maja 14, 2023

Kilka pytań do... Sławka Gortycha, autora cyklu karkonoskiego - rozmowa II

Co pisanie książek ma wspólnego z wędrówką po górach, dlaczego to właśnie schronisko Odrodzenie stało się miejscem akcji tomu drugiego serii karkonoskiej, co postać wrednego lekarza ma wspólnego z rzeczywistością, dlaczego napisanie "Schroniska, które przetrwało" zajęło autorowi dwa lata, jak reaguje na tę serię środowisko karkonoskie i co przyniesie tom trzeci?
Zapraszam na rozmowę z autorem!

fot. Tomasz Modrzejewski
Sławek Gortych notka biograficzna:
Autor bestsellerowego „Schroniska, które przestało istnieć” i wielki miłośnik Karkonoszy. Od najmłodszych lat zgłębia ich sekrety, związane z nimi legendy i historie. Poza tym stomatolog z wykształcenia i pasji. W wolnych chwilach prowadzi blog „Zagubiony w Karkonoszach”. Inspirację do swojej twórczości czerpie z wędrówek po górach, a także rozmów z ich mieszkańcami. Jego powieść pt. „Schronisko, które przestało istnieć” zdobyła tytuł Książki Roku 2022 w plebiscycie portalu Lubimy Czytać w kategorii Debiut.
„Schronisko, które przetrwało” to kontynuacja serii kryminalnej poświęconej burzliwym dziejom Karkonoszy w minionym wieku.

Kryminał na talerzu: Dokładnie rok temu przygotowywał się Pan powoli do swojej pierwszej premiery, publikacji debiutu literackiego pt. „Schronisko, które przestało istnieć”, podejrzewam, że niepewny jak w ogóle zostanie on przyjęty. Teraz – na koncie dwie książki, ogromne zainteresowanie czytelników oraz status Debiutu Roku 2022 w rankingu portalu lubimyczytac.pl. Czy to wszystko wpłynęło na zmianę w Pana życiu codziennym?

Sławek Gortych: Było dokładnie tak, jak Pani mówi – dużo niepewności, jak to wszystko pójdzie. Z tym pisaniem jest trochę jak z wędrówką po górach: niby masz jakiś plan, wydaje ci się fajny i możliwy do zrealizowania, a potem pojawiają się niespodziewane przygody po drodze: albo wyjątkowo piękne warunki pogodowe i wiatr w plecy, albo wręcz przeciwnie: oberwanie chmury, kontuzja, upadek do głębokiego na półtora metra lodowatego potoku (moje doświadczenie sprzed dwóch lat, nie polecam). Słowem: jest wiele elementów, które sprawiają, że z pisaniem jak z górami: to jest po prostu nie do przewidzenia. Trzeba uzbroić się w odwagę i stawić czoła przygodzie. W przypadku „Schroniska, które przestało istnieć” – okazało się ono jedną z moich najpiękniejszych przygód w życiu. Czy zmieniło to coś w mojej codzienności…? Myślę, że przede wszystkim stało się przyczyną licznych nowych wyzwań – takich jak praca nad drugim tomem, a teraz już nad trzecim. Więc tego czasu w codzienności mam zdecydowanie mniej i muszę starać się jak najlepiej nim gospodarować, żeby wciąż mieć przestrzeń na swoją prywatność: dla bliskich, przyjaciół, czasem na trochę snu i wypoczynku. Bo sukces niesie z sobą – poza radością – dużo planów i wyzwań. Mam nadzieję, że jeszcze wiele takich „literackich” przygód przede mną. 


Po sukcesie tomu pierwszego, jak się Pan czuł oddając w ręce czytelników tom drugi serii karkonoskiej pt. „Schronisko, które przetrwało”? Było trochę więcej wiary w sukces?

Była bardzo duża nadzieja, dlatego, że ta powieść, niemal każde zdanie w niej, było przeze mnie mocno przepracowane. Wiele przemyślałem, „napisałem na próbę” i „przeżyłem” w głowie z bohaterami powieści, nim ostatecznie ukształtowały się na papierze ich charaktery. Z niektórymi postaciami czuję się mocno związany i wierzę, że są to bohaterowie „z krwi i kości”, z mocno zarysowanymi cechami, tacy, których można pokochać, których los może nas wzruszyć. Historia, którą napisałem, ma dla mnie też osobisty wymiar – myślę, że zauważy to każdy czytelnik po lekturze posłowia książki. Dlatego właśnie – przez tę „szczerość” w pisaniu – wierzyłem, że Czytelnicy docenią „Schronisko, które przetrwało”. 


Tom ten zaczął Pan pisać jeszcze przed premierą tomu pierwszego, skończył dwa lata później. To długo jak na jedną powieść?

Trudno mi powiedzieć, czy to „długo” – różni autorzy mają różny styl i tempo pracy. Ja przy tej powieści miałem tak naprawdę dwa intensywne okresy pisania: pierwszy w 2020 roku, gdy powstał pomysł, plan fabuły i pierwsze 120 stron książki. Potem było niemal półtora roku przerwy, gdy zmuszony byłem skupić się mocniej na studiach, a poza tym trochę zabrakło mi wiary w to, że pierwszy tom kiedykolwiek zostanie wydany. I dopiero w 2022 roku, już po premierze pierwszej części, przyszedł „powrót” do „Schroniska, które przetrwało”. Bardzo wzruszający dla mnie powrót, bo prace urwałem w momencie, w którym główna bohaterka, Justyna Skała „utknęła” w pewnym miejscu – nie powiem gdzie, żeby nie zdradzić czegoś niepotrzebnie przyszłym czytelnikom. Niemniej, książka przetrwała tyle miesięcy w szufladzie niedokończona, Justyna przetrwała w uwięzieniu, ja przetrwałem mocne zawirowania zdrowotne, na studiach i w życiu prywatnym. Po czym w cudownym lipcu 2022 roku wszystko zaczęło się prostować. Ze zdrowiem, w życiu prywatnym, skończyłem studia, wydałem pierwszy tom. I pora była wrócić do historii „Schroniska, które przetrwało” i dokończyć dzieło tak, żeby rzeczywiście schronisko mogło „przetrwać”. Jeju, jaka to była dla mnie przygoda! Ogarnia mnie wzruszenie na samą myśl o tym wszystkim, co przeżyli bohaterowie książki i co przeżyłem ja przez te dwa okresy „pisania” i w czasie pomiędzy nimi. W tej książce jest naprawdę dużo moich emocji, myślę, że czytelnik to poczuje.


Mam nadzieję, że na tom trzeci nie każe Pan czekać czytelnikom dwa lata? Jak wyglądają pracę nad, jak rozumiem, ostatnim tomem serii? Bo od początku miała to być trylogia, prawda?

Początkowo miała to być jedna, jedyna książka. Ale z pisaniem jest trochę jak z uzależnieniem: podczas pracy obiecujesz sobie, że to już ostatni raz, po czym kończysz i w życiu robi się jakoś pusto. Przychodzą do głowy kolejne pomysły, zaczynają wykluwać się charaktery bohaterów i czujesz, że musisz wrócić do klawiatury. I tak było z tomem drugim. Napisanie tomu trzeciego to już natomiast potrzeba dla mnie niemal tak ważna jak oddychanie. Prace już trwają, zebrałem materiały i przygotowuję obecnie szczegółowy plan trzeciego tomu. Ile potrwają prace – trudno mi przewidzieć, z prognozowaniem terminów przy pracy pisarskiej jest naprawdę trudno. Mam jednak nadzieję, że najpóźniej do końca przyszłego roku powieść ukaże się już na półkach księgarń.  


Tom drugi mocno różni się od pierwszego, choćby przez całkowitą zmianę głównych postaci. Po stomatologu Maksie, teraz główną bohaterką jest postać kobieca, Justyna Skała. Jak tworzyło się Panu tę postać? Maks w końcu i ze względu na płeć i zawód był Panu dosyć bliski, Justyna chyba nie ma aż tylu punktów wspólnych, prócz oczywiście miłości do gór?

Punktów wspólnych mnie i Justyny Skały jest więcej. Łączą nas na przykład pewne cechy charakteru, jak choćby momenty załamań, czarnowidztwa i marudzenia, które mimo wszystko przyćmiewa ostatecznie mozolne i uparte dążenie do celu. Więc – mimo innej płci i zawodu, trochę wspólnego z tą bohaterką jednak miałem. Pisanie o niej było dla mnie przyjemnością z jeszcze jednego powodu: pierwowzór Justyny Skały istnieje naprawdę i znam tę kobietę dość dobrze, więc „stworzenie” jej literackiego odpowiednika i „przygotowanie” dla niej kilku przygód do przeżycia w powieści było dla mnie dobrą rozrywką. 


W swojej powieści łączy Pan z fikcją wiele zdarzeń historycznych. W tym tomie skupiamy się przede wszystkim na wojennych i powojennych losach schroniska, ale i też wplótł Pan w fabułę wypadek kolejowy, do którego, co prawda, doszło w innych latach niż w powieści, ale jednak się wydarzył. Skąd przyszedł pomysł wplecenia tej historii w opowieść o Odrodzeniu?

Przeczytałem kiedyś o tym wypadku bardzo poruszający artykuł w jednej z lokalnych gazet, gdzie dość szczegółowo opisano jego przebieg. Po lekturze miałem ciarki na plecach. Zwłaszcza, gdy pomyślałem o linii kolejowej 311, którą znam bardzo dobrze z licznych podróży nią. Przed oczami wyobraźni stanął mi ten wypadek: obraz zniszczonego pociągu; emocje, jakie towarzyszyły ludziom, którzy próbowali zapobiec katastrofie; dźwięki żelaznych kół trących o szyny na ostrych zakrętach. I wtedy po prostu poczułem, że to jest materiał na powieść.


W bogatym posłowiu wyjaśnia Pan czytelnikom co w książce jest prawdą historyczną, a co fikcją literacką, więc tutaj już więcej o to pytać nie będę. Ale ciekawią mnie postacie, a szczególnie postać lekarza, który pojawia się tu w jednej scence, bo nie da się ukryć, jest to człowiek, który charakterem mocno zapada w pamięć (i nie, nie ze względu, że jest tak miły i uprzejmy 😉). Czytając o nim cały czas zastanawiałam się czy ma on jakiś pierwowzór? 


Niestety ma. Spotkałem na swojej drodze na studiach takiego lekarza, który nie szanował studentów i wielu osobom sprawił niejedną przykrość. Na jego widok ze stresu zazwyczaj od razu żołądek podchodził mi do gardła. Co więcej, on chyba nawet nie czuł tego, że swoim postępowaniem krzywdzi innych. I pomyślałem, że ten jego charakter doskonale nadaje się do książki. Swoją postawą wobec mnie i moich kolegów zapracował sobie więc na taki literacki portret. Była to trochę forma mojego rozliczenia z przeszłością, której nie wspominam dobrze. 


W „Schronisku, które przetrwało” trochę mniej jest o jedzeniu w schroniskach, trochę więcej o piciu, ale przede wszystkim zaprzątują tu myśli relacje polsko-czeskie. Przedstawia je Pan jako skomplikowane i, no cóż, dosyć trudne. Faktycznie, w rzeczywistości takie są? Da się to wyczuć wędrując po Karkonoszach?

To zależy od miejsca i sytuacji, trudno jest generalizować i powiedzieć, że relacje są dobre albo nie. Dzieje się dużo dobrego tak „lokalnie” między Polakami a Czechami, choć obecni rządzący naszym krajem robią wszystko, żeby zdeptać te wszystkie dobre, oddolne inicjatywy i przyćmić swoją żenującą, dyplomatyczną ignorancją – myślę o sprawie Turowa. Niemniej, zdarzyło mi się w górach nie raz być naprawdę nieuprzejmie potraktowanym przez Czechów, mimo że na przykład po prostu wszedłem do ich schroniska, chcąc zamówić coś na obiad. Każda niechęć ma jednak swoje przyczyny, swoje podstawy i ja to rozumiem. Nie mam więc żalu do Czechów, liczę natomiast na to i wierzę w to, że jeszcze przyjdzie taki czas, że na swój widok będziemy się w schroniskach uśmiechać. I odpowiadać sobie na szlakach na „dzień dobry”, bo z tym też często bywa różnie. 


Każdy tom tej serii, jak wnioskuję po dwóch pierwszych, opowiada historię innego karkonoskiego schroniska. Jak przebiegała selekcja miejsca? Dlaczego wybór padł właśnie między innymi na schronisko Odrodzenie?

Haha, znowu robi się „osobiście”. Bo „Odrodzenie” wybrałem właśnie dlatego, że dobrze znam to schronisko i wiąże mnie z nim kilka wyjątkowo ważnych i wzruszających wspomnień. Poza tym to miejsce jest pięknym przykładem tego, jak dobrzy ludzie na właściwym miejscu – myślę o rodzinie Kaczmarków, obecnych gospodarzy – mogą podnieść coś z najgorszej ruiny i sprawić, że to „coś” stanie się jednym z najbardziej lubianych i docenianych schronisk w całych Karkonoszach. Chciałem więc także docenić to w swojej książce i opowiedzieć historię miejsca, które przetrwało wiele zawirowań.


A jak to wygląda od strony formalnej, czy musi Pan prosić o jakieś pozwolenia na umieszczenie akcji w tym miejscu? Jak wygląda Pana relacja i w ogóle reakcja tego karkonoskiego środowiska na Pana powieści?

Jeśli muszę mieć taką zgodę, to przyznam, że do tej pory nic mi o niej nie wiadomo (śmiech). A tak zupełnie na poważnie – rodzina Kaczmarków przyjęła mnie bardzo ciepło przy premierze mojej pierwszej, debiutanckiej powieści i na wieść o tym, że drugi tom ma być o ich schronisku, wydawali się naprawdę zachwyceni. Mama właściciela, pani Maria, jest już po lekturze II tomu i sądząc po tym, jak serdecznie i z honorami przyjęła mnie ostatnio w „Odrodzeniu” na spotkaniu autorskim w trakcie majówki, mogę śmiało powiedzieć, że książka się jej spodobała. Starałem się w końcu pokazać w niej, że „Odrodzenie”, mimo trudnej i momentami mrocznej przeszłości, jest dziś wyjątkowym miejscem na mapie Krainy Ducha Gór. 


A teraz jeszcze chciałam zapytać o tę stronę stylistyczną powieści, bo przyznam, że sama mocno zwracam też na to uwagę, a u Pana i ta część stoi na naprawdę wysokim poziomie! Od zawsze miał Pan dryg do tak pięknego ubierania myśli w słowa, tak lekkie pióro czy jednak jest to wynik wielu godzin ślęczenia przy komputerze i poprawiania zdania po zdaniu?

Ojeju, jak mi miło, że tak odbiera Pani to moje gryzmolenie (śmiech). Myślę, że jest ta moja „sympatia do pióra” na pewno jest czymś trochę wrodzonym, ale to nie jest talent dany z góry ot tak. To przede wszystkim całe dzieciństwo, podczas którego wychowano mnie w wielkiej miłości do czytelnictwa. Rodzice pokazali mi, jak niezwykłą przygodą jest lektura sama w sobie. Więc wydaje mi się, że moje pióro to zbiór kilku rzeczy: szczypta, nazwijmy to, talentu, wiele lat obcowania z różnymi literackimi gatunkami, różnymi autorami, epokami, stylami, a potem także miesiące żmudnej pracy pisarskiej, przy klawiaturze. Były takie zdania, które wypłynęły mi prosto z serca i po ich napisaniu czułem „O, tak ma to wyglądać”. Ale były też takie, które musiałem kilka razy poprawiać, nim uznałem, że brzmią mniej więcej tak, jak myśl czy uczucie, które starałem się oddać. 


A co przyniesie nam tom ostatni, może nam Pan coś zdradzić? 

Na razie zdradzę tylko, że będzie bardzo mroźnie – lawiny, burze śnieżne, zaspy, mgły, zaginięcia, a więc zima u Ducha Gór na całego. Akcja będzie toczyć się w schronisku „Strzecha Akademicka”, a oparłem ją o pewną prawdziwą historię, którą opowiedziała mi jedna z czytelniczek z Jeleniej Góry. Na razie nic więcej powiedzieć nie mogę. 


W poprzednim naszym wywiadzie mówił Pan, że po zakończeniu serii chciałby Pan pozostać w tematach karkonoskich, ale jeszcze bez żadnych konkretnych planów. Czy teraz już coś się zmieniło, czy na razie skupia się Pan na dokończeniu trylogii, a potem zobaczy się co dalej?

Plany już powoli się klarują, mam kilka pomysłów i jeszcze nie wiem, od którego zacznę, ale mogę jasno powiedzieć: zostaję w Karkonoszach. 


Powoli zbliża nam się okres targów książki – zdradzi nam Pan, gdzie będzie można Pana spotkać?

Jeśli chodzi o targi, w przyszłą sobotę, 20 maja o godzinie 11.00 można będzie mnie spotkać w tzw. „strefie autora” na targach książki w Warszawie gdzie będę podpisywał książki, będzie też można ze mną porozmawiać. Jeśli chodzi o pozostałe spotkania – a jest ich w planie naprawdę dużo – zachęcam do zaglądania na blog „Zagubiony w Karkonoszach” na facebooku, gdzie zawsze wrzucam zapowiedzi nadchodzących wydarzeń.


To teraz na koniec jeszcze chwilę o codzienności. Ile w niej miejsca na pracę zawodową (jest Pan stomatologiem, prawda?), a ile na rozwój literacki?

Cóż, czasem nie jest łatwo te zawody „godzić”, ale staram się. One oba dają mi pewien życiowy balans. Jedna noga – stomatologia, druga noga – pisanie. Dzięki tym dwóm „nogom” utrzymuję równowagę i to jest dla mnie super. Dzięki stomatologii mam poczucie spełniania pewnej „lekarskiej misji”, o której marzyłem, mam poczucie finansowego bezpieczeństwa i możliwości rozwijania swoich pasji. Dzięki pisaniu mam pewną „odskocznię” od stresu związanego z zawodem lekarza i nie boję się tak bardzo zawodowego wypalenia, które niestety dotyka wielu osób praktykujących ten piękny, ale też bardzo trudny i wymagający zawód. 


Czy marzy się Panu zostanie pisarzem na pełny etat?

Za paręnaście lat może tak? Ale teraz zdecydowanie nie – stomatologia jest zbyt ciekawym zawodem i poświęciłem na jej naukę tak wiele lat, że byłoby zupełnie nierozsądne teraz z tego zrezygnować.


O książkach, filmach i serialach rozmawialiśmy już trochę ostatnio, to teraz proszę nam zdradzić miejsce marzeń na wyprawę turystyczną? I nie, nie mogą to być Karkonosze! 😊

Alpy! Znam je bardzo słabo i chciałbym to zmienić. 


I na koniec znowu o jedzeniu, ale teraz też z zastrzeżeniem – musi to być potrawa codzienna, którą z przyjemnością raczy się Pan w swoim domu. Będzie to?

Sałatka jarzynowa! Zwłaszcza ta w wykonaniu mojej mamy – to jest coś… Nawet nie wiem, jak to teraz ubrać w słowa. Powiem po prostu: niebo w gębie! Jedno z moich ulubionych dań, które pojawia się zawsze „w drugi dzień świąt”, jak to się zwykło mówić, czy to w Wielkanoc czy w Boże Narodzenie. Jeju, jak dobrze, że ktoś kiedyś wymyślił sałatkę jarzynową, bez niej święta nie byłyby takie same (śmiech). 



Serdecznie dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w karierze pisarskiej!


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz