listopada 25, 2019

"Miasteczko Anterrey. Znamię" Daniel Radziejewski


Tytuł: Miasteczko Anterrey. Znamię
Data premiery: 21.08.2019
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 282

Daniel Rzadziejewski to polski autor, który na swoim koncie ma trzy wydane powieści. Debiutował około roku 2008 powieścią „Metodyk”, w której podejrzewam, że najmocniej korzystał z własnych doświadczeń – co prawda bohater książki ma wiele problemów natury osobistej i nie tylko, ale z autorem wiąże go zawód nauczyciela języka angielskiego. Cztery lata później ukazała się druga powieść pt. „Grzech ojca”, a w tym roku trzecia pt. „Miasteczko Anterrey. Znamię”, która jest połączeniem kryminału z literaturą grozy. Prywatnie autor lubi podróżować, pisać i oczywiście nauczać.  Ostatnia powieść autora to było moje pierwsze spotkanie z jego twórczością. Czy udane?

Akcja „Miasteczka Anterrey. Znamię” opiera się na historii zaginięć trzech osób – 2 tygodnie temu zaginął lubiany ksiądz, chwilę później młody 14letni chłopiec, teraz aptekarka Tatiana. Śledztwo prowadzi Richard Murray wraz z nowym partnerem Stevem Smithem. W tym samym czasie na obrzeżach miasteczka dochodzi do siebie po upadku z klifu znany pisarz grozy. Niestety szybko okazuje się że mężczyzna doznał amnezji, nic nie pamięta, a kobieta, która z nim mieszka zachowuje się podejrzanie oschle i tajemniczo... Czy pisarz wiedział coś, co pomogłoby rozwiązać zagadkę zaginięć? Co te dwie sprawy mają ze sobą wspólnego?

Kompozycyjnie książka podzielona jest na prolog, 17 rozdziałów oraz epilog. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, toczy się trójtorowo – narrator podąża za Richardem, Anthonym oraz Yakshitem, jest wszystkowiedzący, wie co w przyszłości spotka bohaterów.

W powieści najbardziej interesujące wydało mi się samo miasteczko. Leży w jakimś nieokreślonym miejscu na mapie, jest jakby miejscem przejściowym, coś jakby czyśćcem. Zawsze jest tam pochmurno, ludzie są ospali, ale jak już tam trafią, to zostają na stałe. Nikt nigdy nie wyjeżdża z Anterrey, nic złego też nigdy się tam nie dzieje. Aż do teraz, kiedy nieokreślone zło przekroczyło progi miasteczka i tylko Indianin Yakshit widzi to dokładnie.
„To miejsce na pograniczu wymiarów, gdzie moc z zaświatów przenika do naszego życia doczesnego. To miejsce, do którego wkraczają dusze, by zamknąć niedokończone sprawy z poprzedniego wcielenia. To miasto po drugiej stronie życia, ale jeszcze nie w objęciach śmierci.”
Ciekawy jest też temat, który porusza książka pod koniec – nie mogę o nim niestety napisać, bo mogłabym Was naprowadzić na zakończenie. Podkreślę tylko, że zaliczam go na plus.

Ogólnie książka balansuje na pograniczu gatunków – ma w sobie zarówno kryminał jak i elementy literatury grozy, jakieś paranormalne wątki. Autor miał ciekawy pomysł na zbrodnię, niestety z wykonaniem poszło już gorzej.

Teraz pora przejść do wątków, które raczej nie wzbudziły mojego entuzjazmu.
Zacznijmy od stylu pisarza. Coś z nim było nie tak, był chyba trochę nieskładny. Kompletnie nie umiałam się do niego przyzwyczaić, cały czas coś mi nie pasowało, coś nie grało, przez co nie umiałam za bardzo wczuć się w fabułę. Widać, że autor chciał książkę urozmaicić – w fabułę powplatał fragmenty książki Anthony’ego, czasami jakieś rymowane wierszyki. Niestety nie mogę tego zaliczyć na plus, bo nie było to wplecione umiejętnie – często raziły mnie w oczy przeskoki stylów, a wierszyki były raczej śmieszne – moim zdaniem całkowicie niepotrzebne.
Od razu wspomnę też o dialogach – są one dosyć sztuczne i  pełne wykrzykników. W rzeczywistości nikt tak przecież nie mówi. Szkoda, bo może wystarczyło zmienić lekko interpunkcję, a już odbiór mógłby być ciut inny.

Teraz trochę o bohaterach. Fabuła po części opiera się na postaci pisarza, który stracił pamięć. Podobno jest znany, mieszka na uboczu Anterrey w starej leśniczówce, utrzymuje się z pisania książek. Jednak jego zachowanie było dla mnie bardzo nieprawdopodobne już od samego początku powieści. Był za spokojny, za bardzo opanowany jak na człowieka, który budzi się i okazuje się, że nie pamięta niczego. Za mało naciskał na Barbarę, która podobno z nim mieszka, ale nic mu nie chce powiedzieć o nim i o przeszłości. Że nie wspomnę o tym, że co chwilę bez powodu płakał.
Równie dziwna postacią jest śledczy Murray. Kobietę, którą widział raz, już pokochał i nie wyobraża sobie bez niej życia, partnera, z którym rano zaczął pracować, już ochrania przed oskarżeniami i nie wierzy w jego winę. Trochę dziwne, prawda? Szczególnie, że narrator kreuje go na rozsądnego mężczyznę...
No i na końcu Yakshit, Indianin, który rozmawia z duchami, przepowiada przyszłość, widzi przeszłość. Poczynając od jego imienia, poprzez wierszyki, którymi czasami się wypowiada, po dziwne, fantastyczne zjawiska, dziejące się wokół niego. Nie wiem co miała na celu ta postać, może nadanie książce głębszego sensu? Jednak mnie nie przekonała.

Mam ogólnie jeszcze trochę uwag do fabuły, ale nie będę może tu wypisywać wszystkich potknięć autora... Po prostu nie była ona dobrze przemyślana, czasami nielogiczna i nieracjonalna, chwilami zamiast straszna – śmieszna.

Nie pomaga tu też niestety okładka książki – szkoda, że grafika, która jest z tyłu, nie jest z przodu. Jest ładna, może trochę oklepana, ale niesie jakiś przekaz, ma głębię. Ta z przodu jest według mnie po prostu brzydka. Gdyby środek był zadowalający, mogłabym na nią przymknąć oko – tak niestety tylko dokłada do negatywnego odbioru całości.



Ja naprawdę nie lubię krytykować powieści. Zawsze szukam pozytywów, czegoś co podniesie wartość lektury. Tu znalazłam dwa – ciekawy pomysł na miasteczko i na kryminalne śledztwo. I niestety to tyle. Nie przekonał mnie styl, nie przekonali bohaterowie, nie przekonał przebieg fabuły. Bardzo ciężko czytało mi się tę książkę i mimo że raczej staram się doczytywać książki do końca, to gdyby to nie był egzemplarz recenzencki, na pewno odłożyłabym ją niedokończoną. Szkoda, niestety bywa i tak.

Moja ocena: 3/10

Za egzemplarz książki dziękuję autorowi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz