lipca 20, 2022

Kilka pytań do... Marty Matyszczak, autorki cyklu "Kryminałów pod psem" - rozmowa III

Jakie miejsca w Sopocie poleca Marta Matyszczak, w jaki sposób przy pisaniu "Sopotu w trzech aktach" podniosła sobie poprzeczkę, z tworzenia której części fabuły czerpie sadystyczną radość, jak dużo prawdziwego Chorzowa ma odzwierciedlenie w powieści i jak wyglądają najbliższe pisarskie plany autorki?
Zapraszam na rozmowę!

Marta Matyszczak notka biograficzna:
Chorzowianka z urodzenia, dziennikarka z wykształcenia, pasjonatka kryminałów z wyboru. Autorka dwóch komediowych serii: KRYMINAŁ POD PSEM i KRYMINAŁ Z PAZUREM. Nauczycielka kreatywnego pisania. Prowadzi Kawiarenkę Kryminalną - portal poświęcony literaturze gatunkowej. Pisze scenariusze kryminalnych fars teatralnych. Kocha zwierzęta i podróże, szczególnie tropem powieściowych bohaterów.


Kryminał na talerzu: Po raz pierwszy od Pani debiutu w serii Kryminałów pod psem mieliśmy przerwę – w tym czasie pokusiła się Pani o dwa tomy Kryminałów z pazurem, gdzie jedną z głównych bohaterek jest kotka Burbur. Teraz, po półtora roku wracamy do tematów pieskich – jak się Pani z tym czuje? Jak to jest powrócić do tej serii po pierwszej takiej przerwie? 

Marta Matyszczak: To jak ponowne spotkanie ze starymi, dobrymi przyjaciółmi. Przez te pięć lat, odkąd czytelnicy mogą na księgarskich półkach znaleźć KRYMINAŁY POD PSEM, zdążyłam się zżyć z Szymonem Solańskim, Różą Kwiatkowską i Guciem. Wymyślanie każdej kryminalnej afery, w którą ich pakuję, jest dla mnie przyjemnością. Mam nadzieję, że także ta opisana w „Sopocie w trzech aktach” przypadnie czytelnikom do gustu.


W swojej recenzji „Sopotu w trzech aktach” zauważyłam, że podczas czytania powieści czułam, że miała Pani dużo frajdy z pisania, mam nadzieję, że mój nos czytelniczy mnie nie pomylił? 😉

Bardzo dziękuję, że poświęciła Pani czas na lekturę. A nos Pani nie zawiódł! Uwielbiam każdą z literackich płaszczyzn, jakie tworzę w moich opowieściach. Ta historyczna, opisana w wątku retro, to radość odkrywania historii danego miejsca. W najnowszej książce, zamiast przenieść akcję w jedno dziesięciolecie – jak to do tej pory u mnie bywało – potraktowałam temat przekrojowo i osadziłam opowieść w Sopocie już od XIX wieku aż do współczesności. Oprócz kilkukrotnych odwiedzin w mieście, kupiłam i przeczytałam też wszystkie dostępne w muzeum Sopotu publikacje na temat historii tego miejsca. To było fascynujące! I bardzo przydatne dla kryminalnej intrygi. A do tego zawsze czerpię sadystyczną radość z wpakowywania Róży Kwiatkowskiej (a tfu, Solańskiej!) w kolejne absurdalne tarapaty. Niestety muszę przyznać, że część z nich ma swoje źródło w moich własnych dziwnych – dla postronnych obserwatorów zapewne zabawnych – przygodach.


Długo pisała Pani „Sopot w trzech aktach”?

Jak zwykle pół roku. Wydaję dwie książki rocznie i czas mam skrupulatnie podzielony na zrobienie researchu, stworzenie planu powieści, napisanie jej, a potem wielokrotne redagowanie. Ten system, jaki wypracowaliśmy z Wydawnictwem Dolnośląskim, doskonale się sprawdza już od lat.


Tym razem bawi się Pani trochę formą powieści, najmocniej rzuca się w oczy podział na dwa prologi i dwa epilogi, ale takich smaczków jest dużo więcej. Skąd pomysł na taką budowę tego tomu?

W większości KRYMINAŁÓW POD PSEM przeplatają się dwa wątki: ten dotyczący współczesnego śledztwa, i ten retro. I tym razem jest podobnie. Zawsze forma powieści jest dla mnie bardzo ważna, obmyślam ją, zanim zasiądę do pisania. Przy „Sopocie w trzech aktach” rzeczywiście podniosłam sobie poprzeczkę (co zresztą staram się robić za każdym razem, żeby się rozwijać i też zaskakiwać czytelnika), rozszerzając ramy czasowe historii z przeszłości. Sopot to niezwykle ciekawe – także pod względem historycznym – miasto. Chciałam więc jak najwięcej o nim opowiedzieć. W weryfikacji historycznych detali wspomógł mnie pan Łukasz Darski – profesjonalny przewodnik po Sopocie, udzielając mi konsultacji merytorycznych.


