Autor: Sarah
Gailey
Tytuł: Prawie
jak w domu
Tłumaczenie: Robert J. Szmidt
Data premiery: 28.08.2024
Wydawnictwo: Mova
Liczba stron: 384
Gatunek: literatura
grozy
“Prawie jak w domu” to pierwsza powieść Sarah
Gailey, jaka ukazała się w Polsce, jednak nie jest to debiut. Te nazwisko na
rynku amerykańskim znane jest do 2017 roku, kiedy to wydana została duologia
nowelek, a debiut powieściowy miał miejsce dwa lata później. Aktualnie Sarah
Gailey na swoim koncie ma wielokrotne nagrody literackie Hugo, Nebula i Locus,
pisze zarówno literaturę faktu, komiksy, jak i prozę wielu rodzajów:
opowiadania, eseje i powieści z pogranicza kryminału, fantastyki i literatury
grozy. I “Prawie jak w domu” właśnie taka jest…
12 lat. Tyle minęło od czasu, gdy Vera Crowder
po raz ostatni przekroczyła próg domu rodzinnego. Wchodziła wtedy w
pełnoletniość, zaczęła żyje po swojemu - raczej tułaczkę, przemieszczając się z
miejsca na miejsce, do pracy do pracy, w których raz po raz zostawała
rozpoznana. 12 lat. Teraz wróciła na prośbę swojej umierającej matki. Ma zrobić
porządek z domem przed jej śmiercią, tak, by był przygotowany na jej odejście i
nowego właściciela. Vera czasy dzieciństwa i tego, jak ją naznaczyło zostawiła
już za sobą, wiele z tego przepracowała na różnego rodzaju terapiach, a jednak
gdy tylko przekracza próg domu, staje się na powrót małą dziewczynką,
nastoletnią Verą z ciągle jeszcze pełną rodziną. Teraz, co prawda jej ojca dawno
już nie ma, a matka przez lata dom traktowała jako miejsce wycieczek różnych
pasjonatów zbrodni, ale wrażenie tego, co było kiedyś w Verze tkwi bardzo
mocno. W domu jednak panuje naprawdę dziwna atmosfera - matka nie chce z nią
nawet rozmawiać, w budynku czuć chłód i mrok, który nasila się każdej nocy…
Mrok tak gęsty, że wręcz nienaturalny. A może tylko jej się wydaje? Co skrywa
się w tym domu? Czy tylko wspomnienia przeszłości?
“Przyjechała do domu gnana nadzieją, ale nie przekroczy jego progu, dopóki się z niej nie otrząśnie. Nie mogła tam wejść obarczona takim brzemieniem.”
Książka składa się z 37 rozdziałów pisanych w
narracji trzecioosobowej, które naprzemiennie opowiadają o tym, co teraz i o
tym, co działo się, kiedy nastoletnia Vera żyła jeszcze ciągle w pełnej
rodzinie. Rozdziały z teraz pisane są w czasie przeszłym, rozdziały z
przeszłości w teraźniejszym. Narrator historię snuje z perspektywy Very, bardzo
uważnie przyglądając się temu, co czuje. Styl powieści jest spokojny, skupiony
na opisach otoczenia i emocjach, dialogów nie ma tu specjalnie dużo, choć jak
są, to wypadają bardzo realistycznie. Całość utrzymana jest w atmosferze nieco
melancholijnej, wspomnień naznaczonych upływem czasu.
Verę poznajemy w dwóch odsłonach - jako
kobietę dorosłą oraz jako dziecko, choć tak naprawdę to ta druga kreacja
przeważa dlatego, że miejsce wymusza na niej zmianę zachowania. Teraz jest dorosła,
wie, jak powinna się zachowywać, jednak zdecydowanie częściej lęki z
dzieciństwa biorą nad nią górę - musi walczyć z chęcią schowania się w szafie
czy strachem przed potworem spod łóżka. To bardzo trafne odwzorowanie
psychologiczne człowieka dorosłego wchodzącego w swoim życiu w różne role - a
rolą Very w tym domu było bycie córką. Jej kreacja jako nastolatki odsłania
przed nami dużo więcej. Obserwujemy jej relacje z rodzicami - matką, która
nigdy nie przejawiała ciepłych uczuć, i ojcem, który był najlepszym rodzicem,
jakiego mogła sobie wymarzyć. Oczywiście do czasu, gdy nie został aresztowany,
a cały świat jego i jego rodziny nie znienawidził… I tak oczami Very
obserwujemy czułe oblicze człowieka, którego cały świat uważa za potwora. Vera
dorosła za nim tęskni, szuka potwierdzenia tego, że faktycznie jej wspomnienia
z dzieciństwa, to nie tylko wytwór wyobraźni, że ojciec faktycznie był dla niej
dobry.
“Do tej pory chodziło o usunięcie dowodów, że jej matka tu żyła i zmarła. Teraz było to coś więcej. Teraz zajmie się szukaniem dowodów mówiących o tym, że kiedyś mieszkała w tym domu także miłość.”
W całej tej historii czuje się dziwne
napięcie, dziwne mrowienie. To trochę klimat starych nawiedzonych domów - coś
się czai w mroku, jednak w tej powieści ta atmosfera jest bardzo subtelna,
przynajmniej przez większą część lektury, bo jednak pod koniec klimat mocno się
zmienia i faktycznie wchodzi już w typową scenę gatunkową. Sama jednak wolę to,
co czujemy wcześniej, ten niepokój - ciemny dom, duszna atmosfera braku
jakichkolwiek emocji pomiędzy umierającą matką a Verą, ta oschłość w domu i
wrogość na zewnątrz. Sytuacje, które budzą lęk, ale na tyle rozmazany, że można
go sobie racjonalnie wytłumaczyć. Dostajemy tu świetny kontrast pomiędzy tym
niepokojem, a rozdziałami z przeszłości, które jednak głównie wydają się
szczęśliwe - ale w nich też czegoś szukamy, bo czy na pewno żyjąc w tym samym
domu matka i córka mogły nie wiedzieć, co robi ojciec i mąż? Świetnie budowane
napięcie utrzymuje się prawie do końcu - jak wspomniałam, finał wyraźnie
wskazuje, że jednak jest to fantastyka, literatury grozy, więc trochę te
napięcie się wtedy rozmywa - może fani gatunku odbiorą to inaczej, ja jednak
preferowałabym te uczucie zacierania granicy między racjonalnością a fantastyką
do samego końca.
“Mieszka w dobrze wyciszonym domu, który absorbuje wszystkie hałasy, ukrywa światło i dotrzymuje tajemnic.”
Akcja powieści prowadzona jest bardzo
spokojnie, to na tej niewiadomej, na tym uczuciu niepokoju opiera się cały urok
tej powieści. Ważne jednak są też tematy, jaki poprzez tę historię Sarah Gailey
porusza. Przede wszystkim dom. Czym jest tak naprawdę? To nie tylko budynek,
nawet jeśli wybudowany własnymi rękoma. To ludzie, to wspomnienia, to
wydarzenia, którymi nasączają się ściany budynku. To miejsce nierozerwalnie z
nami związane, czy tego chcemy, czy nie, coś, co siedzi w nas samych. Ale czy
dom chłonie wszystko? Nawet to, o czym sami nie wiemy?
“Bo ten tom nie jest tylko budynkiem. To nie tylko gwoździe, tynk i szwankujące przewody. To dom zrobiony z ludzi, którzy w nim mieszkali - i umarli.”
No właśnie, bo tu pojawia się pytanie o
poznanie drugiego człowieka. Vera z matką żyły pod jednym dachem z mężczyzną,
który został okrzyknięty potworem. Jednak dla Very to był po prostu kochający
ojciec. Czy taki rozdźwięk jest możliwy? Czy mimo tej pozornej dobroci jednak
te zło, które w nim siedziało, w jakiś sposób było widoczne, a może więcej -
przesączało się na zewnątrz? Z uwagą obserwujemy wspomnienia bohaterki próbując
wyłapać właśnie takie momenty…
“Czy jedno możliwe jest bez drugiego? Wydaje mi się, że musisz poznać kogoś bardzo dobrze, by go prawdziwie pokochać, i musisz kogoś dobrze pokochać, by go naprawdę znienawidzić. Taką prostą nienawiść zostawiamy dla obcych. (...) Ale tę silną, prawdziwą nienawiść zachowujemy dla tych, których najlepiej znamy.”
Mamy dom, mamy kochającego rodzica, nic więc
dziwnego, że i temat poczucia bezpieczeństwa się pojawia. Dla dziecka to coś
kluczowego, coś, co Vera odczuwała tylko z ojcem - to jego silne ręce chroniły
ją przed złem, ratowały z opresji. Czy więc bezpieczeństwo nierozerwalnie
związane jest z miłością? Czy to znaczy, że matka Very nie kochała? Widzimy ich
chłodne stosunki i próbujemy dojść do tego, dlaczego właśnie takie były… Tego
nie zdradzę, ale wyjaśnienie jest dosyć szokujące, zastanawiające.
“Obserwacja to jedyny sposób nauki (...).”
“Prawie jak w domu” okazała się prozą bardzo
klimatyczną, nieco melancholijną, choć przecież temat wyjściowy - córki potwora
- jest obarczony trudnymi emocjami. A jednak Gailey uchwyca te dziecięce
emocje, z którymi pewnie każdy z nas na jakimś poziomie może się identyfikować
- potwory mieszkające pod łóżkiem, pierwsze pocałunki czy powroty do miejsca, w
którym czuliśmy się bezpiecznie. Dla Very dorosłej te miejsce jest nieco bardziej
skomplikowane - obarczone nie tylko przyjemnymi wspomnienia, ale też tym, co
działo się, gdy prawdę poznał świat. I na tych psychologicznych aspektach
związanych z domem, dzieciństwem, bezpieczeństwem i nauką świata się skupiamy.
Ale też gdzieś po kątach czuć te ukrywające się zło, ten mrok… Który wychodzi
wyraźnie na wierzch pod koniec historii jednoznacznie kategoryzując książkę w
rejonach fantastyki. Może gdybym od początku miała świadomość, że zakończenie
będzie bardzo metaforyczne, to nie czułabym tej nutki zawodu? Spróbujcie! Nawet
dla samego klimatu tej niepewności, niejasności warto 😊
Moja ocena: 7/10
Recenzja powstała w ramach współpracy z
Wydawnictwem Mova.
Dostępna jest też w abonamencie
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz