwarzają podczas pisania. Kto dostał więcej Twoich cech, Twoich literackich doświadczeń?

Zdecydowanie Ada, choć daleko mi do jej spektakularnego sukcesu, ale pod względem charakteru i umiejętności skupienia się na powziętym celu, budowałam tę postać na własnych doświadczeniach. Ada ma też zaplecze managerskie, bardzo podobne do mojego. I oczywiście przyjaciółkę, która jest gotowa na ogromne poświęcenia.


Pozostając jeszcze w tym literackim temacie, podczas lektury moją uwagę przyciągnęło stwierdzenie, że pisarze często w swojej twórczości korzystają z własnych autobiograficznych przeżyć. Ale czy w ogóle da się napisać powieść nie korzystając z własnych życiowych doświadczeń, całkowicie odciąć od siebie postacie? Jak Ty do tego podchodzisz?

Oczywiście, że się nie da. Nie da się myśleć jak ktoś inny, nie da się przyjąć cudzej perspektywy i zawsze nasz światopogląd oraz doświadczenia pojawią się na poziomie metatekstu. Ja nawet nie próbuję się od tego odcinać, bo właściwie dlaczego? Książki Małgorzaty Starosty są książkami Małgorzaty Starosty, ponieważ nikt inny nie widzi ani nie opisuje świata tak jak ja. Dlatego też w każdym moim bohaterze można znaleźć mniejszą lub większą cząstkę mnie albo kogoś mi bliskiego.


Poza intrygą, która kręci się wokół motywu zaginięcia, historię prowadzisz też w przyszłości, na sali sądowej i przyznam, że i te fragmenty mocno mi do gustu przypadły. Jak duża jest już Twoja znajomość prawa, a jak wiele ciągle jeszcze musiałaś konsultować z prawnikiem, który zresztą stał się jednym z bohaterów Twojej powieści? To przecież już Twoja kolejna powieść, w której sam system prawny odgrywa pewną rolę w całej intrydze. 

Sceny z procesu to jedne z moich ulubionych w tej powieści. Pisanie ich sprawiało mi wiele frajdy, ale oczywiście kwestie formalne konsultowałam z prawnikiem uczestniczącym w sprawach karnych. Troszkę podkoloryzowałam niektóre fragmenty, żeby czytelnicy nie umarli z nudów, ale wszystko dzieje się w ramach akceptowalnych przez karnistę. Grzesiek przeprowadził mnie przez cały scenariusz procesu karnego, dzięki czemu mogłam rozplanować poszczególne rozdziały. Nie czuję się wcale specjalistką od prawa, mimo że regularnie zaglądam do orzeczeń sądowych albo kodeksów. 


A czy myślałaś, żeby kiedyś napisać thriller prawniczy?

O nie! Chociaż… Myślałam, tyle tylko, że na pewno nie chciałabym umieścić akcji w Polsce. Amerykański system prawny z wielką ławą przysięgłych daje dużo większe pole manewru. Dlatego właśnie raczej tego nie zrobię, bo polscy czytelnicy nie lubią, kiedy pisze się fabuły osadzone w innych krajach.


Wspomniałam o postaci prawnika, podczas naszego przedpremierowego spotkania rozmawiałyśmy też o (a nawet z!) profilerze, który w powieści odgrywa drugoplanową, ale znaczącą rolę. Czy wplatanie w powieść postaci, które żyją naprawdę jest łatwiejsze czy trudniejsze niż kreowanie postaci całkowicie fikcyjnych? I tak w ogóle, to dlaczego zdecydowałaś się na taki zabieg?

Trochę głupio mi to przyznać, ale przecież rozmawiamy szczerze 😉 – kiedy zaczęłam opisywać postać powieściowego profilera, miałam przed oczami Jana Gołębiowskiego. Jako wielka fanka kanału pana Janka, zwyczajnie posłużyłam się najbardziej oczywistym dla siebie przykładem. Wiem, jak wygląda, jak mówi, a to duże ułatwienie w trakcie pisania. I kiedy okazało się, że ten mój powieściowy Jan Gołębiowski całkiem nieźle wygląda w fabule, nie było wyjścia, trzeba było zapukać do prawdziwego i zaprosić do współpracy 😊


A czy z jakimś jeszcze ekspertem konsultowałaś się podczas pisania „Motywu”? Np. co do pracy techników kryminalnych, którzy, co mnie zaskoczyło!, wycinają kawałek podłogi? 😊

Fragment o wycinaniu podłogi zaczerpnęłam z wywiadu z bardzo doświadczonym technikiem kryminalistycznym. Opowiadał w nim, jak zabezpieczają takie trudne ślady, zwłaszcza w sytuacjach, gdy naprawdę nie da się inaczej pobrać ich do badań. Mnie też to zaskoczyło i zapewne dlatego znalazło się w książce. Zdarza mi się konsultować z różnymi specjalistami, ale nie zawsze jest to konieczne. Sekcje zwłok oglądam w internecie, procedury policyjne czytam w archiwach policji. Dziś naprawdę łatwo jest znaleźć informacje do książki beletrystycznej. Co innego, gdybym pisała poradnik – wtedy oczywiście eksperci to podstawa.


Podczas lektury „Motywu” zauważyłam też, że jest to opowieść o silnych postaciach kobiecych, które wbrew stereotypom, znalazły w sobie siłę, by odnieść sukces. Czy tworząc powieść faktycznie miałaś to na celu, a może przyszło Ci to tak po prostu, naturalnie?

Kilka osób zwróciło mi na to uwagę, czym zostałam zaskoczona. Nie miałam takiego zamiaru, na pewno nie świadomie. Prawdopodobnie, zwłaszcza jeśli spojrzysz na moje bohaterki w szerszym kontekście, zauważysz, że ja po prostu tak je portretuję. Moje literackie kobiety są samowystarczalne, świadome, silne, skoncentrowane na swoich celach. Bo takie są właśnie kobiety, którymi się otaczam. Czyli wracamy do pytania o wątki autobiograficzne i osobiste doświadczenia 😊


Urok tego thrillera w dużej mierze opiera się na tym, że historia bogata jest w solidne twisty fabularne, a więc tak naprawdę nie możemy mówić o nim za wiele. Ale tak ogólnie powiedz który element tej powieści sama lubisz najbardziej?

Bardzo lubię wspomniane sceny z procesu, ale także wszystkie retrospekcje, w których poznajemy Adę. Zabawne, że pierwszoplanową postacią jest właśnie ta, której teoretycznie nie ma.


To na koniec jeszcze zapytam Cię o kwestie techniczne tworzenia powieści, bo sama, jak już wspominałam, masz doświadczenie również jako redaktorka. Czy te doświadczenie pomaga Ci w pracy z redaktorem bądź redaktorką przy Twoich powieściach, czy wręcz odwrotnie, proces dogadywania się jest trudniejszy?

O, ja uwielbiam pracę z redaktorami i korektorami. Dużo się od nich uczę i paradoksalnie to właśnie na redakcjach moich książek zdobywam największą wiedzę potrzebną mi przy redagowaniu czy korygowaniu cudzych tekstów. 


Patrząc po ilości Twoich premier w tym roku można odnieść wrażenie, że trochę przystopowałaś z tempem tworzenia, ale obserwując Twoje relacje, wiem, że to nieprawda, że terminy ciągle gonią, mimo że pracujesz naprawdę dużo. Możesz nam zatem zdradzić co szykujesz dla nas na rok 2026? Może znowu jakieś totalne zaskoczenie?

Ten rok jest dla mnie bardzo trudny pod wieloma względami, przede wszystkim życie osobiste mocno naplątało w życiu zawodowym, przez co wciąż jestem spóźniona z projektami wydawniczymi. Rzeczywiście liczba premier w tym roku jest mniejsza niż w roku ubiegłym, głównie dlatego, że dwie książki zostały przesunięte na rok 2026, w którym znów trochę narozrabiam. Szykuję coś nowego gatunkowo dla fanów zbrodni, ale wróci także Jeremi Organek. Dzieciaki dostaną kolejną przygodę w Hebanowym Dworku. I znów sięgnę po prawdziwą zbrodnię, ale na razie o tym nie wolno mi mówić 😉


Zanim jednak przyjdzie rok 2026, to czeka nas jeszcze trochę eventów okołoksiążkowych. Gdzie będziemy mogli się z Tobą jeszcze w tym roku spotkać?

Najważniejszy nadchodzące wydarzenie to pierwsza edycja KrymiKom na Żywo, czyli wieczór literacki poświęcony szeroko pojętej literaturze cosy crime, która odbędzie się w Warszawie (Arteneum przy ul. Radzymińskiej 121) 20 listopada o godzinie 18:00. Będzie to wydarzenie wyjątkowe, ponieważ stanie się równocześnie prapremierą mojej ostatniej w tym roku książki. W ostatni weekend listopada zagoszczę na targach w Lublinie, a tydzień później w moim rodzinnym Wrocławiu. A później zamierzam odpocząć po tym szalonym roku.


Książki książkami, ale czasami i od niech trzeba sobie odpocząć. Masz jakieś sprawdzony sposób na naprawdę skuteczny relaks?

Mnie najbardziej relaksują podróże. Uwielbiam zwiedzać, poznawać piękne miejsca, podziwiać przyrodę, architekturę i zwyczaje. Wtedy naprawdę czuję, że żyję.


I na koniec, jak zawsze na moim blogu, pomówmy o jedzeniu… ale sezonowo – co jest Twoim comfort food jesienią?

Jesienne menu od zawsze kojarzy mi się z kapustą i pieczonym mięsem. Wszelkiego rodzaju zrazy, rolady, bitki – koniecznie w sosie! A do tego duszona kapusta. Lubię też kremowe zupy, koniecznie mocno doprawione. I herbata z goździkami, pomarańczą – to mój jesienny smak.


Dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w karierze pisarskiej!

Wywiad przeprowadzony w ramach współpracy z Małgorzatą Starostą.


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

października 31, 2025

"Złotowłosa" Wojciech Chmielarz

"Złotowłosa" Wojciech Chmielarz

Autor: Wojciech Chmielarz
Tytuł: Złotowłosa
Data premiery: 15.10.2025
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 352
Gatunek: thriller psychologiczny
 
Wojciech Chmielarz to autor bardzo mi bliski - jego powieści zaczęłam czytać na dobrych kilka lat przed powstaniem tego bloga, można więc powiedzieć, że od dawna towarzyszę mu w jego pisarskiej drodze, obserwuję kierunki, w jakich się rozwija, jak zmienia się jego warsztat. To autor z tych, którzy nie szukają drogi na skróty, który mimo że odniósł już wiele sukcesów, nie osiada na laurach, nie powiela schematu, który się sprawdził, a cały czas szuka dla siebie nowych wyzwań. To ryzykowne podejście, to narażanie się na krytykę tych czytelników, którzy chcą, by autor cały czas pisał tak samo. Dla mnie jednak powieści są czymś więcej niż tylko rozrywką i widzę, że dla Chmielarza mają podobne znaczenie - stąd mój szacunek i podziw. “Złotowłosa” to jego dwudziesta pierwsza powieść, a zarazem coś nowego - thriller pisany z perspektywy uwięzionej kobiety, swego typu dorosła interpretacja baśni o Złotowłosej i trzech niedźwiadkach.
 
Ula budzi się w zimnym, małym pomieszczeniu - wokół niej zakratowane okno, goła żarówka i materac. Jest obolała, a jej ostatnim wspomnieniem jest niedźwiedź. Niedźwiedź? To chyba jednak wymysł jej wyobraźni, przecież po Warszawie niedźwiedź tak po prostu biegać nie mógł, prawda? Coś musiało się jej pomieszać, przecież czuje się taka otumaniona…. Co się z nią stało? Gdzie jest? Kto jej to zrobił? I dlaczego w swojej głowie cały czas słyszy głos Malwiny, starszej pani, którą opiekowała się w hospicjum?
“(...) zrozumiała, że jest wiele rodzajów strachu, które różnią się od siebie jak ogień i woda. I każdy z nich oznacza coś innego.”
Książka rozpisana jest na 10 części, te tytułowe są pisane z perspektywy Uli, te nietytułowane opowiadają historię Tadka i Krzysia. Każda z części dzielona jest na numerowane rozdziały, numerowanie do każdej części jest osobne. Rozdziały są kilkustronicowe i raczej nie są już dzielone na krótsze fragmenty. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, jednak uwaga narratora skupia się przede wszystkim na wewnętrznych przeżyciach postaci, głównie na Uli, co jest charakterystyczne dla thrillera psychologicznego. Styl powieści jest ciekawy - początkowo to tylko Ula zamknięta w niewielkim pomieszczeniu, rozmawiająca ze wytworem swojej wyobraźni i jest to narracja niesamowicie udana i oryginalna - przez kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt stron mamy przecież jednego aktora, a napięcie, jakie ta jedna sceneria wytwarza, jest niesamowite. Fragmenty wypowiedzi wyimaginowanej Malwiny pisane są kursywą, więc tekst bardzo łatwo się czyta. Później historia się rozszerza, a swobodny styl autora sprawia, że się przez nią przepływa - tu wszystko się ze sobą zgrywa, opisy, dialogi, wewnętrzne przeżycia postaci tworzą jedną spójną, doskonale pasującą do siebie całość. Dzięki temu lektura jest rytmiczna, jest płynna i zwyczajnie przyjemna. Język w dialogach doskonale naśladuje mowę, a nawet i subtelne błędy, jakie w języku mówionym się popełnia. Choć kilka literówek akurat do tego efektu się nie zalicza. Przekleństw w powieści nie ma wiele, a jeśli się pojawiają, to użyte są odpowiednio do sytuacji, co nawet wrażliwych na wulgaryzmy czytelników w oczy kłuć nie będzie. Jest za to poczucie humoru, które choć na pierwszy rzut oka nie pasuje do powagi sytuacji, to jednak sprawdza się znakomicie, sprawia, że lektura nie jest przytłaczająca, a uwaga czytelnika zwrócona jest nie ma grozę sytuacji, a na tematy, do której zauważania zmusza.
“Jaka ulga w końcu to powiedzieć! (...) Jaka ulga w końcu nie musieć się hamować! Wiesz, jak trudno było trzymać te wszystkie myśli w głowie? (...) Jak trudno było ich pilnować, żeby żadna z nich nigdy się nie wyślizgnęła?”
“Złotowłosa” to powieść w pewien sposób interpretująca baśń. A jak to w baśniach bywa, nie wszystko musi być dosłowne, nie wszystko musi być całkowicie realistyczne. I mam wrażenie, że właśnie na takiej bazie Chmielarz zbudował tę powieść - tu przede wszystkim liczą się emocje, tu liczy się przesłanie i refleksje, jakie historia niesie, a żeby to osiągnąć czasem trzeba sięgnąć po środki, które mogą się wydać nieco naciągane czy nieprawdopodobnie. Nie znaczy to oczywiście, że taka jest cała fabuła - wręcz przeciwnie, w większości jest przerażająco realna, bazuje na mrokach ludzkich umysłów, które pod wpływem bardzo skrajnych emocji, czasem potrafią skupić się tylko na jednym. Intryga zbudowana jest z rozmysłem i prowadzona jest świetnie - skręca w mocno nieprzewidywanych kierunkach, a choć jej tempo z początku nie jest za szybkie, to jednak już od pierwszych stron dobrze buduje napięcie. Po jakimś czasie akcja przyspiesza, subtelnie zapożycza rozwiązania z literatury sensacyjnej - może stąd te kilka chwil, których realność można podać w wątpliwość?
“Walka jest męcząca, nadzieja jeszcze bardziej.”
Cała powieść oparta jest tak naprawdę na kilku aktorach, a czytelnik otrzymuje bezpośrednią relację od trójki z nich: Uli, Tadka i Krzysia, choć to Ula jest aktorką pierwszoplanową. Autor doskonale wczuł się w położenie postaci uwięzionej, przeprowadza ją przez wszystkie etapy - od niedowierzania, przez zwątpienie, aż po potrzebę działania, podsycania poczucia, że przecież wyjście z sytuacji znaleźć trzeba. Ula ma się za osobę dobrą, a zarazem jest energiczna, chętna do działania, a to charakter, który niełatwo ugina się pod żądaniami innych. Jednak im dalej w lekturę, tym lepiej poznajemy jej historię, bo siedząc w zamknięciu sama opowiada o swoim życiu - dzieciństwie, czasach nauki, życiu dorosłym. Dzięki poznawaniu jej doświadczeń, jej przeżyć, coraz lepiej ją rozumiemy, a tym samym widzimy, że nie jest to postać łatwa do oceny, posiada różne oblicza, jak każdy z nas.
“Jeśli na świecie panowała jakaś fundamentalna sprawiedliwość i porządek, to kto inny powinien być w tej piwnicy, Nie ona. Bo ona była dobrą osobą. Stwierdzała to bez samochwalstwa, bez przesadnej dumy, po prostu jako zwyczajny, obiektywny fakt.”
Tadek i Krzysio, choć i z ich perspektywy historię poznajemy, są postaciami drugoplanowymi, poświęcamy im zdecydowanie mniej uwagi niż Uli. Tadek to narzeczony kobiety, który teraz musi borykać się ze śledztwem i opinią publiczną, a Krzysio… to nastolatek o dość długo niejasnej roli w tej historii. Jednak i w tym wypadku autor motywacje, zachowania postaci oddaje bardzo wiarygodnie, bardzo realistycznie - nie oszukuje, że postacie działają po prostu w imię dobra i troski o innych, bo przecież każdy jednak gdzieś tam w głębi, nawet nie chcąc się do tego przyznać, jednak myśli o sobie.
“Jest wielki, jest silny, ale równocześnie jest wściekły. Czuję. że w nim ten gniew buzuje. Bo wie, że spotkało go coś strasznego, coś złego i coś bardzo niesprawiedliwego. I nie rozumie dlaczego.”
Otoczenie, w jakim rozgrywa się akcja, też nawiązuje do baśni o Złotowłosej i niedźwiadkach. Do porwania Uli doszło w parku, a w całej historii, prócz tego, że toczy się w zamkniętym pomieszczeniu, ważną rolę odgrywa las. To nadaje lekturze odpowiedniego klimatu odosobnienia, wrażenia, że wszystko się może zdarzyć.
“(...) powietrze w górach nie pachniało palonymi śmieciami jak w miasteczku, ale świeżą żywicą. Pomyślała, że ktoś powinien je złapać, zapakować w szeleszczący papierek i sprzedawać jako cukierki.”
I w końcu docieramy do tego, co tak naprawdę ważne, czyli tematów, z jakimi autor w tej powieści do nas przychodzi. A są to tematy pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego. Historia zmusza do refleksji nad dobrem, nad tym czy człowiek po prostu rodzi się dobry, czy jest to coś, czego można się nauczyć, co da się wypracować. A jeśli to drugie, to jaki człowiek jest naprawdę? Czy to ta słynna biała karta? Niewiele wspólnego ma z tym hejt, prześladowanie, z jakim spotykają się dzieci w szkole. Ci, co obserwują Chmielarza w sieci wiedzą, że los nauczycieli i dzieci w szkołach nie jest mu obojętny i to też znajduje swoje odzwierciedlenie w tej powieści, co jest połączeniem naprawdę zaskakującym. Poza tym Ula przynosi też temat pragnienia życia, tego jak trudno jest się go wyzbyć, jak nawet w najgorszych sytuacjach człowiek nadal chce żyć. To równocześnie też opowieść o zemście, o konsekwencjach i poczuciu własności, które czasami interpretowane jest jako miłość.
“(...) w ten sposób tylko zmarnowałaby własną złość, a ta była dla niej zbyt cenna. Zamierzała ją teraz czule hodować, zbierać w sobie i magazynować. Tak żeby nigdy jej nie zabrakło, kiedy będzie potrzebna.”
Choć w “Złotowłosej” wybrzmiewają znajome już dla Chmielarza nuty, to jednak jako jedna spójna melodia zabiera nas w nowe rejony. Rejony strachu i walki o wolność, której siły nie łatwo złamać. Autor postawił na nieoczywiste rozwiązanie, w którym na scenie występuje jeden aktor, a wokół niego jest ciemność - to niełatwy punkt wyjścia opowieści, bo trzeba go zagrać tak, by czytelnik nie poczuł się znużony, a maksymalnie zaciekawiony. I ja to poczułam - rozmowy Uli z Malwiną to mistrzostwo literackie, bawiłam się przy nich świetnie, a przecież sceneria, w której się rozgrywają, jest naprawdę straszna. Dalej historia płynie w mocno nieprzewidywalne rejony, a choć sam finisz nabiera cech lekko sensacyjnych, to jednak nie rozmywa tego, co tutaj jest tak naprawdę ważne - czyli poruszanych tematów społecznych, ale i prywatnych, takich, które zmuszają nas samych do zastanowienia się czy to, jak sami siebie postrzegamy, faktycznie jest równoznaczne z tym, kim jesteśmy. Przede wszystkim polecam pamiętać o tym, że “Złotowłosa” to swobodna interpretacja baśni, a zatem to ten morał, a nie same rozwiązania fabularne, jest najważniejszy.
“To co miało się stać, tak naprawdę już się wydarzyło.”
Moja ocena: 8/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Marginesy.



Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!