października 30, 2019

"Przyjaciele. Ten o najlepszym serialu na świecie" Kelsey Miller

"Przyjaciele. Ten o najlepszym serialu na świecie" Kelsey Miller

Tytuł: Przyjaciele. Ten o najlepszym serialu na świecie
Tłumaczenie: Magda Witkowska
Data premiery: 18.09.2019
Wydawnictwo: SQN
Liczba stron: 368

Czy znajdzie się na świecie ktoś, kto nie słyszał o serialu „Przyjaciele”? Szczerze w to wątpię! Ja co prawda nie oglądałam go co tydzień w tv, ale od dobrych kilkunastu lat jestem jego wielką fanką. Nigdy jednak nie zastanawiałam się, jaki wpływ serial miał na czasy, w których powstawał, patrzyłam na niego po prostu jako na dobrą rozrywkę, a dzięki Kelsey Miller spojrzałam o dużo szerzej!
Autorka skończyła studia z kierunku film i telewizja, później przez krótko pracowała przy produkcjach filmowych, po czym zajęła się na stałe pisaniem. Jej artykuły ukazują się w znanych amerykańskich magazynach, przed „Przyjaciółmi” autorka wydała też już jedną książkę.

„Przyjaciele. Ten o najlepszym serialu na świecie” to lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów serialu. W książce znajdziemy wiele informacji o tym, jak serial wpłynął na popkulturę, na samych aktorów,  jak wyglądał od środka i co zmienił w realnym świecie oraz w tv.

Książka od strony kompozycji podzielona jest na trzy części i posłowie. Każda z części składa się z kilku rozdziałów (razem 11), które są zatytułowane na wzór odcinków serialu (ten o....). Styl autorki jest przyjemny, mimo ilości wiedzy i wielu nawiązań do telewizji i aktorów oraz innych znanych osób, książkę czyta się bezproblemowo. Każda informacja ma swój odnośnik w przypisach, których bogata bibliografia zawarta jest na końcu książki.

Kilka słów o wydaniu – książka w wersji polskiej ma dużo ładniejszą okładkę niż oryginalna! Każda część wpisana jest w ramkę jak ta na drzwiach Monici, na kolejnej stronie znajdziemy też grafikę z cytatami z serialu. Każdy rozdział ma kilka zdań wyróżnionych w szarej ramce, które przy przeglądaniu najmocniej przyciągają uwagę. W samym środku mamy też wpinkę z fotografiami z planu i serialu, z aktorami i twórcami.
Poza samą książką wydawnictwo w ofercie miało (ma nadal!) tak zwany ‘bookbox’ czyli zestaw z gadżetami, który poza książką zawiera kubek, torbę płócienną, masą naklejek, kilka grafik (tych, które znajdziemy w książce, tyle że w kolorze) i zawieszkę na klucze w kształcie ramki z drzwi Monici. To gratka dla każdego fana serialu!

Ale wracając do książki, to wiele wiedzy można z niej wynieść. Dowiadujemy się o wcześniejszym życiu aktorów i twórców serialu i jak serial wpłynął na ich życie (szczególnie aktorów). Ile zarabiali, jakie mieli kontrakty, ile pierwotnie miało być sezonów. Główną bazą książki jest wspominany już wpływ serialu na życie nie tylko Amerykanów, ale i całego świata. Autorka ma bogatą wiedzę na temat telewizji lat 90tych XX wieku i często z niej korzysta. Porównuje „Przyjaciół” do innych serialów komediowych i wskazuje na jakim polu byli innowacyjni i w jaki sposób udało im się tak długo pozostać serialem numer jeden.

Oglądając ten serial w aktualnych czasach nie myśli się jak był dobierany 25 lat temu. Książka zwraca na to uwagę. Przecież porusza się tam wiele kontrowersyjnych kwestii jak homoseksualizm i transpłciowość. Mówi się dużo o stylu życia generacji X, który jeszcze w latach 80tych było nie do pomyślenia. Serial pokazuje jak otwarcie patrzeć na świat, dodaje odwagi do życia w zgodzie z sobą i realizowaniu się w swoich planów i marzeń. Podkreśla też, że każdy, nawet te piękne postacie z telewizji, spotykają na swoje drodze problemy, cofają się nieraz w tył, ale dzięki temu ludziom łatwiej zaakceptować swoją rzeczywistość. A jednocześnie serial daje od tej rzeczywistości trochę wytchnienia, widzowie mogą zatracić się w życiu szóstki przyjaciół i na chwilę zapomnieć o swoim własnym. Autorka dużo miejsca poświęca właśnie na wyjaśnienie, (przynajmniej jej zdaniem) dlaczego serial zyskał tak szybko tak dużą popularność i dlaczego 25 lat później dalej jest przez wszystkich znany i lubiany.
Na końcu dowiadujemy się też jak potoczyły się dalsze losy aktorów i twórców oraz jak serial radzi sobie aktualnie, co jest bardzo spójnym zamknięciem całości.

W książce zawartych też jest dużo ciekawostek, które dla fanów są naprawdę bardzo cenne. Ja na przykład dowiedziałam się dlaczego Pheobe ma siostrę bliźniaczkę i dlaczego powstał odcinek o zaćmieniu. Dobrze też było dowiedzieć się jakie relacje panowały pomiędzy aktorami, jak się zachowywali w stosunku do wytwórni i jaki mieli wpływ na dalsze losy wszystkich aktorów serialowych.

Wiele też miejsca poświęca się na to, jaki serial miał wpływ na kulturę. To przez „Przyjaciół” kawiarnie stały się popularne nawet w Anglii (gdzie przecież pije się głównie herbatę), jak wpływał na modę i trendy.

Podsumowując, książka „Przyjaciele” to bardzo bogata studium o wpływie serialu na środowisko. Dzięki tej książce zyskałam nie tylko dużą wiedzę na temat samego serialu i wszystkiego co działo się wokoło, ale też teraz inaczej mogę na sam serial spojrzeć. Pełniej, więcej rozumiem i więcej zauważam. „Przyjaciele” to fenomen, serial jedyny w swoim rodzaju, a książka jest tego kolejnym dowodem!
Wyczytałam w książce, że nie jest to jedyne opracowanie o „Przyjaciołach”, więc zdecydowanie mam ochotę na więcej. Jeśli tylko któraś z tych książek zostanie przetłumaczona na polski, to ja na pewno dołączę ją do swojej biblioteczki! Chcę więcej!

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu SQN!



października 29, 2019

"Kurier z Toledo" Wojciech Dutka

"Kurier z Toledo" Wojciech Dutka

Autor: Wojciech Dutka
Tytuł: Kurier z Toledo
Cykl: Antoni Mokrzycki, tom 1
Data premiery: 04.09.2019
Wydawnictwo: Lira
Liczba stron: 352

„Kurier z Toledo” to ósma powieść Wojciecha Dutki, a zarazem pierwsza wydana nakładem wydawnictwa Lira. Autor jest historykiem i dziennikarzem, w swoich powieściach łączy historię z fikcją literacką. Akcja jego powieści toczyła się już w różnych epokach historycznych - w starożytności i średniowieczu, ale ostatnio autor upodobał sobie okres w okolicach II wojny światowej.

„Kurier z Toledo” toczy się na dosłownie kilka lat przed wybuchem II wojny światowej. To historia Antoniego Mokrzyckiego, polskiego hrabiego, który jako dyplomata, a zarazem szpieg, zostaje wysłany do Hiszpanii w przededniu wybuchu wojny domowej, która rozpoczęła się tam w 1936 roku. I tak na tle wydarzeń historycznych, Antoni poznaje tam miłość swojego życia, która jest dużo bardziej skomplikowana niż można by przypuszczać...

Od strony kompozycji książka podzielona jest na prolog, 22 rozdziały (podzielone na 4 części) i epilog. Prolog i epilog dzieją się w 1979 roku, a część środkowa w latach 1936-1938. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, w większości podąża za Mokrzyckim, okazyjnie za tytułowym Kurierem z Toledo. Narrator mimo trzeciej osoby wie dokładnie co bohaterowie odczuwają i myślą, ale wie też więcej od nich, zna ich późniejsze losy, co nieraz zaznacza w tekście.

Bohaterem książki jest wspomniany już Antoni Mokrzycki. To dobrze wykształcony, majętny mężczyzna lekko po 30stce. Należy do elity kraju, bardzo dba o swój wizerunek, o to jak postrzegają go inni. Zaręczony jest z panną z dobrego rodu, jednak ten związek jest czysto pozorny, bo tak wypada. On na majątek, ona nazwisko. W chwili gdy zostaje wysłany do Hiszpanii, jego życie się zmienia, bohater zaczyna w końcu żyć w pełni, czerpie garściami z życia, mimo panującej dookoła wojny.

Jego partnerem, wielką miłością zostaje Teo, młody 19letni chłopak, tytułowy kurier z Toledo. Teo jest anarchistą, działa w ruchu oporu, by w kraju w końcu zapanowała równość, by każdy z jego rodaków miał w życiu takie same szanse, takie same możliwości. Mimo młodego wieku Teo wiele w swoim życiu przeszedł.

Ci dwaj panowie, mimo że dzieli ich światopogląd i są od siebie naprawdę różni, od chwili poznania zaczynają czuć do siebie więcej, niż aktualne konwenanse pozwalają. Są swoimi przeciwieństwami, Teo to ten, który do samego końca jest wierny swoim ideałom, Antoni to ten, który cały czas ukrywa to, kim jest naprawdę, by nie popsuć własnego wizerunku. Co prawda Antoni z biegiem wydarzeń trochę uczy się od Teo podejścia do życia, dostrzega w końcu to, o co całe życie Teo walczy, jednak dbałość o konwenanse i tak w nim głęboko pozostaje.

Ta historia miłosna toczy się na tle hiszpańskiej wojny domowej. Autor wiernie opisuje tamtejsze wydarzenia, to taka lekcja historii w bardzo przystępnej formie. Pod tym względem wiele z lektury się dowiedziałam, wiele wyniosłam z niej nowej wiedzy, bo mam wrażenie, że w historii, której uczono nas w szkołach, ten temat nie był specjalnie mocno poruszany.

Oczywiście Antoni, jak to w powieściach Dutki bywa, na swojej drodze spotyka autentyczne postacie historyczne. Jest Hemingway, jest poeta Lorka, a nawet generał Franco. Historia przez to wydaje się jeszcze mocniej osadzona w rzeczywistości, a czytelnik może poznać zwyczaje wspomnianych osób. Mi najbardziej z tego wątku spodobały się sceny z Hemingwayem, bardzo ciekawie zarysowana postać.

Niestety jak dla mnie nie obeszło się bez minusów. A w sumie jednego, głównego. To styl powieści, w który kompletnie nie potrafiłam się wczuć. Miałam wrażenie, że autor na siłę chce stworzyć historię podobną stylistycznie do „Lalki”, jednak wyszło mu to dosyć topornie. Nie był to lekki styl, odebrałam go raczej jako przesadnie górnolotny, tak jakby autor na siłę starał się mu nadać dawnego kształtu. Przez to przez całą historię nie czułam kompletnie nic. Nic mną nie wstrząsnęło, nic mnie nie wzruszyło, nic mnie nie zachwyciło. Na końcu nawet zaczęłam kibicować Monice (narzeczonej Antoniego), a nie głównemu bohaterowi, którego swoją drogą chyba naprawdę byłoby ciężko polubić.

Podsumowując, historia na pewno oparta jest na ciekawym pomyśle. Wydaje mi się, że nawet teraz w polskiej rzeczywistości, otwarcie przedstawiona miłość dwojga mężczyzn, to jeszcze trochę kontrowersyjny temat. Osadzenie takiej historii na tle szalejącej prawdziwej wojny domowej to również dobry zabieg, dzięki temu historia wydaje się prawdziwsza, a czytelnik może wynieść z książki nie tylko przeżycia, ale też wiedzę. Niestety ciężki do polubienia bohater i styl, który kompletnie do mnie nie trafił, nie pozwoliły mi odebrać książki pozytywnie. Myślę jednak, że dla osób lubujących się w książkach z gatunku romans i obyczaj lektura może być satysfakcjonująca.

Moja ocena: 5/10

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Lira!


października 29, 2019

"Horyzont" Jakub Małecki

"Horyzont" Jakub Małecki

Autor: Jakub Małecki
Tytuł: Horyzont
Data premiery: 18.09.2019
Wydawnictwo: SQN
Liczba stron: 336

Książki Jakuba Małeckiego poznałam ponad rok temu w formie audiobooków. „Horyzont”, jego najnowsza powieść, to pierwsza książka, którą faktycznie fizycznie dostałam do ręki i mogłam przeczytać. Wiedziałam już czego mam się spodziewać dzięki audiobookom – jak książka papierowa, czytana, wypadła na ich tle? O tym za chwilę.
Jakub Małecki to młody polski pisarz, który rozpoczynał swoją przygodę z literaturą od fantastyki, później przez chwilę mówiło się o jego nawiązaniach do nowoczesnej prozy chłopskiej w gatunku literatura piękna (większość jego historii toczyła się na wsi), teraz z kolei swoje dwie ostatnie powieści autor osadził w Warszawie. Małecki jest znany z prostoty słowa, spokoju, uwagi codzienności, w której można odkryć sens istnienia. „Horyzont” na tle pozostałych jego powieści, z  którymi się zapoznałam, jest o tyle inny, że porusza mało codzienny temat, jakim jest powrót żołnierza do zwyczajnego życia, ma więc bohatera mało spotykanego w literaturze. Poza tym jednak autor w książce zawarł esencję swojej literatury, coś, co znałam już wcześniej, ale na pewno nie w takim stężeniu.

„Horyzont” to historia Mańka i Zuzy. Maniek to ten wspomniany weteran, który jakiś czas temu wrócił z którejś już tury misji w Afganistanie. Maniek wynajął mini mieszkanie i stara się napisać książkę. Zuza to jego sąsiadka, młoda dziewczyna, która poza codzienną pracą opiekuje się też swoją chorą na demencję babcią. Dziewczyna przez przypadek odkrywa, że jej zmarła matka skrywała jakąś dziwną tajemnicę. Wplątuje w to Mańka, który każdego dnia walczy z życiem, starając się odnaleźć w nowej – starej rzeczywistości. Czy uda im się w końcu odnaleźć siebie? Osiąść w swoim życiu na stałe, znaleźć się na nowo?
„Podobno twoim jedynym problemem jest to, że nie masz już żadnym problemów.Cieknący kran, awantura w święta, płacząca mama i dziesięć kilogramów przybranych w miesiąc, do tego przeziębienie i trzy niezapłacone raty kredytu za samochód – to wszystko nie są problemy. Problem jest wtedy, gdy do ciebie strzelają. Nic więc nie robisz z tym cieknącym kranem, w święta urządzasz awanturę, tyjesz i przestajesz spłacać kredyt.”
Od strony kompozycji książka składa się z 38 rozdziałów. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie czasu teraźniejszego przez dwóch bohaterów – Mańka i Zuzę. Styl autora jest niesamowity. Używa prostych słów, czytając jego książkę ma się wrażenie, że każde jedno słowo, każdy wyraz jest dobrze przemyślany, jest konieczny, by oddać w pełni opowiadaną historię. Nawet w jednym z wywiadów, autor mówił, że jego powieści na początku są dwa razy grubsze – potem siedzi i wykreśla, tak by została sama esencja. Ponadto styl prowadzenia narracji jest bardzo oryginalny, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czytała coś podobnego. Bohaterowie posługują się językiem mówionym, czytając słowa po prostu słyszałam je w mojej głowie. To coś jakby strumień świadomości, walka myśli, ale proste i przemyślane. Na początku czytania na pewno czytelnik będzie zaskoczony, ale po kilku stronach już nie można wyobrazić sobie, by ta historia mogła wybrzmieć jakkolwiek inaczej. Słowa płyną, są idealne.


Od razu też wspomnę tu o wydaniu książki. O czym warto powiedzieć, to fakt, iż grafika na okładce to obraz Rocha Urbaniaka, ulubionego polskiego malarza Małeckiego, który powstał specjalnie na potrzeby tej powieści. Ogólnie wydanie książki jest dopracowane w każdym cały, jest piękne, przejrzyste i po prostu genialne. Jak ją widzę, to od razu bije mi szybciej serce.





A o czym jest ta książka? Ciężko powiedzieć w jednym zdaniu, bo porusza naprawdę ogromną ilość tematów. Pozornie to opowieść o wycinku z życia weterana wojennego i młodej dziewczyny, która musi się pogodzić z nieidealną przeszłością swojej idealnej zmarłej matki. Ale to tylko czubek góry lodowej. To historia o życiu, o  tym z czym każdy z nas musi się zmagać każdego dnia, o myślach, które przepływają nam przez głowę, o sensie istnienia i wierze w lepsze jutro. O beznadziei życia, o trudach, problemach, oczekiwaniach, zawiedzionych marzeniach, zmarnowanych szansach, niedopasowaniu. O próbie pogodzenia się z przeszłością i dalszym, spokojnym, normalnym życiu. W końcu o miłości, tęsknocie, przyjaźni, trosce. W książce znajdziemy wszystko to, z czym wiąże się życie. To książka ucząca tego, że każdy z nas walczy z jakimiś demonami z przeszłości, i mimo że niektóre te problemy pozornie mogą się wydawać błahe, dla osoby z nimi walczącej wcale takie nie są. Jak można zderzyć życie młodego mężczyzny, który przeżył piekło na ziemi, zabijał i żył ciągłe ze świadomością, że w każdym momencie może zginąć z życiem dziewczyny, która wiedzie zwyczajne życie, tęskni za zmarłą matką i próbuje dowiedzieć się czegoś o przeszłości? To przecież kompletnie różne, nieporównywalne sprawy, prawda? A jednak Małecki mówi inaczej, podkreśla, że każdego z nas coś gryzie, każdy musi walczyć z życiem, i to że jedne problemy są większe, a inne mniejsze, jeden horyzont bliższy, a drugi daleki, to nic nie znaczy. Ważne by dla siebie być, by się wspierać, by chcieć. Oczywiście nie umniejszam tutaj osobom, które walczą ze stresem pourazowym, bo autor niesamowicie mocno i obrazowo przedstawił tutaj ten problem. Może właśnie przez postać Mańka, chce dać nam nadzieję, że nie ma problemów nierozwiązalnych i ważne by każdego dnia posuwać się trochę do przodu? To naprawdę głęboka lektura, której nie sposób wyczerpująco umówić w krótkiej recenzji.
„Kolejne nasze wersje wbiegają do kuchni, kręcą się przy stole i rozmawiają, a ja patrzę na nie, niewidzialna, utkwiona w przyszłości, której one dwie na szczęście nie znają. Wyobrażam sobie, że zamieniam się w którąś z tych dziewczynek, radośnie nieświadomych tego, co się wkrótce wydarzy, i niezwracających na ciebie uwagi, bo ktoś taki jak mama zawsze był, to i zawsze będzie. Wyobrażam sobie, że stając się którąś z nich, zapobiegam wersji przyszłości, w której obecnie jestem i dorastam inna, by w wieku dwudziestu czterech lat nie czuć się wszędzie nie na miejscu.”
Nikt tak jak autor nie potrafi oddać tak dobrze, tak po ludzku emocji, z którymi każdy z nas się w swoim życiu zderzył. Mam wrażenie, po lekturze kilku książek i po kilku wywiadach, których autor udzielił, że nasze światopoglądy są podobne, dlatego też ta książka zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie. Każdy z nas szuka sensu życia, szuka siebie i powodów dla których jest na tym świecie. Tak samo jest z bohaterami powieści. To tak jakbym czytała własne przemyślenia, ale głębsze, mądrzejsze, ubrane w piękne słowa.

Nie będę w tej recenzji opisywać bohaterów, mam nadzieję, że sami się z nimi zapoznacie, wspomnę na koniec tylko, że autor w tej książce zawarł wiele wątków autobiograficznych – i tych ukrytych i tych powiedzianych całkiem wprost. W końcu autor dzieli z Mańkiem nazwisko, a bohater książki Mańka nazywa się dokładnie tak jak autor. To kolejny wątek, który mnie w tej książce fascynuje – jak granice pomiędzy rzeczywistością a literaturą się zacierają, jak autor łączy się z bohaterem, a ten z autorem.
„Nie wiem, gdzie leżą szwy łączące fikcję z rzeczywistością, ale po kilkudziesięciu stronach przestaję ich szukać. Wydaje się, że nie o to w tym chodzi.”
By nie przedłużać, bo i tak cały czas mam wrażenie, że cokolwiek napiszę, i tak nie będzie w stanie oddać klimatu i głębi książki, że nie jestem w stanie wyczerpująco umówić tej lektury, podsumuję tą recenzję krótkim stwierdzeniem, iż „Horyzont” Małeckiego to dla mnie lektura idealna. Książka doskonała. Zawiera w sobie wszystko, a nawet i więcej. Nigdy nie znajdę takich słów, by oddać to, co ona ze sobą niesie. Takie rzeczy potrafi tylko Małecki.

Moja ocena: 10/10

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwo SQN!



października 23, 2019

"Gałęziste" Artur Urbanowicz - recenzja przedpremierowa

"Gałęziste" Artur Urbanowicz - recenzja przedpremierowa

Autor: Artur Urbanowicz
Tytuł: Gałęziste, wydanie II
Data premiery: 13.11.2019
Wydawnictwo: Vesper
Liczba stron: 458

„Gałęziste. Nie dziwię się, że Państwo o nim nie słyszeli, bo to małe jeziorko na samym środku rezerwatu, w głębi lasu. Z pozoru nic szczególnego, ale to bardzo klimatyczne miejsce. Przynajmniej dla mnie. Bardzo dzikie i odludne, bo nawet wielu suwalczan go nie zna. Miejsce w pełni pod panowaniem przyrody.” 
Książka „Gałęziste”, którą miałam przyjemność czytać, to drugie, poprawione wydanie debiutu literackiego Artura Urbanowicza z początku 2016 roku. Nazwisko tego pisarza od połowy tego roku jest znane chyba każdemu molowi książkowemu, gdyż w kwietniu tego roku ukazała się jego trzecia książka, która zyskała naprawdę duży rozgłos i przyprawiła autorowi masę fanów – mowa o „Inkubie”. Pomiędzy tymi dwiema, w 2017 roku wydany został „Grzesznik”. Niemniej jednak już pierwszą swoją książką autor zrobił duże wrażenie – otrzymał za nią między innymi nagrodę Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego.
Dla mnie nowe wydanie „Gałęzistego” to pierwsze spotkanie z prozą autora, a muszę też zaznaczyć, że pierwsze od dawna spotkanie z literaturą grozy! Zabrzmiało złowieszczo?

Historia „Gałęzistego” toczy się w głębokich lasach Suwalszczyzny. W okresie przerwy z okazji Wielkanocy Karolina i Tomek, dwójka studentów, para z Warszawy, zdecydowali się na przyjazd w te rejony – ot, by trochę pobyć razem, pochodzić po świeżym powietrzu, trochę pozwiedzać. Niestety już na początku los rzuca im kłody pod nogi – ludzie, u których mieli nocować, zapomnieli o ich przyjeździe mimo wpłaconej zaliczki. Dom stoi pusty, zamknięty na głucho. Po rozmowie telefonicznej właścicielka domu oferuje im nocleg w pobliskiej wsi, u znajomych, za cenę wpłaconej zaliczki. Młodzi raczej nie mogą wybrzydzać, więc przystają na tą propozycję. Dojeżdżają przez gęsty las do Białodębów, docelowej wsi, gdzie na podwórku przy domku wita ich piękna młoda blond-piękność o niesamowicie ponętnych kształtach – Natalia. Młodzi zostają ugoszczeni w sypialni na piętrze, jednak nie czują się komfortowo – okazuje się, że właśnie tego dnia umarł dziadek Natalii i jego ciało leży w sypialni na parterze...W nocy, Tomek doświadcza kilka dziwnych zdarzeń, a Karolinę dręczą przerażające koszmary senne. Młodzi nie wiedzą, że to dopiero początek horroru, przy którym te nocne doświadczenia będą wręcz błahostką. Nie wiedzą też, że kilkanaście dni wcześniej gdzieś w tych głębokich lasach zaginęła pewna młoda kobieta...

Od strony kompozycji książka składa się z prologu, 17 średniej długości rozdziałów oraz epilogu. Te wydanie wzbogacone jest także o krótkie posłowie doktora Krzysztofa Grudnika, badacza ezoteryki, okultyzmu i magii we współczesnej literaturze. Narracja książki prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, a narrator przedstawia nie tylko wszystkie odczucia i myśli bohaterów, ale też wie więcej od nich –co ich czeka, co się dopiero wydarzy. Styl powieści jest raczej spokojny, nastawiony na obserwację otoczenia, przez co czytelnik na szansę zaciekawić się tymi terenami. Co najważniejsze jednak autor rewelacyjnie buduje napięcie, książka wciąga praktycznie od samego prologu, a nastrój grozy wzrasta powoli acz systematycznie. Klimat jest duszny, ciemny, chwilami wręcz przerażający, podczas czytania co chwilę przechodziły mnie dreszcze, a ciarki na ciele miałam przez większą część lektury. Nie radzę czytać tej książki w nocy, o ile nie chcecie później bać się wyjść z łóżka...

Od razu też wspomnę tutaj o wydaniu książki. Tekst, w porównaniu z pierwszym wydaniem, został poprawiony stylistycznie i językowo, tak by czytało się go łatwo i płynnie. Książka wydana jest w solidnej twardej oprawie, z dbałością o każdy szczegół. W środku znajdziemy też ilustracje Michała Loranca. Ogólnie wydanie jest naprawdę piękne, staranne i eleganckie.





Wracając jednak do treści, to teraz pora na kilka słów o bohaterach. Karolina i Tomek są swoimi całkowitymi przeciwieństwami, różnią się od siebie jak noc i dzień, a jednak się kochają i chcą być ze sobą, mimo małych problemów w związku. Karolina jest niska, o płomiennych czerwonych włosach. Zagorzała katoliczka, która zachowuje swoje dziewictwo do czasu nocy poślubnej i nie pije alkoholu. Studiuje psychologię, czego w sumie w jej podejściu nie widać. Jak dla mnie dziewczyna prezentuje bardzo staroświeckie poglądy i nie umie ich nawet uzasadnić. Tomek też nie jest idealny. Studiuje matematykę, podchodzi do życia bardzo analitycznie, jest ateistą. W związku z Karoliną jest od 3 lat, ale oczywiście zdarzyło mu się kilka skoków w bok. Tomek to taki duży dzieciak, który (mimo wielkiego przeświadczenia o logicznym myśleniu) często nie myśli o konsekwencjach swoich decyzji i szybko wpada w gniew. Razem z Karoliną tworzą taką trochę mieszankę wybuchową, jednak jak twierdzą, mimo wszystko bardzo chcą być razem. Czy ten wypad na Suwalszczyznę im w tym pomoże czy wręcz przeciwnie? Na jakie próby zostanie wystawiony ich związek?

Książka porusza masę różnych tematów. Po pierwsze przedstawia czytelnikowi uroki Suwalszczyzny, opisuje jej naturalne piękno. Po drugie mamy tutaj bardzo ciekawe studium psychologiczne różnych ludzkich charakterów. Oczywiście temat związku, jego sensu i pracy nad nim też nieraz dochodzi do głosu. Autor świetnie czerpie z mitów i podań związanych z tym rejonem, w pewnym momencie nawet dokładnie przytacza jedną z legend. Najważniejszym jednak tematem jest temat wierzeń – wiary chrześcijańskiej, pogańskiej i jej całkowitego braku. Tak jak doktor Grudnik pisze w posłowiu, książka to ciekawa refleksja nad zależnością wiary, wiedzy i władzy. Co za tym idzie w lekturze znajdziemy wiele dialogów na temat wiary, gorące, porywające przemówienia, w których zostaje przytoczonych wiele logicznych wniosków. Ja swego czasu mocno się nad takimi tematami zastanawiałam, więc w książce znalazłam wiele kwestii, do których doszłam kiedyś sama, co było dla mnie miłym akcentem potwierdzającym moje własne prywatne rozważania.

Oczywiście jak na literaturę grozy przystało, wszystko to zamknięte jest w bardzo zgrabną i przerażającą historię. Tak jak ostatnio denerwują mnie sceny seksu i motywy paranormalne w książkach, tak tutaj wszystko dla mnie miało sens, pasowało i stanowiło logiczną, uzasadnioną i spójną całość.

Podsumowując, książka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Porusza kilka ważnych tematów, opisuje ciekawe wierzenia słowiańskie i ma naprawdę niesamowity klimat! Po tej lekturze tym bardziej jestem ciekawa tych terenów, chociaż nie jestem pewna czy teraz, w tym momencie, byłabym w stanie wejść do jakiegokolwiek lasu, nie wspominając już o tym suwalskim...



Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Vesper!



października 22, 2019

"Farma" Joanne Ramos

"Farma" Joanne Ramos

Tytuł: Farma
Tłumaczenie: Grażyna Woźniak
Data premiery: 14.08.2019
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 392

„Farma” to debiut literacki Joanne Ramos. Autorka jest Filipinką, w wieku 6 lat przeniosła się z rodziną do USA. Jako osoba dorosła pracowała w sektorze bankowym, później zajęła się dziennikarstwem. Pomysł na tę książkę chodził jej po głowie dosyć długo, a zaczęło się od momentu, kiedy pomiędzy pracą w banku a dziennikarstwem poświęciła się rodzinie i dzieciom – uświadomiła wtedy sobie, że jedyne Filipinki jakie zna to pomoc domowa i opiekunki do dzieci, ba! Nawet sama miała jedną! Od tego czasu zaczęła nawiązywać z nimi znajomości słuchając ich historii. I tak narodził się pomysł na tę książkę.

Historia „Farmy” kręci się wokół pewnego ośrodka – Farmy Złociste Dęby, w którym kobiety o niższym statusie ekonomicznym (czyli główne imigrantki) zostają zatrudnione jako surogatki – zachodzą w ciążę dla bogatych klientów Farmy. Farma znajduje się w oddaleniu od Nowego Jorku, w pięknym otoczeniu przyrody, to duży obszar, z wygodami o jakimi średnia klasa może tylko pomarzyć. Brzmi wygodnie, prawda? Jednak jak szybko wychodzi na jaw, nic nie jest tak proste jak się wydaje, a ludzi napędza głównie chęć zarobienia jak największych pieniędzy.

Kompozycyjnie książka składa się z w miarę krótkich rozdziałów podzielonych na cztery osoby: Jane, Mea, Ate i Reagan. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu teraźniejszego, a narrator mimo że trzecioosobowy, przedstawia sytuacje z punktu widzenia wypowiadającej się postaci. Każda z nich ma inną motywację do działania. Styl książki jest przyjemny, książkę czyta się szybko i łatwo, narracja przedstawiona jest z dbałością o szczegóły. Trochę gorzej wypada korekta książki – dziwnie dużo błędów się przez nią przedarło, co mnie dosyć zdziwiło, bo w innych książkach wydawnictwa nie zauważyłam tylu wpadek.

Tak jak zaznaczyłam, bohaterek powieści jest czwórka. Jane to młoda Filipinka, która całkiem niedawno odeszła od swojego zdradliwego męża razem z malutką miesięczną córeczką. Jane jest trochę nijaka – ostrożna, nie ma swojego zdania, daje innym sobą sterować, miałam wrażenie, że woli sama o sobie nie decydować, a zastawia to innym. Do odejścia od męża skłoniła ją Ate, stara kobieta, jej kuzynka, która jest drugą bohaterką powieści. Ate, też imigrantka z Filipin, od ponad 20 lat pracuje w Stanach, a każdy grosz wysyła dzieciom i inwestuje w nieruchomości na Filipinach. Ate całkiem inaczej postrzega świat niż Jane, wie co zrobić by zarobić, dużo pracuje, nie zwracając uwagi na samą siebie. W każdej sytuacji widzi pieniądz. Niemniej jednak jej marzeniem jest, by zebrać tyle pieniędzy, by mogła w końcu wrócić do swoich dzieci i zamieszkać w jednym z wybudowanych przez siebie domów.
Trzecią bohaterką książki jest Mea – dyrektorka Farmy, która odpowiada za całe te przedsięwzięcie. Mea chce w życiu osiągnąć sukces, wręcz jest kobietą sukcesu – nie wyobraża sobie nie pracować, a każdego dnia chce piąć się w górę. To kobieta ambitna, która chce być ważną i zauważaną. Wie do czego dąży, czasami czytelnik może mieć wrażenie, że nic poza tym się dla niej nie liczy.
Ostatnią bohaterką jest Reagan – młoda dziewczyna, amerykanka, która jest w swoim życiu mocno zagubiona. Nie wie czego chce, nie ma na siebie pomysłu, po prostu chce zrobić coś znaczącego. Dlatego też decyduje się na surogactwo na Farmie, gdzie zaprzyjaźnia się z Jane.

Książka porusza wiele istotnych tematów, tak wiele, że na pewno nie uda mi się wspomnieć o wszystkich, a i pewnie każdy czytelnik znajdzie w książce coś innego. Ogólnie powieść jest o kobietach, o podziałach ekonomicznych i o różnych celach i ścieżkach życiowych.

Zacznijmy może od tego najbardziej oczywistego, od Farmy. Wizja życia przedstawionego w książce jest dosyć niepokojąca, ale ciężko oprzeć się wrażeniu, że to już się dzieje. Przecież w Stanach surogactwo jest legalne, prawda? To czemu nie założyć ośrodka, w którym o takie kobiety będzie się dbać? Gdzie będą mogły przez 9 miesięcy żyć w jak najlepszych standardach? To nie jest jednak takie proste. Pierwsze pytanie – co jest ważniejsze – matka (surogatka) czy dziecko? W sytuacji takiej jak w książce ewidentnie to drugie. Bo kim są te kobiety decydujące się na świadczenie takiej usługi? Przeważnie kobiety biedne, które zrobią wszystko, by zarobić, a jednocześnie raczej nie mają przy sobie kogoś, kto będzie mógł wnieść głośny sprzeciw, kiedy dzieje im się krzywda. W takiej sytuacji kobieta traci w ogóle prawo decydowania o sobie, o swoim ciele, zostaje potraktowana jak rzecz, jak inkubator dla dziecka. To temat ciężki, aktualny i mocno problematyczny, który wzbudza kontrowersje.

Drugi główny temat to sytuacja imigrantek w USA. U nas w Polsce ten problem nie jest aż tak widoczny problem, ale w Stanach jest ogromnie dużo różnych narodowości, które przyjechały tam tylko po to, by zarobić, by ziścić swój amerykański sen. Kobiety, te z Filipin, bo o nich głównie jest tak książka, zostawiają swoje dzieci i jadą do USA wykonywać najczarniejszą pracę, w najbardziej upokarzających warunkach, by tylko coś zarobić. Jeden z problemów w takiej sytuacji to właśnie te fatalne warunki pracy i mieszkaniowe,to tak jakby znowu te kobiety nie były postrzegane jako ludzie, a istoty niższego sortu, coś gorszego, coś do usługiwania. Po drugie pomyślcie jakie to musi być ciężkie, zostawić swoje dzieci, i ruszyć do obcego kraju. Czy faktycznie jest to konieczne? Czy nie ważniejsze jest bycie razem? Po co pieniądze w sytuacji, kiedy matka nie może zobaczyć od 20 lat swoich dzieci? Czy faktycznie wykształcenie jest ważniejsze od wychowania? Przeogromna ilość pytań, na które nie jest łatwo znaleźć odpowiedź.

Książka porusza też kwestie podejścia białych, bogatych pań do swoich pracowników. To też ciężki temat, na który w sumie nie chcę wypowiadać się konkretnie, bo nie mam do tego wystarczających danych. W książce bogacze przedstawieni są raczej jednoznacznie – źle. Nie zależy im na swoich pracownikach, o nikogo się nie troszczą, wykorzystują innych i dbają tylko o siebie. Takie podejście wydaje mi się trochę za bardzo generalizujące, ale ja jednak nie żyję w takim świecie, więc pozostawię to bez oceny.

Ostatni temat, o którym chcę wspomnieć, to kobiety sukcesu. Mea jest dobrym przykładem, chociaż może trzeba by się bardziej skupić na jej klientkach, które w pogodni za sławą i pieniądzem zapomniały o stworzeniu rodziny. Może nie zapomniały, ale wybrały jedne kosztem drugiego. Chcąc coś znaczyć w świecie musiały odrzucić swoją kobiecość, pragnienie założenia rodziny. To ciężkie wybory, które z czasem mogą okazać się jednak niewłaściwe.

By już więcej nie przedłużać powiem tylko, że „Farma” to książka aktualna, zadająca wiele ważnych pytań, zmuszająca do myślenia. Przez większą jej część przynajmniej. Cały finał powieści trochę mnie rozczarował, zamiast czegoś znaczącego dostaliśmy trochę sensacji. Same zamknięcie książki, epilog, według mnie też był za bardzo wygłaskany, za miły – liczyłam na coś mocnego, takiego że skończyłabym książkę i nie mogłabym się ruszyć z wrażenia, a tutaj dostałam laurkę. Jak na taką książkę, to było to zdecydowanie za bezpieczne. Niemniej jednak cieszę się, że książkę przeczytałam, nawet po długości recenzji widać, jak wiele pytań, przemyśleń i emocji we mnie wzbudziła.

Moja ocena: 7,5/10

Książkę mogłam przeczytać w ramach book toura zorganizowanego przez @ksiazka.w.pigulce (IG) – dziękuję!

października 18, 2019

"Anonimowa dziewczyna" Sarah Pekkanen, Greer Hendricks - recenzja przedpremierowa

"Anonimowa dziewczyna" Sarah Pekkanen, Greer Hendricks - recenzja przedpremierowa

Autor: Greer Hendricks, Sarah Pekkanen
Tytuł: Anonimowa dziewczyna
Tłumaczenie: Marta Faber
Data premiery: 22.10.2019
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 446

„Anonimowa dziewczyna” to druga książka napisana przez duet autorek Greer Hendricks i Sarah Pekkanen. Rok temu na polskim rynku ukazała się ich pierwsza książka „Żona między nami”, dobry thriller psychologiczny w tematyce domestic noir, który naprawdę mocno zaskoczył mnie zakończeniem. Książka była światowym bestsellerem, chodzą nawet słuchy o produkcji filmowej. „Anonimowa dziewczyna” również ma szansę na przeniesienie na ekran, jednak ten nieco mniejszy, bo serialowy. Co do samych postaci autorek to dla Greer Hendricks to jej druga książka – wcześniej była edytorem i współpracowała z Sarah. Sara Pekkanen z kolei ma na swoim prywatnym koncie już sporo publikacji, zaczęła pisać już jako dziecko. Wydawała też swoje książki pod pseudonimem Chuck E. Cheese.

Akcja „Anonimowej dziewczyny” kręci się wokół badania nad etyką i moralnością przeprowadzonego przez poważanego psychiatrę doktor Shields. Do udziału zaproszone zostają młode kobiety, badanym zapewnia się całkowitą anonimowość. Jessica Faris, trochę z przypadku a trochę z potrzeb materialnych, decyduje się na udział. Wygląda na to, że wystarczy odpowiedzieć na pewną pulę pytań, 4 godziny w dwa dni, a można zarobić całkiem sporo. Jednak, kiedy dziewczyna mocno uzewnętrznia się przy udzielaniu pytań, nagle wszystko się zmienia. Jess zostaje zaproszona do kontynuacji badania i może zarobić dużo dużo więcej. Jednak z czym to się wiąże? Co kobieta będzie musiała zrobić i do czego ją to wszystko doprowadzi?

Od strony kompozycji książka podzielona jest na trzy części i epilog. Każdą z części otwiera coś jakby wycinek psychologicznego artykułu dotyczącego moralności. Podział na trzy części to też tradycyjny podział na wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Części podzielone są na rozdziały, w całości jest ich 69. Każdy z nich na wstępie opatrzony jest datą i dniem tygodnia. Narracja prowadzona jest przez dwóch narratorów – Jess w narracji pierwszoosobowej czasu teraźniejszego oraz doktor Shields w drugiej osobie czasu teraźniejszego, która swoje słowa kieruje do Jessiki. Muszę przyznać, że sposób narracji jest prowadzony ciekawie, na początku nie byłam przekonana do narracji w drugiej osobie, jednak szybko się przyzwyczaiłam i muszę uznać ją za całkiem interesującą. Styl powieści dostosowany jest do osoby, która w danym momencie się wypowiada. Wypowiedzi dr Shields są zdecydowanie bardziej uważne, spokojne, dużą uwagę poświęcają na każdy szczegół w zachowaniu drugiej osoby.

Główną bohaterką, a zarazem badaną jest Jessika Faris. Dziewczyna przed 30stką, wizażystka, która kilka lat temu przyjechała do Nowego Jorku, by pracować w teatrze. Teraz trochę się u niej pozmieniało, zatrudniła się w firmie kosmetycznej i dzień w dzień dojeżdża komunikacją miejską do klientów na prywatne sesje makijażu. Dziewczyna bardzo poważnie podchodzi do badania, jej odpowiedzi są odważne i szczere, nie krępuje się, mimo że ewidentnie od początku skrywa jakąś tajemnicę. I to nie jedną. Wraz z zaangażowaniem w badanie wzrasta jej dziwna fascynacja i uległość w stosunku do psychiatry...

Za szybą w pokoju, w którym odbywa się badanie, stoi dr Shields. To osoba bardzo profesjonalna, która podchodzi do każdej sprawy ze spokojem i dużym wyważeniem. Jej zawód mocno wpływa na postrzeganie świata, jest niesamowicie uważna, wrażliwa na każdy najmniejszy gest czy słowo. Potrafi też swoje umiejętności wykorzystać dla swoich korzyści. Wie, co wzbudza w człowieku zaufanie, wie jak manipulować, by otrzymać to co chce. Jest sprytna i przebiegła, jednak ona też skrywa pewne tajemnice...
„Czasem relacja z drugim człowiekiem, która wydaje się pełna troski i wsparcia, stanowi ukryte zagrożenie.”
W tej powieści jest jeszcze trzeci aktor. To partner dr Shields. Jak i pozostałe dwie osoby, on też coś ukrywa, a jego rola w całej powieści jest większa niż można by przypuszczać.

W całej powieści panuje dosyć tajemnicza i napięta atmosfera. Mimo że historia przestawiona jest z dwóch punktów widzenia, to niewiele to rozjaśnia. Nie znamy motywacji ani dokładnej przeszłości bohaterów, każdy z nich ma jakieś ukryte motywy, które nim kierują. Do czego cała ta sytuacja doprowadzi? Dodatkowo napięcie podsycane jest ciągle przez dziwną niezdrową wręcz fascynację Jess wobec psychiatry, a zimne i spokojne spojrzenia dr Shields wzbudzają duży niepokój.

Książka to zderzenie teorii psychologii z życiem. Udowadnia, że nie wszystko można sprowadzić do liczb i wykresów, mimo że 99 osób postępuje tak samo, wcale nie znaczy to, że ta setna nie postąpi całkiem inaczej. Człowiek w ostatecznym rozrachunku jest nieprzewidywany. Chcąc lepiej zrozumieć drugą osobę, musisz znać jej motywacje.

Dużą rolę w powieści odgrywa też tajemnica, sekret. Czy w ogóle coś takiego jak sekret istnieje? Kiedy tajemnica przestaje nią być?
„Sekret jest sekretem tylko wtedy, gdy zna go jedna osoba.”
Podsumowując, „Anonimowa dziewczyna” to dobry, wciągający thriller psychologiczny. Książkę czyta się szybko, dzięki naprzemiennej narracji i krótkim rozdziałom nawet nie zauważa się przewracania kolejnych stron. Intryga jest dobrze skonstruowana, trzyma w napięciu praktycznie do końca, czytelnik raczej nie będzie narzekał na brak zwrotów akcji. Nie jestem tylko całkiem przekonana co do zakończenia, ale też nie wiem co w tym wypadku mogłoby mnie usatysfakcjonować. Ogólnie jestem zadowolona i na pewno sięgnę po kolejną książkę autorek. To dobry duet!

Moja ocena: 7,5/10

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka!

października 17, 2019

"Zniknęli na zawsze" Tim Weaver

"Zniknęli na zawsze" Tim Weaver

Autor: Tim Weaver
Tytuł: Zniknęli na zawsze
Cykl: David Raker, tom 4
Tłumaczenie: Jan Kruk
Data premiery: 12.08.2019
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 544

„Zniknęli na zawsze” to 4 tom o dziennikarzu/detektywie Davidzie Rakerze, jednak dla mnie to była pierwsza styczność z prozą Tima Weavera, z czego, od razu mogę powiedzieć, że bardzo się cieszę! Od dawno chciałam zaznajomić się z jego twórczością, w końcu wznowienie serii o Rakerze mi to umożliwiło.
Tim Weaver to brytyjski pisarz i dziennikarz. Jego teksty można było znaleźć w znanych angielskich czasopismach, w 2010 roku debiutował jako autor serii o Davidzie Rakerze. Do dnia dzisiejszego na rynku angielskim ukazało się 10 tomów cyklu, na polskim 6. Po przeczytaniu czwartego nie pozostaje mi nic innego jak szybko nadrobić wszystkie pozostałe książki autora!

Akcja „Zniknęli na zawsze” toczy się pomiędzy małą wioską Devon w Anglii a Las Vegas w USA. Na plaży w Devon 13letni chłopiec podczas łowienia krabów znajduje zwłoki człowieka. Przestraszony mówi o tym matce, ta znajomemu rybakowi, ten z kolei zawiadamia policję, a przy okazji Healy’ego, który od kilku miesięcy pomieszkuje w domu Rakera. W tym samym czasie do Davida przyjeżdża Emily, jego nastoletnia miłość i prosi, by odnalazł jej siostrę razem z całą jej rodziną (mężem i dwoma córkami), którzy 10 miesięcy wcześniej zniknęli ze swojego domu w bardzo dziwnych okolicznościach. David obiecuje, że zorientuje się w sprawie, mimo że jeszcze do końca nie wydobrzał po ostatnich przejściach... Czy te dwie sprawy są połączone? Co się stało z rodziną Emily? Czy żyją? Uciekli? Ktoś ich porwał? I jak w tym wszystkim odnajdzie się osłabiony Raker?

Od strony kompozycji książka wygląda tak jak lubię – 5 części i 72 krótkie rozdziały, które poprzetykane są kilkoma wycinkami z przeszłości, kluczowymi by w pełni zrozumieć całą intrygę. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, wyłączając momenty, kiedy historię opowiada David – robi to w pierwszej osobie, przez co czytelnik może zaznajomić się z jego tokiem myślenia. Styl powieści jest przyjemny, często narracja skupia się na detalach otoczenia, co nadaje książce świetnego klimatu.

Oczywiście pierwsze skrzypce w powieści odgrywa David Raker. Jest to mężczyzna gdzieś w okolicach 40stki, który sporo już w swoim życiu przeszedł. Kiedyś być dziennikarzem, lecz po śmierci żony zajął się odnajdywaniem osób zaginionych. W tym tomie poznajemy go w chwili, kiedy dochodzi do siebie po zamachu na swoje życie (podejrzewam, że to wydarzenia z trzeciego tomu). By w pełni tego dokonać uciekł z Londynu do Devon, gdzie spędził swoje dzieciństwo, gdzie żyli jego rodzice. David jest inteligentny, skupiony na celu, ma też dużo znajomości, które ułatwiają mu pracę. Ogólnie muszę przyznać, że polubiłam tego bohatera i bardzo chciałabym dowiedzieć się więcej o jego wcześniejszych, jak i późniejszych losach.

Sprawa, którą zajmuje się David, jest bardzo dziwna. Pewnego dnia rodzina Emily nagle zniknęła. W domu zostało wszystko tak, jakby wszyscy w domu byli (jedzenie na kuchence, rozrzucone zabawki, pies w domu), tylko że nagle nikogo w nim nie było. Żadnych śladów walki, żadnych śladów ucieczki, nic. Policja jest bezradna, prześwietliła wyciągi z banku, z telefonów, komputery i nic nie znalazła. David jednak skrupulatnie bada wszystko jeszcze raz, licząc że właśnie on wpadnie na coś, co przegapiła policja. Czy mu się uda? Co się stało z Lingami? To była przecież zwyczajna rodzina.

Akcja powieści przez pierwsze 200 stron toczy się spokojnym tempem, wprowadza bardzo ciekawy nastrój małej nadmorskiej miejscowości, która w listopadzie, kiedy toczy się główna fabuła, jest ciągle smagana wiatrem i deszczem, a co za tym idzie jest pełna szmerów, jednostajnych, monotonnych odgłosów. Z miasteczkiem wiąże się też dosyć tragiczna historia, która wydarzyła się kilkanaście lat wcześniej... Muszę przyznać, że klimat tej książki urzekł mnie już właśnie tymi pierwszymi stronami, oddany jest bardzo obrazowo, świetnie buduje taki „szary” nastrój.

Po wspomnianych 200 stronach akcja nagle intensywnie przyspiesza i tak naprawdę nie zwalnia już do końca powieści. Dużo się dzieje, emocje wzrastają, szczególnie iż do końca nie sposób odgadnąć o co w historii chodzi. W chwili kiedy już była pewna, że wiem, kto za tym wszystkim stoi, autor zaskakiwał zwrotem akcji, tak że wszystkie moje podejrzenia okazywały się nietrafione. Fabuła wodzi czytelnika za nos, nic nie jest tak oczywiste jak można by przypuszczać, a kilka mocnych zwrotów akcji wręcz wbija w fotel. Nie wspomnę już nawet o zakończeniu!

Podsumowując, „Zniknęli na zawsze” to kawał dobrego dobrego thrillera, który początkowo urzeka nadmorskim, deszczowym klimatem malutkiej brytyjskiej miejscowości, by w końcu wciągnąć w fabułę tak mocno, że książka staje się wręcz nieodkładalna. Intryga zbudowana jest logicznie, ale jest na tyle rozbudowana, że nie sposób jej przewidzieć. Narrator bawi się z czytelnikiem, wpuszcza go w przysłowiowe maliny, a bohaterowie są równie nieoczywiści co sama intryga. Ja jestem bardzo zadowolona z lektury i od razu wpisuję na swoją listę do przeczytania wszystkie pozostałe tomy serii.

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Albatros!


października 16, 2019

"Pasażer na gapę" Adrian Bednarek

"Pasażer na gapę" Adrian Bednarek

Tytuł: Pasażer na gapę
Data premiery: 24.04.2019
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 408

Adrian Bednarek to dosyć głośne nazwisko na polskim rynku kryminalnym. Autor duży rozgłos zdobył swoim cyklem o Kubie Sobańskim, prawniku i seryjnym mordercy. Jego książki cechuje brutalność w opisach zbrodni i dosadność oraz zawsze pojawiający się bohater-psychopata więc sięgając po książki tego autora trzeba nastawić się na mocną lekturę! Wcześniej miałam okazję sięgnąć po jedną książkę autora, która nie była częścią serii, tj. „Skazany na zło” (recenzja tutaj!) - nie całkiem trafiła w moje gusta, ale postanowiłam dać autorowi jeszcze jedną szansę i zdecydowałam się na dobrze ocenianego „Pasażera na gapę”. Czy faktycznie ta pozycja wypadła lepiej?

Akcja „Pasażera na gapę” rozpoczyna się w szpitalu psychiatrycznym. Maciek, młody chłopak, został uznany za niepoczytalnego przy napadzie, dzięki czemu zamiast do więzienia trafił do psychiatryka. Niestety lekarz przejrzał jego podstęp i nie chce go zwolnić, więc chłopak razem ze swoją dziewczyną Magdą planują ucieczkę. Dzień przed realizacją planu do pokoju Maćka zostaje przydzielony drugi pacjent – Nowy, czyli Konrad, około 40letni mężczyzna. Maciek nie chce rezygnować z ucieczki, więc nie pozostaje mu nic innego jak wziąć Konrada ze sobą... Jak potoczą się ich dalsze losy? Kim w ogóle jest Nowy? Czy przypadkiem nie zagraża im z jego strony śmiertelne niebezpieczeństwo?

Kompozycyjnie książka prezentuje się tak jak lubię – 47 krótkich rozdziałów i epilog. Akcja powieści jest wartka, książkę czyta się zadziwiająco szybko. Jedyna moja uwaga tyczy się języka – jest bardzo potoczny, wręcz uliczny, nie stroni od przekleństw. Na początku ciężko było mi się do niego przyzwyczaić, szczególnie, że przed tą lekturą czytałam książkę, w której dbałość o piękny poprawny język była mocno widoczna. A tutaj było dla mnie trochę za potocznie, jednak rozumiem, że autor właśnie w taki sposób chciał tą opowieść przekazać, co po części, ze względu na bohaterów, było uzasadnione.

Co do bohaterów, to jak to u Bednarka bywa, cała fabuła opiera się na postaci psychopaty – tutaj jest nim Nowy. Z początku nic o nim nie wiadomo, dlatego też nie chcę za wiele o nim pisać, jednak jego przeszłość, to za co trafił najpierw do więzienia, później do psychiatryka, była okropna i ekstremalnie brutalna. W czasie ich ucieczki dla Nowego liczy się tylko wyjście na wolność i dokończenie tego, czego nie udało mu się zrobić przed złapaniem... Nic innego się dla niego nie liczy, a Maciek i Magda są tylko jego środkiem do celu.

Maciek i Magda z kolei, to zakochana młoda para. Obydwoje z dosyć trudną przeszłością, pochodzą z patologicznych czy niepełnych rodzin. Ich losy połączyły się podczas kradzieży, później razem kontynuowali tą ścieżkę. Maciek to w sumie dobry chłopak, który bardziej przez towarzystwo i los stał się tym kim jest. Z Magdą jest trochę inna historia, dziewczyna jest mniej jednoznaczna. Niemniej jednak podczas ucieczki ich jedynym pragnieniem jest bycie wolnym i znalezienie własnego kąta, gdzieś na uboczu, by wieść spokojne życie i nikomu nie rzucać się w oczy.

Fajną postacią jest też policjant – komisarz, który pierwszy raz złapał Nowego. To taki policjant z krwi i kości, który poświęca wszystko, by łapać złoczyńców. Jego rodzina trochę to rozumie, a trochę ma mu za złe, co w książce jest ciekawie przedstawione.

Akcja powieści toczy się główne w czasach aktualnych, podczas ucieczki, poprzetykana jest jednak wspomnieniami z przeszłości, a co za tym idzie, razem z biegiem akcji, coraz więcej dowiadujemy się też o przeszłości bohaterów.

Ogólnie mam wrażenie, że ta książka to była dla mnie taka trochę grzeszna przyjemność. Akcja powieści mocno mnie wciągnęła, spędziłam z nią dobrych kilka wieczorów czystej rozrywki. Język jednak trochę kłuł mnie w oczy, było też trochę „nastolatkowych” scen seksu. Nie jest to na pewno literatura wysokich lotów, ale dla relaksu i odmóżdżenia jak najbardziej można sięgnąć 😉

Moja ocena: 7/10

Za egzemplarz powieści serdecznie dziękuję Wydawnictwu Novae Res!


października 15, 2019

"Wędrowny Zakład Fotograficzny" Agnieszka Pajączkowska

"Wędrowny Zakład Fotograficzny" Agnieszka Pajączkowska

Tytuł: Wędrowny Zakład Fotograficzny
Data premiery: 14.08.2019
Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 384

O Wędrownym zakładzie Fotograficznym usłyszałam trzy lata temu w Polskim Radiu Trójka. Mówili o autorce, Agnieszce Pajączkowskiej, o tym, że jeździ żółtym busikiem wzdłuż wschodniej granicy i za zdjęcia zbiera historie. Bardzo mnie to wtedy zaintrygowało, więc w momencie kiedy dowiedziałam się, że z tego projektu powstała książka, to wiedziałam, że koniecznie muszę ją przeczytać!
„Kiedy dostanę za zdjęcie obiad, łubiankę truskawek albo siatkę z jajkami, to wtedy dotrę do pogranicza fotografii – miejsca, w którym na ona swoją wartość wymienną, nie jest celem, tylko pretekstem do spotkania. Na tym wymiana się skończy, ale zacznie się o wiele więcej.”
Autorka projekt ten realizuje od 2012 roku. Co roku latem wsiada do swojego żółtego trzydziestoletniego volkswagena T3, w którym ma łóżko i kuchnię i wyrusza w drogę w poszukiwaniu dawnych historii. Głównym celem jej wyprawy są malutkie zapomniane wsie wzdłuż granicy wschodniej, te, które doznały największych zmian po II wojnie światowej, tj. wysiedlenia, akcja „Wisła” czy rzeź Wołyńska. Pomysł na Wędrowny Zakład Fotograficzny autorka zaczerpnęła po prostu z historii – dawniej istniał taki zawód jak obwoźny fotograf, który oferował napotkanym mieszkańcom zdjęcia do dowodów, paszportów czy portrety. Agnieszka zdecydowała się na mniej oficjalną formę – zwyczajne zdjęcia, najczęściej po prostu pamiątkowe, drukowane na małej przenośnej drukarce.
„Gdy wszystko stawało się cyfrowe, ona (drukarka), na przekór, zamieniała piksele na papier.”
Zdjęcia, które miały być tylko pretekstem do zagajenia rozmowy, do poznania historii z dawnych lat, tych prywatnych, osobistych wspomnień. I właśnie z tych zasłyszanych historii powstała książka. Nie jest to opowieść ciągła, a właśnie wyrywkowe rozmowy, wspomnienia, spostrzeżenia z podróży.

Kompozycyjnie książka podzielona jest na lata 2012 – 2017, które z kolei dzielą się na państwa, obok których granicy autorka jeździła. Książkę otwierają 3 piękne cytaty dotyczące fotografii, dostajemy też bardzo konkretny wstęp, w którym autorka pisze o celu podróży i przygotowaniach do wyprawy. Całość zamykają podziękowania, z których też można zaczerpnąć trochę informacji. W książce znajdziemy oczywiście też kilka fotografii przywiezionych z drogi.

Jeśli chodzi o samą Agnieszkę Pajączkowską, to jest to bardzo kreatywna dusza. Organizuje, bierze udział i wspiera wiele projektów kulturalnych, jak sama twierdzi, interesuje ją łączenie sztuki z praktyką. Chce, by sposób przedstawienia skłaniał do myślenia. Interesuje się przeszłością, po to, by dowiedzieć się czegoś o teraźniejszości. Działa samotnie, w zespole, koordynuje działania innych. Jest laureatką konkursu „Kulturystka Roku 2016” oraz w tym roku wydała razem z Aleksandrą Zbroją książkę „A co wyście myślały? Spotkania z kobietami z mazowieckich wsi”.

Teraz trochę o stylu książki. Tak jak już wspomniałam, książka składa się z wielu krótkich historii, wręcz wyrywków opowieści. Czasami autorka przytacza całe rozmowy, czasami opowiada własnymi słowami – jak sama wspominała we wstępie, część rozmów nagrywała, z części robiła tylko notatki. Nie zmienia to jednak faktu, że książka pisana jest bardzo ładnym językiem, z dużym poszanowaniem słowa. Oczywiście często natykamy się w treści na naleciałości wschodnie, jednak nie sprawia to żadnym problemów w czytaniu i zrozumieniu treści. Szczerze przyznam się, że mimo, że podczas czytania jakoś nie zwróciłam uwagi na ten ładny język, po prostu książkę czytało mi się łatwo i przyjemnie, tak jak skończyłam tę i zaczęłam czytać kolejną, to doznałam szoku językowego (że tak się wyrażę). Dopiero w porównaniu z inną byłam w stanie docenić tę dbałość o piękny styl wypowiedzi.

W książce znajdziemy wiele różnych opowieści. Oczywiście nacisk autorka kładzie na rozmowy z napotkanymi osobami, głównie ze starszymi, które wypytywała o czasy wojenne i powojenne. Wiele osób przytaczało swoje wspomnienia z czasów przesiedleń, opowiadało jak to wszystko wyglądało, jak zmuszani byli do porzucania dotychczasowego życia i przerzucani po prostu w inne miejsce. Jak rozpadały się rodziny, jak urywały przyjaźnie, ginęły miłości. Wiele osób wspomina też jak wyglądało ich codzienne życie, jak się zarabiało, jak zawierało małżeństwa, wychowywało dzieci. Te opowieści są mocno napakowane emocjami, muszę przyznać, że nieraz się wzruszyłam. Niemniej jednak warto podkreślić, że książka zmusza do wielu refleksji, nie tylko nad tym co było, ale co jest, co mamy teraz. Pokazuje też, że narodowość nie jest ważna, chociaż wielu napotkanych ludzi uważa inaczej.
„Dotarło do mnie, że przez miesiąc będę rozdawała raczej byle jakie zdjęcia, dostając w zamian sytuacje, które obtłuką mnie jak emaliowaną miskę, odrapią skutecznie z przyjemności sentymentalnego myślenia o wsi.”
Prócz historii z dawnych czasów autorka opisuje też swoje podróże, jakie emocje jej towarzyszyły, opisuje różne dziwne sytuacje i rozmowy. Część z nich jest zabawna, część dosyć straszna. Osobiście bardzo podziwiam autorkę za odwagę – w końcu większą część podróży jeździła sama (później z psem, jednak raczej nie obronnym 😉 ) po małych wioskach, gdzie nie wiedziała co znajdzie. Mi osobiście zabrakło by odwagi, a autorka, mimo kilku niepokojących sytuacji, nie poddała się, nie zrezygnowała w połowie, nie dała się zniechęcić. Naprawdę chylę czoła!

Podsumowując, „Wędrowny Zakład Fotograficzny” to naprawdę lektura godna uwagi. Piękne opowieści, piękny styl, piękne zdjęcia. I mimo że decydując się na tę książkę spodziewałam się trochę czegoś innego (liczyłam na jedną ciągłą opowieść z trasy i wiele zdjęć, a dostałam wyrywkowe wspomnienia i rozmowy i tylko kilka fotografii), to muszę powiedzieć, że nie żałuję, a wręcz jestem książką oczarowana! Wiele też się z niej nauczyłam i dała mi dużo do myślenia, o ludziach, ich losach, i ogólnie życiu zarówno dawnym jak i tym aktualnym, codziennym. Bardzo się cieszę, że mogłam tę książkę przeczytać, na pewno na długo zostanie w mojej pamięci.
Zachęcam też do odwiedzenia strony internetowej projektu, gdzie znajdziecie piękne zdjęcia i wiele opisów – można przepaść na dobrych kilka godzin! http://wedrownyzakladfotograficzny.pl/

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Czarne!


października 15, 2019

"Malwina i Eliza na tropie. Szczęśliwa nieboszczka" Małgorzata J. Kursa - zapowiedź

"Malwina i Eliza na tropie. Szczęśliwa nieboszczka" Małgorzata J. Kursa - zapowiedź
Czy może być coś lepszego do czytania jesienną porą niż komedia kryminalna? Na wesoło, ale jednak z trupem! Idealny gatunek na jesienną chandrę ;) 23 października Wydawnictwo Lira zadba o nasze nastroje - to dzień premiery nowej komedii kryminalnej autorstwa Małgorzaty J. Kursy pt. "Malwina i Eliza na tropie. Szczęśliwa nieboszczka"!


Eliza, żwawa księgowa z Kraśnika, nie może uwierzyć w samobójstwo sąsiadki, która zginęła, wypadając z okna. Dzieli się wątpliwościami ze swoją wieloletnią przyjaciółką Malwiną. Obie panie postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce... Nieboszczka w opinii Elizy tryskała radością, a przecież osoby szczęśliwe nie odbierają sobie życia! Malwina i Eliza, dzielny osiedlowy duet, wszczynają śledztwo, poświęcając nań zaplanowany wspólny urlop, choć każda decyduje się na to z innych powodów...
Czy dwie dociekliwe i bardzo pomysłowe pięćdziesięciolatki poradzą sobie ze skomplikowaną sprawą, dysponując jedynie wiedzą nabytą z oglądanych filmów kryminalnych? Czy sprzeczne motywy nie przeszkodzą ich prywatnemu dochodzeniu? Samobójstwo czy zabójstwo? Gwarantujemy, że kibicując ich śledztwu, padniecie trupem z wrażenia!


 Autorka ma na swoim koncie już kilka komedii, jednak dla mnie to będzie pierwsze spotkanie z jej prozą i jestem naprawdę bardzo ciekawa czy przypadnie mi do gustu! Mam duże nadzieje na dobrą lekturę! Na razie możemy się pozachwycać okładką, która prezentuje się bardzo gustownie :) 
To jak, czekacie ze mną na premierę?


Autor: Małgorzata J. Kursa
Tytuł: Malwina i Eliza na tropie. Szczęśliwa nieboszczka
Data wydania: 23.10.2019
Wydawnictwo: Lira
Liczba stron: 272


października 13, 2019

Kilka pytań do ... Piotra Wójcika, autora "Winy"

Kilka pytań do ... Piotra Wójcika, autora "Winy"

Czym różni się pisanie powieści od publicystyki, z którym ze swoich bohaterów autor chciałby się  zaprzyjaźnić, za co podziwia Chmielarza i Żulczyka oraz ile tomów będzie liczyć cykl "Metropolia"? 
Zapraszam na rozmowę z Piotrem Wójcikiem!


Piotr Wójcik notka biograficzna:
publicysta i felietonista piszący głównie o sprawach ekonomiczno-społecznych. Wychowany na tyskim blokowisku, mieszka w Katowicach. Lewicowy katolik. Lubi hip-hop, seriale, politykę społeczną i wysokie podatki. Nie lubi coachingu i filozofii sukcesu.




Niedawno w moje ręce trafił Pana debiut kryminalny – od razu zaznaczam, że bardzo mi przypadł do gustu, jestem zaszczycona mogąc go objąć swoim patronatem! Dlaczego zdecydował się Pan akurat na ten gatunek literacki?

Dziękuję za miłe słowa. Fabuły kryminalne, nie tylko książki, ale też seriale czy filmy, mają według mnie dwie kluczowe zalety. Pierwsza jest oczywista – przykuwają uwagę czytelnika bądź widza. Obecność zagadki sprawia, że nie chcemy odłożyć książki, nawet jeśli nie jest zbyt dobrze napisana, co ułatwia zadanie początkującemu pisarzowi, którego styl jest jeszcze niedopracowany. Odkrywanie tajemnicy, na której osadza się fabuła, jest po prostu przyjemne, przynajmniej dla mnie. Postanowiłem więc zacząć pisać książki w gatunku, który sam najbardziej lubię.
Druga zaleta jest według mnie zdecydowanie ważniejsza. Kryminał daje bardzo duże możliwości przedstawienia relacji społecznych. Przestępstwo jest zwykle wynikiem skrzyżowania się przeciwstawnych interesów lub systemów wartości, które reprezentują jednostki lub grupy. Gdy pojawia się zbrodnia, to oznacza, że w jakimś miejscu społeczeństwa coś nie zagrało. Każda zbrodnia ma szerszy wymiar, kierując naszą uwagę nie tylko na sam akt, ale też realny problem społeczny.
Analiza klasowa i opisywanie porządku ekonomiczno-społecznego od zawsze było tym, co mnie najbardziej interesowało w mojej pracy publicysty. Kryminał daje mi w tym nowe możliwości, mogę pisać swobodniej i stawiać bardziej ryzykowne tezy, bo powieściopisarstwo kieruje się innymi, luźniejszymi zasadami niż komentowanie świata w gazetach.


Jakie są Pana wrażenia z pisania tej powieści? Jeśli jestem dobrze poinformowana, to Pana pierwsze tak duże przedsięwzięcie pisarskie.

Tak, to mój absolutny debiut, nigdy wcześniej nie napisałem nawet krótkiego opowiadania. Wrażenia mam bardzo dobre, pisanie beletrystyki przynosi więcej satysfakcji, niż publicystyka. Kreowanie świata, konstruowanie bohaterów i relacji między nimi sprawia dużo frajdy. Poza tym podczas pisania drugiej części „Metropolii”, którą też już skończyłem, swobodniej posługiwałem się słowem. Pisząc „Winę” byłem dosyć spięty, nie chciałem zrobić jakiegoś głupstwa, każdy przeżywa coś podobnego w nowej pracy. Pozytywne reakcje różnych osób, z którymi konsultowałem „Winę”, no i oczywiście fakt, że wydawnictwo Dragon zdecydowało się ją wydać, sprawiły, że nieco zeszło ze mnie ciśnienie i w drugiej części pozwalałem sobie na więcej. Majsterkowanie przy stylu również sprawia mnóstwo satysfakcji i rozwija warsztat. Dzięki napisaniu tych dwóch, jak na razie, książek, nauczyłem się rzeczy, które mogę wykorzystać także w publicystyce.


W „Winie” historia przedstawiona jest z punktu widzenia kilku bohaterów. Którego z nich polubił Pan najbardziej, a którego najmniej i dlaczego?

Lubię wszystkich czterech głównych bohaterów - a dokładnie trzech bohaterów i jedną bohaterkę. Każda z tych osób ma coś ze mnie, więc trudno, żebym ich nie lubił. Oczywiście żadna z nich nie jest aniołem i każda ma sporo na sumieniu, jednak do wszystkich czuję jakąś sympatię. Na początkowym etapie pisarstwa, na którym jestem, wyposaża się bohaterów w cechy, nawyki i reakcje, które samemu się u siebie kiedyś zaobserwowało. Oczywiście wszystkie zdarzenia w książce są zupełnie fikcyjne, jednak opisując działania bohaterów, siłą rzeczy robiłem to przez pryzmat moich wyobrażeń na temat emocji i odruchów.
Charakterologicznie chyba najbliżej mi do komisarza Pawła Góralczyka. Podobnie jak on, na co dzień żyję i działam według wyuczonych schematów i nie znoszę, gdy coś idzie niezgodnie z tym, co sobie zaplanowałem. Mam wtedy w głowie chaos i poczucie braku kontroli, którego serdecznie nienawidzę.
Natomiast najbardziej zaprzyjaźnić bym się chciał z Dawidem Kwiekiem, który przypomina mi środowisko, w którym dorastałem.


Co sprawiło Panu największą trudność podczas pisania?

Dwie rzeczy. Najpierw skonstruowanie głównego wątku kryminalnego, na którym opiera się intryga. Koniecznie chciałem, żeby był nieoczywisty i zaskakujący. Mam nadzieję, że mi się udało, w każdym razie na tym etapie najbardziej się męczyłem. Gdy wymyśliłem oś intrygi, pozostałe wątki przyszły do mnie jakby same.
Druga trudność pojawiała się już podczas pisania. Fabuła dzieje się wielotorowo i musiałem pilnować, żeby to wszystko się finalnie zgrało i było logiczne. Przynajmniej kilka razy zorientowałem się, że w jakimś podrozdziale napisałem coś, co nie powinno się tam pojawić. Na kilka takich rzeczy zwróciła mi też uwagę redaktorka. Pilnowanie logiki i chronologii w fabule przedstawianej z kilku perspektyw na pewno jest trudne, przynajmniej dla mnie.


Jak wyglądała Pana praca nad książką? Dzień w dzień ściśle według planu czy raczej bardziej była to kwestia natchnienia? I jak długo zajęło Panu jej stworzenie?

Napisałem ją szybko, od pomysłu na napisanie książki do wysłania jej do wydawnictwa minęły niecałe dwa miesiące, ale w tym czasie prawie niczego innego nie robiłem. Był wtedy okres świąteczno-noworoczny, więc miałem mało pomysłów i zleceń na teksty, co postanowiłem wykorzystać na napisanie książki.
Decyzja o napisaniu książki była w dużej mierze impulsywna, ale gdy już podjąłem, działałem bardzo schematycznie. Stworzyłem w sumie trzy lub cztery plany akcji, od ogólnego, jeszcze w zeszycie, do szczegółowego rozpisania scen. Oczywiście podczas pisania wprowadzałem zmiany, jeśli przyszło mi do głowy lepsze poprowadzenie akcji. Gdy już zacząłem spisywać historię, w pewnym momencie obliczyłem nawet liczbę znaków, które muszę pisać codziennie, żeby zdążyć w terminie, który sobie założyłem. Podobnie pracowałem podczas pisania drugiej części, którą tworzyłem w te wakacje, choć rygor narzuciłem sobie już luźniejszy. To może się wydawać dziwne, ale te parę lat zawodowego pisania dały mi przekonanie, że tworzenie jakiegokolwiek tekstu, nawet krótkiego komentarza na tysiąc znaków, bez planu zawsze kończy się słabym rezultatem.


Przy takiej powieści nie sposób nie wspomnieć o mieście, w którym akcja się rozgrywa. Zdecydował się Pan na Katowice, Pana obecne miejsce zamieszkania. Klimat i atmosfera miasta jest naprawdę rewelacyjna – czy na co dzień właśnie tak postrzega Pan to miasto? Lubi je Pan w ogóle? 😊

Tak, bardzo lubię. Wolę je zdecydowanie bardziej, niż Kraków czy Warszawę. I mówię tu o całej aglomeracji górnośląskiej, którą traktuję jak jeden ośrodek miejski. Aglomeracja górnośląska liczy jakieś 2,5 mln mieszkańców, więc jest porównywalna z obszarem funkcjonalnym Warszawy, jednak nie czuć tu tego wielkomiejskiego pędu do sukcesu, jaki widzę w Warszawie. Śląsk jest też mocno robotniczy, dzięki czemu nie ma tego intelektualistycznego rysu, który mnie męczy w Krakowie.
W Katowicach mnóstwo się dzieje pod względem kulturalnym, mamy chociażby kilka świetnych festiwali muzycznych, ale nie ma tu ciśnienia, żeby wszędzie być, że dobrze jest się pokazać tu i tu. Gdyby nie chaos architektoniczny, mógłbym powiedzieć, że klimat w aglomeracji górnośląskiej jest trochę czeski, co mi odpowiada.


Wiem, że „Wina” to pierwszy tom cyklu „Metropolia”. Czy wie już Pan z ilu części będzie się składał cały cykl? Czy ma Pan już ogólny zarys całości? A może nawet coś więcej?

Założyłem, że główną bohaterką mojej serii ma być utworzona niedawno Górnośląsko-Zagłębiowska Metropolia, więc w kolejnych częściach będą się pojawiać też inne miasta. Oczywiście bohaterowie będą się powtarzać, śledztwa zawsze będzie prowadzić Komenda Wojewódzka w Katowicach, jednak to Metropolia ma być zwornikiem całej serii.
Górny Śląsk jest bardzo zróżnicowany pod względem społecznym, jest tu jednocześnie sporo obszarów głębokiej biedy i całkiem dużo zamożności. To idealne miejsce, żeby pokazać, jak procesy społeczne wpływają na życie pojedynczych ludzi.
Żeby domknąć historie bohaterów, których wprowadziłem w pierwszych dwóch książkach, potrzebowałbym pięciu części. Natomiast jeśli seria zostanie dobrze przyjęta przez czytelników, to będę dodawać kolejne wątki i nowych bohaterów. Jako że bohaterem jest miasto, a nie konkretny człowiek, to seria może mieć nawet kilkanaście części, zależy to tylko od jej komercyjnego sukcesu – rentowności, jakby to powiedział Leszek Balcerowicz.


Przyznam się, że jestem bardzo tym cyklem zaintrygowana. Kiedy możemy spodziewać się drugiego tomu? Może nam Pan coś zdradzić z fabuły? 

Druga część ukaże się w przyszłym roku. Pojawiają się w niej moje rodzinne Tychy, choć większość akcji znów dzieje się w Katowicach. Wszyscy bohaterowie pierwszoplanowi są nowi, ale kilku drugoplanowych jest znanych z „Winy”. W następnych częściach planuję już mniejszą rotację bohaterów. Będzie dużo o narkotykach i rozgrywkach w katowickim urzędzie miasta.


To na koniec trochę prywaty – jaki jest Pana ulubiony pisarz?

Obecnie jestem pod wrażeniem stylu Virginii Despentes, jej trylogia „Vernon Subutex” jest wspaniale napisana. Choć prawie nic się w niej nie dzieje, to od pierwszych dwóch tomów „Vernona” nie mogłem się oderwać. Chciałbym kiedyś umieć przedstawiać tak różnych bohaterów tak wnikliwie i przekonująco, jak robi to Despentes.
Moim ulubionym pisarzem jest Philip Dick – tworzył nie tylko przedziwne fabuły, ale też świetne postacie. Bohaterowie Dicka zawsze byli trochę nieudacznikami, outsiderami, czym wzbudzali moją sympatię. Szczególnie Frank z „Człowieka z wysokiego z zamku”.
Jeśli chodzi o konstruowanie świata, najlepsi według mnie są China Mieville i Dan Simmons. Światy Simmonsa są dopracowane w każdym calu, a te od Mieville’a są bardzo nieszablonowe. „Miasto i miasto” Mieville’a to najbardziej oryginalna powieść, jaką w życiu czytałem.
Jeśli chodzi o konstruowanie intrygi, to świetnie robią to Jo Nesbo i Wojciech Chmielarz. Chmielarz tworzy gorsze intrygi niż Nesbo, ale dużo lepiej przedstawia relacje międzyludzkie.
Jeśli chodzi o warsztat pisarski, to najbardziej cenię Jakuba Żulczyka i Łukasza Orbitowskiego. Nie zawsze wciągają mnie historie, które opowiadają, ale ich styl bardzo do mnie trafia.


Wiem, że lubi Pan seriale, a więc ulubiony serial?

Oglądam przeróżne seriale, ale jeden rodzaj jest mi zdecydowanie najbliższy – to kryminały o dilerach. Uwielbiam więc Breaking Bad, The Wire, Gomorrę, Top Boya, Narcos i podobne.
The Wire wspaniale przedstawia społeczny obraz Baltimore. Czasem sobie marzę, że „Metropolia” będzie takim górnośląskim The Wire, ale oczywiście szybko schodzę na ziemię.


Ulubiona muzyka i wykonawca?

Słucham głównie hip hopu, elektroniki i punk rocka. Sage Francis i Buck 65 to moi ulubieni raperzy, a Nick Cave najlepszy wokalista. Z didżejów najbardziej cenię Madliba i Pretty Lights’a. Jeśli chodzi o Polskę, to najwięcej słucham The Analogs.



Serdecznie dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów na rynku powieści kryminalnych! 

Również dziękuję i pozdrawiam czytelników pani bloga.