Autorka: Małgorzata
Węglarz
Tytuł: Sznurki
starej marionetki
Data premiery: 02.07.2025
Wydawnictwo: Pascal
Liczba stron: 400
Gatunek: powieść
gotycka / kryminalna
Wygląda na to, że Małgorzata Węglarz znalazła
sobie ciekawą niszę na polskim rynku książki do zapełnienia - mianowicie swoje
powieści stylizuje na styl gotycki, inspirowany przede wszystkim mroczną stroną
twórczości Edgara Allana Poe, którego sama jest ogromną fanką. Debiutowała już
w roku 2013 książką “Posiadłość”, która wraz z jej kontynuacją z roku 2016 pt. „Rodu
wyklętych” wydana została pod pseudonimem Maggie Moon. Nic dziwnego, że aktorka
przybrała angielskie nazwisko - to właśnie w XIX-wiecznej Anglii najczęściej
osadza akcję swoich powieści. O tych dwóch tytułach jednak słyszało niewielu,
dopiero wracając z reportażem podpisanym swoim własnym nazwiskiem „Wszystko, co
powinieneś wiedzieć, zanim umrzesz” w 2021 roku autorka przyciągnęła większą
uwagę. Nic dziwnego, jako jedna z pierwszych na naszym rynku zainteresowała się
tematyką … funeralną. Aktualnie na koncie książek non-fiction ma cztery tytuły
oraz trzy powieści beletrystyczne wydane pod swoim prawdziwym nazwiskiem. A
“Sznurki starej marionetki” są najnowszym z nich, choć jak można wnioskować z
posłowia autorki, jest to książka, która chyba swoje w przysłowiowej szufladzie
odczekała…
Lato 1847 rok, Anglia, niewielka wioska Cross
Meadows, której centralnym punktem jest duży, pełen grobowców cmentarz.
Pracujących tam grabarzy traktuje się z dziwną czcią, zresztą bardzo łatwo ich
na ulicy rozpoznać - każdy z nich ma na ręku przepasaną białą chustę, która
jest znakiem przynależności i podległości naczelnikowi cmentarza. Całe
miasteczko podporządkowane jest swego rodzaju kultowi śmierci, wśród mieszkańców
krążą dziwne legendy i przesądy, a jest wśród nich i ten o zmarłym już światowym
mistrzu marionetek, Philipie von Gardner, który podobno przeklął całą wioskę…
Mimo że od jego śmierci minęło już wiele lat, legenda jest ciągle żywa,
przypomina o niej też ciągły widok jego córki Emmy, która nadal zamieszkuje ich
wielki, pusty dom. Do czasu aż wraca jej brat, Henry, skrzypek światowej sławy,
który teraz obiecuje jej nadrobić stracony czas. Ale zainteresowanie jego osobą
mieszkańców miasteczka jednak odciąga jego uwagę od żądnej uwagi siostry. Do
czasu aż ktoś ginie, a na lustrze, które widzą wszyscy, pojawia się krwawe
ostrzeżenie…
W tym czasie obcokrajowiec Renè zostaje
odprawiony z lokalnego zakładu, w którym zajmował się fotografią pośmiertną. I
pasował do tej roli jak nikt inny - sam swoim wyglądem i chłodnym charakterem
bardziej wpasowuje się w towarzystwo zmarłych niż żywych. Pilnie, coraz pilniej
musi znaleźć nową pracę, postanawia w końcu, że skorzysta z propozycji
współpracowniczki zakładu i zwróci się z prośbą do naczelnika cmentarza... Czy
na pewno jest to dobra decyzja?
“Śmierć to zysk. Nic ponadto. Po co marnować produkt, na który jest popyt.”
Książka rozpisana jest na prolog, 30
rozdziałów i epilog. Prolog z epilogiem tworzą ładną klamrę, sprawiają, że cała
historia opisana pomiędzy nimi jest swego rodzaju wyznaniem starszego pana na
łożu śmierci. Rozdziały numerowane są liczbami rzymskimi, a każdy z nich
dzielony jest na krótsze scenki pisane z kilku różnych perspektyw mieszkańców
miasteczka: przede wszystkim rodzeństwa von Gardnerów i Renè’a, które
przeplatane są innymi postaciami wymieszanymi z ofiarami nieujawnionego zabójcy
- od czasu do czasu i fragmenty pisane jego oczami zamykają kolejne rozdziały.
Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego we wszystkich
przypadkach prócz fragmentów mordercy, który swoją opowieść snuje w pierwszej
osobie czasu teraźniejszego - te wątki pisane są kursywą, więc łatwo odróżnić
je od pozostałej narracji. Styl powieści stylizowany jest na język dawny,
pojawia się nazewnictwo, którego się już współcześnie nie używa (brzmi jednak
znajomo, są to wyrazy, które czytelnik mających choć trochę styczności z
powieściami historycznymi osadzonych w XIX wieku na pewno zna), a w dialogach
czuć dystans, jaki wtedy osoby o wyższym klasowo urodzeniu lub takich
aspiracjach między sobą tworzyły, czuć go także w rozmowach ze służbą. Mimo
tych stylizacji książkę czyta się nieźle, są jednak też i potknięcia - na
przykład autorka oczami narratora przywiązuje bardzo dużą wagę do wyglądu
postaci, szczególnie dużą w podkreślaniu kolorów włosów i oczu - nie dość, że
bardzo często się one powtarzają (szczególnie w pierwszej połowie), przez co
czytelnik czuje się traktowany raczej pobłażliwie, to w większości przypadków
wydają się po prostu niepotrzebne. Prawdopodobnie jest to nawiązanie do
specyficznego stylu powieści gotyckich, mimo to jednak dla współczesnego
czytelnika może wydać się to przesadzone.
“Myślałem, że odczytując prawdę, poczuję ulgę. Ale prawda ma to do siebie, że rozczarowuje.”
Sam start w opowieść również do łatwych nie
należy. Już w pierwszych rozdziałach pojawia się bardzo dużo postaci, a przez
starodawne, obco brzmiące nazwiska, zaczynają się ze sobą mieszać, przez
niewielki nacisk na psychologię czytelnikowi trudno jest połapać się kto ma
jakie cechy, kto jakie pełni funkcje i kim w miasteczku jest. Z początku też
wydaje się, że przynajmniej część postaci poznajemy niepotrzebnie,
niepotrzebnie nasza uwaga jest rozdzielana na aż tyle różnych historii. Po
pewnym czasie (w moim przypadku od połowy książki) historia zaczyna się
układać, liczba postaci nieznacznie się zmniejsza i czytelnik w końcu łapie
rytm. I wtedy faktycznie można się wczuć w opowieść całym sobą.
“W tym mieście wiara w przesądy jest traktowana na równi z wiarą w Boga.”
Klimat małej angielskiej, opartej na czci
zmarłych wioski, jest wyraźnie odczuwalny. Autorka osadziła akcję w dwóch
kluczowych miejscach - na cmentarzu i w starej, dużej rezydencji von Gardnerów,
z której nocą dochodzą dziwne odgłosy podsycające ciągle żywą legendę mistrza
marionetek. Obydwa miejsca są mroczne, duszne, niepokojące, czuć w nich klimat
niepewności, niejasności, grozy, co doskonale wpisuje się w gotycki klimat
opowieści. Akcja rozpisana jest na długi okres czasu, jeśli dobrze liczę to od
pierwszego do ostatniego rozdziału mijają ponad dwa lata.
W tym czasie poznajemy też głównych bohaterów,
obserwujemy zachodzące w nich zmiany. Zaskakująco, najbardziej zrozumiałą
postacią okazuje się Renè, mężczyzna smutny, preferujący ciche towarzystwo
zmarłych niż żywych. Poprzez upływ historii powoli odkrywamy powody jego utknięcia,
choć i tu tajemnica tak naprawdę dla czytelnika szybko staje się jasna - w tym
wypadku jednak nie odbiera to przyjemności ze śledzenia przemiany bohatera,
który raz zmuszany jest do czynów, które wydają się sprzeczne z jego sumieniem,
by za chwilę zacząć budować więzi jednak ze światem żywych, nie martwych.
Poza nim główne role przypadają rodzeństwu von
Gardnerów, ci jednak nie są już oddani tak wyraźnie pod kątem psychologicznym.
Jasne jest, że i oni mają trudne wydarzenia zamknięte w przeszłości, od których
uwolnić się nie potrafią, dziwna wydaje się też relacja, jaką tworzą między
sobą. Ich charaktery nie są poddane psychologicznej analizie, ale wystarczające
na tyle, by czytelnik ostatecznie zrozumiał motywy ich zachowania.
“Świat zmarłych to jedyny, jaki rozumiem. W duchy można wierzyć lub nie. Do niczego nie trzeba się przyznawać. Z ludźmi nie jest tak łatwo.”
Oczywiście wszystkie kreacje postaci są
rysowane lekko przesadzoną, mocną, czasem nawet i makabryczną kreską - jest to
jednak kolejna charakterystyczna cecha powieści gotyckiej, co autorka udanie
naśladuje.
Muszę jednak podkreślić, że sama intryga
kryminalna przez większą część lektury pozostaje w tle. Z początku pojawia się
kilka fragmentów oczami mordercy, co pobudza kryminalną ciekawość czytelnika,
szybko jednak uwaga przekierowana zostaje raczej na wątki obyczajowe, które
dominują nad całością. Dopiero znowu pod koniec wracamy do wyraźniejszej
obecności kryminału, który prowadzi do satysfakcjonującego i całkiem solidnie
filmowego finału. Tempo akcji zatem nie jest szybkie, ale tajemnice postaci i
zbrodni pozostają w pamięci czytelnika na tyle wyraźnie, by ciekawość
rozwiązania była delikatnie wyczuwalna przez znaczącą część lektury.
Nad opowieścią, a przynajmniej jej sporą
częścią (bo nie czuć tego na początku) roztacza się wspomniany gotycki klimat.
Zarówno relacje, w które postacie się wplątują, jak i kolejne opisywane sceny
są mroczne, czasem wręcz makabryczne. Postacie posuwają się do różnych
zachowań, podejmują decyzje, poddają się namiętności, które nieraz budzą naszą
odrazę i sprzeciw. Tu znowu wydaje mi się, że balans został trochę zachwiany,
niektóre sceny przekroczyły tę granicą pomiędzy gotyckim klimatem a rysem
karykaturalnym, ale inne realizowane są dobrze, faktycznie wprowadzają pożądany
w takiej powieści klimat.
“Martwych kocha się mocniej.”
“Sznurki starej marionetki” to nie powieść
idealna, ma kilka znaczących wad, które momentami utrudniają właściwy odbiór
lektury. Jednak przede wszystkim widać w niej pomysł autorki, który na
współczesnym rynku na pewno trzeba zaliczyć jako coś niespotykanego, coś
świeżego, mimo że przecież nawiązującego do powieści sprzed wieków. Ale to się
sprawdza, stylizacja jest dobra, i to na tyle, że nie przeszkadzało mi, że
polska autorka ot tak, osadziła sobie akcję w obcobrzmiących miejscach i z obcojęzycznymi
imionami i nazwiskami postaci - a często mam z tym problem. Widać też, że autorka
bardzo dobrze czuje się w tym gotyckim klimacie, jest w stanie oddać go tak, by
i czytelnik poczuł jego ciężar. Negatywne aspekty tej powieści, na które
zwróciłam uwagę, w przyszłości jak najbardziej mogą zostać wygładzone,
wystarczy włożyć w warsztat i korektę nieco więcej pracy i wyczucia. Przyznam,
że udało się autorce zainteresować mnie swoją twórczością, zatem patrzę z
nadzieją w jej literacką przyszłość - coś mi mówi, że może stworzyć coś
naprawdę, naprawdę klimatycznego, coś co przełoży stare zasady powieści
gotyckiej na współczesne czytelnicze standardy.
Moja ocena: 6,5/10
Recenzja powstała w ramach współpracy z
Wydawnictwem Pascal.
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz