sierpnia 05, 2023

Kilka pytań do... Michała Wagnera, autora "Mów mi Kolt"

Jaki cel przyświecał Michałowi Wagnerowi przy pisaniu "Mów mi Kolt", skąd wziął się pomysł na awangardowy gabinet milionera Mossakowskiego i jakie miejsca na terenie Gdańska auto chciał uchwycić w swojej powieści, dlaczego Kolt fabularnie wylądował w kolektywie dziennikarzy śledczych, czego brakuje autorowi we współczesnych filmach i co przyniesie tom drugi przygód Kolta?
Zapraszam na rozmowę z autorem!

fot. Anna Kuryłowicz
Michał Wagner notka biograficzna:
Kaszub, od ponad dekady związany z Gdańskiem. Absolwent podyplomowego Studium Kreatywnego Pisania w Collegium Civitas w Warszawie, a także licznych kursów i warsztatów pisarskich oraz scenariopisarskich. Zawodowo i na co dzień spec od wody. Miłośnik amerykańskich komedii z lat osiemdziesiątych, skomplikowanych, acz logicznych intryg kryminalnych oraz egzotycznych podróży na krańce świata. Mów mi Kolt to jego debiut literacki.

Kryminał na talerzu: Całkiem niedawno świętowaliśmy premierę Pana debiutanckiej książki, powieści kryminalnej „Mów mi Kolt”. Jakie to uczucie, kiedy w końcu ta pierwsza książka trafia na rynek, w ręce czytelników? Stres jest? Czy raczej ekscytacja?

Michał Wagner: Przede wszystkim ogromna radość i ciekawość, jak książka zostanie przyjęta przez czytelników. To dziwny moment, bo powieść kilka dni temu ujrzała światło dzienne, ale odbiorcy potrzebują czasu, aby się z nią zapoznać. Czekam z niecierpliwością na ich reakcje! Stresu nie ma, bo nie ma powodów, by był. Od początku wierzyłem i nadal wierzę w moc i urok Kolta.


Od zawsze chciał Pan pisać?

Pisanie zawsze było obecne w moim życiu, ale przeważnie kończyło się na szczeniackich próbach literackich, które lądowały w szufladzie. Kiedy pojawiła się myśl, żeby napisać powieść, okazało się, że nie mam w ręku fachu. Nie znałem warsztatu. Poszedłem więc na pisarskie kursy i studia, a potem zrobiłem to, co od początku było moim celem – napisałem rozrywkową powieść. Taką, którą sam chciałbym przeczytać.


Z tego, co wnioskuję po notce biograficznej, która zamieszczona jest na okładce Pana książki, to Kolt powstał z połączenia Pana pasji – do filmów amerykańskich, komedii i dobrych zagadek kryminalnych. Czy to właśnie z nich wyrósł pomysł na tę historię czy najpierw był pomysł, a później ubarwił go Pan swoimi pasjami?

Sam pomysł na intrygę kryminalną wyrósł z klasycznego kryminału. W tym miejscu powinienem wspomnieć o inspiracjach Dashiellem Hammettem oraz Raymondem Chandlerem. Pewien MacGuffin, związany z nadmorskim restauratorem, to pierwotnie wymysł Hitchcocka. Ale w literaturze też się sprawdza. Kiedy powstał zarys intrygi, trzeba było ustroić go w odpowiednie dekoracje. Humor i lekkość amerykańskich filmów, zwłaszcza komedii sensacyjnych z lat 80 i buddy cop’ów, kręciła mnie od zawsze. Poczułem, że w mojej powieści taki klimat też się sprawdzi.


Długo pracował Pan nad tą książką?

Wyliczyłem, że napisanie powieści „Mów mi Kolt” zajęło mi 355 dni. Nawet wtedy, gdy nie stukałem w klawisze, myślałem o Kolcie. To również forma zaangażowania w tworzenie historii. To ciągłe bycie w procesie.


„Mów mi Kolt” to powieść, która sporą część swojego uroku czerpie z kreacji głównego bohatera, a zarazem narratora powieści, lekkoducha, zagorzałego fana hawajskich koszul. Ile Kolta w Panu albo Panu w Kolcie?

Odruchowo chciałbym zaprzeczyć, że ja to nie Kolt, a Kolt to nie ja, ale nie byłoby to prawdą. Z całą pewnością zarówno on, jak i każda z postaci w książce, jest w pewnym stopniu mną, bo to przecież ja powołałem je do życia. Myślę też, że Kolt jest wszystkim tym, czym ja z pewnością nie jestem i robi to, czego ja nigdy bym nie zrobił. Kiedy zaczynałem pisać powieść z narracją pierwszoosobową z jednokrotnym punktem widzenia, wiedziałem, że od razu wzbudzi to pewne podejrzenia i skojarzenia. Mi w to graj.


Historia powieści skupia się w dużej mierze na rozwiązaniu zagadki śmierci milionera, właściciela fabryki zabawek. Kolt próbuje rozwikłać tę sprawę wraz ze współpracownikami Provocatio i jest taki fragment, w którym w ich towarzystwie odkrywa pewien istotny szczegół zmieniający spojrzenie na sprawę, ale podkreśla, że nie chce tego mówić swoim znajomym. Przez całą resztę lektury zastanawiało mnie dlaczego? Jest nam Pan w stanie to wyjaśnić tak, żeby nie spoilerować historii? 😊

Kolt to samotny wilk, o czym zresztą sam wielokrotnie wspomina.


A właśnie, Provocatio to kolektyw dziennikarzy śledczych. Czym to się różni od redakcji gazety lokalnej?

Przede wszystkim tym, że Provocatio to nie gazeta lokalna. Na terenie Gdańska ze świecą szukać drukowanych, regularnie wydawanych gazet lokalnych. Stworzenie grupy dziennikarzy, którzy sprzedają swoje artykuły innym redakcjom, wydało mi się interesujące. Ten rodzaj działalności rodzi konflikty i daje przestrzeń do nietypowych działań. To swego rodzaju ucieczka ze zwyczajnego świata.


To, że książka biegiem fabuły, żartami (bo i tych jest w niej sporo) nawiązuje do kinematografii to żadna tajemnica, ale mnie część wątków, szczególnie tych dotyczących zachowania postaci, przypominała trochę to, co znamy z komiksów. Czy i te nawiązania było zamierzone? Ma Pan w ogóle jakieś konkretne tytuły filmowe, o których myślał Pan pisząc tę historię?

Nie chciałbym kierować skojarzeń czytelników w jakimś konkretnym kierunku (po cichu liczę, że to ja otrzymam taką informację), ale pisząc tę historię miałem z tyłu głowy kultowe komedie, jak choćby Gliniarza z Beverly Hills, Zabójczą Broń, Bondy z Rogerem Moorem i Seanem Connerym czy Kilera. To raczej niezobowiązujące inspiracje i próba określenia czegoś, czego nie chcę określać. Bo przecież Kolt to Kolt. Brakuje mi we współczesnych filmach szaleństwa, takiego jakie spotkać można było w komediach z lat osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych. Zdaje mi się, że kiedyś bardziej luzowano portki.


Poza komediowo-filmową akcją i postaciami lekko komiksowymi, ważny w powieści jest też Gdańsk, który został opisany bardzo skrupulatnie, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo sama tego miasta dokładnie nie znam. Czy zatem można z książką chodzić po mieście jak z przewodnikiem?

W Gdańsku mieszkam od lat, więc naturalnym było, że to tu rozegra się akcja powieści. Starałem się uchwycić miejsca nieoczywiste, intrygujące, czasem tajemnicze i abstrakcyjne, uciekając od typowych widoków znanych z pocztówek. Bohaterem mojej książki stało się Przymorze. Ze swoimi falowcami, z chmarą czteropiętrowych bloków i Parkiem Reagana. Z widokiem na morze. Oddałem mu głos. Czy moją książkę można potraktować jak przewodnik? Gorąco do tego zapraszam! Zwłaszcza w okresie wakacyjnym warto przejść się po miejscach, w których działa Kolt – poczuć zapach sosen rosnących blisko morza, zanurzyć stopy w chłodnym piasku, podziwiać wille stojące w Górnym Sopocie czy obejrzeć zachód słońca na plaży. Brzmi jak świetny plan na letni dzień!


A jeśli już jesteśmy przy Gdańsku, to jeszcze pogadajmy o architekturze – o domu miliardera, cudzie techniki i architektury. Skąd pomysł na te cudo?

Bezpośrednią inspiracją był prawdziwy gabinet przedsiębiorcy Jana Antonínego Baťa znajdujący się w Zilnie. Jego biuro było znacznie mniejsze, ale sam pomysł na lewitujący pokój – genialny. Współgrał mi z lekko odjechanym klimatem powieści i był ukłonem w stronę szalonych miejscówek z filmów, o których wspominałem wcześniej.


Czy Kolt doczeka się kolejnych przygód?

Kolt powróci. Najprawdopodobniej w przyszłym roku. Zaczynam prace nad drugą częścią. Z tym, że akcja przeniesie się z Gdańska do Sopotu do pewnego tajemniczego kasyna.


To teraz jeszcze trochę pytań ciut bardziej prywatnych. Lubi Pan podróżować, prawda? Zatem jakie jest najbardziej egzotyczne albo robiące największe wrażenie miejsce, jakie Pan odwiedził?

Egzotycznych podróży było wiele. Chiny, Tajlandia, Peru... Gdy tylko czas pozwala, wyjeżdżam. Wybieram miejsca wyjątkowe, nieco spoza szlaku. Te turystyczne, szeroko reklamowane, omijam. Otwieram się na kulturę, ludzi, smaki, przyrodę, dzikość… W maju tego roku odwiedziłem Kostarykę. Natura była przytłaczająca i wszechogarniająca. Soczysta zieleń spływała z potężnych drzew. Kwiaty przypominały jaskrawe dzwony. No i zwierzaki – skorpiony, tarantule, leniwce, krokodyle, gekony i małpy. Nie szukaliśmy ich. One po prostu mieszkały tam, gdzie my. Trzeba było pogodzić się z ich obecnością, zachować ostrożność i zwyczajnie podziwiać. W spokoju.


Największe marzenie podróżnicze?

Marzenia podróżnicze to raczej plany na najbliższe lata. Australia, zachodnie wybrzeże USA i Japonia. Ale jeśli w międzyczasie pojawi się pomysł na inny kierunek, nie będę stawiał oporu.


Jako fan filmów, z pewnością mógłby nam Pan polecić jakiś tytuł wart obejrzenia?

Nie nazwałbym siebie kinomaniakiem. Mam ogromne zaległości jeśli chodzi o świeże produkcje, a i za starymi nie nadążam. Niedawno wybrałem się do kina na nową część przygód Indiany Jonesa. Bawiłem się dobrze, choć granice absurdu i wiarygodności – zwłaszcza w trzecim akcie, zostały rozciągnięte do maksimum. Mimo tego, Kino Nowej Przygody to moje kino.


Jak wygląda Pana biblioteczka, jakich autorów, gatunków znajdziemy w niej najwięcej?

Nie zawsze czytam powieści. Często sięgam po reportaże, książki o nauce, podróżach, matematyce, sztuce. Mam tak, że nie ufam danemu autorowi na tyle, by zawsze do niego wracać. Raczej szukam tego, co mnie ciekawi, co ma intrygujący opis, czasem skusi mnie sama okładka. Daję też szansę debiutantom. Zazwyczaj sięgam po książki papierowe, po e-booki w trakcie podróży i po audiobooki w drodze. Kilka miesięcznie. Moi ulubieni autorzy to zdecydowanie Anthony Horowitz i Steve Cavanagh. Oni potrafią zwieść czytelnika! Aktualnie kończę książkę „Śmierć all-inclusive. Jak Polacy umierają na wakacjach”. Czyta się ją świetnie, jak najlepszy kryminał, ale nieco tabloidowe opisy spraw sprawiają, że mam do niej stosunek ambiwalentny.


I ostatnie, obowiązkowe pytanie na moim kulinarno-kryminalnym blogu – co najbardziej lubi Pan jeść?

Niektórzy żyją, żeby jeść. Ja zdecydowanie jem, żeby żyć. Latem – bób, maliny i fasolkę szparagową. Przez pozostałą część roku nie potrafię żyć bez ziemniaków i mlecznej czekolady. Lubię pasty i pierogi, ale to raczej nic wyjątkowego. Codziennie też towarzyszy mi chińska zielona herbata. Hektolitry chińskiej zielonej herbaty!


Dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w karierze pisarskiej!


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz