maja 01, 2024

Kilka pytań do... Małgorzaty Starosty, autorki "Sprawy lorda Rosewortha"

Dlaczego Małgorzata Starosta pokusiła się o powieść nieco poważniejszą od pozostałych w swoim dorobku literackim, skąd wziął się pomysł na historię osadzoną w końcówce lat 50tych i dlaczego przyglądamy się arystokratycznej rodzinie, czego symbolem jest postać Ruth, córka tytułowego lorda i skąd wzięła się panna Hardcastle, pomocniczka detektywa Jonathana Harpera, dlaczego główny bohater właśnie tak się nazywa i jest dosyć... nietypowy? A także - czy autorka przewiduje stworzenie całego cyklu z Jonathanem i panną Hardcastle?
Zapraszam na rozmowę z Małgorzatą Starostą!

Małgorzata Starosta notka biograficzna:
Uzależniona od kawy (czarnej, bez cukru)  i haribo (białych i zielonych) założycielka fanklubu różowego atramentu. Matka chrzestna komisarza Bączka, posterunkowego Sierżanta i kilku pruskich bab. Przekonana, że gwiazdy pachną cynamonem, o gusłach się nie dyskutuje, najgorszą klątwą jest miłość, a wszystko i tak jest winą wina. Chciałaby śpiewać jak Whitney Houston, ale zdecydowanie lepiej posługuje się słowem pisanym. I z mniejszą szkodą dla publiczności.

Kryminał na talerzu: Kilka tygodni temu na naszym rynku ukazała się „Sprawa lorda Rosewortha”, która z powodzeniem może uchodzić za klasyczną powieść kryminalną. Ty swoją twórczość zaczynałaś od komedii kryminalnej, ale w poprzednim roku dało się już wyczuć, że kierujesz się w ciut poważniejszą, klasyczną stronę gatunku w „Wigilijnej zagadce”. I tak się zastanawiam – czy ta „Wigilijna zagadka” to było sprawdzenie się w motywach klasycznych, taki test dla Ciebie, a może dla czytelników przed stworzeniem „Sprawy lorda Rosewortha”?

Małgorzata Starosta: Właściwa odpowiedź brzmi jeszcze inaczej – od dłuższego czasu starałam się przełamywać konwencję komediową, wplatając w kolejne powieści historie poważniejsze, inspirowane prawdziwymi wydarzeniami, zbrodniami, zagadkami. Wielokrotnie przyznawałam się też do tego, że komedia kryminalna jako gatunek nigdy nie była moim świadomym wyborem; o tym, że pracując nad debiutem, napisałam komedię, dowiedziałam się z recenzji przedwydawniczej 😀. Zdecydowanie bliżej mi zawsze było do kryminału kocykowego, czy też kominkowego, jak się tłumaczy na polski cosy crime. A stąd już tylko krok do powieści noir, którą charakteryzuje czarny, ironiczny humor. Zarówno "Wigilijna zagadka", jak i "Sprawa lorda Rosewortha" swój kształt zawdzięczają więc moim ulubionym konwencjom literackim i nie wyobrażam sobie, żeby mogły zostać napisane inaczej.


A jak już jesteśmy przy tworzeniu – czy „Sprawa lorda Rosewortha” powstała teraz czy to jedna z tych, co leżały i czekały w szufladzie? Ostatnio widziałam, że na swoim fanpage’u coś o tej szufladzie pisałaś 😉

W szufladzie, a raczej: na dysku komputera, leżakowało opowiadanie napisane do antologii, na której pomysł wpadłam z kilkoma koleżankami po piórze. Projekt antologii nie doczekał się finału, ale wydawnictwo Labreto zaproponowało mi rozwinięcie "Sprawy..." i wydanie jej jako powieści. Bardzo szybko zgodziliśmy się, że to dobry szkielet dla klasycznego kryminału i tym sposobem, niecały rok później możemy rozwiązywać zagadkę nieżyjącego lorda 😉.


To było tytułem wstępu, teraz już faktycznie przyjrzyjmy się książce. Po pierwsze zastanawiam się dlaczego na czas akcji wybrałaś właśnie rok 1959 i jak to się stało, że aż tyle o tych czasach wiesz? Myślę, że właśnie to swobodne, bardzo naturalne prowadzenie akcji, które dawało poczucie, jakby powieść była pisana właśnie wtedy, zrobiło na mnie największe wrażenie. 

Oddanie realiów tamtych czasów – jak zresztą każdych, jeśli piszemy książkę, której fabuła nie toczy się współcześnie – było zadaniem najtrudniejszym. Jak już wcześniej wspomniałam: szkielet fabularny był gotowy, bohaterowie także, należało więc rozbudować tło wydarzeń i pogłębić wątki. Rok 1959 wybrałam z kilku powodów, a najważniejszy jest ten, że niewielu współczesnych pisarzy sięga do tego czasu. Lata 80. i 90. są bardzo ograne w popkulturze, podobnie jak międzywojnie i okres II wojny światowej, tymczasem lata 50. nie zostały jeszcze tak mocno wyeksplorowane, a był to czas z jednej strony przecież wcale nieodległy, z drugiej zaś wydaje się, że to zupełnie inny świat. Jako nałogowa czytelniczka literatury detektywistycznej przesiąkałam klimatem powieści brytyjskich, chłonęłam go przez większość mojego życia i pewnie dlatego dość gładko udało mi się wyobrazić historię w ówczesnych realiach. Cała reszta to żmudna kwerenda, czytanie książek powstałych w tamtym czasie, przeglądanie gazet, dzienników, oglądanie filmów, słuchanie archiwalnych audycji radiowych. I sprawdzanie przeróżnych szczegółów, których czytelnik nawet nie zauważy, a tymczasem to one budują wiarygodność historyczną.


O pomyśle na tę powieść chyba za bardzo rozmawiać nie możemy, prawda? Czy masz przygotowaną jakąś sprytną odpowiedź, która nie będzie spoilerować lektury? 😊

Za dużo zdradzić rzeczywiście nie możemy, ale mogę wspomnieć, że inspiracją do zbudowania intrygi kryminalnej była prawdziwa zbrodnia z początku XX wieku. Dowiedziałam się o niej przy okazji poszukiwań tematu do zupełnie innej książki i tak mnie zaintrygowała, że postanowiłam zabawić się w detektywkę. Rezultat już znamy: "Sprawa lorda Rosewortha" skrywa kilka tajemnic i zagadek.


W książce nie tylko sama intryga opiera się na klasycznym motywie, który znamy z powieści Agathy Christie, ale i jest więcej cech rozpoznawalnych dla tej autorki, jak choćby forma narracji, czyli opowieść przedstawiona w pierwszej osobie przez detektywa. Pojawia się nawet jedna postać, która ma na imię Agatha – przypadek czy zabieg specjalny? Analizując tę powieść zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem jej charakterek nie jest zbieżny z charakterem wspomnianej pisarki?

Narracja pierwszoosobowa z perspektywy detektywa to raczej ukłon w stronę czarnego kryminału, choć też nie wszystkie dzieła Chandlera czy Hammeta tak zostały napisane. Ale już postać Agathy Radcliffe rzeczywiście swoje imię zawdzięcza lady Mallowan. To jest też moja ulubiona bohaterka tej historii, zresztą ja mam chyba słabość do takich zadziornych, bezkompromisowych leciwych dam. Jestem wręcz przekonana, że pisząc tę postać, miałam przed oczami nie tylko Agathę Christie, ale także Joannę Chmielewską i Marię Czubaszek 😀.


W swojej książki często podkreślasz fakt, że kobiety właśnie w tych powojennych czasach stają się równoprawnymi członkiniami społeczeństwa, że prace, które do tej pory były typowo męskie, teraz już nie muszą takie być – czy właśnie w tym celu powstała kreacja Ruth, córka lorda Rosewortha, która zleca sprawę detektywowi Jonathanowi?

Ruth Roseworth jest swoistym pomostem pomiędzy starym i nowym. Pokolenie urodzone w czasach II wojny światowej było ostatnim, które pamiętało czasy wielkiej arystokracji i równocześnie pierwszym, które wkroczyło w nową rzeczywistość. Rzeczywistość zniszczeń, biedy, braku podstawowych świadczeń, jak choćby służby zdrowia. Musimy pamiętać, że w czasie wojny wszystko stanęło na głowie: mężczyźni ginęli, kobiety stawały się odpowiedzialne za swoje rodziny, nierzadko musiały pracować, by móc utrzymać siebie i dzieci. Majątki topniały, nie było środków na służbę – z pewnością musiał to być bardzo trudny czas dla klasy nienawykłej do życia poza swoją sferą komfortu. Z drugiej zaś strony ruchy emancypacyjne, szerzące się idee marksizmu i jawnej walki z „próżniactwem” zmieniały poglądy kobiet, a Ruth jest niejako symbolem tych wszystkich zmian zachodzących w społeczeństwie. Podobnie zresztą jak jej młodsza siostra, reprezentująca kolejne pokolenie.


Wspomniałam już o Jonathanie, zatem teraz chwilę o nim – w posłowiu zdradzasz, że zapożyczył swoje imię od bohatera znanej powieści gotyckiej, a ja przyznam, że ani nie kojarzę tego imienia, ani nie udało mi się wyszukać skąd je zapożyczyłaś… Zdradzisz nam więc skąd Jonathan się wziął i dlaczego właśnie takie imię nadałaś swojemu detektywowi?

Nazwisko Jonathan Harper urodziło się jako zniekształcenie personaliów jednego z moich ukochanych bohaterów literackich, czyli Jonathana Harkera, protagonisty Drakuli Brama Stokera. Długo zastanawiałam się nad odpowiednim imieniem i nazwiskiem dla mojego detektywa i w końcu przypomniałam sobie Harkera (genialnie zagranego przez Keanu Reevesa w doskonałej ekranizacji) i natychmiast zapadła decyzja.


Ta kreacja postaci też jest bardzo ciekawa, bo (znowu chyba podobnie jak u Christie) nie jest to typowy twardy mężczyzna, a raczej odwrotnie – poznajemy go w chwili niemocy, a i później ma momenty, które mężczyznom starej daty ‘nie przystają’. Dodatkowo jeszcze wikłasz go w skomplikowaną relację z ojcem i ogólnie jest raczej taki mało wyrywny, w towarzystwie raczej zdaje się być skrępowany. Czy to tę kreację postaci wymyśliłaś jako pierwszą dla tej powieści? I dlaczego właśnie stworzyłaś go takim …hm, nietypowym? 😉

Mówiąc szczerze, znudzili mi się twardzi, szorstcy detektywi w typie macho, buchający testosteronem, pijący hektolitry alkoholu i sypiający z każdą femme fatale. Ten stereotyp zrodzony w kryminale noir jest już tak bardzo wyeksploatowany, że zwyczajnie mnie nuży. Ja chciałam stworzyć faceta, który będzie wrażliwy, ale wcale nie zniewieściały, jednak ta jego cecha także będzie skądś wynikać. Dlatego mój Jonathan wywodzi się z dość specyficznej rodziny, dzięki czemu pewne jego cechy i nawyki są usprawiedliwione. I jeśli już miałabym wskazać inspirację, to z całą pewnością byłby nią Cormoran Strike z powieści Roberta Galbraitha albo Erast Fandorin Borisa Akunina. I tak, rzeczywiście, wymyśliłam go jako pierwszego, a właściwie drugiego, bo pierwszy był tytułowy lord.


Ogólnie w tej powieści jest sporo postaci i każda jedna jest równie ciekawa co pozostałe. Pytałam już o ciotkę Agathę, córkę Ruth, Jonathana, o zabitego lorda może pytać nie będę, ale jestem jeszcze ciekawa skąd pomysł na bliźniaki – dosyć przerażające młodsze rodzeństwo Ruth?

Wyobraźnia podsunęła mi wizję takich upiornych młodych ludzi, co właściwie nie było trudne, bo mam dość sporą styczność z krnąbrnymi nastolatkami 😉 Przede wszystkim zaś potrzebowałam na scenie przedstawicieli młodszego pokolenia, tego, które swoje najdziksze przygody przeżyje w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Rewolucja społeczna i obyczajowa napędzana była ich umysłami, więc byli mi potrzebni. Fabularnie tym bardziej, w końcu to bardzo bystre dzieciaki.


Obiecuję, że o postaciach już kończymy, jeszcze tylko jedna – panna Hardcastle? To asystentka Jonathana, starsza pani, którą w myślach przezywa Kabanosem – to też pomysł zaczerpnięty od klasyków, typu Sherlock Holmes i doktor Watson?

Pomocnik bohatera to motyw dużo starszy niż Sherlock, Don Kichot miał swojego Sancho Panchę, Kubuś Fatalista miał swojego pana, ale dokładnie o to chodzi: to klasyczny duet, w którym zachodzi synergia. Jonathan jest bystry, ale panna Hardcastle doświadczona i rozsądna; postać asystentki wzorowałam odrobinę na pannie Lemon pracującej dla Hercule’a Poirota, tyle że moja bohaterka dostała więcej charyzmy, hardości i trudną przeszłość, o której ja wiem sporo, a czytelnicy jeszcze nie.


Jak długo pracowałaś nad tą powieścią?

Najwięcej czasu zajęło przygotowanie tła historycznego: zbierałam ciekawe informacje, czytałam fragmenty gazet, słuchałam archiwalnych audycji, sprawdzałam listy przebojów i oglądałam filmy zarówno dokumentalne, jak i fabularne. Starałam się nie wychodzić poza czasy, do których musiałam się przenieść, więc jako lektury przed snem wybierałam powieści detektywistyczne powstałe w czasach powojennych. Miałam kanwę historii, wiedziałam, jak będzie wyglądało rozwiązanie zagadki, więc gdy tylko w mojej głowie pojawili się bohaterowie, mogłam ruszać z pisaniem. Najwięcej wysiłku kosztowało więc przygotowanie się do spisania tej historii.


Czy z Jonathanem i panną Hardcastle jeszcze się spotkamy?

Jeśli tylko czytelnicy będą chcieli poznać inne sprawy, nad którymi pracowali ci dwoje – ja z radością je opiszę.


„Sprawa lorda Rosewortha” to Twoja druga książka wydana we współpracy z Legimi i ich imprintem Labreto, pierwsza była „Nie słyszę cię, kochanie” – możesz nam wytłumaczyć czym różni się wydanie książki z Legimi pomiędzy tym wydanym w typowym, tradycyjnym wydawnictwie?

Kompletnie niczym. Od 2024 roku Labreto jest klasycznym wydawnictwem, a jedyna różnica polega na tym, że książki cyfrowo (czyli audiobooki i ebooki) udostępnia w Legimi, co jest zapewne decyzją biznesową. Wydania papierowe są dystrybuowane na rynku dokładnie tak samo, jak robią to pozostałe oficyny wydawnicze.


Znowu wykorzystam informacje, który wpadły mi w oko na Twoim fanpage’u – pisałaś, że dużo nowości szykujesz dla nas na ten rok i faktycznie zaczynasz z przytupem – z samym początkiem kwietnia w rękach mieliśmy już dwie Twoje nowe powieści! Możesz nam zdradzić coś ze swoich planów, czego jeszcze możemy się od Ciebie w tym roku spodziewać?

Trochę się spóźniłam z odpowiedziami (przepraszam!) więc jesteśmy już po zapowiedzi kolejnej książki i będzie to komedia romantyczna w nurcie słowiańskiego realizmu magicznego. Coś, czego dotychczas jeszcze w moim portfolio nie było 😊. Szykuję kilka premier książek dla dzieci, ale pojawią się też poważniejsze w tonie, konwencji i temacie propozycje dla fanów Twojego bloga.


A nad czym teraz pracujesz?

Ze względu na nawał obowiązków praca pisarska mocno zwolniła i aktualnie kończę kontynuację książki dla dzieci. Idzie mi… tak jak odpowiadanie na Twoje pytania.


Chyba dosyć mocno Cię ze „Sprawy lorda Rosewortha” przemaglowałam (to dlatego, że jest taka ciekawa!), więc teraz już na szybko trochę tematów niepisarskich. Ulubiony sposób na relaks?

Czytanie książek!


Ulubione miejsce na Ziemi?

Brzeg morza bez turystów.


Jak wygląda Twoja biblioteczka, czego znajdziemy w niej najwięcej i którzy autorzy są tymi ulubionymi?

Jest potwornie zapuszczona, mnóstwo książek dostaję w ostatnim czasie i stawiałam je byle gdzie. Zrobił się też misz-masz gatunkowy, gdyż jako redaktorka/korektorka współpracuję z wydawcami zajmującymi się zarówno kryminałem, jak i fantastyką czy powieściami dla młodzieży. Najwięcej, rzecz jasna, znajdziemy kryminałów, całą kolekcję Christie, Chmielewskiej, Mankella, Rankina, Akunina, Marininy. Długo by wymieniać. Ale jest sporo nazwisk i tytułów najnowszych, głównie z racji wspomnianych współprac.


I ostatnie, obowiązkowe pytanie na moim kulinarno-kryminalnym blogu. Co najbardziej lubisz jeść?

Łatwiej wymienić, czego nie lubię! Ale najbardziej lubię kuchnię włoską i nigdy mi się nie nudzi.


Dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w karierze pisarskiej!

We współpracy z Małgorzatą Starostą.


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz