Autorka: Marta
Moeglich
Tytuł: Śmierć
i belgijska czekolada
Data premiery: 23.07.2025
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 320
Gatunek: kryminał
cosy crime / powieść obyczajowa
“Śmierć i belgijska czekolada” to
beletrystyczny debiut Marty Moeglich, kryminał cosy crime stylem zbliżony do
powieści obyczajowej, który przenosi czytelnika do niewielkiej belgijskiej
miejscowości Leuven, gdzie od niecałych dwóch lat mieszka sama autorka. Przed
przejściem na kryminalną stronę literatury, ukazało się jednak w Polsce już
kilka książek z jej nazwiskiem na okładce - to poradniki dla młodych mam, w
pomoc którym jest żywo zaangażowana, nie tylko jako autorka tekstów wszelakich,
ale także jako doula. To własne doświadczenia macierzyńskie pchnęły ją do
takiej aktywności, choć teraz wypadałoby zapytać, co sprawiło, że sięgnęła po
kryminał … ;) Marta Moeglich jest bardzo aktywna w sieci, szczególnie na swoim
Instagramie, gdzie dzieli się ciekawostkami swojej twórczości - stąd wiem
między innymi, że tytuł, który teraz miałam okazję czytać, zaczął powstawać
jakiś rok temu, a pomiędzy napisaniem a wydaniem tej powieści, autorka zdążyła
stworzyć już drugą - tak, również w tym podgatunku kryminału.
To miał być zwykły, przyjemny, ciepły
poniedziałek. Po odstawieniu dzieci do szkoły Marta Kuleczka udała się do
swojego ulubionego ogrodu botanicznego w Leuven, by zaczerpnąć powietrza i
pouczyć się niderlandzkiego z aplikacji na swoim telefonie. Niewiele z tego
jednak wyszło - w tropikarium, w sadzawce z żółwiami odkryła trupa! No dobra,
może nie tak całkiem nieżywego, ale jednak to, co przeżyła, to jej - emocje
sięgnęły zenitu, ale mężczyznę udało się uratować. Wystarczy tych wrażeń? Nie
do końca… po powrocie do domu w drzwiach jej własnego (wynajmowanego!) domu zastała
trupa numer dwa. Tym razem jak najbardziej martwego i prawdziwego. I do tego jakiegoś
takiego jakby znajomego? Na pewno nie ona go zabiła, jej mąż też nie (prawda?),
więc kto? I dlaczego właśnie tutaj? Policja na pewno nabierze co do nich
dziwnych podejrzeń, trzeba więc szybko zbadać sprawę po swojemu.
Książka rozpisana jest na 29 rozdziałów i
epilog, każda zmiana dnia tygodnia jest zaznaczona, a cała akcja trwa dosłownie
kilka dni poza epilogiem, który toczy się tydzień później. Każdy rozdział
dzielony jest na krótkie scenki pisane z przede wszystkim z perspektywy Marty
(choć nie tylko) w narracji trzecioosobowej czasu przeszłego, część rozdziałów
zakończona jest wiadomością mailową do jej przyjaciółki Magdy. Styl powieści
jest prosty, skupiony na bohaterkach i ich emocjach, delikatnie podszyty
humorem, choć mimo wszystko czuć w nim debiutantkę - jeszcze czasami dialogi
wychodzą nieco topornie, a i pewne sformułowania brzmią dziwnie (jak choćby
powtarzające się kilka razy “robić pracę” zamiast ją “wykonywać”). Są więc
momenty, gdy płynność lektury zostaje delikatnie zachwiana, nie na tyle jednak,
by z książki nie dało się czerpać niezobowiązującej przyjemności.
“Chwile, w których nie była mamą na pełen etat, bo dzieci znajdowały się w szkole, upływały jej na nudnych obowiązkach domowych. Urozmaicała je słuchaniem podcastów true crime. Szorowanie kabiny prysznicowej nabierało innego znaczenia, gdy towarzyszył mu mniej lub bardziej makabryczny opis zwłok młodej kobiety.”
Bo mimo iż szkieletem powieści jest historia kryminalna,
to tak naprawdę w jej centrum stoją kobiety. Kobiety o różnych charakterach, w
różnym wieku i różnych narodowościach. Dwie, a może i nawet trzy to Polki:
Marta, jej szwagierka Misia i partnerka ofiary Ula, oraz starsza Belgijka,
sąsiadka Kuleczków Thérèse. Postacie męskie pozostają w tle, bo choć każdy z
nich ma jakąś cechę szczególną, która częściowo odpowiedzialna jest za ten
dodatek gatunkowy “cosy”, to jednak tak naprawdę jest ich rola skupia się na
oddziaływaniu na kobiece bohaterki, wywoływaniu w nich reakcji. A każda z nich
oczywiście reaguje różnie…
“Marta pomyślała, że gdyby to ona trafiła do szpitala, z gipsu wystawałaby chropowata pięta i paznokcie z resztką lakieru. Musi z tym zrobić porządek w domu. Natychmiast w głowie usłyszała Misię, która tłumaczy jej, że nic nie musi i obsesyjne dbanie o wygląd przez kobiety to niewola patriarchatu. I nieważne, co inni o niej pomyślą. “Ale jacy inni?” - natychmiast zripostował głos Thérèse. To powinna zmyć ten lakier czy nie?"
Marta, główna bohaterka, powoli zbliża się do
czterdziestki, jest matką dwójki dzieci, która jeszcze niedawno była w Polsce
sławna - prowadziła profil na Instagramie o macierzyństwie, o wychowaniu
dzieci, co jednak zakończyło się jakąś katastrofą. Jaką? Pewne jest jedno - te
zdarzenie mocno na nią wpłynęło, sprawiło, że jej pewność siebie została
zrównana do zera, a jej własne życie stanęło w miejscu zamrożone przez strach.
“Bawiła się w spacerki i naukę języka z aplikacji, odwlekając w nieskończoność moment wzięcia odpowiedzialności za swoje życie.”
Poza tym Marta jest dość kapryśna, dość
dziecinna w chwilach, gdy coś zdarza się jej samej, co sprawia, że z jednej
strony niełatwo ją zrozumieć i lubić, z drugiej jednak ładnie gra z pozostałymi
postaciami, przede wszystkim z Thérèse, której stoickie, mądre podejście, jak i
żyłka detektywistyczna pomagają Marcie posuwać się z tym swoim skomplikowanym
życiem do przodu. Thérèse wydaje się postacią chłodną, ale to twarda babka,
moja ulubiona bohaterka tej książki. No i to ona jest tutaj rodowitą Belgijką,
która na smutki podsuwa czekoladę…
“Mówią teraz, że to źle zajadać emocje, ale nikt mi nie powie, że jeśli mieszkasz w Belgii, nie możesz od czasu do czasu wypić kubka gorącej czekolady (...).”
Ciekawą kreacją jest również Misia, siostra
męża Marty. Misia jest o około dekadę od niej młodsza, więc i prezentuje
całkiem inny stosunek do życia - nie boi się wszystkiego i wszystkich, nie
przejmuje opinią innych jak chorobliwie robi to Marta. I ta postać jednak
skrywa tajemnicę swojego charakteru, mam jednak wrażenie, że w tej książce
jeszcze jej nie odkryliśmy… czy to znak, że druga książka będzie kontynuacją
ich przygód?
“Te Zeciaki to jest utrapienie dla ludzkości. Nie mogą brać przykładu z wiecznie przestraszonych życiem Millenialsów i dać wszystkim spokój?”
Te trzy kobiety zawiązują swego rodzaju
sojusz, razem biorą się za rozwiązanie zagadki kryminalnej…
A ta z początku daje wrażenie pozostawania w
tle, choć przecież zaczynamy od trupa i często zjawia się u Kuleczków policja.
Ale przez sporą część powieści to rozmowy między bohaterkami dominują, ich
postacie przejmują stary i przysłaniają zagadkę kryminalną, która wyraźnie
zaznacza się dopiero pod koniec powieści - i wtedy prowadzona jest naprawdę
dobrze, nieszablonową ścieżką, tak że finał faktycznie zaskakuje, a
równocześnie był możliwy (przynajmniej potencjalnie) do odgadnięcia cały czas.
Mimo zatem pozostawania w tle, sama zagadka kryminalna jest zbudowana solidnie
- nie dominuje, ale mimo to zaskakuje.
“Zachowujesz się, jakbyś miała pięć lat, a nie zbliżała do czterdziestki. Tak wygląda dorosłość. Nigdy nie masz chwili spokoju. Zawsze będzie coś. Często przez nas samych. Takie po prostu jest życie.”
A co z tą czekoladą i Belgią? Są i pełnią
całkiem wyraźną rolę. Autorka skupiła się na tym, by oddać wrażenia, jakie mogą
się wiązać z zaczynaniem życia w nowym miejscu, od początku, z czystą kartą.
Odsłania zarówno plusy, jak i minusy, radości i lęki, które z tak dużą zmianą
się wiążą. Bo choć Belgia jest miłym i przyjaznym krajem, to jednak dla Polek
obcym, szczególnie, gdy nie zna się rodzimego dla Belgów języka. Obcość
zwyczajów, konwenansów, zachowań społecznych wydaje się dodatkowo przerażająca
przez ciągle obecną myśl, że trzeba się pilnować, by nie zrobić przypadkiem
złego wrażenia… To coś, co każdy jest z pewnością w stanie zrozumieć i coś, co
mocno odbija się przynajmniej na części bohaterek.
“Nie wiesz, jak to jest być obcym w nie swoim kraju (...). Ze wszystkimi bardzo miłymi ludźmi, ale stojącymi jednak trochę z boku. Nie wiesz, co możesz, a czego nie. Jakbyś cały czas była na okresie próbnym.”
I tak na ratunek przychodzi czekolada!
Oczywiście w żartobliwym tonie, z mrugnięciem oka do czytelnika. Czekolada
podawana na wiele sposobów - po prostu w tabliczce, czy jako małe, takie na jeden
raz czekoladki, rozpuszczona w mleku podawana na gorąco w kubku, jak i ta
ukryta w ciastkach… To ten przysmak towarzyszy bohaterkom w czasie narad co
zrobić dalej, to on działa stymulująco na szare komórki sprawiają, że kobiety
nagle wpadają na dobre pomysły. Dobrze znamy pozytywny wpływ kakao na mózg, ale
czy za te dobre pomysły nie odpowiada też po prostu otwarte, stymulujące
towarzystwo?
“Matko, ta belgijska czekolada naprawdę robi cuda. Słuchajcie, ja mam pomysł.”
Choć “Śmierć i belgijska czekolada” okazała
się nieco bardziej obyczajową historią niż zakładałam decydując się na lekturę,
to całkiem miło spędziłam czas w jej towarzystwie. Przyznam też, że jako cosy
crime została wydana w odpowiednim czasie - jeśli rozpatrywać ją w tym gatunku,
to jest to odmiana bardzo lekka, doskonale nadająca się na wakacje, lato, kiedy
to wysokie temperatury raczej nie sprzyjają skupieniu - bo przy tej lekturze
nie trzeba, fabuła toczy się tak spokojnie, że niczego się nie przegapi, a
ciekawe miejsce i słodka czekolada dodatkowo podbijają określenie “cosy”.
Zagadka kryminalna raczej w powieści pozostaje w tle, ale jest ciekawie
zbudowana, a kreacje postaci, choć oparte o znane założenia, przekoloryzowania,
które odpowiedzialne są częściowo za lekki humor powieści, dobrze wpisują się w
nastrój całej historii i oddają chyba to, co powinny - pozwalają wyciągnąć
wnioski, które możemy uwzględnić i w swoim życiu, dzięki nim dodać sobie
odwagi. Nie żałuję, że miałam okazję sprawdzić ten debiut i nie żałuję, że
specjalnie do zdjęcia musiałam kupić pudełko czekoladek… ;)
“Zbierz z waszej historii, co ci potrzebne do przetrwania. A resztą zostaw. Pożegnaj to, co było, żeby w swoim czasie mogło rozkwitnąć nowe.”
Moja ocena: 7/10
Recenzja powstała w ramach współpracy z
Wydawnictwem Filia.
Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej)
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz