Kryminał na talerzu: Kilka dni temu świętowaliśmy premierę nowego tomu Kryminałów pod psem pt. „Cieszyn prowadzi śledztwo”. To już jedenasty tom serii! Jak się Pani z tym czuje? To już bardzo pokaźna ilość książek! Czy pisząc kolejne tomy nadal bawi się Pani tak dobrze jak na początku?
Marta Matyszczak: Nie wiem, czy to aż tak bardzo pokaźna liczba, zważywszy na czas, w którym powstały. Wydaję dwie książki rocznie od siedmiu lat, zatem w 2023 będzie ich czternaście. Co więcej, nie zamierzam przestać! Bo, tak jak Pani zauważyła, świetnie się przy pisaniu bawię. A co ważniejsze – przy czytaniu bawią się moi czytelnicy. Często dostaję od nich wiadomości, w których opowiadają, jak „Kryminały pod psem” czy „Kryminały z pazurem” pozwoliły im przetrwać ciężkie chwile w życiu, chorobę, pobyt w szpitalu. Jak poprawiły im humor. I to jest dla mnie największy komplement.
Z pewnością dobrą chwilą oddechu od przygód Solańskich jest seria Kryminałów z pazurem, którą rozpoczęła Pani w 2021 roku. Czy pozwoliło to Pani podejść ze świeżym spojrzeniem do serii Kryminałów pod psem, czy widzi Pani teraz jakąś zmianę w swoim podejściu do tego cyklu?
Pisząc serię poświęconą weterynarce Rozalii Ginter i jej charakternej kotce imieniem Burbur raczej nie oddycham z ulgą na tę przerwę od Solańskich i Gucia, tylko za nimi tęsknię. A gdy wracam do pisania o Szymonie i Róży, to tak, jakbym spotykała się z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. I odwrotnie – to samo dotyczy Ginterów. Choć „Kryminałów pod psem” – jak Pani zauważyła – jest jedenaście, to każdy z nich jest w pewien sposób inny – bohaterowie odwiedzają różne miejsca, wprowadzam wątki z przeszłości, opisując za każdym razem inne lata, stosuję różnorakie triki fabularne – na przykład w powieści „Cieszyn prowadzi śledztwo” pojawia się wątek, w którym przemawia... miasto – równoprawny bohater tej książki. Mam to wszystko dokładnie przemyślane – tak, by zaciekawić czytelnika, ale i siebie samą podczas pracy.
Zgodnie z rozkładem planów wydawniczych, o jakich mówiła nam Pani w poprzednich wywiadach, jeszcze w tym roku możemy spodziewać się nowego tomu serii Kryminałów z pazurem. Może nam Pani coś zdradzić w tym temacie, kiedy i czego możemy się spodziewać?
Trzeci tom cyklu „Kryminał z pazurem” pojawi się naprawdę już niedługo, bo jeszcze przed wakacjami. Będzie oczywiście osadzony na Mazurach, nad najbardziej popularną wśród kajakarzy rzeką. Rozalia i Paweł Ginterowie wraz z przyległościami udają się na wakacje. Ale zamiast wypoczynku czeka tam na ich iście kryminalna sprawa. A i osobiste losy Rozalii skomplikują się jeszcze bardziej. Wszystko to zanotuje pewna znana pamiętnikarka imieniem Burbur.
Ale wróćmy do głównego tematu wywiadu, czyli „Cieszyna prowadzącego śledztwo”. Jak w każdym poprzednim tomie, tak i w tym znalazła Pani miejsce na wprowadzenie w fabułę czegoś nowego. Tym razem jest to Cieszyn jako postać. Skąd pomysł na taki zabieg?
Chciałam, by w tym tomie miasto rzeczywiście stało się równoprawnym bohaterem powieści, by było takim wszechwiedzącym narratorem, który ma dostęp do każdego zakamarka powieściowego planu, ale i do postaci, które podgląda i relacjonuje czytelnikowi to, co widzi. Dodaje też komentarze z własną opinią na temat powieściowych wydarzeń. W ten sposób Cieszyn w pewien sposób ożył. Jest to też kolejny element odróżniający nowy tom od poprzednich.
Czy wcześniej odwiedzała Pani Cieszyn czy dopiero przy pomyśle na tę historię zdecydowała się Pani na wizytę? Nie ukrywam, że zachwyciło mnie to, jak dokładnie oddała Pani to miasto w swojej powieści!
W Cieszynie bywałam wielokrotnie na takich jednodniowych wypadach, odwiedzałam również tamtejszą bibliotekę. Byłam też w czasach studenckich na festiwalu Era Nowe Horyzonty, który właśnie tam się odbywał, zanim nie przeniesiono go do Wrocławia. Wraz z koleżanką spałyśmy na karimatach w sali gimnastycznej cieszyńskiej podstawówki, przechodziłyśmy przez granicę, by dostać się do kina – co było dla nas niezwykle ekscytujące – i chłonęłyśmy atmosferę miasta. A rok temu w kwietniu wybraliśmy się z mężem na research do powieści. Zamieszkaliśmy w Czeskim Cieszynie w hotelu, w którym do pokoju wchodziło się przez... toaletę. Wspaniała ciekawostka do wykorzystania w powieści kryminalnej! Zdeptaliśmy oba miasta wzdłuż i wszerz, obfotografowaliśmy je z laboratoryjną wręcz dokładnością, no i zachwycaliśmy się kwitnącymi na potęgę magnoliami, których w obu Cieszynach jest mnóstwo! Oczywiście nie mogło też zabraknąć dokumentacji kryminalnej i namierzenia tak czeskiej, jaki polskiej komendy policji. Cieszyn to naprawdę ciekawe miasto i z przyjemnością do niego wracam.
Pierwsi czytelnicy zwracają też uwagę na dualizm w powieści – dwa Cieszyny, dwie burmistrzynie, dwóch śledczych, którzy czasami znajdują odbicie w dwójce naszych głównych bohaterów serii. To musi być zabieg zamierzony, ale czy z premedytacją stosowany już od początku pomysłu na tę opowieść?
Nie tylko musi być, ale jest. Nie piszę moich powieści od przypadku do przypadku. Zanim zasiądę nad klawiaturą, obmyślam tekst od pierwszego zdania do ostatniej kropki. Dotyczy to również występujących w nich postaci i relacji między nimi. W „Cieszynie...” zrezygnowałam z kilkorga znanych już czytelnikom drugoplanowych bohaterów pojawiających się w „Kryminałach pod psem”, żeby zostawić miejsce dla Liduški i Lucjana, czyli czeskiej policjantki i polskiego stróża prawa, których historia odgrywa ważną rolę w powieści. Bardzo polubiłam niezależną, mającą gdzieś, co pomyślą sobie o niej inni Liduškę!
W książce często pojawiają się zwroty po czesku, często też stosuje Pani grę słowną polegającą na zbliżonym wydźwięku słów czeskich i polskich, które jednak w istocie mają inne niż można by przypuszczać znaczenie. Jak dokładnie musiała Pani poznać język czeski, by zastosować taki zabieg? W poprzednich tomach przede wszystkim pojawiała się gwara śląska, co ze względu na Pani miejsce zamieszkania raczej trudności przy pisaniu nie sprawiało, ale teraz chyba było inaczej?
Język śląski rzeczywiście jest mi bliższy. Natomiast tu bardzo chciałam uniknąć głupich dowcipów słownych polsko-czeskich w stylu: „Jak jest po czesku zaczarowany flet”? Odpowiedzi nawet nie będę przytaczać, ale być może czytelnicy pamiętają, tak jak ja, z dzieciństwa takie językowe durnotki. W pracy nad warstwą językową powieści pomogła mi książka „Nowy Kapoan. Strzel i traf do czesko-polskich językowych gaf” pani Zofii Tarajło-Lipowskiej opublikowana przez Wydawnictwo Afera. A także spacer brzegami Olzy – po czeskiej stronie można się natknąć na dwa słupy, na których wypisano podobne do siebie zbitki językowe. Założyłam osobny zeszyt, w którym rozpisałam sobie szereg wyrażeń w obu językach, a potem dopasowywałam je do poszczególnych sytuacji w książce. Świetnie się przy tym bawiłam!
Każdy rozdział tego tomu rozpoczyna cytat w jakiś sposób powiązany z Czechami. Długo zbierała Pani te cytaty? Nie ukrywam, że z przyjemnością odkrywałam w przypisach książki Wydawnictwa Afera, które krzewi na naszym rynku literaturę czeską.
Niezbyt długo. Wystarczyło, że podeszłam do swojego regału i ściągnęłam z niego wszystko to, co miałam na półce z literaturą czeską. A potem zagłębiłam się w książki – między innymi Wydawnictwo Afera, które bardzo cenię – przypominając sobie te wszystkie znakomite lektury i wynajdując fragmenty, które mogłabym wykorzystać w powieści. Choć tytuł pierwszego rozdziału jest bardziej muzyczny, niż literacki i pasował idealnie do sceny, w której Szymon Solański jedzie swoją skodą do Cieszyna. A przekonałam się o tym, tłumacząc sobie piosenkę o Jožinie z bažin...
Czy ścieżka dźwiękowa jaka towarzyszyła powstaniu tej powieści to zespół HEY? Podczas lektury natrafiłam na wiele nawiązań do ich utworów!
Piszę w absolutnej ciszy, więc nawet Hey nie byłby mile widziany jako akustyczne tło do mojej pracy. Natomiast te wszystkie fragmenty różnych piosenek czy też tekstów z filmów, które wkładam w usta moich bohaterów czy też narratora, siedzą gdzieś z tyłu mojej głowy, wmontowane tam na stałe. I kiedy zaczynam pracę nad tekstem, dzieje się pewnego rodzaju twórcza magia – te urywki same do mnie przychodzą w odpowiednim momencie, skojarzenia pukają do drzwi i proszą, by je wykorzystać. A dla czytelników – o czym mnie potem informują – to jest dodatkowa atrakcja, by te nawiązania odnajdywać.
Nie mogłam też nie zwrócić uwagi na kontekst kulinarny tej powieści – jak wiadomo, dobre jedzenie to moja równie wielka pasja co książki. Tu co chwilę coś przewija się w tej tematyce, a jednak bohaterowie w sumie (przez naciski Szymona!) jedzą ciągle to samo. Czy faktycznie smażony ser z frytkami to najpopularniejsze czeskie danie? I jaka jest Pani ulubiona potrawa z tego rejonu?
Jak wiadomo, syr i hranolki, wcale nie są ulubionym daniem Czechów, są za to moim, gdy tylko zapuszczam się w rejony naszych południowych sąsiadów, dlatego też i Solański otrzymał takie upodobania kulinarne. Czesi raczej preferują mięsne dania, a ja jestem wegetarianką, więc nie dla mnie knedliki z gulaszem. Za to dobrym czeskim piwem nie pogardzę – kufelek znalazł się nawet na okładce powieści. Upór Solańskiego do jedzenia smażonego sera jest dowcipem. Róża pod tym względem ma już go lekko dosyć... Za to oboje gustują w słodkościach serwowanych w przepięknej księgarnio-kawiarni Kornel i Przyjaciele w polskim Cieszynie. Ja również polecam zarówno tamtejszy jadłospis, jak i samo pełne książek, klimatyczne miejsce.
A jak już jesteśmy przy przyjemnościach i jedzeniu, to pozwolę sobie jeszcze zapytać o fabrykę cukierków Szymonków, która odgrywa w pewnym momencie znaczącą rolę w tej historii. Czytając ją myślałam, że jest to nawiązanie do Michałków, ale przeszukując internetową wyszukiwarkę znalazłam informację, że w Cieszynie mieści się fabryka wafelków. Jak to więc jest z tą fabryką cukierków powieściowych, jest jakiś pierwowzór? A może z Szymonkami to inna historia? 😊
Michałki powstawały rzut beretem ode mnie, czyli w Siemianowicach Śląskich. W Cieszynie zaś są zakłady Olza produkujące Prince Polo. Nie chciałam jednak wykorzystywać tej firmy wprost, więc wymyśliłam szymonki. A z wafelkami to jest osobna historia – nastąpiła wymiana handlowa między Polską a Islandią. My wysłaliśmy im wódkę i wafelki, a oni nam śledzie. Stąd Prince Polo zawędrowało na Islandię, a w Cieszynie pojawiły się słynne weki (kanapki) ze śledziem, którymi moi bohaterowie także się pożywiają.
A Habsburg? To właśnie Habsburg o imieniu Gustaw (imiennik Gucia!) pada martwy na moście granicznym i jest nazwany bardzo zabawnie transgranicznym trupem. Skąd Habsburg w tej historii?
Stąd, że Cieszyn przez stulecia był pod panowaniem dynastii Habsburgów. Wpadłam więc na pomysł, by do powieści wprowadzić ich całkiem współczesnego potomka. Długo jednak nie poszalał, biedny Gustaw, ponieważ od razu padł trupem. O historii cieszyńskich Habsburgów, jak i Piastów można poczytać, odwiedzając Wieżę Piastowską na Wzgórzu Zamkowym w Cieszynie.
Po raz kolejny wystawiłam Panią na ostrzał pytań, ale obiecuję, że już kończymy 😉 Zatem na koniec: jakie miejsce w Cieszynie szczególnie nam Pani poleca?
Księgarnio-kawiarnię Kornel i Przyjaciele! Jeśli kochacie książki, możecie w tamtejszych zakamarkach zagubić się już na zawsze. A i wizyta w toalecie przynosi elementy komediowe...
I co dalej z naszą ulubioną paczką Różą, Szymonem i Guciem?
Podpowiedź co do dalszych ich losów, jak zawsze, można znaleźć pod koniec powieści „Cieszyn prowadzi śledztwo”. Będzie się działo!
Serdecznie dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w karierze pisarskiej!
Podoba Ci się to, co robię?