Co umacnia człowieka, dlaczego niebezpieczne, brutalne środowisko jest najlepsze dla akcji cyklu "Między prawami", co łączy koronkową robótkę z self-publishingiem, kiedy możemy spodziewać się kolejnej książki oraz co lubi jeść Vera Eikon?
Zapraszam na rozmowę z autorką!
Vera Eikon notka biograficzna:
Urodzona w 1989 roku autorka powieści kryminalnych. Specjalistka od zaskakujących zwrotów akcji i tworzenia barwnych postaci. Jej seria o komisarzu Bergu podbiła serca wielbicieli gatunku i dorobiła się dwóch wydań.
Wydawca, żona i matka. Trenuje strzelectwo.
Kryminał na talerzu: Właśnie na rynku ukazała się Pani kolejna książka pt. „Póki żyjemy”. To czwarty tom
cyklu kryminalnego „Między prawami” i, jak Pani zapowiedziała, ostatni. Skąd
taka decyzja? Muszę przyznać, że pokochałam bohaterów i naprawdę ciężko będzie mi się z nimi rozstać! Czy czuje Pani, że temat
został już wyczerpany? Dosyć długo, ponad półtora roku kazała Pani swoim
czytelnikom na niego czekać.
Vera Eikon: Rzeczywiście, „Póki żyjemy” jest ostatnią częścią cyklu „Między prawami”,
ale koniec jednego jest początkiem drugiego. Nigdy nie twierdziłam, że
ostatecznie pożegnam się z bohaterami. Obecnie pracuję nad nową
serią kryminalną, która, choć będzie odrębna od „Między prawami”, nawiąże
do niej, również poprzez niektóre postacie. Sama związałam się z nimi na tyle
mocno, że trudno byłoby mi całkiem o nich zapomnieć i ulokować skupienie w
czymś stu procentowo nowym. Tematów wartych podjęcia jest wiele i to, co
szykuję dla czytelników w nowej serii z pewnością wszystkich zaskoczy.
Czy ten finalny tom pisało się ciężej niż poprzednie? Jest
trochę inny, bardziej emocjonalny, bardziej, że tak powiem, filozoficzny,
wyjaśniający cały sens cyklu. Myślę, że pospinanie ze sobą wszystkich wątków, by utworzyły tak zgrabną całość, musiało być nie lada wyzwaniem!
Wynikanie jednej książki z poprzedniej było trochę procesem naturalnym.
Kiedy dopinałam pracę nad drugą częścią, trzecia już nabierała kształtu, a na
czwartą zaczynałam mieć pomysły. Nie wiedziałam od razu do czego to wszystko
zmierza, ale ogólny koncept był taki sam od początku - miała to być historia o
kształtowaniu charakteru, umacnianiu, wybaczeniu, odkupieniu. Żeby do tego
wszystkiego doszło, potrzebna jest pewna droga. Taka wypełniona licznymi
upadkami i emocjami. Człowiek uczy się tylko wtedy, kiedy upada. Dlatego nie
oszczędzałam swoich bohaterów.
W książce, jak już napomknęłam we wcześniejszym pytaniu, znajdziemy parę
filozoficznych uzasadnień, głównie pochodzących od Nietzschego. Wiele też
miejsca poświęca Pani w cyklu na wiarę chrześcijańską. Jak
wiele z własnego światopoglądu przekazała Pani bohaterom?
Trochę. W moich powieściach filozofia Nietzschego wpadła w niepowołane ręce.
Niepowołane ręce bardzo inteligentnego człowieka, który nawet wiarę
chrześcijańską próbuje zmanipulować. W jej obronie staje główny bohater -
komisarz Berg. Jemu samemu dość daleko do świętości. Używam swoich bohaterów
oraz ich doświadczenia do tego, aby spróbować odpowiedzieć na kilka
fundamentalnych pytań. Czy Bóg istnieje? Dlaczego pozwala na zło? Ile warte
jest ludzkie życie? I czy istnieją ludzie źli do szpiku kości? Oczywiście,
każdy autor przemyca do swoich książek własny światopogląd. Staram
się jednak unikać twardo postawionych tez. Chyba że istnieją takie,
których jestem w stu procentach pewna.
A skąd w ogóle pomysł na taki cykl? Całość toczy się w
brudnym, dusznym, brutalnym świecie, większość Pani bohaterów to mężczyźni, dla kobiet mało jest tu miejsca. Jak się Pani czuła
zagłębiając się w takie, że tak powiem z braku innego określenia, męskie
tematy? Co było w tym najtrudniejsze?
Nie znajdowałam w tej pracy niczego trudnego. To, co widać w moich
książkach wypływa ze mnie w naturalny sposób. Możemy dywagować, co oznacza
„męski” i „kobiecy”, ale prawda jest taka, że moje „męskie” książki wypłynęły z
„kobiecego” umysłu i nic na to nie poradzę. ;) Jeśli mogę powiedzieć coś o
swoich intencjach, to chciałam napisać historię, poprzez którą mogłabym
dotrzeć (lub chociaż próbować dotrzeć) do prawdy o człowieku i jego natury.
Brudne, niebezpieczne, brutalne środowisko wydało mi się do tego najlepsze, bo w
ekstremalnych sytuacjach, np. bardzo emocjonalnych lub zagrażających życiu,
pokazujemy naszą prawdziwą twarz.
To teraz trochę o bohaterach. Który jest Pani ulubionym, a
który tym nie do końca lubianym?
Rany, to jest niemoralne pytanie! To jakby zapytać rodzica, które ze swoich
dzieci najbardziej kocha! Najbliższy sercu jest mi oczywiście Proca. W pewnym
sensie idziemy razem przez życie już od kilku dobrych lat. Zdarza mi się
zastanowić, co zrobiłby w danej (prawdziwej) sytuacji. Dość często odpowiedź wydaje
mi się oczywista, co oznacza, że w moim umyśle ma on bardzo wyraźnie określony
charakter i osobowość.
Cała reszta również jest mi bardzo bliska. W nowej książce będziemy żegnali
pewnego bohatera (lub bohaterów - nie chcę niczego zdradzać) i muszę przyznać,
że pisanie tych paru rozdziałów nieco mnie kosztowało. Oczywiście nie zalewałam
klawiatury łzami, ale byłam na tyle zaangażowana emocjonalnie w pracę nad tymi
fragmentami, że myślałam o nich nieustannie przez kilka dni. Nie było łatwo
wyskoczyć z książki do realnego świata.
Nie mam bohatera, którego nie lubię, ale jest wielu, z którymi nie dogadałabym
się w prawdziwym życiu.
Jak ocenia Pani cały cykl? Patrząc wstecz jest Pani zadowolona z całości
czy coś by Pani jednak zmieniła?
Zawsze można coś zmienić! Miałam jednak taki komfort, że trzy moje książki doczekały się drugiego wydania. Pracując nad tą publikacją, miałam okazję wprowadzić nieco zmian. Tak że pierwsza książka, „Polowanie na Wilka” opublikowane przez Filię, jest znacznie lepsza od tej, którą po raz pierwszy wypuściłam do sieci w 2016 roku.
Nie mogę oceniać własnych książek. Mam jednak to poczucie, że każda kolejna jest lepsza od poprzedniej, ale to może dlatego, że ta najświeższa jest najbliższa moim obecnym umiejętnościom. Pisarz ciągle się rozwija.
Ma Pani jakieś stałe pisarskie rytuały? Ustalone godziny pracy? Na każdym kroku pisarze podkreślają, że najważniejsza jest systematyczność i wysiedzenie określonych godzin przed komputerem czy jest na to ochota czy nie. U Pani też tak jest?
Zdecydowanie tak. Siadam do komputera o 9 rano i piszę (z małymi przerwami
na zaparzenie kawy, herbaty, zjedzenie obiadu) do 16. Jeśli pracuję nad nową
opowieścią, to dziennie muszę napisać od tysiąca do trzech tysięcy słów,
inaczej czuję, że zmarnowałam dzień. W kolejnych etapach pracy, kiedy biorę się
za poprawki, moje dzienne statystyki zaczynają się sypać. Wtedy mniej pracuję
wyobraźnią, a więcej logicznym myśleniem.
Może nam Pani teraz zdradzić co dalej? Wiem, że już teraz nad czymś Pani
pracuje. Może uchyli nam Pani malutki rąbek tajemnicy? Co to będzie, jak daleko
ma już Pani posuniętą pracę, jak długo przyjdzie nam czekać?
Mam już napisane dwie kolejne powieści, chociaż druga z nich wymaga jeszcze
nieco poprawek. Nie wiem, kiedy zostaną opublikowane. Jestem jednak osobą
o dość niecierpliwej naturze, która każe mi bardzo szybko dzielić się ze
światem tym, co napiszę. Dołożę więc wszelkich starań, żeby czytelnicy nie
musieli czekać na nową powieść kolejne półtora roku. Za pasem jest też
praca nad audiobookiem powieści „Póki żyjemy”.
To teraz trochę o równie fascynującym temacie, czyli już nie o
pisaniu, a o wydawaniu książek. To już czwarta książka wydana Pani własnym
nakładem. Skąd taka decyzja? Wiem, że na początku swojej kariery była Pani
raczej rozczarowana współpracą z wydawnictwem, ale jednak self-publishing to
naprawdę dużo pracy! Przynajmniej w sytuacji, kiedy robi się to naprawdę dobrze
– tak jak w Pani przypadku.
Self-publishing wymaga niemożliwie wiele zaangażowania. Nieraz opadają mi
ręce i mówię sobie, że mam dosyć. Tak też miałam w 2019 roku, kiedy nawiązałam
współpracę w Filią. Cieszę się, że wznowili serię, bo pomogło mi to dotrzeć do
szerszego grona czytelników. Kiedy jednak jakieś wydawnictwo okazuje
zainteresowanie książką, chcą ją opublikować, ale nie wiadomo kiedy, to
zabieram manatki i wychodzę. ;) Studiowałam polonistykę i edytorstwo, wiem,
czego wymaga tekst, by nadawał się do publikacji. Znam się na procesie
wydawniczym i mam kilka umiejętności technicznych. Opublikowanie kolejnej książki
nie jest więc dla mnie problemem. Powiedziałabym nawet, że przynosi też nieco
przyjemności. Najbardziej frustrującym tematem jest dystrybucja i promocja.
Ponieważ sama funduję publikację, nie mogę pozwolić sobie na inwestowanie
dodatkowo w reklamę. Może ma to swoje dobre strony, bo zostaję zmuszona do
większej kreatywności.
Skończyła Pani studia na kierunku
edytorstwo. Czy wiedza z nich wyniesiona bardzo Pani pomogła? Po ich ukończeniu
była Pani gotowa na samodzielne wydanie książki? Wiąże się z tym przecież nie
tylko edycja książki, jej korekta, ale i marketing, dystrybucja, cała oprawa
graficzna, reklama. Naprawdę nie wiem jak sama to Pani wszystko ogarnia!
Do wszystkiego należy podchodzić po kolei, małymi kroczkami. Umiejętności
wyniesione ze studiów bardzo pomagały na początku, ale i tak nie były
wystarczające. Nie uchroniłam się od błędów początkującego wydawcy amatora.
Przy każdej kolejnej publikacji było lepiej. Teraz projektowanie okładki, czy
przygotowanie książki do składu nie stanowi dla mnie problemu. Redakcję i
korektę tekstu zlecam profesjonalistom, których miałam przyjemność poznać w
ostatnich latach. Współpracuję zawsze z tą samą drukarnią i dystrybutorem. Co
roku poszerza się mój krąg zaprzyjaźnionych bibliotek i księgarń. Nie mam
żadnych utartych dróg. Wszystkie musiałam sobie wydeptać. Myślę o tym, jak o
koronkowej robótce. Oczko po oczu. Kroczek po kroczku. To strasznie wolno idzie
i stąd czasami moja frustracja. Jednak polepszamy się wyłącznie w trudzie.
Ciężko jest połączyć życie pisarza i wydawcy z życiem rodzinnym?
Chyba nie ciężej niż w każdej innej pracy. Problem pojawia się w
niespodziewanych momentach. Kiedy na przykład Polskę dopada koronawirus i
dzieci muszą zostać w domu przez dwa tygodnie, to ani nie mogę spokojnie
pracować, ani nie mam możliwości ubiegać się o dodatek opiekuńczy, bo pisarz
dla państwa nie pracuje. Proza życia codziennego. Trenuję wtedy
swoją cierpliwość, a rodzina wyrozumiałość, bo pisarz, który nie pisze,
potrafi być dość nerwowym człowiekiem.
Znajduje jeszcze Pani w tym wszystkim czas dla siebie? Jak lubi Pani
odpoczywać?
Odpoczywam, czytając każdego dnia nie swoje teksty, oglądając wieczorem
dobry serial, wychodząc raz w miesiącu do teatru, słuchając muzyki na spacerze.
To są moje małe okazje do zresetowania umysłu, co jest niezwykle istotne.
Ma Pani jakieś podróżnicze marzenie?
Jest kilka miejsc na ziemi, które chciałabym odwiedzić. Jerozolima,
Kolorado, Sycylia… Lista jest dość długa, a odhaczanie kolejnych punktów, idzie
dość wolno.
To teraz pytanie mola książkowego. Jak wygląda Pani biblioteczka? Czego lub
kogo znajdziemy w niej najwięcej?
Dzielę biblioteczkę z mężem, a czytamy trochę inne rodzaje książek.
Tak że dużo jest wszystkiego! Od poradników biznesowych, poprzez historię
chrześcijaństwa, historię literatury, teorię literatury, filozofię, reportaże
podróżnicze, biografie, aż do rozmaitych gatunków powieści, poezję i
publicystykę. Nie wydaje mi się, żeby coś szczególnie dominowało w naszej
biblioteczce, ale kiedy siadam w fotelu, by poczytać, to ustawiam się najbliżej
półki z kryminałami i publicystyką kryminalną. Tam czuję się najbardziej „u
siebie”.
Na koniec jeszcze obowiązkowe pytanie – w końcu Kryminał na talerzu to blog
kulinarno-kryminalny. Proszę nam powiedzieć co najbardziej lubi Pani jeść! 😊
Uwielbiam włoską kuchnię! Proste makarony i domową
pizzę na świeżych drożdżach. Do tego lampka wina i włoska muzyka! Ale jestem fanką rozmaitości, więc oprócz „włoskich kolacji” serwuję rodzinie również greckie czy
hinduskie wieczory. Ale nie pogardzę też kaszanką i zimnymi nogami!
Serdecznie dziękuję za poświęcony czas
i życzę dalszych literackich i wydawniczych sukcesów!