Autorka: Jennifer
Thorne
Tytuł: Diavola
Tłumaczenie: Ewa Ziembińska
Data premiery: 26.02.2025
Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 352
Gatunek: horror
/ powieść grozy
Jennifer Thorne na anglojęzycznym rynku działa
już od dekady - napisała kilka książek skierowanych do młodzieży, kilka w
duecie, a od 2022 rozpoczęła też przygodę z gatunkiem grozy skierowanym do
dorosłego czytelnika. W tym ostatnim na koncie aktualnie ma dwa tytuły, z czego
“Diavola” jest tym nowszym, a zarazem pierwszym, jaki wprowadza jej nazwisko na
polski rynek książki.
Jest gorące lato, Anna właśnie przyleciała do
Florencji, gdzie najpierw chce spędzić chwilę na samotnym szwendaniu się po
Włoszech, później dołączyć do rodziny, która jak co roku właśnie wybrała się na
wspólne wakacje. Czy to nie brzmi pięknie - Toskania, lato, małe miasteczko i
całkiem wygodna willa? Dla Anny niespecjalnie, gdyż wie, że atmosfera i tak
będzie napięta, a ona znowu będzie czuła się jak wyrzutek, czarna owca rodziny.
I tak w sumie jest, choć nie tylko to odpowiada za dziwną atmosferę tych
wakacji - w willi zaczynają po prostu dziać się dziwne rzeczy: drzwi trzaskają
same, w nocy słychać jakieś podejrzane odgłosy, a starsza siostra Anny zostaje niefortunnie
popchnięta w niejasnych okolicznościach. Kiedy mieszkańcy miasteczka zaczynają
na nich reagować oschle, w chwili, gdy dowiadują się, gdzie mieszkają, sytuacja
wydaje się już naprawdę mocno niepokojąca. O co chodzi? Nie wydaje się, by
wakacje miały faktycznie przynieść im odpoczynek…
“(...) Villa Taccola miałą w sobie coś specyficznego. Cały dom przywodził na myśl pentimenti - oryginalne pociągnięcia pędzla zamalowane czymś innym. Ten sam temat w innym stylu. Dawne błędy skryte pod świeżą farbą. Jakie błędy popełniono tutaj?”
Książka rozpisana jest na kilkustronicowe,
tytułowane rozdziały. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu
przeszłego (prócz ostatniego pisanego w czasie teraźniejszym) przez narratora,
który przedstawia sytuację z perspektywy Anny - zdarzenia, ale przede wszystkim
jej odczucia. Styl powieści jest bardzo plastyczny, żywy wizualnie - tak jak w
powieści pojawia się motyw sztuki, malunków, obrazów, tak i sama autorka
posługuje się słowem - umiejętnie, płynnie, obrazowo, w niektórych momentach lekko
lirycznie, w innych odpowiednio dosadnie, a nawet i podszywa niektóre dialogi
czy myśli postaci humorem. Książkę od strony czysto stylistycznej czyta się
naprawdę dobrze, może niektórych razić będzie brak przypisów przy użyciu języka
włoskiego, nie wydają się jednak one tak naprawdę koniecznie - kontekstu można
domyśleć się z ogólnego wydźwięku sceny.
“Zamknęła drzwi i przycisnęła do nich dłonie, czując pod palcami fakturę starej sosny, jakby chciała się upewnić, że naprawdę istnieją.”
Gatunkowo książka określona jest jako horror i
faktycznie przyjemnie nawiązuje do motywów gotyckich i klasycznych powieści
grozy. Przede wszystkim chodzi w niej o klimat, o tę niepewność czy to, co się
dzieje, jest prawdziwe czy nie. Bo choć jest to opowieść o nawiedzonym domu, to
nie samo miejsce i zjawy są ważne - mają one swoją rolę w fabule, ale obok nich
rozgrywa się po prostu świetnie oddany, warty różnych refleksji dramat
rodzinny.
“Anna uświadomiła sobie, że nie ufa niczemu w tym domu. Nawet ścianom. A już na pewno nie ludziom.”
Autorka całą swoją opowieść oddaje z
perspektywy czarnej owcy rodziny - czy nie każda taką ma? W zależności od
liczebności jej członków, jest to któreś z dzieci, ciotek czy wujków, ale
myślę, że w każdej jednej ktoś pasujący do tego niesprawiedliwego miana się
znajdzie. Tutaj to Anna, jedyna bohaterka, którą dokładniej poznajemy, choć też
nie aż tak dokładnie, by mieć pewność, że możemy wierzyć w to, co narrator o
jej odczuciach mówi. Autorka doskonale gra tym rodzinnym spojrzeniem winy na
bohaterkę, tak że w pewnym momencie czytelnik faktycznie zaczyna się
zastanawiać, czy nie mają racji… Nie można zaprzeczyć, że do tej roli autorka
zbudowała naprawdę idealną narrację - Anna to artystka, osoba mocno indywidualna,
introwertyczka, która swoje emocje oddaje przez rysunki, a resztę tłumi w
sobie. A choć rodzina widzi ją jako zapatrzoną w siebie egoistkę, to my widzimy
ją jako osobę skrzywdzoną, ciągle niepewną swojej wartości. Choć czy niektóre
wspomnienia o niej nie sugerują, że może nasze postrzeganie może być błędne?
Pozostali bohaterowie to tak naprawdę pionki,
postacie utrzymujące się w tle tej historii, które mają swoje funkcje. Ale
które pod kątem ludzkim są równie dobrze uchwycone. Jest ojciec, który pilnuje
porządku, ale się nie odzywa. Jest matka, która o wszystkich nieustannie się
troszczy, tak mocno, że wydaje się tą przytłaczającą troską coś ukrywać. Jest
starsza siostra z manią na punkcie kontroli, która ma tendencje do szukania
winy we wszystkich, tylko nie w sobie. Swoją drogą to sprytna manipulatorka.
Jest i ta rodzinna owieczka, o którą trzeba się troszczyć i dbać wraz ze swoim
partnerem, który zdaje się, że musi być we wszystkim najlepszy. Nieco potulny
mąż Nicoli i dwie ich córki - to cała rodziny Pace’ów, na tyle bogata
charakterologicznie, że z pewnością każdy znajdzie tutaj jakieś odbycie swojej
rodziny…
“Kontrola jest przeciwieństwem życia. Żyć to znaczy zbierać cięgi. Przetrwać, dostosować się i gramolić się dalej, mimo wszystko.”
Bo to te relacje rodzinne są bazą powieści.
Przyglądamy się jak w rodzinie łatwo godzić się na niewłaściwe zachowanie - w
końcu to z członkami rodziny żyjemy blisko przez co najmniej kilkanaście lat, a
więc po tak długiej znajomości wpadamy w schematy, których niełatwo odpuścić.
Bo czy nie lepiej nic nie powiedzieć niż znowu wszczynać kłótnie? Szczególnie
wiedząc, że cała rodzina poprze jedną osobę, a druga zostanie na lodzie, choć
może to właśnie ona ma racje? A może właśnie nie ma i nie powinna się tak
zachowywać? W końcu, jeśli wszyscy wokół nieustannie powtarzają, że jesteś
niezrównoważona, to przychodzi moment, w którym zdrowy człowiek zaczyna się
zastanawiać czy może jednak oni nie mają racji? I tak obserwujemy te nieustanne
wykorzystywanie, spychologię, te toksyczne relacje, które w pewnym momencie
zdają się pojawiać w każdej rodzinie, a nie wyłapane odpowiednio wcześnie tylko
niepotrzebnie krzywdzą i nierówności potęgują…
“Nie jestem wierząca ani niewierząca. Byłoby absurdalną arogancją twierdzić, że cokolwiek jest niemożliwe, że człowiek może poznać tajemnice wszechświata. Choćby jedną tajemnicę wszechświata, choćby to, że wszechświat, jaki myślimy, że znamy, istnieje. Nigdy nie zrozumiemy dosyć, żeby móc powiedzieć coś tak kategorycznego, jak “nie wierzę”...”
I o takich krzywdach jest to opowieść. Tak,
jest to opowieść o duchach, trochę w niej straszy, ale i duchy mają tutaj swoje
dobrze oddane psychologicznie wyjaśnienie. A jeśli chodzi o elementy horroru,
to autorka sprawnie posługuje się klimatem delikatnej grozy - są zjawy, mroczne
miejsca, spadające przedmioty, zatrzaskujące się drzwi, przewidzenia i
wszystkie te elementy, który z opowieści o duchach znamy. Nie pojawiają się one
w ilościach przesadnych, są dobrze wyważone, tak że przez większość lektury
czuć ten niepokój, tę niepewność i zatartą granicę między tym co realne, a tym
co nie. Sama fabuła rozwija się powoli, ze skupieniem na relacjach i miejscu, a
co zaskakujące w ⅔ lektury jesteśmy w momencie, w których większość horrorów właśnie
by się zakończyła. Autorka wprowadziła dobry twist fabularny, dobrą zmianę
biegu fabuły, która jednak ostatecznie prowadzi do dość przewidywalnego finału,
ale z ciekawym zamknięciem. Całość, jak na prozę gatunkową, pod względem fabuły
wypada całkiem pomysłowo.
“Gdyby w tej chwili rozległy się jakieś “dziwne echa”, żyjący kompletnie by je zagłuszyli. Anna podwinęła nogi. “Żyjący” sugerowali istnienie “nieżyjących”. Czyżby naprawdę o to tutaj chodziło?”
Tym, o czym jeszcze muszę wspomnieć, są
Włochy. Autorka świetnie oddała klimat małej toskańskiej miejscowości,
żywotność, bezpośredniość Włochów, ich kulturę i sposób bycia. Są tutaj
zabytki, jest dobre jedzenie, a wino leje się strumieniami…
Warto też wspomnieć o wątku sztuki - we
Włoszech w końcu znajdują się ciekawe muzea, sama Anna też nieustannie maluje,
jest też pewien fabularny trop nawiązujący do włoskiego malarza… więcej nie
zdradzę!
Myślę, że na “Diavolę” można patrzeć dwojako.
Jako horror przyjemnie nawiązuje do klasyki gatunku i do motywów gotyckich,
buduje ciekawy, lekko niepokojący klimat grozy, choć tak naprawdę trzyma się
znanych tropów fabularnych. Z kolei jako studium relacji rodzinnych
przedstawionych z perspektywy czarnej owcy solidnie zmusza do przemyśleń, do
spojrzenia i przeanalizowania swoich własnych relacji - poddaje w wątpliwość
to, co zawsze wydawało nam się właściwe, albo to, nad czym raczej się nie
zastanawialiśmy. To powieść o kontroli, o potrzebie bliskości z drugim
człowiekiem, o tym, co narzucają relacje, jakiekolwiek by nie były. Dobra proza
- gatunkowa, ale jednak dająca też coś więcej. Solidny debiut Jennifer Thorne
na polskim rynku książki!
Moja ocena: 7,5/10
Recenzja powstała w ramach współpracy z
Wydawnictwem Muza.
Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej)
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz