listopada 23, 2021

Kilka pytań do... Wojciecha Wójcika, autora kryminalnej serii o policjantach Agnieszce Jamróz i Pawle Łukasiku

 

Dlaczego "Kurs na śmierć" jako pierwszy w dobytku Wojciecha Wójcika doczekał się kontynuacji, jak długo powstawała ta siedmiuset stronicowa powieść, czy przyszłość Podlasia faktycznie maluje się w tak ciemnych barwach jak przedstawiono w powieści i czy autor w końcu pojawi się w mediach społecznościowych?
Zapraszam na rozmowę z autorem!

Wojciech Wójcik notka biograficzna:
Urodził się w 1981 roku w Warszawie. Po ukończeniu studiów na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego przez pewien czas zajmował się dziennikarstwem sportowym. Od kilku lat pracuje jako urzędnik w administracji rządowej. Interesuje się sportem – głównie piłką nożną i baseballem – oraz turystyką górską i żeglarstwem. W wolnych chwilach podróżuje rowerem po Podlasiu. 
Autor książek "Nikomu nie ufaj" (2016), "Garść popiołu" (2016), "Jezioro pełne łez" (2017), "Młoda krew" (2018), "Miałeś tam nie wracać" (2019), "Himalaistka" (2020), "Dziedzictwo von Schindlerów" (2020) i "Kurs na śmierć" (2021).
W "Krwawych łzach" bohaterowie znani z "Kursu na śmierć" ponownie ruszają do akcji.


Kryminał na talerzu: Właśnie na rynku ukazała się Pana druga książka o Agnieszce Jamróz i Pawle Łukasiku pt. „Krwawe łzy”. Nie ukrywam, że czekałam na nią od chwili, gdy skończyłam lekturę „Kursu na śmierć”. Czy pomysł na kontynuację przygód tych bohaterów miał Pan od razu po skończeniu pierwszego tomu czy przyszedł dopiero później?

Wojciech Wójcik: Kończąc Kurs na śmierć uświadomiłem sobie, że nie chcę się jeszcze rozstawać z bohaterami: Agnieszką i Pawłem. Zakończyłem tę książkę w sposób, który sugerował kontynuację. Na tamtym etapie miałem w głowie już wstępny zarys Krwawych łez. Nie sądziłem jednak, że pójdzie mi tak szybko. Jeden z moich ulubionych pisarzy, Zygmunt Miłoszewski, powiedział kiedyś, że po skończeniu pracy nad jakimś tekstem nie miał przez pewien czas ochoty patrzeć na litery. Zazwyczaj mam podobnie, ale tym razem to zmęczenie materiału nie nadeszło. Bohaterowie dopominali się ciągu dalszego. Czułem się tak, jakby planowali tę historię razem ze mną. W trzy tygodnie dopracowałem fabułę, a potem... Mógłbym powiedzieć, że wziąłem się do roboty, ale w przypadku Krwawych łez to nie była robota, tylko przyjemność.


„Krwawe łzy” jak większość Pana powieści liczy naprawdę sporą liczbę stron. Jak długo zajęła Panu praca nad tą książką?  Było łatwiej niż przy tomie pierwszym czy trudniej?

Czasem proces twórczy przypomina łupanie kamieni i potrafi być równie wyczerpujący... Ale nie w tym przypadku. Krwawe łzy pisały się same. Nie osiągnąłem co prawda tempa Remka Mroza, ale chyba niewiele mi do niego brakowało. Wstępna wersja to najwyżej dwa miesiące. Oczywiście potem była pierwsza redakcja, potem druga, a potem - już z udziałem redaktorki z wydawnictwa - jeszcze trzecia i czwarta. A dodatkowo research w tematyce rynku ikon, odświeżenie bieszczadzkich szlaków i kilka wycieczek rowerem po przygranicznych wioskach na Podlasiu. Łącznie pracowałem nad Łzami jakieś pół roku i był to bardzo miło spędzony czas.


Fabuła tym razem toczy się w dwóch ciekawych miejscach Polski – na Podlasiu i Podkarpaciu. Wiem, że Podlasie jest Panu bliskie, kilka innych Pana powieści toczy się właśnie w tych okolicach, ale skąd Podkarpacie?

Podkarpacie, a ściślej rzecz ujmując Bieszczady, to jedno z moich ulubionych miejsc na mapie Polski. Byłem tam jakieś siedem-osiem razy, przemierzyłem je wzdłuż i wszerz, z mapą i plecakiem. Zawsze wydawały mi się z jednej strony dzikie, a z drugiej - romantyczne, na swój jedyny w swoim rodzaju sposób, podszyty melancholią i tęsknotą. Kto oglądał chwiejące się na połoninach trawy i widział stoki zabarwione czerwienią jesiennych buków, ten będzie wiedział, o czym mówię. Każde z miejsc, które opisuję w książce, widziałem na własne oczy. Pisarze, opisując jakieś miejsce, lubią dodawać trochę od siebie, ale w przypadku Bieszczadów jest to zbędne. Te góry są naprawdę niesamowite, nie trzeba nic ubarwiać.


Czy obraz konfliktu na granicy polsko-ukraińskiej jest całkowicie wymyślony czy ma gdzieś swoje korzenie w realnym życiu?

Spędzam dużo czasu w pobliżu granicy, ale do niedawna traktowałem ją jedynie jako umowną linię na mapie, a nie barierę dzielącą nasz świat i mającą tak smutny wpływ na życie wielu osób. Przygraniczne bieszczadzkie złośliwości, o których wspominam w Krwawych łzach, mają charakter incydentalny i w kontekście wydarzeń na granicy z Białorusią jawią się jako niegroźna egzotyka. Pisząc o nich, chciałem wyrazić swoje uznanie dla funkcjonariuszy Straży Granicznej, których praca wydawała mi się niewystarczająco doceniana. Teraz oczywiście się to zmieniło. Szkoda tylko, że w tak dramatycznych okolicznościach.


A obraz podlaskich wsi? W książce ich przyszłość nie wygląda kolorowo…

To niestety prawda, że podlaskie wsie od dwudziestu kilku lat stopniowo się wyludniają, ale sądzę, że ten proces ulegnie niebawem radykalnemu odwróceniu. W tym regionie tkwi ogromny potencjał turystyczny. Podlasie robi się modne - po części właśnie ze względu na tą "dzikość", a także walory przyrodnicze. Teraz przybysze to głównie turyści, ale myślę, że wraz z rozwojem technologii i upowszechnieniem pracy zdalnej, zaczną tam napływać także ludzie, którzy będą chcieli osiedlić się na stałe. Zresztą postęp w tym zakresie jest już widoczny. We wsi, która była dla mnie pierwowzorem książkowych Długosielc, kolejne opuszczone chałupy znajdują nowych właścicieli. Z roku na rok robi się gwarniej i weselej. Wszystko stopniowo wraca tu do życia.


Jak już tak wypytuję o miejsca akcji i to co się z nimi wiąże, to jeszcze jedno pytanie – proszę nam trochę więcej opowiedzieć skąd pomysł na osadzenie w fabule wątku z ikonami – to naprawdę fascynujący temat!

Ikony to konik mojego dobrego kolegi, Wojtka. Wojtek jest w środowisku miłośników ikon kimś na kształt człowieka-instytucji. Pasjonatem, a jednocześnie znawcą. Swojego czasu jeździliśmy sporo po Polsce i podczas tych wielogodzinnych podróży dużo mi opowiadał, zarówno o samych ikonach, jak i o ich rynku. Zainteresował mnie do tego stopnia, że postanowiłem wpleść wątek ikon do Krwawych Łez. A w trakcie pisania wspierał mnie nie tylko swoją wiedzą, ale podrzucał również fachową literaturę. Po premierze na pewno zaproszę go na jego ulubione piwo.


Wiem, że nie skłania się Pan do pisania cyklów, Pana historie to raczej osobne powieści, jednak tym razem zrobił Pan wyjątek. Stąd na pewno uzasadnione będzie pytanie: czy Agnieszka i Łukasz doczekają się jeszcze dalszych tomów cyklu? 

Muszę przyznać, że jako czytelnik nie jestem fanem serii, wolę pozycje oddzielne. Wiem jednak, że wielu miłośników literatury odnajduje dodatkową przyjemność w śledzeniu losów postaci literackich na przestrzeni kilku książek, więc w przyszłości chętnie wrócę do świata z Kursu na śmierć i Krwawych łez, tym bardziej, że lubię obcować z jego bohaterami. Zarys kolejnej części opowieści o Pawle i Agnieszce już od dawna czeka na twardym dysku mojego komputera. W tej chwili pracuję jednak nad inną historią.


Jak wyglądają Pana najbliższe plany pisarskie, może nam Pan coś zdradzić?

Do czasu, gdy zacząłem spisywać historię Agnieszki i Pawła, unikałem kryminału stricte policyjnego. Obawiałem się, że nie znam pracy śledczych na tyle, by zachować niezbędną wiarygodność. Jednak pisząc Kurs, a potem Krwawe łzy, wniknąłem w ten policyjny świat na tyle głęboko, by przestał stanowić dla mnie czarną magię. Świat ten wydał mi się fascynujący, do tego stopnia, że gdzieś w najgłębszych zakamarkach mojej duszy narodziło się pragnienie, by spróbować swoich sił w pracy w policji. Oczywiście to utopia, sądzę, że nie podołałbym trudom tej służby, ale na szczęście mogę realizować tę fascynację na niwie literatury. Dlatego moja kolejna książka również będzie kryminałem policyjnym. A także miejskim, bo akcja będzie się toczyć głównie w Warszawie, i w pewnym sensie cmentarnym - fabuła będzie się kręcić wokół zabójcy grasującego na terenach tamtejszych nekropolii.


To teraz trochę z innej beczki – mieliśmy okazję spotkać się na Warszawskich Targach Książki, gdzie zdradził mi Pan, że są to Pana pierwsze targi w roli autora. Proszę nam więc powiedzieć jak wrażenia z tego wydarzenia?

Jadąc na Targi obawiałem się, że będę sterczeć jak kołek w płocie i nikt do mnie nie podejdzie. Podobno takie sytuacje się zdarzają. Mietek Gorzka opowiadał, że podczas jego pierwszych targów był niemal bezrobotny, a przecież jest świetnym i popularnym pisarzem. Na szczęście Warszawskie Targi Książki okazały się imprezą z dużą frekwencją. Miałem okazję podpisać przynajmniej kilkanaście książek (początkowo liczyłem, ale potem straciłem rachubę), zapozować do kilku zdjęć, zamienić po kilka słów z Czytelnikami, którzy przyszli na stoisko mojego wydawcy specjalnie dla mnie... To bardzo sympatyczne doznanie. Najbardziej zapadła mi w pamięć pani, która powiedziała mi, że poleca moje książki w bibliotece, w której pracuje. Niestety okazałem się zbyt nieśmiały, by zapytać, która to biblioteka. W każdym razie dziękuję za tak miłą i bezinteresowną reklamę.


Czy zamierza Pan zacząć teraz bardziej udzielać się w kręgach okołoczytelniczych jak właśnie spotkania autorskie czy choćby profile w mediach społecznościowych czy jednak woli Pan zostać tak anonimowy jak do tej pory? 

Kontakt z Czytelnikami jest w pisarskim życiu nagrodą za setki godzin spędzonych przed ekranem laptopa, swoistą wisienką na torcie. Bardzo chętnie będę uczestniczył w spotkaniach autorskich. Mam na przyszły rok zaplanowane dwa takie spotkania, a jeśli pojawi się jeszcze jakaś propozycja, na pewno nie odmówię (oczywiście o ile spotkanie będzie w takiej odległości, bym zdążył wrócić na noc do domu 😉). Trudno mi ocenić, czy jestem zajmującym rozmówcą, ale mam pewną zaletę - nie pobieram za takie spotkania honorarium, co podobno wcale nie jest normą. Natomiast jeśli chodzi o social media... Cóż, tu jestem niemal całkowitym dyletantem, ale ostatnio zacząłem korzystać z Facebooka, tak więc... nie mówię nie. Muszę tylko wymyślić formułę, która byłaby atrakcyjna, bo niektóre odwiedzone przeze mnie pisarskie witryny wywołały u mnie skojarzenie z wyjątkowo nachalnymi słupami reklamowymi, a ja - stety czy niestety - mam w sobie bardzo mało z marketingowca.


W poprzednim wywiadzie pytałam Pana o biblioteczkę czytelniczą, to teraz może zapytam o seriale lub filmy – ma Pan jakieś ulubione lub oglądał Pan coś niedawno, co warto polecić?

Ostatnio więcej czytam, niż oglądam, ale w zeszłym tygodniu udało mi się zobaczyć serial Rojst ‘97 i byłem pod wrażeniem - nawet nie tyle intrygi kryminalnej, ile klimatu, odpowiednio lat 80-tych (sezon 1) i 90-tych (sezon 2). Bardzo spodobała mi się zwłaszcza postać komendanta posterunku, może odrobinę przerysowana, ale chyba tylko odrobinę. Znałem kiedyś podobnych policjantów. Atutem jest tu także Magdalena Różdżka - jedna z moich ulubionych aktorek. Uwielbiam ją od czasu Oficera, genialnie zagrała też w Czasie Honoru.


Jaka jest Pana ulubiona pora roku? Zimowy klimat jaki oddał Pan w „Krwawych łzach” jest naprawdę zachwycający!

Każda pora roku ma swoje dobre strony. Na przykład teraz, jesienią, długie wieczory sprzyjają czytaniu. Co do zimy w Krwawych łzach, to musiałem wysilić wyobraźnię, bo przez ostatnie kilka lat można było zapomnieć, jak wyglądają śnieg, zaspy i mróz. Tym bardziej się cieszę, że moje opisy bieszczadzko-podlaskiej zimy mogły zostać uznane za satysfakcjonujące.


Jako że zbliżają się święta, a mój blog nosi podtytuł kulinarno-kryminalny, to proszę nam na koniec zdradzić na jaką bożonarodzeniową potrawę czeka Pan najmocniej?

Gdy byłem dzieckiem, uwielbiałem kluski z makiem, teraz najbardziej czekam na barszcz z uszkami i pierogi z kapustą. Porzucając natomiast sferę kulinarną, z klimatu okołoświątecznego najbardziej wyczekuję choinki. Lubię zapach igieł i jarzące się wieczorem lampki. Pod tym względem wciąż pozostałem dzieckiem.


Dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w karierze pisarskiej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz