listopada 24, 2022

Kilka pytań do... Katarzyny Troszczyńskiej, autorki "Dobrej rodziny"

Dlaczego to właśnie jednostka rodziny interesuje Katarzynę Troszczyńską najmocniej i dlaczego to właśnie ta sprawa kryminalna stała się tematem jej książki, opis którego aspektu sprawy opowiadanej w "Dobrej rodzinie" był dla niej najtrudniejszy, jak w ogóle uzyskać dostęp do akt sprawy, a także jak wyglądają jej najbliższe plany pisarskie?
Zapraszam na rozmowę z autorką!

fot. Wojtek Biały 
Katarzyna Troszczyńska notka biograficzna:
Autorka. Dziennikarka. Pisała m.in. do magazynów „Pani”, „Twój Styl”, „Elle”, „Zwierciadło”, portali Na Temat oraz Wirtualna Polska. Obecnie związana jest z portalem psychologicznym Ohme.pl. Razem z Karoliną Głogowską napisała „Inną kobietę”, „Dwanaście życzeń” i „Zanim Cię zapomnę”. Współautorka książki „Kobiety, które starają się za bardzo” (wyd. Rebis), która jest zbiorem wywiadów z Sylwią Sitkowską, psycholożką i psychoterapeutką. Jest fanką Liane Moriarty i podobnie jak Moriarty najbardziej interesuje ją rodzina i jej tajemnice. „Dobra rodzina”, powieść oparta na prawdziwych wydarzeniach, jest jej samodzielnym debiutem.

Kryminał na talerzu: „Dobra rodzina” to Pani solowy debiut pisarski, który swoją premierę miał zaledwie kilkanaście dni temu. Jak się Pani czuje oddając tę książkę w ręce czytelnika?

Katarzyna Troszczyńska: Nie starczyłoby miejsca, żeby opisać, jak się czuję. Ale pewnie najbardziej podekscytowana i ciekawa, jak ktoś odbierze tę historię. Wiem, że nie jest to za bardzo oryginalna odpowiedź.


Do tej pory Pani nazwisko na półkach księgarskich mogliśmy znaleźć tylko w towarzystwie Karoliny Głogowskiej i, od niedawna, psycholożki Sylwii Sitkowskiej. Skąd więc decyzja o tym, by napisać coś wyłącznie swojego? I dlaczego właśnie teraz?

Od dawna chciałam napisać coś swojego, ale jak pewnie wielu ludzi, którzy chcą to robić, nie miałam odwagi, może mocy, by unieść sama całą historię. Przez lata byłam, wciąż jestem dziennikarką. Napisanie 20 tysięcy znaków wydaje mi się pestką. 400 000 jawiło się jako szczyt.


Czy o true crime chciała Pani pisać od dawna? 

Nie używajmy słowa true crime, od true crime są reporterzy. Choćby genialna Iza Michalewicz. Ja chciałam opisać historię, która zdarzyła się naprawdę. Ale od razu założyłam, że będę ją fabularyzować. Izie, na przykład, średnio spodobał się ten pomysł. Stwierdziła, że ludzie albo piszą fikcję albo opisują rzeczywistość dokładnie tak, jak wygląda. Oczywiście to jej opinia, w jakimś sensie przyznaję jej rację. Ale ja w ogóle w życiu lubię przekraczać granice. Chciałam spróbować. Choć dziś już bardziej rozumiem, co miała na myśli Iza.


Książka skupia się na historii z roku 2006, tragedii, do której doszło w jednej z pozornie normalnych, dobrych rodzin. Dlaczego to właśnie o tych zdarzeniach postanowiła Pani napisać?

Obudziłam się któregoś dnia w nocy i poczułam, że muszę to zrobić.  To samo mam jako dziennikarka, czasami wiem, że chcę o czymś napisać i mogę zrobić to nawet za zero złotych. Albo za mało złotych. Kiedyś jechałam taksówką i rozmawiając z kierowcą wpadłam w ten swój stan: „muszę to mieć”. Napisałam tekst o tym, co wiedzą o nas taksówkarze i „oddalam go” Wirtualnej Polsce. Nie zarobiłam na tym dużo, wręcz bardzo mało, ale chciałam, żeby ta historia poszła w świat. Oczywiście za „Dobrą rodzinę” dostałam w swoim wydawnictwie dobrą zaliczkę, mojej wydawczyniom też spodobał się temat. Bardziej chciałam opisać ten stan „muszę”. Bywają teksty i książki, których napisanie odkładam. Ciężko mi się zebrać, gdy czegoś nie czuję. 


Wcześniej razem z Karoliną Głogowską pisały panie fikcję literacką, teraz zdecydowała się Pani na historii mocno opartą na faktach. Co pisze się trudniej?

Historię na faktach pisało mi się prościej. Ale to „prościej” jest bardziej ryzykowne. Bo jednak to czyjeś życie, dlatego tak podkreślam, że to książka inspirowana prawdziwą historią.  


Jak wygląda pisanie książek opartych na zbrodni prawdziwej od strony formalnej, prawnej, czy musiała Pani uzyskać zgodę rodziny na opowiedzenie tej historii, jakąś autoryzację?

Nie. Musiałam uzyskać zgodę na dostęp do akt, Magda Majcher, która zapoczątkowała pisanie tego typu powieści, bardzo mi pomogła. Poza tym przydało się zawodowe doświadczenie – wiem, jak zdobywać informacje.
Rozmawiałam też z osobami związanymi ze sprawą, ale poprosiły o anonimowość. Nie musiałam mieć autoryzacji, bo jednak zmieniłam sporo rzeczy. Nie podawałam też nazwisk, czy miejsca. Wstrząsające było to, że dochodzi do takich rzeczy i nie jest to wcale pojedyncza sytuacja, bo w internecie znalałam ich kilka. I chyba chciałam to pokazać, a nie oddać w 100 proc. życie akurat jednej rodziny.


Jak szeroki był Pani research do „Dobrej rodziny”? Dużo czasu poświęciła Pani nad aktami sprawy? I czy w ogóle trzeba się bardzo nastarać, żeby taki dostęp uzyskać?

Żeby dostać dostęp do akt najlepiej być dziennikarzem, choć ja od razu powiedziałam jaki jest cel; że chcę napisać książkę. Myślę, że wiele zależy od życzliwości prokuratury, sędziów, nawet pani w czytelni akt, bo to ona decyduje, ile godzin możesz spędzić nad aktami. „Moja” pani była cudowna i wciąż przedłużała mi termin. A liczyło się każde dziesięć minut. 
Ale research to nie tylko akta - to dotarcie do ludzi, którzy są jakoś związani ze sprawą albo mogą mieć o niej wiedzę. Rozmawiałam też z psycholożką więzienną, psychiatrą. Akurat nie z tymi, którzy uczestniczyli w tym procesie, ale pracującymi z podobnymi przypadkami. 
Natomiast ważne jest to, że żeby taka dziennikarka jak ja dostała dostęp do akt, sprawa musi być już zamknięta. 


Co przy pisaniu tej książki przysporzyło Pani najwięcej trudności, a co przyszło najłatwiej?

Najtrudniej było przerobić dziesięć grubych teczek akt, wyłonić z tego, co najważniejsze, nie zgubić się. Gdybym zabrała je do domu i miała na przejrzenie ich dwa tygodnie byłoby dużo prościej. Najłatwiejsze wydawało mi się pisanie, gdy już miałam konspekt. Ale od razu postanowiłam podejść do tego dziennikarsko, co może być odebrane jako zaleta, ale też wada.
Najciężej pisało mi się o samej zbrodni, odłożyłam to na koniec. Siedziałam w nocy, na pustej działce i patrzyłam na ksero opisu sekcji zwłok, czy rekonstrukcji zdarzenia. Patrzyłam na zdjęcia martwego, poturbowanego ciała obcej dziewczyny i myślałam, jak bardzo ją znam i nie znam jednocześnie. 
Doszło do tego, że parę razy w jakimś amoku zadałam jej pytanie: „Czy ja idę w dobrą stronę?”, „Powiedz, co przeżyłaś naprawdę?”, „Przyśnij mi się, jeśli się mylę, jeśli akta pokazują nieprawdę”. Tak, wiem, jak to brzmi.


W „Dobrej rodzinie” nie pokusiła się Pani o własne osądy, raczej traktuje Pani sprawę mocno dziennikarsko, reportersko. Czy trudno było zachować bezstronność? Samo czytanie o tych zdarzeniach budzi morze emocji, pisanie musiało być jeszcze trudniejsze…

Starałam się nie wydawać osądów też ze względu na rodzinę. Ale też dlatego, że w ważnych sprawach mało mam w sobie odwagi, by oceniać innych.  I tak, budziło morze emocji. Moim największym marzeniem było cofnąć się w czasie i towarzyszyć tej rodzinie i bliskim im ludziom do roku, dwóch, a nawet więcej przed zdarzeniem. Chciałam umieć wniknąć w ich myśli, emocje, zrozumieć motywy. 


Jak długo powstawała ta książka? Jakie są Pani ogólne wrażenia odnośnie pisania i wydania tego tytułu?

To akurat moja najszybciej napisana książka. Chyba właśnie dlatego, że była tak blisko dziennikarstwa. W grudniu dostałam do rąk akta, w czerwcu wysłałam książkę do wydawnictwa. Ale non stop pisałam dopiero ostatnie dwa miesiące. 


Czy zdecyduje się Pani na napisanie drugiej powieści o prawdziwej zbrodni? Jakie są Pani dalsze plany pisarskie?

„Dobra rodzina” mimo, że jest napisana prosto, kosztowała mnie dużo emocji. Do dziś o niej myślę. Myślę też o tych ludziach. Na razie mam dość, ale na pewno jeszcze sięgnę po prawdziwą zbrodnię.
Nowa książka też jest inspirowana prawdziwą historią, ale sytuacja działa się w Stanach Zjednoczonych, przenoszę ją na polskie warunki, więc w dużej mierze jest to fikcja. Czuję się więc bezpieczniej, a jednocześnie piszę o tym, co interesuje mnie najbardziej: o rodzinie. Już zresztą powtarzałam, że jestem fanką Liane Moriarty. Ale nie dlatego, że chcę ją naśladować. Tak, jak ona uwielbiam i zawsze uwielbiałam badać rodzinne tajemnice. Jak to jest, że możemy być tak blisko, a jednocześnie tak daleko? Ile prawdy jest w naszych relacjach, jakie słabości nami rządzą, jak to wpływa na tych, z którymi łączą nas więzy krwi.


Pisanie o tak trudnych tematach na pewno było wyczerpujące emocjonalnie, więc uzasadnione będzie pytanie: jak lubi Pani odpoczywać, co Panią relaksuje, poprawia humor?

Relaksują mnie bliscy ludzie. Mój mąż, nasi przyjaciele, moje przyjaciółki, rodzice. Czas z nimi. Skończyłam pisać o piątej rano w Boże Ciało i cieszyłam się, że jest wolne, bo poszliśmy do znajomych na grilla. I nikt nie mówił o książkach, a ja mogłam się pławić w śmiechu i żartach innych. 
Nie wyobrażam sobie też życia bez skandynawskich albo angielskich seriali. Ale raczej mini seriali niż tych, które mają po kilka sezonów, bo brak mi cierpliwości. Jeśli przyroda, to jezioro i kaszubski las, góry zimą. Jeśli sport to pływanie. 


Skoro pisanie jest częścią Pani codzienności (zakładam, że tak jest – w końcu mamy już kilka książek z Pani nazwiskiem, jest Pani też dziennikarką), to czy na czytanie książek też znajduje Pani codziennie czas?

Tak, ale to mam chyba we krwi. Moja mama była redaktorką w wydawnictwie i od dziecka w naszym domu było pełno książek. My też pod nimi toniemy. Czytanie to jeden z moich z ulubionych sposobów na relaks. 


Jak wygląda Pani biblioteczka, jakich autorów, gatunków znajdziemy w niej najwięcej?

Tu jest wszystko, naprawdę. Może poza komediami obyczajowymi, czy książkami erotycznymi, chociaż nie, też je mam, bo dostawałam dużo z różnych wydawnictw jako dziennikarka. 
Jest Stasiuk, Tokarczuk, dużo klasyki z XX i XIX wieku, ale też mnóstwo kryminałów, głównie skandynawskich. Jestem fanką Nesbo, Mankella, Nessera. Lubię Zadie Smith, Isabel Allende, Margaret Atwood, Zeruye Shalev i, oczywiście Liane Moriarty. Ostatnio podoba mi się Sally Rooney. 
Mam dużo książek psychologicznych, ale nie poradników, uwielbiam wszystkie książki Irvina Yaloma, psychiatry. Czytam też reportaże. Dużo też kupuję polskich autorów, bo chciałabym dołożyć, choć cegiełkę do ich zarobków. 


I ostatnie, obowiązkowe na moim kulinarno-kryminalnym blogu pytanie: co najbardziej lubi Pani jeść? 😊

Czy powinnam powiedzieć: krwisty befsztyk? Tak, kiedyś uwielbiałam, teraz z powodów światopoglądowych nie jem. Niestety ogólnie jeść uwielbiam. Od kolorowych pieczonych i surowych warzyw, przez najróżniejsze sałaty, pleśniowe sery, pyszne dressingi, po zupy kremy, pasty, makarony, orzechy i mogłabym wymieniać bez końca. Uwielbiam też gorzką czekoladę, tiramisu i biszkopt z truskawkami. Niestety, niestety, niestety. 


Dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w karierze pisarskiej!



Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz