kwietnia 17, 2020

"Chłopcy, których kochano za mocno" Kazimierz Kyrcz Jr.


Autor: Kazimierz Kyrcz Jr.
Tytuł: Chłopcy, których kochano za mocno
Cykl: Dziewczyny, które miał na myśli, tom 2
Data premiery: 20.01.2020
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Liczba stron: 384
Gatunek: kryminał

O Kazimierzu Kyrczu Jr. przeczytałam po raz pierwszy na profilu facebookowym Wojciecha Chmielarza przy okazji premiery „Chłopców, których kochano za mocno”. Autor zachwalał książkę jako mroczną i brutalną, zmieniającą spojrzenie na polską policję. Napisał nawet swoje polecenie na jej okładkę. Jako że Chmielarza cenię, jest w końcu moim ulubionym polskim pisarzem z gatunku thriller/kryminał, to zdecydowałam się na lekturę polecanej książki przekonana, że skoro dostała takie polecenie, to musi być naprawdę dobra. O tym czy faktycznie tak było, napiszę za chwilę. Teraz szybkie spojrzenie na samego autora.
Kazimierz Kyrcz Jr. jest oficerem krakowskiej policji. Debiutował w wieku 34 lat zbiorem opowiadań „Piknik w piekle” napisanym we współpracy z Dawidem Kainem. Od tego czasu autor podjął się jeszcze kilku podobnych współprac, wydał wiele zbiorów i osobnych opowiadań. 9 lat później w 2013 roku autor wydał swoją pierwszą samodzielną powieść pt. „Podwójna pętla”. Oprócz tego debiutu i „Chłopców, których kochano za mocno” na rynku ukazała się jeszcze książka „Dziewczyny, które miał na myśli”, która jest początkiem historii kontynuowanej w „Chłopcach…” oraz dwa zbiory opowiadań. Pisze w gatunkach kryminał, fantastyka i horror, a jego książki tłumaczone są na 4 języki: angielski, rosyjski, czeski i słowacki. Jest też współzałożycielem zespołu rockowego Lusthaus.

Historia „Chłopców, których kochano za mocno” kręci się wokół Kuby Szpikulca, mordercy prostytutek. Policja właśnie dostała zgłoszenie do kolejnej jego ofiary znalezionej w okolicy kościoła w jednej z dzielnic Krakowa. Ekipa zajmująca się tropieniem Szpikulca pod przewodnictwem Edyty Fortuny ma bardzo trudne zadanie – jakiś czas temu do mediów dostał się przeciek o podpisie Kuby, jaki wykonuje na ciałach swoich ofiar, przez co teraz policja dostaje sporo mylnych zgłoszeń, w których przypadkowi zabójcy posługują się jego znakiem, by zmylić tropy. Czy tak jest w tym przypadku? Jak policjanci znoszą presję pościgu za tak brutalnym i nieuchwytnym mordercą? Czy w końcu im się to uda? Wyjdą z tego bez szwanku?

Książka składa się z 59 rozdziałów podzielonych na 6 tytułowanych części oraz epilogu. Rozdziały są krótkie, każdy opatrzony jest cytatem z jakiegoś znanego serialu telewizyjnego. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, skupia się na każdym z bohaterów mniej więcej po równo. Książkę czyta się szybko, niestety nie mogę powiedzieć, że łatwo, bo gdzieś 1/3 dialogów powieści nie zrozumiałam wcale. Wydaje mi się, że jest to styl, który trafi tylko w wąski krąg odbiorców, ludzi obracających się w podobnych kręgach co autor, posługujących się podobnymi zwrotami – zakładam, że to język policyjny, choć oczywiście mogę się mylić. W każdym razie bohaterowie powieści często posługiwali się jakby szyfrem, do którego nie znam klucza, przez co meritum mi umykało.
„Co niedzielę chodzili na dworzec. Tam ojciec dawał mu grosik. Tytus kładł go na torach i czekali, aż przejedzie po nim jakiś pociąg. Nic nie mogło się równać z frajdą, jaką sprawiało sprawdzanie, w co zamieni się moneta. Blaszki spod kolejowej pracy miały różne kształty i wielkości. Nie znalazłoby się dwóch identycznych.
Możliwe, że właśnie tamte zabawy wykształciły w Marchwicy przekonanie, że choć ludzie wyglądają podobnie, tak naprawdę nie pasują do siebie.”
Historia zaczyna się mocno i brutalnie. Pierwszy rozdział zastanawia i szokuje, zapowiada mocno pokręcona lekturę i wgląd z bardzo skrzywdzony, psychopatyczny umysł. Niestety na tym się kończy. W powieści jest ogromna liczba postaci, każda opowiada jakąś swoją historię, a jest ich tak dużo, że nie wiadomo kto jest kim i o co im chodzi. Czytałam książkę bez znajomości tomu poprzedniego, ba, wcześniej nawet nie wiedziałam, że jest to kontynuacja, ale nie wydaje mi się, żeby nawet znajomość „Dziewczyn...” Specjalnie zmieniła ten odbiór. Za dużo opowieści, za dużo historii, za dużo bohaterów w jednym, przez co każdy jest potraktowany wyrywkowo, na czym traci cała powieść.
„Marzył, by ktoś powiedział mu, że nie warto się martwić, bo wszystko się ułoży. Że będzie dobrze. Bzdura. Nie będzie. Już nigdy. Najchętniej wyszedłby ze swojej głowy, gdyby tylko miał dokąd pójść.”
Muszę też przyznać, że jest to jedna z najbardziej przygnębiających książek jakie ostatnio czytałam. Świat, który przedstawia nam narrator, jest zły do szpiku kości. Tu każdy jeden człowiek zdolny jest do zabójstwa bez wyrzutów sumienia (oprócz jeden policjantki), każdy dba tylko o siebie, brak tu jakiejkolwiek empatii i zrozumienia. Tu każdy jest po prostu zły. Niektórzy są psychopatami, niektórzy mordercami, niektórzy chyba po prostu szaleni. Zagęszczenie morderców i zbrodniarzy na tak małej przestrzeni jest po prostu przesadnie ogromne. Jedyną ostoją jako takiego człowieczeństwa jest tu policja, a przynajmniej jej część, która i tak radzi sobie średnio.
Książkę czyta się na pewno lepiej, gdy jest się w podłym nastroju – niestety po jej lekturze podły nastrój tylko się pogłębia.
„Nie znał wielu takich piosenek. Wiadomo, o wiele łatwiej nagrać jakiegoś smęta, nadającego się jako podkład do otwarcia sobie żył, niż pogodny numer, dający choćby odrobinę nadziei na pozytywny obrót spraw.”
Podsumowując, książka kompletnie nie trafiła w mój gust czytelniczy. Jak pisałam, myślę, że może ona trafić w bardzo wąskie grono odbiorców, policjantów, którzy posługują się podobnym językiem, mają podobne poczucie humoru. Dla mnie tu było za mrocznie, za dużo, za bardzo ironicznie i za duże pomieszanie wątków. Gdyby to nie była książka do recenzji, nie doczytałabym jej do końca.

Moja ocena: 3/10

Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu HarperCollins Polska!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz