Sławek Gortych: Towarzyszy mi tak wiele emocji… Chyba najlepiej wiedzą o tym najbliżsi – przez pierwsze kilkanaście dni w okolicach premiery książki nie mogłem spokojnie spać, tak mocno przeżywałem to, co się dzieje. Z jednej strony jest to wielka radość – bo się udało. Wydanie książki było bowiem bardzo długotrwałym procesem: od czasu, gdy zacząłem pisać do momentu premiery upłynęło 5 lat... Stąd tej radości towarzyszy też uczucie niedowierzania, że ten wymarzony dzień, w którym „Schronisko...” trafia na półki, nastąpił. Jest też trochę lęku o to, jak książka zostanie przyjęta przez czytelników. Myślę tu zwłaszcza o Dolnoślązakach – poruszam bowiem sprawy dla nas trudne, zagłębiam się dość szczegółowo w niełatwą historię tych ziem, piszę dużo o geografii Karkonoszy. Te dwa elementy – geografia i historia – wymagały ode mnie najwięcej pracy. Mam nadzieję, że udało się to zrobić na tyle rzetelnie, że nikt nie zarzuci mi błędów czy uproszczeń.
Czy od zawsze chciał Pan napisać książkę?
Taka myśl pojawiła się w dzieciństwie, opowiadałem o tym nawet na pierwszym spotkaniu autorskim. Miałem jakieś 11 lat, gdy przyśniło mi się, że przeżywam w Karkonoszach piękną przygodę na samodzielnym wyjeździe w góry. Kiedy rano się obudziłem, postanowiłem spisać ten sen i to były moje pierwsze zmagania z piórem. Powstała kilkustronicowa opowieść pod tytułem „Przygoda w Karkonoszach”. Od tamtej pory marzyłem, że kiedyś napiszę prawdziwą powieść, której akcja będzie miała miejsce właśnie w tych górach.
Wiem, że od kilku lat prowadzi Pan blog Zagubiony w Karkonoszach, w którym przedstawia historię tych terenów. Skąd w ogóle takie zainteresowania, miłość do Karkonoszy?
Ta pasja także ma swoje źródła w dzieciństwie. Babcia, gdy zabierała mnie na spacery, często brała z sobą przewodnik historyczny po Bolesławcu, który czytała mi po drodze. Uwielbiałem słuchać opowieści o moim mieście. Szybko zrozumiałem, choć wtedy jeszcze na swój, dziecięcy sposób, że żyję na wyjątkowo pięknej i ciekawej ziemi. Wkrótce zacząłem na własną rękę zgłębiać jej historię – pierwsze opowiadanie o zaginionym garncu mistrza Joppego z Bolesławca napisałem w trzeciej klasie podstawówki. Gdy tylko odkryłem Karkonosze, moje historyczne zainteresowanie Dolnym Śląskiem objęło także te góry, a z czasem skupiło się głównie na nich. I właśnie z tej pasji powstał „Zagubiony w Karkonoszach”.
Czy to właśnie z grzebania w historii karkonoskiej powstał pomysł na tę powieść?
Dokładnie tak! Podczas wędrówki po Karkonoszach trafiłem na ruiny schroniska Księcia Henryka, które zlokalizowane są w sąsiedztwie Wielkiego Stawu. To miejsce bardzo mnie zaintrygowało. Próbowałem zgłębić jego tajemniczą historię i przy tej okazji niemal bezwiednie zacząłem w głowie tworzyć scenariusz powieści, która opowie o losach tego schroniska.
Sama już Panu wcześniej zdradzałam, że po lekturze „Schroniska…” miałam (i nadal mam!) chęć spakować plecak i ruszyć w Karkonosze traktując książkę jak przewodnik. Czy gdzieś przypadkiem bym nie zabłądziła? Mam wrażenie, że wszystko oddane jest z niesamowitą dokładnością!
Jestem tym zaszczycony, że wielu Czytelników odbiera powieść jako na tyle wiarygodną, że chce traktować ją jak przewodnik. Dla mnie jako autora to duża radość. I myślę, że książkę śmiało można tak wykorzystywać. Wszystkie opisy szlaków są zgodne z ich autentycznym przebiegiem, starałem się też o maksymalną dokładność w zakresie odległości czy czasów wędrówek. Jest to poparte nie tylko mapami, które nieustannie towarzyszyły mi przy pisaniu, ale także moim kilkunastoletnim doświadczeniem wędrówek drogami, którymi poruszają się bohaterowie powieści. Jedynie jeden szlak jest opisany inaczej, niż przebiega w rzeczywistości – był to zabieg celowy, niezbędny dla fabuły. To jednak wyjaśniam w posłowiu powieści, gdzie dokładnie tłumaczę, co jest prawdą, a co fikcją.
Fabuła tej książki, historia, która ją spaja, dotyczy młodego stomatologa, Maksa, który wybiera się do odziedziczonego przez jego ojca schroniska. Wydarzenia toczą się w roku 2004 – dlaczego właśnie wtedy?
To bardzo dobre pytanie! Nie jest to bowiem przypadek, że akcja toczy się w tym czasie. Nie mogę wyjawić w stu procentach, dlaczego akurat wtedy, żeby nie zdradzić fabuły. Powiem więc tylko, że wydarzenia toczą się w 2004 roku dlatego, że był to czas w którym mogły żyć jeszcze w dobrej kondycji osoby, które dobrze pamiętały II wojnę światową, a które odgrywają w powieści bardzo ważną rolę.
Co było najpierw – wybór prawdziwych historii, które pojawiły się w powieści czy pomysł na intrygę kryminalną?
Najpierw był wybór prawdziwych historii, które "zbierałem" w swojej pamięci latami. Aż przyszła inspirująca historia schroniska Księcia Henryka, która sprawiła, że zacząłem myśleć o intrydze kryminalnej. Schronisko, o którym mówię, spłonęło bowiem w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach w 1946 roku i nie ma nawet stuprocentowej pewności co do dokładnej daty pożaru. Nie wiadomo też, co stało się z jego niemieckim właścicielem i dwójką jego synów. To rozpaliło moją wyobraźnię i sprawiło, że intryga zaczęła powstawać na bazie tej właśnie zagadki - pożaru i losów gospodarzy starego schroniska, położonego w jednej z najwyższych partii Karkonoszy…
Muszę przyznać, że jestem zachwycona łatwością z jaką połączył Pan fikcję z prawdą historyczną. Przyszło to Panu naturalnie czy wymagało wielu miesięcy przemyśleń i planów?
Samo łączenie prawdy z fikcją było dla mnie fantastyczną zabawą i przyszło mi dość naturalnie. Starałem się zawrzeć w książce tej prawdy jak najwięcej, w końcu życie samo pisze najlepsze scenariusze. I rzeczywiście, niektóre elementy powieści, które może wydają się najmniej realne, są właśnie oparte na prawdziwych wydarzeniach. Tym, co jednak wymagało bardzo żmudnej pracy i wielu miesięcy przygotowań, było "uwiarygodnienie" opowieści z lat 40-stych i 60-tych. To, że znałem pewne fakty z dolnośląskiej historii - myślę tu zwłaszcza o czasie powojennej wymiany ludności - nie znaczyło bowiem jeszcze, że potrafię je dobrze i dostatecznie dokładnie opisać. I tutaj musiałem "dokształcić się", korzystając z wielu historycznych tekstów, żeby lepiej zrozumieć realia tamtych trudnych lat.
A tak w ogóle jak długo pracował Pan nad tą historią zanim wysłał ją Pan wydawnictwu? I czy od początku miała to być ta powieść, którą będzie Pan na rynku debiutował czy pomysł przyszedł dopiero rozpoczęciu nad nią prac?
Prace rozpocząłem we wrześniu 2017 roku. Początkowo nie było planu, że będę tą historią gdziekolwiek debiutował. Powstał plan, spisany na kilkunastu kartkach zeszytu, potem zacząłem tworzyć kilkudziesięciostronicowy plan szczegółowy, uzupełniając zarys o dodatkowe wątki, nieustannie dokształcając się w zakresie historii Karkonoszy w XX wieku. Dopiero, gdy kilka miesięcy później plan był gotowy i zacząłem pisać już właściwą powieść, zacząłem mieć cień przeczucia, że będę w stanie doprowadzić tę pracę do końca. Udało się to dwa lata później, w wakacje 2019 roku. Wtedy też zacząłem wysyłać powieść do wydawnictw.
To Pana pierwsze doświadczenia w procesie wydawniczym powieści, może też w samym jej pisaniu. Co było najtrudniejsze, a co najprzyjemniejsze?
Trudno mi powiedzieć… Ale chyba najprzyjemniejsza była dla mnie redakcja. Na tym etapie w książce pojawiła się dodatkowa postać, przebudowałem kilka wątków, tak, że cała ta historia nabrała ostatecznego charakteru. To było cudowne uczucie – patrzeć, czytać, jak z każdym kolejnym dniem pracy mojej, a potem mojej i redaktorki, powieść dojrzewa. Cudowna była także sama współpraca z osobą bardzo doświadczoną w świecie literatury, której uwagi były dla mnie niesamowicie cenne. Bez nich książka nie miałaby tego "charakteru", który ostatecznie nabrała. Najtrudniejsze natomiast było znalezienie odpowiedniego wydawcy i przekonanie go do wydania powieści… Ja z natury jestem mocno niecierpliwy i tutaj te wielomiesięczne oczekiwanie, wymiany maili, opóźnienie premiery o prawie dwa lata z powodu pandemii - to była dla mnie najpotężniejsza dotychczas lekcja pokory i cierpliwości w życiu.
Na okładce książki możemy wyczytać, że jest to pierwszym tom cyklu o Karkonoszach, tom drugi jest już w przygotowaniu. Zdradzi nam Pan jak mocno zaawansowane są nad nim prace?
Prace są mocno zaawansowane. Drugi tom zacząłem pisać jeszcze w 2020 roku, zaraz po rozpoczęciu pandemii. I zgodnie z moim zwyczajem pracy, najpierw był plan w zeszycie, potem kilkadziesiąt stron planu szczegółowego, żeby żaden wątek mi nie umknął i wszystko miało odpowiednie umiejscowienie w czasie i logiczne wyjaśnienie. Potem zacząłem żmudną pracę nad "zamianą" planu w tekst powieści. Na ten moment jest ona napisana mniej więcej w dwóch trzecich. Do końca października będzie skończona i trafi do wydawcy, dlatego mam nadzieję, że w przyszłym roku pojawi się na księgarnianych półkach.
A może uda nam się też z Pana wyciągnąć czego możemy się po drugim tomie spodziewać?
Dużo więcej sensacji! Powieść rozpoczyna się historią zamachu na polski pociąg towarowy. Dochodzi do niego na górskiej linii kolejowej w okolicy Szklarskiej Poręby, a organizuje go młodzież z niemieckiej partyzantki w 1947 roku. Pojawi się znany z pierwszej części nazista Karl Hanke, którego ucieczka wciąż jest źródłem licznych spekulacji. Będzie też polski lekarz, który przymuszony szantażem udziela pomocy pewnemu niemieckiemu zbrodniarzowi w Karkonoszach. A co ich wszystkich połączy? Oczywiście schronisko: akcja powieści rozgrywać się będzie głównie w karkonoskim schronisku Odrodzenie i mam nadzieję, że po jej przeczytaniu czytelnicy także na to miejsce spojrzą nieco inaczej.
Ile tomów ma liczyć ten cykl?
Będzie to trylogia. Nie zmienia to jednak faktu, że po jej napisaniu chciałbym ze swoimi opowieściami pozostać w Karkonoszach. Ale te dalsze plany to wciąż zagadka, także dla mnie samego.
Gdyby miał nam Pan polecić trzy miejsca, jakie obowiązkowo musimy odwiedzić w Karkonoszach, ale które nie są obleganą atrakcją turystyczną, to co by to było?
Mysle, że zdecydowanie poleciłbym wycieczkę na Kozie Grzbiety - niezależnie, czy szlakiem z Boudy u Białej Łaby, czy z Szpindlerowego Młyna, czy z schroniska Lucni Bouda. Każda z tych ścieżek jest niezwykła. Drugim miejscem byłby Harrachovy Kamień w zachodnich Karkonoszach i leżąca w jego sąsiedztwie Vrbatova Bouda - to wyjątkowo piękne punkty widokowe, a zupełnie nieoblegane, pewnie z tego powodu, że dojście tam wymaga większego wysiłku i czasu. Ale zdecydowanie mogę powiedzieć: warto! Trzecim miejscem byłby Obri Dul i niebieski szlak, jaki przez niego prowadzi. Nie lubię porównywać Karkonoszy do innych gór, bo to czasem brzmi jakby podszyte było jakimś kompleksem (a przecież wiadomo, że Karkonosze są najlepsze na świecie). Niemniej bez kompleksów muszę powiedzieć - na tym szlaku można się poczuć jak w Alpach!
To na koniec już tylko kilka pytań niezwiązanych z rozpoczętą właśnie przez Pana karierą pisarską. Chciałam zapytać o najlepszy sposób na relaks, ale chyba nie muszę, bo zakładam, że odpowie Pan, że są to górskie wędrówki? 😊 Coś jeszcze tak świetnie Pana relaksuje?
Dokładnie tak bym odpowiedział! 😊 Relaksuje mnie jeszcze bardzo czas spędzany z ukochanymi ludźmi. Uwielbiam oglądać z moją siostrą bajki o psie Scooby Doo i robimy to naprawdę regularnie od wielu lat, za każdym razem odkrywając w tej kreskówce z dzieciństwa coś nowego. Uwielbiam też długie rozmowy toczone wieczorami, najlepiej na spacerze albo w domu przy wspólnym jedzeniu.
Jak wygląda Pana biblioteczka i jakich autorów ceni Pan najmocniej?
Moja biblioteczka, muszę przyznać, pęka w szwach i mam świadomość, że powinienem już dawno postarać się o dodatkowe regały (śmiech). Wypełniają ją bardzo liczne i bardzo opasłe tomiszcza traktujące o wszystkich możliwych dziedzinach medycyny. Jest też trochę książek o historii i "duszy" medycyny, które czytam dla własnej przyjemności i refleksji nad swoim zawodem. Równie dużo miejsca zajmują pozycje związane z Dolnym Śląskiem- przewodniki, albumy, książki historyczne… Trzecim elementem biblioteki są oczywiście kryminały. Jedną z autorek, którą bardzo cenię, jest Jolanta Maria Kaleta – pisarka z Dolnego Śląska. Jej powieści poświęcone Górom Sowim to istny majstersztyk! Podziwiam jej twórczość, zwłaszcza książkę „Riese. Tam gdzie śmierć ma sowie oczy”. Wzbudziła we mnie mnóstwo emocji i uświadomiła mi, jak niezwykłe opowieści można stworzyć na podstawie autentycznych, dolnośląskich historii. Drugim autorem, którego darzę najwyższym szacunkiem, jest Zygmunt Miłoszewski. Trylogia o prokuraturze Szackim, to książki, których nigdy nie zapomnę. Zwłaszcza część pod tytułem "Ziarno prawdy" poświęcona Sandomierzowi, wywarła na mnie olbrzymie wrażenie. Ze względu na obserwacje autora poświęcone polskiemu społeczeństwu, naszej trudnej historii, relacjom polsko-żydowskim, jest to naprawdę unikatowy kryminał, który – poza intrygą kryminalną, także dużo może czytelnika nauczyć. I ta myśl – żeby powieść miała także wymiar edukacyjny – przyświecała mi podczas pisania mojej książki. Drugą powieścią Miłoszewskiego, która mocno na mnie wpłynęła, jest „Bezcenny”. A jak wpłynęła? Tu odsyłam do lektury powieści. Każdy czytelnik, który przeczyta "Schronisko, które przestało istnieć" i "Bezcennego" zorientuje się bez problemu, co miałem na myśli.
Znajduje Pan jeszcze czas na takie rozrywki jak filmy czy seriale? Jeśli tak, to chętnie sprawdzimy Pana polecenia 😊
Z filmów mogę bardzo gorąco polecić horror "Lśnienie" - uważam, że hotel "Panorama", w którym toczy się akcja filmu, ma kilku swoich "sobowtórów" w Karkonoszach. Spośród seriali szczególnie ciekawe były dla mnie "Znaki". To wyjątkowo mroczny i oryginalny serial, który w bardzo ciekawy sposób przedstawia dolnośląskie Góry Sowie. I choć niektórzy porównują go do Twin Peaks - nie bezzasadnie - to uważam, że jest to dzieło tak oryginalne, tak nietypowe, tak mocno "dolnośląskie" i eteryczne, że śmiało mogę stwierdzić, że to jeden z najlepszych seriali, jaki powstał w naszym kraju.
I ostatnie, obowiązkowe pytanie na moim kulinarno-kryminalnym blogu, które też trochę ma odzwierciedlenie w Pana powieści. Co najbardziej lubi Pan jeść? 😊
Czekałem na to pytanie w duchu! Matko, ile rzeczy ja lubię… Starałem się chociaż w części pokazać to w powieści, że bardzo cenię kuchnię karkonoskich schronisk. Uwielbiam czeskie gulasze, zwłaszcza ten z Lucni Boudy, który gotowany jest na piwie warzonym na miejscu, w piwnicach schroniska. Uwielbiam też zupę czosnkową w Martnonovej Boudzie, naleśniki z serem i jagodami ze schroniska na Szrenicy… To jest pytanie- rzeka: daj mi nazwę karkonoskiego schroniska, a ja powiem Ci, co najbardziej lubię tam jeść (śmiech).
Dziękuję za poświęcony czas oraz życzę dalszych sukcesów w karierze pisarskiej!
Podoba Ci się to, co robię?