lutego 22, 2022

Kilka pytań do... Aleksandry Borowiec, autorki "Empatajzera"

 

Co serial "Dziewczyny" ma do "Empatajzera", skąd się wzięła nazwa "Pattium" i co symbolizuje podział na cztery dzielnice, czy doczekamy się kontynuacji tej historii i co takiego fajnego jest w redakcji tekstu? 
Zapraszam na rozmowę z autorką!

Aleksandra Borowiec notka biograficzna:
Rocznik 1988. Pochodzi z Płocka, mieszka w Warszawie, a serce zostawiła na Warmii i Mazurach. Wielbicielka czarnej kawy i dobrych historii. Finalistka m.in. konkursów organizowanych w ramach Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania (2018) i Góry Literatury (2019). Autorka opowiadań (publikowanych m.in. w czasopismach i magazynach literackich, takich jak "Autograf" czy "Wizje") i powieści kryminalnej "Gwiazda szeryfa".

Kryminał na talerzu: Właśnie na rynku ukazała się Pani druga powieść nosząca tytuł „Empatajzer”. Jak emocje związane z premierą? W końcu to całkiem coś innego niż „Gwiazda Szeryfa”, więc jakby ponowny debiut 😊

Aleksandra Borowiec: Emocje są i to chyba większe niż za pierwszym razem. Kiedy człowiek debiutuje, głównie cieszy się, że widzi swoją książkę w druku. Jeśli nie jest mocno osadzony w literackim światku - a ja nie byłam i chyba nadal nie jestem - nie buduje w sobie większych oczekiwań. Teraz jest mi trudniej. Muszę sprostać oczekiwaniom tych, którzy sięgnęli po mój debiut. I przekonać do siebie tych, którzy jeszcze mnie znają. Nie powiem, marzę też już nieco śmielej, więc tym dotkliwsze mogą okazać się rozczarowania. 😉


Ja jestem już od dawna po lekturze "Empatajzera" i muszę przyznać, że jestem pod wielkim wrażeniem. Zrobiła Pani kawał dobrej roboty! Jego fabuła osadzona jest w przyszłości, ale jak bardzo w przyszłości?

Miło mi to słyszeć, starałam się. 😊 Fabuła jest osadzona w mocno niedookreślonej przyszłości. Ten sztafaż sci-fi to tylko kostium dla mocno symbolicznej opowieści, więc na etapie pisania nie miałam potrzeby głębszego rozpisywania ani konkretnych dat, ani historii fikcyjnego przecież miasta. Wolałam skupić się na bohaterach i zbudowaniu obrazu podzielonej, kastowej wręcz społeczności miasta. Na pewno są to czasy katastrofy ekologicznej czy też już po niej. Zresztą, jak pewnie Pani zauważyła - ta katastrofa, rozpad, przewija się przez większość wątków: ma odbicie w relacjach bohaterów, w ich psychice i zachowaniach. Jednocześnie nie wygląda tak, jak byśmy sobie to być może wyobrażali. Nie huknął grom, nie spłonął świat. Życie toczy się dalej, a ludzie rozgaszczają się w nowej rzeczywistości, bo nie mają innego wyboru.


Świat przedstawiony w powieści wygląda inaczej niż teraz, mimo że pozornie aż tak mocno od współczesnego się nie różni. Skąd pomysł na miasto Pattium i tego, jak wygląda codzienność bohaterów? Ja nie jestem znawcą futurystycznych książek, więc proszę powiedzieć czy w całości to wszystko Pani wymyśliła czy może jakieś tematy były zaczerpnięte z innych powieści?

Ja też nie uważam się za znawcę futurystycznych wizji. Sama nazwa Pattium, podobnie jak większość nazw własnych w tej książce, ma swój źródłosłów. Tu jest nim empatia - empathy - pathy - pattium. Końcówka „-um” to już hołd dla Kurta Vonneguta i jego fikcyjnego miasta Ilium, które było tłem dla jego powieści. Zresztą, w jego debiutanckiej „Pianoli” występuje też podział miasta na część przemysłową, którą zamieszkują wszyscy ci industrialni magnaci: inżynierowie i zatrudnieni w fabrykach, i Zarzecze - na którym znaleźli się ci, którym maszyny na podstawie ich IQ wyznaczyło niski społeczny status. 
Chciałam stworzyć miasto post-industrialne, odtworzyć ten przygnębiający klimat upadku miejsca, które lata świetności ma za sobą, a teraz nie przystaje do nowych czasów. Coś jak miasta amerykańskiego pasa rdzy, Detroit na przykład. Tyle że w mojej powieści dla Pattium pojawia się nadzieja - jest nią nowa technologia, która powstała właśnie tam i która zaczyna cieszyć się coraz większą popularnością. To wlewa nowe życie - oczywiście w określone dzielnice i w określone warstwy społeczne.
Codzienność bohaterów... Cóż, znowu wracamy do katastrofy, która się nie dokonuje. Ograniczenie konsumpcji, limitowanie dostaw... Brzmi znajomo, nieprawda? To już się dzieje.


Pattium to miasto przypominające budową serce, składa się z czterech dzielnic, jak serce z dwóch komór i dwóch przedsionków – z takim porównaniem spotykamy się w powieści. Skąd taka symbolika, co kryje się pod tym porównaniem?

„Empatajzer” to powieść, która silnie rozgrywa się w symbolach. Ta jej warstwa była dla mnie jako dla autorki o wiele ważniejsza niż kostium sci-fi, w który ubrałam tę historię. Ponieważ to powieść, rozgrywająca się w i na emocjach, symbolika serca wydała mi się oczywista.
Cztery dzielnice odzwierciedlają również podział na 4 typy osobowości według teorii humoralnej: melancholik, flegmatyk, sangwinik i choleryk. Widać to w kolorystyce poszczególnych dzielnic i zachowaniach bohaterów. Robotnicza Suffre to dzielnica choleryków - żółtawa w kolorycie. Kordé - ceglana, czerwona - to miejsce sangwiników, wrażliwców, ale skupionych na sobie. Mizeria - szarość - to flegmatycy. Mersja zaś - najbogatsza z tych w mieście - jaśnieje bielą, a zamieszkują ją melancholijni bogacze.


A gdzie w ogóle znajduje się Pattium? 

Tam, gdzie i Prawiek u Olgi Tokarczuk - wszędzie i nigdzie jednocześnie. 😊 A wrażenie tego „nieumiejscowienia” chciałam spotęgować nazwiskami i imionami bohaterów, z których każde brzmi inaczej, ma inne pochodzenie.


Mówiąc o „Empatajzerze” nie sposób nie mówić o emocjach, a przede wszystkim o tej empatii. I znów tutaj muszę zapytać: skąd ten pomysł, co Panią zmotywowało do właśnie takiego tematu? Wiąże się z tym jakaś historia?

Pierwszym impulsem do myślenia o tej fabule była prosta sytuacja: tak strasznie bolała mnie głowa, a mieliśmy z moim mężem jakieś plany. Chciałam opowiedzieć mu ten stan bólu, że naprawdę, naprawdę nie dam rady. To jest taka sytuacja nieopowiadalna: ból. Jak ocenić go na skali od 1 do 10? Jak przekazać to komuś bliskiemu, albo lekarzowi? I wtedy pomyślałam o takim właśnie urządzeniu, które pozwoliłoby zapisywać swój stan i udostępniać go innym. Wtedy był to pomysł raczej na opowiadanie, nie wydawał mi się rozwijalny w powieść, zarzuciłam go zresztą szybko.
Drugim bodźcem był serial, który bardzo lubię: „Dziewczyny” HBO, wykreowane m.in. przez Lenę Dunham. Zafascynował mnie sposób opowiadania tej historii, będący zresztą antytezą tego, co najczęściej oglądaliśmy na ekranie. Wielogłos, w którym właściwie nie lubimy żadnej z tych bohaterek, a jednocześnie - utożsamiamy się tylko i wyłącznie z ich konkretnymi lękami, wstydami, sytuacjami, w których je postawiono. W którym fabularne napięcie wynika nie z tych wszystkich storytellerskich sztuczek, a z tego, że nie wiadomo, jak zachowają się postaci. I w którym fabuła staje się dzięki temu zupełnie nieprzewidywalna. Nawiasem mówiąc, jeden z bohaterów fizycznie przypomina Adama, chłopaka Hanny.
Po trzecie - chciałam wyjść z bańki fabuł „retro” i... zwyczajnie się w nich nie zaszufladkować. Potrzebowałam oddechu od researchu, pilnowania realiów, mierzenia się z nieznajomością świata, który opisuję, bo research, nawet najlepszy, to przecież tylko okruchy, odłamki. Chciałam napisać coś, co od początku do końca tworzę w swojej wyobraźni. A przede wszystkim - zmierzyć się z czymś nowym. Bo powieść taką jak debiutancka „Gwiazda szeryfa” już umiałam napisać. Podobną fabułę mogłabym utkać bez większego trudu. A ja potrzebuję się utrudzić, pragnę wyzwań.


W książce mocno widoczne są podziały, szczególnie te spowodowane posiadaniem lub brakiem pieniędzy. Czy jest to obraz współczesności czy może obawa o to, do czego współczesność może nas doprowadzić?

Myślę, że nie tyle może nas doprowadzić, co już nas doprowadziła. To nie jest żadne wielkie odkrycie, a truizm - żyjemy przecież w podzielonym świecie, który poprzez pozorne zdemokratyzowanie kreuje złudzenie burzenia murów. Rozgościwszy się w przywilejach, nie zauważamy ich.


A firma Empathy? Mam wrażenie, że postać jej właściciela nie tylko owiana jest tajemnicą, ale i pełna jest symboli.

Oczywiście można w tej postaci doszukiwać się współczesnych technologicznych książąt, których nazwisk nie będę wymieniać, bo i po co. Ludzi, których widzimy poprzez ich publiczny wizerunek, więc postrzegamy ich jako miłych gości.
Inspiracje do postaci Inżyniera były dwie. Pierwszy to prorok Bokonon z „Kociej kołyski” Vonneguta - znowu do niego wracamy. Ktoś w rodzaju wizjonera, proroka, o którym wiemy, że jest tym prorokiem nie na podstawie jego zachowań, a na podstawie relacji innych ludzi. Druga - to „Bal u Salomona” Gałczyńskiego. To przepiękny, oniryczny, szalony poemat, z którego zaczerpnęłam i motta, i tempo poszczególnych części powieści. Tam podczas tytułowego balu wszyscy czekają na Salomona, który w końcu nie przychodzi. 
To dlatego postać Inżyniera zbudowana jest z niedosytu, niedookreślona. Nie wiemy o nim wiele, bo i tego nie potrzebujemy. To kolejny symbol, który pojawia się w finalnych, epifanicznych scenach.


Z powieści wywnioskowałam, że sposób działania empatajzerów mocno oparty jest na mediach społecznościowych, to taki instagram emocji zamiast zdjęć – każdy ma lub chce mieć, ale … no właśnie, emocji nie da się podkoloryzować jak zdjęć, więc może niekoniecznie te skojarzanie jest prawidłowe?

Założeniem twórców empatajzera było skonstruowanie go jako antytezy dla podkoloryzowanej rzeczywistości social mediów. Po erze udawanych przeżyć przyszedł czas na to, by żyć naprawdę. Emocji nie da się przecież udawać. 
A jednak - czy taka stechnologizowana empatia jest możliwa? Moi bohaterowie przepuszczają przecież te nagrania przez własny poznawczo-emocjonalny filtr i... To, czy się zrozumieją, niech pozostanie zagadką, nie chcę zdradzać zbyt wiele. 😉


Jak się Pani pisało tę powieść? Stylem mocno różni się od poprzedniej Pani książki.

Ekstremalnie trudno, jak wszystko, co piszę. Dla wszystkich tekstów: powieści (aczkolwiek brzmi to tak, jakbym na koncie miała co najmniej pół biblioteki) czy opowiadań najpierw szukam właściwego języka. To najżmudniejszy etap mojej pracy. Dopóki nie ułożę się z konwencją, stylem, nie mogę iść naprzód. Tutaj, rzeczywiście postawiłam na zupełnie inny rodzaj narracji. Trudno było porzucić mi stylizację, pewną... rubaszność „Szeryfa” i okroić to wszystko. Stąd też decyzja, by napisać „Empatajzera” w czasie teraźniejszym. Wiem, że taka narracja jest nieco mniej wygodna dla czytelnika, ale jednocześnie wydaje mi się, że pasuje do tej fabuły i buduje jej klimat.


Jaki aspekt pracy nad tym tytułem był najfajniejszy? Miała Pani z nią jakieś trudności?

Miałam z nią same trudności, serio. Pracowałam nad nią dobry rok i... Kilka, jeśli nie kilkanaście razy stawałam pod ścianą pod tytułem „nie dam rady”. Że zwyczajnie nie jestem w stanie oddać tego wszystkiego, co kołacze mi się w głowie; pościągać fabule wszystkich sznurków; zbudować świata przedstawionego na tyle wiarygodnie, żeby czytelnik mi uwierzył. Serio, miałam ochotę płakać z bezsilności.
Najfajniejsza jest dla mnie chyba redakcja. Ja maniakalnie kocham pracować nad tekstami. Po przesłaniu książki do wydawcy tekst przeszedł etap 1 redakcji, w której dostałam takie... nazwijmy to meta-uwagi. Dotyczące sposobu prowadzenia fabuły, zachowań bohaterów itd. Bardzo pootwierały mi głowę. Lubię to uczucie.


Czy doczekamy się kontynuacji „Empatajzera”? Nie ukrywam, że gdzieś tam zauważyłam jakieś furtki na dalsze pociągnięcie historii 😊

Niestety, to zamknięta historia. 😊


Na ten tytuł kazała nam Pani czekać prawie dwa lata. Mam nadzieję, że kolejna książka ukaże się trochę wcześniej? Co to będzie, może nam Pani coś zdradzić?

Powiem tak: to zależy i nie zależy ode mnie. Pracuję nad kolejną powieścią. Wiem, że książki piszę długo - raz, że są pokaźne, jeśli chodzi o objętość; dwa - że jestem pracującą na etacie mamą wesołej dwójeczki. Czas na pisanie muszę pracowicie wydzierać rzeczywistości. 
Ale to są też tak naprawdę decyzje wydawnictwa. Powieść oddałam jesienią 2020 roku. Więc powiem tak: będę informować w social mediach o tym, że skończyłam tekst i przesłałam do wydawcy, a Wy, czytelnicy lobbujcie. 😊


To teraz trochę pytań o codzienność, nie tylko tę pisarską i książkową 😉 Ostatnia nasza rozmowa toczyła się jeszcze przed pandemią, więc jak się Pani odnalazła w nowej rzeczywistości?

Dopiero pod koniec zeszłego roku jakoś tak sama przed sobą przyznałam, że jest mi ciężko. Powiem tak: nie straciłam przez COVID nikogo z moich bliskich, pracy, bezpieczeństwa finansowego. Przez długi czas czułam, że nie mam prawa narzekać. A jednak. Gdzieś tam musiałam odżałować ten swój nieszczęsny debiut, który wydarzył się w samym środku pierwszego lockdownu. Czekałam i pracowałam całe życie na wydanie książki, a tu zamiast fety i świętowania dres i zamknięte księgarnie.
Doskwiera mi niestabilność, nieprzewidywalność naszego życia, niemożność planowania choćby na dwa, trzy miesiące naprzód. Doskwiera mi świadomość, że moje dzieci wychowują się w czasach COVID-a, a młodsze z nich nawet nie pamięta niczego sprzed.
A jednocześnie przystosowuję się, bo co innego mogę zrobić. Robię dokładnie to, co bohaterowie „Empatajzera” - rozgaszczam się w tymczasowości.


Co prócz książek przynosi Pani odprężenie, tak w tym czasie potrzebne?

Moja rodzina: mąż i dzieci. Uwielbiam spędzać z nimi czas.


O książki i wygląd biblioteczki też już pytałam, zatem teraz zapytam o ulubione filmy i seriale. Co fajnego może nam Pani polecić?

Rzadko oglądam seriale, bo jeśli już zacznę, nie mogę się oderwać i oglądam wszystkie odcinki na jedno posiedzenie. W związku z tym mam jakieś kosmiczne opóźnienia względem większości Internetu. Jednym z moich ulubionych seriali są wspomniane już „Dziewczyny” HBO. Teraz oglądamy z mężem „The Office” - ten serial jest trochę jak puchaty kocyk, bardzo go lubię. Mam oczywiście swoje guilty pleasures jak „Cień i kość”, przy którym ze szczęścia łkała moja wewnętrzna nastolatka. 😊 Z polskich rzeczy za jeden z najdoskonalszych seriali uważam niezmiennie „Karierę Nikodema Dyzmy” i ilekroć trafię w telewizji, zawsze oglądam z tą samą przyjemnością.
Co do filmów... Z rzeczy, które mnie zachwyciły w ostatnich miesiącach to „Magnezja” - szalony western w reżyserii Maćka Bochniaka, po którym jakoś przejechała się krytyka, nie wiem zupełnie czemu. To widoczne w nim rozpasanie wyobraźni jest czymś, co wyjątkowo do mnie trafia. 


I ostatnie, kulinarne pytanie, też nawiązujące do naszej rozmowy sprzed dwóch lat. Udało się kupić w tajemnicy przed mężem ten wymarzony sagan? 😊

Cóż mam powiedzieć... Niestety nie, jestem skazana na cienkie rosołki. Przy „Empatajzerze” dostałam od męża bransoletkę. Może czas teraz na romans? „Kociołek pełen miłości"? 😊


Serdecznie dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w pisarskiej karierze!


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz