października 14, 2024

"Moja przyjaciółka śmierć" Robert "Grabarz" Konieczny, Maria Mazurek

"Moja przyjaciółka śmierć" Robert "Grabarz" Konieczny, Maria Mazurek

Autor: Robert „Grabarz” Konieczny, Maria Mazurek
Tytuł: Moja przyjaciółka śmierć. Kulisy zawodu grabarza
Data premiery: 09.10.2024
Wydawnictwo: Mando
Liczba stron: 240
Gatunek: literatura faktu
 
Książka “Moja przyjaciółka śmierć” ma formę wywiadu, a raczej zwyczajnej, „luźnej” rozmowy pomiędzy dziennikarką Marią Mazurek a Robertem Koniecznym, zwanym Grabarzem, który stał się popularny dzięki swojemu profilowi na TikToku - pod nazwą @robas000 stara się przybliżyć zwyczajnym ludziom kulisy swojej pracy, oswoić ze śmiercią. Sam pochówkiem zmarłych zajmuje się od dobrych kilku lat i jak sam przyznaje, to jest zawód, który kocha, który każdego dnia stawia mu nowe wyzwania, uczy go czegoś nowego. Robert to mężczyzna po 40stce, który prywatnie wiedzie normalne życie - ma żonę i dzieci.
Jego rozmówczyni Maria Mazurek to dziennikarka, która specjalizuje się w tego typu książkach spisywanych w formie rozmowy. “Moja przyjaciółka śmierć” to już dziesiąta taka pozycja w jej dorobku literackim, która skierowana jest do dorosłego czytelnika. Dziennikarka rozmowę prowadzi swobodnie, stara się zadawać pytania proste, tak, by nie wyszła z tego książka naukowa, a raczej taki zbiór podstawowych zagadnień związanych ze śmiercią i pochówkiem zmarłych. I w tej formie książka naprawdę doskonale się sprawdza!
“Żyjemy w czasach, w których śmierć - choć przecież każdy z nas prędzej czy później wyląduje w trumnie lub urnie - jest tematem tabu. Odsuwamy go od siebie. Nie chcemy na ten temat myśleć. Boimy się o tym nawet rozmawiać. Nikt nie uczy nas w szkole, jak umiera człowiek, jak się nim zaopiekować, czego spodziewać się w sytuacji utraty kogoś bliskiego, jak po tej stracie sobie poradzić.”
Publikacja podzielona jest na czternaście tytułowanych, dosyć krótkich rozdziałów. Tytuły zaczerpnięte są z tego, co mówi sam Grabarz i to jego treści w książce królują, Maria Mazurek zadaje szybkie, krótkie pytania. Od razu wspomnę też o wizualnej stronie tego tytułu - książka wydana jest bardzo zgrabnie, każdy rozdział poprzedzony jest szarą stroną z tytułem i delikatną grafiką kwiatów, są też wyróżnione niektóre cytaty z tego, co Grabarz mówi. Książka prezentuje się przejrzyście i elegancko.


Wracając do jej treści - w każdym jej rozdziale jest jakiś temat główny, jednak nie jest on ograniczeniem, rozmowa płynie naturalnie, a Grabarz dosyć często wtrąca swoje przemyślenia na temat ważności życia, na temat samej śmierci. Dobrze się to komponuje, gdyż nie tylko dowiadujemy się przydatnych informacji, ale i są chwile na refleksje, na zastanowienie się, co śmierć dla nas tak naprawdę znaczy. Język, w jakim Maria Mazurek i Grabarz rozmawiają, jest prosty, jeśli trafia się jakieś specjalistyczne nazewnictwo (rzadko), to od razu jest tłumaczone, tak, by całość była przystępna dla każdego czytelnika.
 
Treści, które ta książka niesie, podzieliłabym na cztery kategorie: po pierwsze - informacje przydatne, uzupełniające wiedzę, po drugie - refleksje na temat życia i śmieci, po trzecie - ciekawostki związane z pogrzebami i po czwarte - opowieść o prywatnym życiu Grabarza.
Zacznijmy od tego pierwszego, od informacji. Jest ich faktycznie sporo. Poczynając od tego, co się z ciałem człowieka po śmierci dzieje, jakie procesy i jak szybko w nim zachodzą, przez całą instrukcję tego, co trzeba zrobić, gdy bliska nam osoba umrze i to my musimy zająć się organizacją pogrzebu, tego, jakie mamy w ogóle opcje pochówku i ceremonii z tym związanych, ile to wszystko kosztuje, aż po prawne zapisy związane nie tylko z pochówkiem, ale i innymi okołopogrzebowymi regulacjami. Jest to pełny pakiet wiedzy dla kogoś, kto sam chce uregulować swoje wskazania co do tego, co ma się stać z nim po śmierci oraz tego, jak się zachować, gdy trzeba będzie dla kogoś pogrzeb zorganizować.
 
Druga kategoria: refleksje na temat życia i śmierci. Grabarz jako człowiek, który ze śmiercią ma do czynienia na co dzień, który uczestniczy w całej ostatniej drodze człowieka - od miejsca, w którym umarł, przez kostnicę i zakład pogrzebowy, aż po miejsce na cmentarzu - i który obserwuje ludzi postawionych w sytuacji śmierci bliskich, ma wiele mocnych bodźców do wyciągania z tych sytuacji refleksji. To mądry, szanujący uczucie innych facet, który zdaje się nie traktować nikogo z góry (no, może prócz księży 😉), ale który chce się dzielić ze światem tym, co sam widzi. Opowiada tu o tym, by po prostu być, by nie marnować życia na głupie złości, na gonienie za mrzonkami, bo czas, który każdy z nas na świecie ma, jest mocno ograniczony. Wiele w tej książce refleksji, wiele przemyśleń, które w perspektywie obcowania ze śmiercią, mogą nas nauczyć, jak być lepszym, wrażliwszym na drugiego człowieka tak na co dzień.
“Odkąd zacząłem pracować w branży pogrzebowej, nauczyłem się odpuszczać. Zrozumiałem, że problemy, na których się na co dzień koncentrujemy, tak naprawdę w ogóle nie są ważne. Niepotrzebnie stresujemy się głupotami, pielęgnujemy złe emocje, wdajemy się w spory, zamiast skupić się na tym, co jest naprawdę istotne, a te wszystkie głupstwa - po prostu odłożyć na bok. Zostawić, nie przejmować się nimi.”
Trzecia kategoria: ciekawostki. Jako że rozmowa prowadzona jest luźno, a język prosty, zwyczajny, to i niektóre sytuacje najlepiej tłumaczy się na przykładach. Grabarz nie ma problemów opowiadać o tym, co w pracy przeżył, posiłkując się właśnie na opowieściach prawdziwych. Oczywiście bez wymieniania nazwisk odnosi się do bliski zmarłych, do sytuacji smutnych, zabawnych i przerażających, których był świadkiem. Opowiada o tym, co samego go bulwersuje, co burzy jego krew przytaczając dokładnie sytuacje, które takie emocje wywołały. Nie jest to więc naukowy, chłodny wywód, a historie po prostu z życia wzięte.
 
Czwarta kategoria: życie samego Grabarza. Oczywiście opowiada o swoich obowiązkach w pracy, co musi, co chce, a czego nie powinien, ale też przedstawia nam swoją historię w szerszym kontekście. Opowiada o tym, co robił kiedyś, jak wyglądała jego droga, którą przebył do chwili, gdy został grabarzem. Opowiada o rodzinie, o podejściu do żony, do swoich synów, o tym, czego sam od życia chce. Mimo takiej ilości różnych informacji, książkę kończymy z poczuciem, że Roberta Koniecznego udało nam się trochę poznać.
“Gdyby spisać biografię każdego pochowanego człowieka, wyszłaby metafizyczna księga z całą mądrością i złożonością tego świata. Przygotowując osoby zmarłe do pogrzebu, chowając je, zawsze staram się o tym pamiętać. Nie podchodzę do tego na zasadzie tylko statystki: chowam szóstą osobę danego dnia. Tylko że chowam osobę, która była absolutnie niepowtarzalna i której należy się szacunek. Uważam za swój przywilej to, że mogę ją godnie pożegnać.”
“Moja przyjaciółka śmierć” to książka niewielka, licząca trochę ponad 200 stron, której audiobook zajmuje zaledwie cztery godziny. Cztery godziny, które zdecydowanie warto jej poświęcić, po upływie których czytelnik na pewno stanie się w jakiś sposób mądrzejszy. Jest to publikacja, która najbardziej przyda się osobom chętnym do refleksji, które jeszcze nie miały obowiązku organizacji pogrzebu - dla takich czytelników w sumie wszystko, co jest w tej publikacji zawarte, będzie wnosić coś nowego, coś, co w życiu może się przydać. Ci czytelnicy, którzy już ze śmiercią mieli styczność, którzy mniej więcej wiedzą co i jak, mogą też nauczyć się czegoś nowego, dowiedzieć o opcjach pochówku, o których nie wiedzieli - i to wszystko przedstawione jest bardzo praktycznie, konkretnie. Myślę jednak, że każdy czytelnik, nawet taki, który wie wszystko o pochówkach, może i tak coś z tej publikacji wynieść - to te refleksje na temat tego, co w życiu ważne. To dobra, otwarta na życie i na drugiego człowieka publikacja. Cieszę się, że miałam przyjemność ją przeczytać i na pewno zostanie ona na mojej półce - w końcu śmierć dotyka każdego z nas, a gdy przyjdzie mi się z nią zetknąć, chętnie skorzystam z porad Grabarza tego, co muszę załatwić i jak się do tego wszystkiego, choćby psychicznie, przygotować.
 
Moja ocena: 8/10
 
Recenzja powstała ramach współpracy z Wydawnictwem Mando.

Dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

października 11, 2024

"Powiedz mi, proszę" Mike Omer

"Powiedz mi, proszę" Mike Omer

Autor: Mike Omer
Tytuł: Powiedz mi, proszę
Tłumaczenie: Robert Ginalski
Data premiery: 02.10.2024
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 464
Gatunek: thriller / kryminał
 
Mike Omer to autor powieści kryminalnych, którego twórczość poznałam i pokochałam w 2022 roku. Wtedy też szybko nadgoniłam wszystkie te książki, które na naszym rynku były już dostępne - jeśli pamięć mnie nie myli, to wtedy w całości można było już sięgnąć po trylogię z profilerką FBI Zoe Bentley (recenzje - klik!). Później czytałam już na bieżąco - zarówno trylogię Tajemnice Glenmore Park (recenzje - klik!), która na rynku rodzimym autora, tym amerykańskim była tą debiutancką publikowaną w 2016 roku oraz nową trylogię z Abby Mullen (recenzje - klik!). Do tej pory każda seria Omera osadzona była w środowisku policjantów i agentów FBI, zmieniło się to jednak wraz z “Powiedz mi, proszę”. Jest to historia, w której rolę detektywa pełni terapeutka zajmująca się leczeniem dzieci, jednak i ten zawód nie był dla autora czymś obcym - jak zdradza w posłowiu, w rodzinie i wśród znajomych ma przedstawicieli tego zawodu, którzy chętnie służyli mu konsultacjami, dzięki którym bohaterka nabrała cech realności. “Powiedz mi, proszę” aktualnie w spisie dzieł autora widnieje jako osobna powieść, ale kto wie - może kiedyś do tej bohaterki wróci? W końcu ewidentnie lubi trylogie! Aktualnie jednak anglojęzyczni czytelnicy czekają na jego kolejną, drugą osobną powieść, której angielski tytuł brzmi „Behind you”.
 
Piętnaście miesięcy temu w małym amerykańskim miasteczku Bethelville doszło do tragicznego zdarzenia - zaginęła 7-letnia Kathy Stone, po prostu zniknęła z podwórka. Po wielu wyczerpujących poszukiwaniach policja trafiła na ślad - jej buciki zostały odnalezione w ruderze położonej pod lasem, jednak to tyle, co udało im się odkryć, na tym trop się urwał. Aż do teraz. Pewien mężczyzna jadący nad ranem samochodem w miejscowości położonej trzy godziny jazdy o Bethelville, spotkał dziewczynkę na poboczu drogi. Jest bez butów, przerażona, nie wydająca z siebie ani jednego dźwięku, w wychudzona i z niewielkimi ranami, ale jednak żywa i kontaktująca. Miejscowa policja od razu kontaktuje się z rodzicami dziewczynki, którzy też już tracili nadzieję, na to, że Kathy żyje. Stał się cud. Dziewczynka jednak mimo powrotu do domu nie mówi, jest straumatyzowana, a jej porywacz ciągle przebywa na wolności. Matka Kathy prosi zatem o pomoc Robin - terapeutkę dziecięcą, która jest bardzo ceniona w środowisku. Czy Robin zdoła się od niej czegoś dowiedzieć, czegoś, co pomoże odkryć, kto ją przez te wszystkie miesiące więził? Co się z nią w tym czasie działo? Bo że coś złego, to jasno wynika z jej zabaw w czasie sesji z terapeutką…
 
Książka składa się z 59 rozdziałów pisanych w narracji trzecioosobowej czasu przeszłego. Historia w przeważającej mierze opisana jest w kolejności chronologicznej i z perspektywy terapeutki Robin, jednak są od tego wyjątki - od czasu do czasu perspektywa przeskakuje na matkę Kathy, policjanta, a także na postacie, których tożsamość nie jest nam znana, a które ewidentnie w jakiś sposób uwikłane są w sprawę. Czas akcji też przeskakuje - dostajemy retrospekcje z dnia porwania dziewczynki, każdy fragment przedstawiający los innego z mieszkańców miasteczka, zatem pod koniec lektury mamy już praktycznie pełny obraz tego, jak w Bethelville toczyło się życie tamtego dnia. Styl powieści skupiony jest na oddaniu charakteru i wnętrza postaci, poznajemy dokładnie ich emocje i przemyślenia, a przede wszystkim przyglądamy się postępom pracy ze straumatyzowaną dziewczynką. Poprzez podkreślenie emocji postaci czytelnik zostaje wciągnięty do świata tej historii, a książka szybko staje się nieodkładalna.
Warto też zaznaczyć, że autorowi zdarza się stosować urywane zdania, które niejako kontrastują z tym, co postacie mówią i myślą, same dialogi prowadzone są bardzo naturalnie, a język pozbawiony jest wulgaryzmów. Czytelnicy, którzy znają już pióro autora z pewnością będą też ciekawi, jak wygląda stosunek humoru do fragmentów poważnych - tu zdecydowanie przeważa to drugie, może w całej książce były dwa momenty, gdy w reakcji na dialog postaci się zaśmiałam, ogólny jednak jej wydźwięk jest bardzo poważny.
 
 
Omer to autor, który nie tylko buduje sprawę kryminalną, ale który też bardzo dużą uwagę przywiązuje do kreacji postaci. Tą, która najmocniej fascynuje, jest oczywiście odnaleziona dziewczynka, jednak do jej psychiki wglądu nie mamy - obserwujemy ją z boku, z perspektywy jej matki i Robin. Kathy ewidentnie przeszła przez coś traumatycznego, każdy głośny dźwięk wywołuje u niej reakcję paniczną, dziewczynka tak naprawdę cały czas żyje w strachu. Wygląda jednak też, że coś na tych sesjach z Robin chce z siebie wyrzucić, tylko co?
Robin jako terapeutka jest kobietą spokojną, cierpliwą, wyważoną. Jednak, gdy przekracza próg swojego domu, staje się kimś innym. Jako osoba prywatna świetnie pasuje do stwierdzenia, że na psychologię udają się ci, którzy mają problemy sami ze sobą. Bo Robin ma problemy. Przede wszystkim uwikłana jest w bardzo toksyczną relację ze swoją matkę, w której nie potrafi przełożyć teorii na praktykę. Dla nas, czytelników, którzy obserwują sytuację z boku, czasem jej reakcje mogą wydać się przesadzone, jednak z pewnością inaczej odbierzemy to, gdy spróbujemy się wczuć równocześnie w jej charakter i sytuację. W przeciągu ostatniego roku Robin wiele przeszła, ostatnio męczy ją też bezsenność. Czuje się samotna i chyba nierozumiana, a jednak dzień w dzień musi te emocje na dłuższy czas tłumić i wczuwać się w problemy innych, problemy dzieci, które może czasem cierpią po prostu na niską samoocenę, ale czasem jednak stają się ofiarami faktycznej przemocy. Jest to zatem kreacja skomplikowana, która wzbudzi podziw swoją postawą zawodową, prywatnie jednak da wrażenie osoby mocno pogubionej. Czy uda jej się uspokoić, wyciszyć i zrozumieć własne problemy?
 
Wspomniałam, że Robin uwikłana jest w toksyczną relację z matką, jednak w całej tej książce dostajemy bardzo różny i szeroki obraz w stosunkach rodzic-dziecko. Na początku przyglądamy się rodzicom Kathy w chwili, gdy dziewczynka nadal pozostaje zaginiona. Ta rozpacz, te poczucie bezsensu i wysiłku, jaki musi jej matka włożyć, by po prostu trwać, są bardzo przytłaczające. Ojciec za to stara się żyć nadal. Rozdźwięk pomiędzy ich podejściem do córki widoczny jest również później - może to nieco schematyczne, ale to kobieta podchodzi do córki z większym zrozumieniem jej lęków, on z kolei chce szybko przywrócić wszystko do normy.
“Powrót Kathy był nieustającym błogosławieństwem, drugą szansą - co rano Claire się budziła z uśmiechem na ustach. Trudność polegała jednak na tym, że nie odzyskała swojego dawnego życia. Dla siebie i córki musiała więc zbudować nowe.”
Relacja Robin z jej matką również ukazana jest bardzo wyraźnie. Robin od dzieciństwa dawała się sobą rządzić, podporządkowywała się matce tak, by ta była ciągle zadowolona. I chyba z tego dzieciństwa nie wyrosła, bo podobnie jak dziecko, nadal robi jej na złość, a matka nadal odbiera wszystko przez pryzmat samej siebie. Wszystko to, to relacje trudne, pełne niezrozumienia drugiej osoby. Mówi się o tym, że traumy i złe emocje trzeba przepracować, ale przy takie różnicy charakterów wydaje się, ze dojście do jednej wersji relacji nie jest możliwe.
 
Ale przecież książka gatunkowo należy do powieści kryminalnych i wokół takiej sprawy cała jej akcja się kręci, zatem i na tym zagadnieniu musimy się skupić. Autor wziął na barki dosyć trudny temat, bo krzywdę dziecka i próbę porozumienia się z nim w sytuacji, go zamknęło się ono na świat. Nie jest to za częsty temat w kryminałach, ale mocno pobudzający emocje, a czytelnik przez to od samego początku jest lekturą mocno zainteresowany. Intryga kryminalna rozkręca się spokojnie, przez sporą część powieści po prostu obserwujemy co się dzieje z dziewczynką i Robin, a delikatny niepokój budzą w czytelniku fragmenty niedoprecyzowane, przedstawione z nieznanej perspektywy oraz sama obserwacja tego, co stara się przekazać Kathy. Gdzieś w połowie, a może i za połową, historia zmienia bieg, pojawia się motyw policyjny, który toczy się dosyć znanym rytmem, ale nadaje lekturze większego dynamizmu. Sam koniec wraca do stylu podobnego do pierwszej części powieści. Autor przez całą historię stara się czytelnika utrzymać w napięciu, stosuje ciekawe twisty i zawieszenia akcji.
 
W “Powiedz mi, proszę” Mike Omer wyszedł ze swojej strefy komfortu, z kreacji postaci, jakie od dobrych kilku lat zna i z łatwością tworzy. Zdecydował się na temat trudny, bo sama sprawa straty, porwania dziecka to temat mocno emocjonalny, a on dodatkowo przestawił to z perspektywy uczuć matki i osób współodczuwających. Czytelnik aż czuje tę obojętność, rezygnację matki na samym początku, później jej radość wymieszaną z ciągłym lękiem. Jednak to nie ona, a terapeutka odgrywa przewodnią rolę, a jej kreacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Uświadamia, że żaden z nas nie jest pozbawiony trudnych wspomnień, trudnych przeżyć z przeszłości, z którymi nie jest łatwo sobie poradzić, które, ciągle gdzieś w nas siedzą i wpływają na zachowanie w określonych sytuacjach. Nie da się więc ukryć - ta książka zmusza do własnych refleksji, do przeżywaniu wielu różnych skomplikowanych emocji. Jedno jednak jest gwarantowane - już na starcie historia wciąga tak, że ciężko ją odłożyć przed poznaniem zakończenia.
 
Moja ocena: 7,5/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Świat Książki.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

października 10, 2024

"Skrzep" Robert Małecki

"Skrzep" Robert Małecki

Autor: Robert Małecki
Tytuł: Skrzep
Cykl: komisarz Bernard Gross, tom 5
Data premiery: 09.10.2024
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 384
Gatunek: powieść kryminalna
 
Mimo że nie znam statystyk sprzedaży książek Roberta Małeckiego, to pokuszę się o stwierdzenie, że to seria kryminalna z komisarzem Bernardem Grossem jest tą najpopularniejszą w jego dorobku literackim. Na spotkaniach autorskich zawsze pada pytanie o nowego Grossa, widzę to też po reakcjach czytelników tego bloga i profili Kryminału na talerzu - to właśnie o tej serii, gdy rozmawiamy o książkach Małeckiego, wspominacie najczęściej. Nie można też zapomnieć o tym, że to ona jest tą, która zebrała najwięcej nagród literackich w gatunku kryminałów, w tym dwie te najważniejsze - Nagrodę Wielkiego Kalibru i Kryminalnej Piły. Pierwszy jej tom “Skaza” po raz pierwszy wydany został w 2018 roku i do 2020 ukazały się jeszcze dwa kolejne tomy. Później autor zrobił nam od Grossa przerwę na tyle długą, że czytelnicy zaczęli obawiać się, że historia ta już na zawsze pozostanie trylogią. Na szczęście nie - po zmianie wydawnictwa, autor w 2023 roku wrócił do nas z tomem czwartym pt. “Zrost” (recenzja – klik!), któremu towarzyszyły odświeżone wydania pierwszych trzech tomów, dzięki czemu czytelnicy mogą się cieszyć pełną serią w jednolitej szacie graficznej. I teraz, po roku dostaliśmy w swoje ręce tom kolejny - piąty pt. “Skrzep”. Książka dosłownie wczoraj pojawiała się na naszych krajowych półkach księgarskich, a ja już dzisiaj pytam: kiedy Gross numer sześć?!
 
Zima, czasy współczesne, okolice jeziora Archidiakonka. Bernard Gross zostaje wyciągnięty z samolotu przez telefon swojej zwierzchniczki, wezwanie, by stawił się na miejscu makabrycznej zbrodni. To tam, w jednym z domków rodzinnych, sąsiad znalazł w szopie powieszonego Michała Arłaka, zgłosił to na policję i doniósł o dziwnych śladach prowadzących do domu. Po przyjeździe śledczych okazało się, że jest to zabójstwo suicydalne, czyli Michał przed odebraniem sobie życia, zamordował swoją żonę i kilkuletnią córkę…Kiedy Gross zjawia się na miejscu, okazuje się jednak, że sprawę już prowadzi ktoś inny, na razie jednak nie zwraca na to większej uwagi - za to z dokładnością obserwuje miejsce zbrodni i coś mu mocno nie pasuje, coś dziwnego w ciele potencjalnego mordercy… Mimo że sprawa w prokuraturze nie jest traktowana priorytetowo, to Gross postanawia działać, dowiedzieć się o rodzinie jak najwięcej i zrobić coś, by swoje wątpliwości rozwiać. Czy jednak zamieszanie personalne w jego miejscu pracy i problemy osobiste pozwolą mu zająć się tą sprawą jak należy?
“Ludzie często nienawidzą się latami, lecz mimo to nie zabijają się nawzajem. Gdzieś, jeśli w ogóle powinien brać taką wersję śledczą pod uwagę, musiała pojawić się iskra, która odpaliła lont.”
Książka rozpisana jest na dni śledztwa, które od czasu do czasu przerywane są retrospekcjami zatytułowanymi “wcześniej”. Kluczowa część akcji rozgrywa się w przeciągu czterech dni, to one zajmują znaczącą ilość stron tej powieści. Historia nie ma podziału na typowe rozdziały, a dni są dzielone na scenki, fragmenty naprzemiennie opisujące akcję podążającą za Grossem i jego współpracowniczką Skalską. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego przez narratora wszechwiedzącego, który historię snuje w miarę linearnie - zdarza mi się wspominać o zdarzeniach z przeszłości, czy relacjonować akcję sprzed kilku chwil, kiedy już bohater znajduje się gdzie indziej. Styl powieści jest spokojny, wyważony, czuć w nim szacunek do języka - autor używa ładnych, rytmicznych zdań, słowo traktowane jest z szacunkiem, nie ma w nim przekleństw, za to pojawiają się czasem kolokwialne porównania, a i wtrącenia po łacinie - od razu uspokajam, to tylko jedno sformułowanie znaczące tylko co wyższy los, wola boża. Wszystko to wypada bardzo naturalnie, jedynie raz po raz pojawiające się słowo ‘skrzep’ daje momentami wrażenie wpisywanego na siłę - zamysł jest zrozumiały, w końcu to tytuł powieści, zatem i uzasadnienie dla pojawianie się tego wyrazu w tekście jest, jednak jest to taki wyraz, którego naturalnie za wiele się w wypowiedziach nie używa - pewnie stąd te wrażenie sztuczności. To jednak tak naprawdę malutki detal i moja jedyna uwaga, co do całej powieści.
“To paradoks naszej roboty (...). Łapiemy złych ludzi, ale sporo z nich gra nam na nosie, panosząc się w naszych szeregach.”
Szkieletem historii jest oczywiście intryga kryminalna. A ta nie dosyć, że zbudowana jest z dużą uwagą i skrupulatnością, to jeszcze jest świeża – rozwiązania, jakie autor tutaj zastosował, szczególnie te finalne, chyba jeszcze w naszej polskiej prozie się nie pojawiły. Oczywiście chodzi o tropy, za którymi śledczy podążają, to jednak wszystko, co na ten temat mogę powiedzieć. Cała zagadka osadzona jest na klasycznych założeniach gatunku, nie ma wielkich pościgów czy strzelanek, są rozmowy ze świadkami, uważne przeglądanie dowodów i dedukcja.
“(...) zawsze mam oko na takich, co narzekają na innych, a sami pozorują działania i robią wokół siebie szum. Na tym właśnie polega ich problem. Próbują kogoś oskarżać i oczerniać, żeby odwrócić uwagę od siebie samych, bo sami nie chcą być krytykowani.”
Są też i fragmenty życia prywatnego bohaterów. Gross stoi przed kolejnymi dylematami jako ojciec i jako mąż, partner, a Skalska nie uporała się ciągle z tragedią, jakiej doświadczyła w tomie poprzednim. Są to tematy, które w nich siedzą, które nie dają spokoju, choć tak racjonalnie, w czasie śledztwa, to właśnie sprawę obydwoje stawiają na pierwszym miejscu - Gross nawet i przesadnie, w takim momencie nie liczy się dla niego chyba nic innego, choć może wynika to bardziej z jego lęków niż jakichkolwiek innych powodów. Obydwoje w tym tomie borykają się też z problemami w wydziale - ich przełożona i komisarz, który śledztwo prowadzi w teorii w zastępstwie Grossa, podchodzą do nich lekceważąco, a ze względu na to, że w hierarchii stoją wyżej, to poza zrezygnowaniem z pracy śledczy nie za bardzo mają jak z tego impasu wyjść. Muszę jednak przyznać, że przez próby sprzeciwu Skalskiej wobec tej wewnętrznej niesprawiedliwości, moja sympatia do niej wzrosła - i cieszę się z tego, bo wcześniej jej wybory trochę bolały moją moralność, a teraz bohaterka powoli zaczyna się odkupywać.
“Codziennie walczymy ze złem na zewnątrz (...), ale nikt nie nauczył nas, jak walczyć z tym złem, które panoszy się tu, na korytarzu.”
No właśnie, bo bohaterowie wykreowani przez Małeckiego nie są czarno-biali, każdy z nich popełnia błędy, śledczy nawet więcej, bo ich uwaga zawsze jest rozproszona przez jakąś ważną sprawę, w konsekwencji którą osoba winna ma zostać postawiona przed sądem, ponieść następstwa swoich czynów.
 
Muszę przyznać, że sprawa, jaką autor teraz swoich bohaterów obarczył, jest naprawdę tragiczna z tego względu, że od samego jej początku czuć w niej desperację sprawcy. Wychodzimy z założenia, że jest to zabójstwo suicydalne (nazwa warta zapamiętania, gdyż jak Gross w pewnym momencie wskazuje, pozostałe dwa określenia zabójstwa bliskich zakończone samobójstwem sprawcy, czyli samobójstwo rozszerzone i samobójstwo poagresyjne nacisk kładą na słowo ‘samobójstwo’, odbierając wagę tego, co stało się przed nim, a to bardzo nie w porządku w stosunku do ofiar sprawcy), jednak im bardzo Gross w tym grzebie, tym więcej problemów rodziny Arłaków wychodzi na jaw: pojawia się temat depresji, przemocy w związku, uzależnienia od partnera, który podporządkowuje sobie poprzez manipulację psychiczną. To trudna, wręcz chora miłość, choć słowo ‘miłość’ z pewnością jest tutaj określeniem na wyrost. Najgorsze w tej sprawie jest jednak to, że to nie dotyczy tylko dorosłych, którzy przecież w teorii odpowiadają sami za siebie. Tutaj ofiarą padło też dziecko i jak można wnioskować, krzywdę ostateczną, niewybaczalną zadał mu jego własny rodzic. Czy można pogodzić się z czymś takim?
“Jego też przerażało to, jak wiele krzywdy mogę wyrządzić sobie ludzie, których łączyła miłość.”
Bardzo lubię sposób, w jaki Robert Małecki buduje swoje powieści, te spokojne, w których jest czas na wszystko: na zagadkę kryminalną, na prywatę bohaterów, na ważne społecznie tematy, a nawet na czerpanie siły z surowości natury. Autor traktuje swoich bohaterów całościowo i ze zrozumieniem, uwagą, na którą zasługują - bo to, co widzimy na pierwszy rzut oka, to przeważnie iluzja, by poznać prawdę, trzeba szukać głębiej, poznać wszystkie okoliczności sprawy. Czy chodzi o zbrodnię czy po prostu prywatne relacje - to sprawdza się w każdym wypadku. “Skrzep” jest historią bardzo kameralną, bardzo bliską normalności, ale i bardzo tragiczną, bo bazującą na traumach, które znamy, które doprowadzają do takich skrajności, że czytelnikiem wstrząsa to do głębi. Bardzo podoba mi się nacisk na psychologię zdarzeń, na drążenie motywów sprawy. I jak zawsze czekam na więcej!
 
Moja ocena: 8/10
 
PS. Tomy serii można traktować jak oddzielne historie, a zatem nie ma konieczności czytania wszystkich tomów po kolei.
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Literackim.

Dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

października 10, 2024

Wygraj "Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót"! Konkurs patronacki

Wygraj "Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót"! Konkurs patronacki

Jesień to dla mnie czas, kiedy albo potrzebuję książek pełnych mocnych wrażeń, albo spokojnych nastrojowych historii. "Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót" Stefana Dardy przede wszystkim należy do tej drugiej kategorii - jej akcja prowadzona jest spokojnie, zawiązują się tematy i wątki, które kontynuowane będą w dalszych tomach tej serii. Mnie poza samą fabułą, która gdzieś tam zahacza o motywy kryminalne, oczarował obraz miasta, w którym toczy się większa część opowieści - to Przemyśl oddany tak, że stał się celem jednym z moich planów wycieczkowych na przyszłość. Cenicie sobie takie książki? Jesteście tutaj, więc myślę, że tak, zatem dzisiaj chcę się z Wami nią podzielić - zapraszam na konkurs na cztery egzemplarze!

A jeśli nie mieliście jeszcze o książce dowiedzieć się czegoś więcej, to zapraszam do mojej recenzji - klik!, jak i na rozmowę z autorem, którą miałam przyjemność poprowadzić w poprzednim tygodniu - klik!

By wziąć udział w konkursie, odpowiedz na pytanie:
Jak podchodzisz do książek, które wymykają się kategoryzacji gatunkowej? Sięgasz po nie chętnie czy z obawą? 
Swoją odpowiedź krótko uzasadnij.


Zgłoszenia możecie zamieszczać w dowolnej formie, ich ciekawiej, zabawniej – tym lepiej!

Konkurs organizuję na moich wszystkich profilach, więc swoje zgłoszenia można zamieszczać tutaj w komentarzu pod postem lub pod konkursowymi postami na FB i IG - zgłosić można się tylko raz!

  1. Konkurs trwa od 10 do 15 października, wyniki ogłoszę w tym poście, na FB i IG do 19 października.
  2. Z nadesłanych odpowiedzi wybiorę cztery, które moim zdaniem będą najciekawsze. Przy ich wyborze pod uwagę będę brała również aktywność uczestników na profilach Kryminału na talerzu.
  3. Wysyłka tylko na terenie Polski.
  4. Udzielając odpowiedzi na pytanie konkursowe uczestnik równocześnie oświadcza, że zapoznał się z regulaminem konkursu zamieszczonym na tej stronie  – klik!

Zachęcam też do polubienia profilu autora książki (IG - klik!FB - klik!) oraz moich własnych (IG klik! FB klik!), a także do dołączenia do obserwatorów mojego bloga. Będzie mi też bardzo miło jeśli na swoich profilach udostępnicie informację o tym konkursie (możecie po prostu podać dalej mój post o konkursie, który zamieściłam na IG i FB) i zaprosicie do zabawy znajomych. 


Serdecznie zachęcam do udziału i życzę wszystkich uczestnikom powodzenia!
Konkurs organizowany we współpracy ze Stefanem Dardą.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

października 09, 2024

"Latawiec" Przemysław Kowalewski - recenzja premierowa

"Latawiec" Przemysław Kowalewski - recenzja premierowa

Autor: Przemysław Kowalewski
Tytuł: Latawiec
Cykl: Ugne Galant, tom 4
Data premiery: 09.10.2024
Wydawnictwo: Filia 
Liczba stron: 384
Gatunek: kryminał
 
Lubię śledzić drogę pisarską autorów od samych ich początków, to jak nabierają wprawy, jak doskonalą swój warsztat i przekształcają pomysłów w solidne, pełnoprawne powieści. I z Przemysławem Kowalewskim tak mam, ale doprecyzujmy - czytam jego książki od razu po premierze od jego debiutu z maja 2023, jednak jeśli chodzi o doskonalenie, to akurat ten autor już wystartował z wysokiego poziomu. Od początku widać, że z piórem do czynienia miał od dawna, ma doświadczenie w dziennikarstwie, widać też, że do tworzenia powieści jest zawsze doskonale przygotowany - dba o szczegóły, o realizm tła, co jest tym większym wyzwaniem, iż akcja jego powieści toczy się w czasach PRL-u, a nie całkiem współcześnie. To było widać już w debiucie, jak i widać to w każdej kolejnej powieści. Do tej pory wydał cztery, wszystkie należą do cyklu o milicjancie Ugne Galancie (recenzje – klik!), jednak są napisane tak, że bez problemu każdą z nich można też traktować jak powieść osobną - to nie tylko osobne powieści kryminalne, ale i akcja każdej z nich oddalona jest najczęściej o kilka lat od poprzedniej (wyjątkiem jest czwarty tom, pomiędzy trzecim a nim upłynął rok).
 
Druga połowa października, rok 1976, Szczecin, dzielnica Warszewo. Ugne od roku stacza się coraz mocniej, praktycznie nie trzeźwieje. Mimo to ciągle pracuje w milicji, ciągle zjawia się na miejscach zdarzenia. I tak jest i teraz - trafia do domu mężczyzny, który pozornie zmarł w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Wygląda na to, że wskutek nadmiernego spożycia alkoholu, jednak na miejscu zdarzenia kilka szczegółów nie daje śledczym spokoju - mężczyzna ewidentnie pił prostu z butelki, a na stoliku stoi pełny kieliszek. Obok w glinianym wazoniku krokusy wycięte z papieru, kwiaty, które są symbolem trzeźwości, mimo tego, że w pokoju panuje brud i bałagan, nie ma też dzieci, a to wygląda na coś, zrobionego ręką dziecka. To jednak nie wszystko - jakiś czas wcześniej policja dostała zgłoszenie, że ten mężczyzna umrze, a pomoże mu w tym jeden z jego kompanów od kieliszka. A jednym z nich jest Ugne, który naprawdę nie pamięta, czy był tutaj poprzedniej nocy… No cóż, dowody wskazują, że tak, jednak zespół śledczych ma takie zaufanie do milicjanta, że nie wierzą, by to on mógł do śmierci mężczyzny się przyczynić. Sytuacja zaostrza się, gdy dochodzi do kolejnej dziwnej śmierci w okolicy…
 
Książka rozpisana jest na prolog, dwie tytułowane części i epilog. Części składają się z rozdziałów, a tych jest w sumie 38, każdy jest zatytułowany i opatrzony miejscem akcji oraz dniem tygodnia, datą dzienną i rokiem zdarzeń. Większa część historii toczy się w roku 1976, od czasu do czasu jednak pojawiają się przebitki, retrospekcje sprzed kilku, a nawet i kilkunastu lat. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, narrator nie tylko opisuje to co widzi, ale też uzupełnia wiedzę czytelnika - tłumaczy, jeśli do zrozumienia reakcji postaci są jakieś zdarzenia z przeszłości, chętnie zdradza ich myśli, choć w większości jego uwaga skupiona jest na Ugne. Zdarza się też jednak, że w aktualnie opisywanych czasach narrator podąża za innym bohaterem, a fragmenty z przeszłości opowiadają historię związaną z synami zabitego. Mamy też szybkie spojrzenia na podejrzanego osobnika, prawdopodobnie mordercę, jednak są one pisane tak, że czytelnik oprócz relacji z jego poczynań (a te są bardzo wyrywkowo opisane) nie jest w stanie nic wywnioskować - już w samej warstwie językowej autor doskonale sobie poradził z polską, ukierunkowaną na rodzaj odmianą raz pisząc o tym kimś “osoba”, raz “osobnik”, a zatem czytelnik nawet podświadomie nie jest w stanie założyć kim jest sprawca. Styl powieści jest prosty, dynamiczny, lekko stylizowany na język czasów PRL-u, przekleństwa się pojawiają, ale nie ma ich dużo. Całość wypada zgrabnie, od razu wskazuje czytelnikowi sensacyjne zabarwienie historii.
 
W prozie Kowalewskiego tym, co liczy się najbardziej, jest zawsze opowieść. Postacie są jej nośnikami, a zatem nacisk nie jest położony specjalnie mocno na ich psychologię. Może dlatego sama postacie z tomów poprzednich kojarzę, ale też nie za wiele jestem w stanie powiedzieć o ich charakterach. Jednak Ugne wśród nich się wybija - niestety niekorzystnie. Jest to utalentowany śledczy, który w rewelacyjny sposób posługuje się swoją spostrzegawczością i inteligencją, jednak równocześnie to wrak człowieka. Ciągle pijany, nie kryje się już nawet ze swoim alkoholizmem, a potrzeba picia co chwilę jest jego głównym wyznacznikiem kolejnych kroków. Przyznam, że w tym tomie przede wszystkim budził we mnie odrazę, dlatego też jego relacje z innymi wzbudzały moje wątpliwości, co do ich realności. A jednak niepotrzebnie się martwiłam, autor znalazł dla nich odpowiednie uzasadnienie.
“- Wierzysz w coś?
- Tak, wierzę. (...)
- A czy ten twój Bóg ma jakiś plan na ciebie?
- Bogowie moich przodków dali mi wolną wolę i to ja decyduję, jak może życie będzie wyglądało. Wszystko jest w moich rękach.
- To jesteś szczęściarą, bo mój Bóg to kawał chuja, który bawi się ze mną jak mały wredny bachor mrówkami, rozgniatając te, które za bardzo się do mnie zbliżą.”
Oczywiście poza Ugne jest garść postaci, które znam z tomów poprzednich, są też i nowe, jak milicjantka, która na miejsce Basi dołącza do zespołu Galanta. Na podstawie zachowania tych bohaterów, możemy sporo dowiedzieć się o zwyczajach, jakie w tamtych latach panowały. Przede wszystkim jest to kultura picia alkoholu, a może właśnie jej totalny brak….
“- Co jest z tobą, dziewczyno?
- Powiedziałam ci, że nie piję. (...)
- Jak można w tym kraju nie pić? (...)
- Kwestia zasad.”
Bo to uzależnienie od alkoholu jest tematem głównym tej powieści. Potraktowany zarówno ogólnie - ukazane jest jak cierpią rodziny uzależnionego, jak same stają się współuzależnione, jak funkcjonują w takiej relacji małżonkowie, a przede wszystkim dzieci. Jednak to te spojrzenie bardziej kierunkowe, na to, jak uzależnienie od alkoholu traktowane było w czasach PRL-u ma największą moc oddziaływania. Wtedy ciągle przecież to mężczyzna był głową rodziny, to jemu podległa była żona i podległe były dzieci. I choć mogli starać się żyć normalnie, to przecież w mężem i ojcem ciągle pijanym, agresywnym i zwracającym uwagę tylko na swoją jedną, najważniejszą potrzebę, nie było to tak naprawdę możliwe. Autor doskonale oddaje to, jak trudne były to czasy, jak picie czystej wódki było normalnym sposobem na spędzanie czasu. Jak mała była świadomość tego problemu, jak nie było gdzie szukać pomocy. Jak straszne sytuacje to stwarzało, jak nikt na to nie reagował. To zaledwie pięćdziesiąt lat różnicy od tego jak żyjemy teraz, a jednak świat pod tym względem był wtedy całkiem inny.
“Alkohol morduje nas i nasze rodziny. Dzieci stają się pierwszymi ofiarami tego chocholego tańca. Alkohol budzi przemoc i doprowadza do upadku relacji w rodzinie. Ludzie przestają się kochać…”
Akcja powieści osadzona jest na zagadce kryminalnej, która tak jak i w poprzednim tomach, tak i w tym ma w sobie nieco sensacyjną nutę. Z początku może nie jest to tak odczuwalne, w końcu śledczy jeszcze do końca nie wiedzą o jaki temat mają się zahaczyć, jednak samo wplątanie Ugne w morderstwo jest sposobem na przyciągnięcie uwagi czytelnika. Później już akcja przyspiesza, im dalej, tym dzieje się więcej, aż do wielkiego finału, który faktycznie zaskakuje. Intryga usnuta jest bardzo precyzyjnie, z dbałością o szczegóły - i to tak dużą, że faktycznie byłam zaskoczona jak wszystko świetnie zgrało się w logiczną i w pełni uzasadnioną w tym gatunku całość.
 
A miejsce akcji? Jak zawsze u tego autora oddane doskonale. Szczecin, co prawda, jest położony daleko od mojego miejsca zamieszkania, jednak takich szczegółów nie da się wymyślić - autor doskonale zna historię miasta, doskonale wie gdzie, co było położone i jak faktycznie wyglądało i tą wiedzą, w tle historii, się z czytelnikami dzieli. To nadaje książce realności i tego zgrabnego połączenia kryminalnej historii fikcyjnej z prawdą historyczną jej tła.
“Zrobiła błąd, myśląc jak każdy uznający się za zdroworozsądkowego przedstawiciela homo sapiens, tymczasem żyje tu, gdzie żyje. A tu panują inne zasady. Powinna myśleć jak homo sovieticus.”
Podsumowując, “Latawiec” to dobra, zajmująca historia kryminalna z nutką sensacji, w której na uwagę zasługuje nie tylko skrupulatność w budowaniu intrygi, ale też tło wydarzeń doskonale oddające charakter PRL-u, tego, jak żyło się w tamtych czasach, jaki panował światopogląd w kwestiach życia w rodzinie czy podejście do kościoła. Najważniejszy jednak jest obraz alkoholizmu, tego jak niewiele wtedy w Polsce zamkniętej na nowinki ze świata nauki Zachodu wiedziano o tej chorobie, jak picie na co dzień było zjawiskiem normalnym. Jest to temat przerażający, smutny i wstrząsający, bo przecież tak nam nieodległy czasowo, ale też uniwersalny, bo krzywdy, jakie alkoholizm wyrządza, nadal są żywe, nadal są rodziny, które takich sytuacji doświadczają. Jest to problem, z którym i w czasach współczesnych się spotykamy, który już zdecydowanie lepiej rozumiemy i rozpoznajemy, ale ciągle jest obecny, a zatem najbliższy z chyba wszystkim tomów, jakie do tej pory Przemysław Kowalewski napisał.
 
Moja ocena: 8/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Filia Mroczna Strona.

Dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

października 08, 2024

"Kairos" Maciej Siembieda - recenzja przedpremierowa

"Kairos" Maciej Siembieda - recenzja przedpremierowa

Autor: Maciej Siembieda
Tytuł: Kairos
Cykl: saga grecka, tom 3
Data premiery: 09.10.2024
Wydawnictwo: Agora
Liczba stron: 480
Gatunek: powieść historyczno-sensacyjna
 
Maciej Siembieda na rynku powieści beletrystycznych obecny jest od siedmiu lat. Debiutował powieścią sensacyjną “444”, która w tym roku wydana została ponownie w odświeżonej, lekko odchudzonej wersji (recenzja - klik!), a która równocześnie była pierwszym tomem serii z prokuratorem IPN-u Jakubem Kanią. Teraz liczy ona już sześć tomów (recenzje - klik!), w międzyczasie ukazała się także osobna powieść pt. “Gambit” (recenzja - klik), a dwa lata temu autor rozpoczął kolejny nowy projekt. Mówił o nim jako o swoim literackim marzeniu i teraz, gdy dzieło jest już ukończone, to wcale się nie dziwię, że TAKI autor miał marzenie, na które potrzebował czasu do realizacji… Jest nim saga polsko-grecka, trylogia, na którą składają się “Katharsis”, “Nemezis” i “Kairos”. “Kairos” równocześnie jest dziesiątą książką autora, doskonałym domknięciem serii i myślę, że kolejnym tytułem, który obok “Gambitu” i “Kukieł” wskakuje na półkę moich najmocniej ulubionym z ulubionych lektur! Muszę też od razu zaznaczyć, że da się czytać ją oddzielnie, bez znajomości “Katharsis” i “Nemezis” (recenzje –klik!) - z samej tej historii nic się nie straci, bo połączenie pomiędzy tomami jest bardzo … koronkowe - ci, co znają serię jakże połączenie docenią, ci, co nie znają, w ogóle tego w czasie lektury nie odczują. Takie rzeczy potrafi robić tylko Maciej Siembieda!
 
Rok 1937, Bytom, miasto podlegające Niemcom, z trzech stron otoczone granicą z Polską. To tam żyje rodzina Pyków, choć tak jak i teren, na jakim żyją, tak i oni są podzieleni - jeden brat jest za Polską, drugi za Niemcami. Ich dzieci, Walter z ojca niemieckiego i Bernard z ojca polskiego mimo różnic, jakie dzielą ich ojców, żyją ze sobą w zgodzie, a przede wszystkim dzielą jedną pasję - do piłki nożnej. Obydwoje grają w bytomskiej drużynie, jednak to Walter jest tą perełką futbolu, to on marzy o wejściu do reprezentacji Górnego Śląska. Niestety jego pewność na boisku staje się dla niego zgubą - zamiast wykorzystać okazję i podać do nieochranianego przez przeciwników kuzyna, sam rzuca się na bramkę, przez co tracą ten zwycięski punkt. Jednak Walter stracił coś więcej - szacunek kibiców i miejsce w drużynie. Nie zmienia to jednak jego planów - zrobi wszystko, by dostać się do reprezentacji Polski. A Bernard? Jego los w przeciągu kilku najbliższych lat ponownie skrzyżuje się z kuzynem - tym razem w czasie II wojny światowej spotkają się w Grecji… Czy mimo nienawiści ojców pozostaną sobie bliscy? A może emocja ta jest tak silna, że nieświadomie zostaje przekazana w genach?
 
Książka podzielona jest na wzór tragedii antycznej na prologos, trzy epejsodiony, stasimon i exodos, które zastępują polski prolog, części i epilog. Trzy epejsodiony są dzielone na rozdziały, w sumie jest ich 57, a każdy opatrzony jest datą roczną, czasami określeniem pory roku oraz miejsca akcji, którą opisuje. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, a narrator naprzemiennie przedstawia czytelnikowi losy kilku postaci: przede wszystkim kuzynów Pyków, ale pojawia się też i pewien znany złodziej z Lwowa czy pewna Macedonka, która wśród kuzynów trochę namąci. Jego zadaniem przede wszystkim jest właśnie oddanie ich pogmatwanych losów, nie jest skory do wchodzenia w głowy postaci. Styl powieści jest doskonały, czuć w nim pasję do języka polskiego. Każde zdanie ma rytm, w każdym czuć, że ułożone jest ze starannością. Język jest pozornie prosty, ale pojawiają się bardzo cenne, ale i niebanalne porównania, które dodają lekturze tego smaczku, tego pazura, po którym od razu można poznać, kto za tymi słowami stoi. Od czasu do czasu pojawia się także gwara śląska, perfekcyjnie użyta i napisana, a choć nie jest tłumaczona przypisami, to wypowiedzi skonstruowane są tak, że raczej każdy z czytelników będzie w stanie sam rozszyfrować jej znaczenie.
“(...) proszę nigdy nie zarzucać donosicielstwa komuś, kto ma honor, bo może się tym honorem unieść.”
Zresztą autor śląskość oddał nie tylko poprzez język, ale także doskonałe wyczucie i zrozumienie skomplikowanej historii tego rejonu, sposobu bycia ludzi, którzy go zamieszkują, ich codzienności, przyzwyczajeń i relacji z innymi. Dbałość o detale w zobrazowaniu świata, przede wszystkim tego śląskiego, ale też nie tylko, bo z biegiem lektury trafiamy też i do Grecji, i Turcji i tam czuć to samo, daje poczucie jakby autor po prostu na tych terenach mieszkał od lat. Dokładnie oddane wnętrza domów, restauracji, tego, co trafia na talerze i do szklanek, to wszystko buduje bardzo realny, bardzo bliski rzeczywistości świat - a przynajmniej tyle mogę wywnioskować po fragmentach poświęconych rejonom śląskim, bo sama znam je od dziecka. Może też dlatego tak mocno je w tym tomie doceniam - bo jestem w stanie dostrzec tą dbałość o szczegóły życia codziennego jako mieszkanka Górnego Śląska.
“Dwie kultury kulinarne zgrabnie połączyły się na jednym talerzu, dając doskonały smak. Gdyby ludzie tak potrafili, świat zapomniałby o konfliktach.”
Jednak nie tylko codzienność oddana jest znakomicie. Historia toczy się na przestrzeni czterdziestu lat, a więc mamy w niej i czasy wojny, i czasu PRL-u. I ta rzeczywistość oddana jest z dużą znajomością realiów, momentami wręcz przeraża bestialskością czynów, za którymi stoi przecież człowiek - a jak autor wyznaje w posłowiu, to nie są wytwory jego wyobraźni, bo i spora część historii, postaci pobocznych, jej tła, jest oparta na tym, co działo się naprawdę. W przeciągu tych czterdziestu lat historii kuzynów Pyków przewijają się też postaci z dwóch poprzednich tomów - są to role w tle, role mocno drugoplanowe, ale pojawiają się w momentami mocno niespodziewanych, tak że ci czytelnicy, którzy je znają, będą najpierw zaskoczeni, a później pod podziwem jak sprytnie autor wplótł losy postaci z poprzednich tomów w losy kuzynów z tej powieści. Szczerze mam ochotę teraz wrócić do dwóch poprzednich i jeszcze raz prześledzić te kluczowe dla tego tomu momenty! Podkreślam jednak, że to smaczek dla tych, którzy znają całą sagę, jednak jest to zabieg tak dyskretny, że ci, co sięgają po “Kairos” jako powieść osobną, w ogóle tego nawiązania nie odczują.
“Przygarnęli go, dzielili się ostatnim kawałkiem chleba, opatrywali rany i osłaniali w potyczkach z Niemcami. Ma ich za to pozabijać? Bo tak chce polityka? Ta sama podstępna, brudna dziwka, która poróżniła go z Walterem, a wcześniej uczyniła ich ojców śmiertelnymi wrogami.”
Same kreacje postaci kuzynów, ale i sporej grupki osób, która ma wpływ na ich życia, są wielowymiarowe. Autor raczej nie analizuje ich psychologii, my poznajemy ich poprzez ich czyny, poprzez decyzje, jakie podejmują. I żadna z nich nie jest postacią po prostu dobrą czy po prostu złą (no, w tym wypadku w czasie wojny są wyjątki…), każda w pewnym momencie swojego życia budzi w czytelniku uczucia mieszane, ale chyba właśnie przez to jest im bliżej do realności - przecież każdy z nas w swoim życiu podjął egoistyczne czy po prostu głupie decyzje, prawda? My jednak żyjemy w czasach względnego pokoju, postacie “Kairosa” moją zadanie utrudnione przez polityczną zawieruchę, jaka rzuca ich w różne zakątki świata i do grup różnych światopoglądów.
“(...) miał na końcu języka, ale koniec języka nie jest organem odpowiedzialnym za odwagę. Częściej za głupotę.”
Sama historia jest porywająca. Mały człowiek na tle wielkiej politycznej, historycznej machiny. Rzucany z kąta w kąt, przez różne oddziały, partyzantki, obozy, aż po czasy komunizmu w Polsce, które momentami mogły być równie groźne, co czasy wojenne. Autor sprawnie prowadzi swoje postacie przez wydarzenia historyczne stawiając ich w sytuacjach trudnych, kiedy muszą podejmować decyzje, które zaważą na ich dalszym losie. To ten Kairos, wykorzystywanie szansy w chwili, gdy jest na to niepowtarzalna okazja, bo jej niewykorzystanie będzie w skutkach bolesne. I takich okazji postacie tej powieści mają co najmniej kilka… ale czy nie każda decyzja ma swoje konsekwencje?
“Zbliża się twój Kairos. Już idzie przez góry i pojawi się rano. Bądź czujny. Nie możesz go przegapić, bo się okrutnie na tobie zemści.”
Tym, co łączy losy obydwu Pyków, jest piłka nożna. I choć sama nie mogłabym stać dalej od fanów tego sportu, to w żaden sposób temat ten w powieści mi nie przeszkadzał. Może nie zorientowałam się, które fakty z historii futbolu są prawdziwe, a które wymyślone, którzy piłkarze żyli naprawdę, a którzy nie, ale nie miało to dla mnie znaczenia - ważniejszy był ten cel w życiu postaci, ta motywacja do działania, do spełniania swoich marzeń. I tu znowu pojawia się ciekawe zagadnienie - czy spełnienie marzenia w sposób niemoralny jest nadal warte gry? Zresztą cała ta historia może być chyba metaforą zawodów piłkarskich, meczu futbolowego - czasem swoimi decyzjami strzela się w punkt, czasami nie da się przestrzelić bardziej…
“Hipnotyzowała ich tandetnym patriotyzmem oraz hasłami prawa i sprawiedliwości polegającymi na tym, że sama była poza prawem i uznawała to za sprawiedliwe.”
Poza piłką nożną w tle jest jeszcze wielka polityka, która tak samo dobrze wpisuje się w alegorię meczu piłkarskiego.
“Wy, politycy (...) gracie piłką lepiej niż piłkarze.”
Czy są w książce zatem jakieś minusy? Jedyne, co zwróciło moją uwagę, to niektóre decyzje postaci, które zdają się delikatnie zbieżne z innych pojawiającymi się w poprzednich tomach. Ale też chyba nie można tego uznać za minus - niespodziewane są koleje losu, a emocje, jakie dyktują decyzje postaci, są przecież bardzo uniwersalne.
“(...) jeden moment i życie przekreślone na zawsze.”
Podsumowując, “Kairos” to idealne zamknięcie greckiej trylogii, której historia toczy się na przestrzeni lat, na przestrzeni zmian politycznych i geograficznych. To podróż przez kontynenty, przez ludzkie okrucieństwo i egoizm, ale i przez miłość, i marzenia. To doskonałe połączenie fikcji z prawdą historyczną, usnute z taką precyzją, że czytelnik podczas lektury nie jest w stanie stwierdzić co jest jednym, a co drugim. Powieść porywająca, napisana w doskonałym stylu, coś, co zachwyci każdego fana dobrych historii i dobrej literatury. Maciej Siembieda po raz kolejny przypomina tym tytułem, że moje uwielbienie do jego pióra jest solidnie uzasadnione!
 
Moja ocena: 9/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Agora.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

października 04, 2024

"Brama Zdrajców" Jeffrey Archer - recenzja przedpremierowa

"Brama Zdrajców" Jeffrey Archer - recenzja przedpremierowa

Autor: Jeffrey Archer
Tytuł: Brama Zdrajców
Cykl: detektyw William Warwick, tom 6
Tłumaczenie: Maja Justyna
Data premiery: 08.10.2024
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 344
Gatunek: powieść detektywistyczna / sensacyjna
 
Jeffrey Archer to autor, który może pochwalić się nie lada popularnością na miarę światową. Jego książki publikowane są w prawie stu krajach, tłumaczone na około pięćdziesiąt języków, a ilość sprzedanych kopii podchodzi pod trzysta milionów. Debiutował w końcówce lat 70-tych XX wieku, teraz na koncie ma trzy cykle kryminalne, kilkanaście osobnych powieści, zbiory opowiadań i dzienniki więzienne. Jego powieści utrzymane są w starym, raczej bezkrwawym stylu, za to pełne ciekawostek z wielu różnych dziedzin - sam autor ma bogatą bazę doświadczeń, a równie chętnie korzysta z wiedzy swoich znajomych, specjalistów wielu ciekawych naukowych dziedzin. Cykl z Williamem Warwickiem to jego najnowsze dzieło, od niedawna wiadomo już, że będzie składać się z ośmiu tomów - premiera ostatniego na rynku angielskim przewidziana jest na rok 2025. Jest to cykl, który polecam czytać w kolejności chronologicznej wydania, gdyż jak sam autor w pierwszych tomach podkreślał - jest to opowieść o detektywie, nie powieść detektywistyczna. Od siebie dodam, że detektyw we wszystkich tomach uwikłany jest w grę ze złodziejem dzieł sztuki, a jego żona to kustoszka londyńskiego muzeum, zatem wątek sztuki jest w każdym z tomów mocno obecny.
 
Schyłek rok 1996. Żonie detektywa Metropolitalnej Służby Policyjnej Williama, Beth, która była kiedyś kustoszką w muzeum Fitzmolean, a teraz prowadzi własną firmę jako marszandka, właśnie zaoferowano stanowisko dyrektorki jej dawnego miejsca pracy. W tym czasie z nią i Williamem kontaktuje się ich dawny znajomy, aktualnie agent FBI, który podejrzewa, że w Fitzmolean może wisieć falsyfikat obrazu Rubensa, a oryginał wciąż znajduje się w mieszkaniu oszusta i złodzieja Milesa Faulknera. To Beth przyjmowała ten obraz, więc teraz ewidentnie muszą coś z tym zrobić. A to w konsekwencji skutkuje tym, że Faulkner decyduje się na ostateczne z nimi rozliczenie - zamierza urządzić skok stulecia, coś o czym będzie mówić nie tylko cała Anglia, ale i świat, a osobą, która będzie musiała przyznać, że to jej zaniedbanie doprowadziło do możliwości popełniani zbrodni ma być oczywiście William…
“Mam przeczucie, że ta historia będzie miała jeszcze kilka odsłon, nim poznamy jej zakończenie.”
Książka rozpisana jest na trzy części, każda z nich opatrzona jest cytatem. W sumie składają się na 27 rozdziałów, te podzielone są na mniejsze fragmenty, czasami liczące 2-3 strony, czasami zaledwie kilka zdań - im bardziej dynamiczna akcja, tym fragmenty są krótsze, opisują akcję naprzemiennie z kilku perspektyw, dzięki czemu czytelnik ma wrażenie, jakby oglądał dynamiczny film akcji. Całość historii rozciąga się na dobrych kilka miesięcy, choć kluczowe wydarzenie, które opisuje okładka książki faktycznie trwa niecałe 24 godziny. Narracja powieści prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, narrator raczej oddaje to, co widzi, nie zgłębia się w emocje postaci, przez co też nie mamy wrażenia, że siedzimy w głowie którejś z nich. Raczej jesteśmy obserwatorami przygód Beth, Williama, jego zastępcy Rossa, Faulknera, jego byłej żony Christiny i prawnika Bootha Watsona - obserwujemy ich życia naprzemiennie, co z jednej strony daje uczucie pełnego obrazu sytuacji, z drugiej jednak narrator utrzymuje nas długo w niepewności poprzez zasygnalizowanie tego, że postacie mają jakiś plan, ale nie zdradza nam jaki. Styl powieści utrzymany jest w klasycznej formie, język jest pozbawiony przekleństw, jest wyważony i dostosowany do czasów i manier postaci, które wypowiadają się bardzo elokwentnie i uprzejmie nawet w momencie, gdy sobie dopiekają.
Warto też wspomnieć, że autor trochę eksperymentuje z formą nie tylko poprzez krótkie fragmenty w dynamicznych momentach akcji, ale i w pewnym momencie pojawia się coś zbudowanego na kształt sztuki, czy opartego na zasadzie odliczania. Takie zmiany formy nadają lekturze lekkości i oryginalności, a to dobry sposób na pobudzenie ciekawości czytelnika.
 
Na wstępie wspomniałam, że warto tomy tej serii czytać w kolejności chronologicznej. A to z tego względu, iż charakterystyka postaci nie jest tutaj tym, co wysuwałoby się na plan pierwszy, autor poświęca jej mało miejsca oczekując od czytelnika, że on te postacie już zna. Oczywiście najważniejsze zależności pomiędzy nimi są wspomniane, ale bardzo ogólnikowo, więc czytelnikom, którzy mieliby sięgnąć tylko po ten tom może być trudno wgryźć się w lekturę - nie twierdzę jednak, że jest to niemożliwe.
A jak to w tej serii bywa, mamy dwa obozy postaci: dobrych, czyli tych stojących na straży prawa i zasad moralnych oraz tych, którzy są z tym na bakier. Czarne charaktery nie mają moralności, ich działania podyktowane są chęcią zysku i własnym egocentryzmem. Nadzwyczajnie mocno to w tym tomie odczułam, zastanawiałam się jak te postacie są w stanie ciągle ze sobą współpracować, a co więcej, jak jedna z nich może być ciągle uznawana za przyjaciółkę jednej z tych dobrych. To jednak nie są zarzuty do kreacji postaci, tylko refleksja psychologiczno-społeczna, bo cóż, jasne jest, że faktycznie w realnym świecie znajdziemy wiele ludzi zachowujących się podobnie.
Postacie pozytywne z kolei, poza walką ze złymi, żyją swoim życiem, przekazują swoje wartości młodszym pokoleniom. Dzieci Williama i Beth zajmują sporo miejsca w tej historii, a dzięki nim poznajemy ciekawy wycinek z angielskiej historii - opowieść o śmiałku, który kilka wieków temu pokusił się o wykradzenie z twierdzy Tower klejnotów królewskich…
 
I właśnie ta opowieść jest źródłem ciekawostek zawartych w tej powieści. Poza tym, co działo się w Anglii kiedyś, poznajemy też całą historię tej twierdzy i zasady, jakie teraz nią rządzą. Dowiadujemy się sporo również o tych wspomnianych klejnotach królewskich tj. mieczu i koronie, które przez większą część roku są właśnie tam zamknięte i chronione. Ponadto dostajemy też kolejne ciekawostki ze świata sztuki i kolekcjonerstwa - tym razem do tematu malarstwa dochodzi też numizmatyka.
 
Sama intryga kryminalna podzielona jest na kilka części. Na początku dostajemy historię związaną z dziełem sztuki, później jest chwila na sali sądowej, a na końcu wielki finał, czyli ten planowany skok. To są elementy, które budują tę serię, więc i w tym tomie porządek został zachowany. Oczywiście każdy ten motyw się ze sobą wiąże, więc zagadka, choć rozbudowana jest jedna, a plan skoku jest bardzo sprytnie opracowany - tak szczegółowo, że sama chętnie skontaktowałabym się z jakimś londyńczykiem, by ocenił, czy faktycznie taki plan jest tak realny jak na kartach powieści się wydaje. Mimo że czytelnik w czasie lektury widzi i odczuwa te trzy części historii, to każda jedna, choć różna od innych, jest ciekawa - przy snuciu planów z uwagą śledzimy ile postacie nam z nich zdradzą, na sali sądowej wszyscy, co lubią thrillery prawnicze będą z pewnością usatysfakcjonowani słownymi potyczkami adwokatów, a już przy scenach dynamicznych jasne jest, że nie da się od nich oderwać - bo dzieje się dużo i szybko. Wszystko jednak się ze sobą dobrze zgrywa, więc czytelnik nie ma wątpliwości, że poznaje jedną spójną historię.
 
“Brama Zdrajców” okazała się nieco inną lekturą niż spodziewałam się po opisie wydawcy, niemniej jednak jestem nią usatysfakcjonowana. Pod względem składników budowy powieści dostałam w niej to, co z tej serii znam - motyw sztuki i związane z nią oszustwa, chwilę dla prawników na sali sądowej i ciekawą, lekko sensacyjną historię związaną z policyjną akcją. Do tego dowiedziałam się sporo ciekawostek o klejnotach królewskich i związanych z nimi tradycjach, twierdzy Tower i samej historii Anglii. Autor w bardzo ciekawy sposób połączył coś, co wydarzyło się wieki temu i zastosował pewną klamrę, która równocześnie przełożyła te wydarzenie na realia współczesne. No właśnie, bo cała opowieść prowadzona jest tak, że sama nieraz zapominałam, że toczy się prawie trzydzieści lat temu, przypominało mi się o tym tylko we fragmentach, gdy wychodził na jaw brak dostępności telefonów komórkowych dla zwyczajnych obywateli czy brak internetu. Całość wypada bardzo przyjemnie, to dobra powieść detektywistyczna z nutką sensacji w starym, dobrym stylu. Już czekam na tom kolejny! I ubolewam, że już tylko dwa dzielą nas od ostatecznego zakończenia!
 
Moja ocena: 7,5/10
Recenzja powstała w ramach współpracy z Domem Wydawniczym Rebis.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!