Na Pani profilu w mediach społecznościowych widziałam, że testowała Pani też wszystkie nadmorskie aktywności jakim oddawała się Róża. Był hamak, było paddle board, hulajnoga też? Mam nadzieję jednak, że obyło się bez znalezienia trupa? 😉

Do jazdy na elektrycznej hulajnodze nikt i nic mnie nie zmusi! Jestem sobie w stanie wyobrazić, jakie mogą być tego konsekwencje w przypadku takich osobniczek jak Róża Solańska bądź ja sama... Natomiast rzeczywiście próbowałam paddle boardingu – opis wyczynów Róży w tym względzie w zasadzie pokrywa się z moimi, prócz oczywiście trupa. Na takowego się nie natknęłam na szczęście. Chciałam też zaznaczyć, że choć również wzorem mojej bohaterki władowałam się na hamak na sopockiej plaży, to w moim przypadku konsekwencje nie były tak tragiczne! 


Ach! Nie mogę też nie spytać o grajka nadmorskiego, który zamiast zwyczajowo wystawić futerał na pieniążki od tłumu, wystawił kartkę z numerem do przelewu blikiem… Rzeczywistość czy fantazja pisarki? 😊

Jak najbardziej sopocka rzeczywistość. Można znaleźć opisanego przeze mnie muzyka w mediach społecznościowych, gra w różnych miastach, a ja miałam okazję natknąć się na niego w Sopocie. Co wieczór chodziliśmy go posłuchać. Również z życia wzięta jest scena, w której pewien cwaniak zabrał się za zbieranie datków wśród widowni wspomnianego muzyka, został przezeń zauważony i głośno upomniany za doczepianie się do nieswojego sukcesu. 


To jeszcze co do tematu fikcja vs. rzeczywistość, bo chyba o to jeszcze Pani nie pytałam: czy miejscówki z Chorzowa, w którym bohaterowie na co dzień mieszkają, takie jak np. Albion Pub czy Olimp istnieją naprawdę? Jak dużo prawdziwego Chorzowa ma odzwierciedlenie w powieści?

Wszystkie te miejsca istnieją albo istniały, czasem tylko pod inną nazwą. Na przykład Albion Pub w rzeczywistości był London Pubem – klimatycznym barem, do którego przez lata chodziłam. Potem został zamieniony na „Luksusowy Kebab” – co zostało odnotowane w „Sopocie w trzech aktach” i z czego najbardziej cieszy się oczywiście Gucio, wielbiciel mięsiw wszelakich. Natomiast niedawno miejscówka ta całkowicie zniknęła z gastronomicznej mapy miasta, mieszając mi w moich literackich szykach. Olimp zaś to bar, który tak samo się nazywa i istnieje na ulicy Stabika w Chorzowie. Teatr Uciecha to naturalnie Teatr Rozrywki. Przychodnia Psia Kostka, do której prowadzany jest Gucio, to prawdziwa klinika weterynaryjna, która mieści się na ulicy Żołnierzy Września, a doktor Dłutko to rzeczywisty prowadzący ją psi lekarz (jak mawia Gucio), choć nazywa się mniej groźnie. Zapraszam do Chorzowa na wycieczkę tropem mojej ekipy! 


Dobrze, to teraz wróćmy do tematów poważniejszych. Tym razem część intrygi kryminalnej osadzona jest w Sopocie w czasie II wojny światowej. Dlaczego właśnie na ten czas się Pani zdecydowała? Co było inspiracją do powstania tej historii?

Wspomniane przeze mnie lektury. W jednej z nich znalazłam wzmiankę o tym, że do czasów wojennych w Sopocie żyli sobie spokojnie przedstawiciele różnych narodowości, byli sąsiadami, przyjaźnili się ze sobą, nikt nikomu nie wadził. A potem przyszła II wojna światowa i polityka przez duże P namieszała w życiu zwykłych ludzi. Najpierw zniknęli z miasta Żydzi i Polacy, potem wrócili Polacy (niekoniecznie ci sami), ale zniknęli Niemcy. Niektórzy nigdy już nie mieli zobaczyć swoich przyjaciół. Wielu utraciło nie tylko cały dobytek, ale i bliskich sobie ludzi. O ile w ogóle przeżyło. Tak narodził się pomysł na postacie czterech sopockich przyjaciółek: Polki, Kaszubki, Żydówki i Niemki.

 
Duży research na ten temat Pani przeprowadzała? W posłowiu wypisała Pani kilka książek, z których Pani korzystała, czy właśnie to one były tym podstawowym źródłem dostarczania informacji?

Czerpałam informacje o Sopocie z trzech rodzajów źródeł: po pierwsze, ze spacerów po mieście, po drugie, z wymienionych lektur, a po trzecie, z wiedzy pana Łukasza Darskiego, któremu jestem bardzo wdzięczna za merytoryczną pomoc. To zawsze jest tak, że w trakcie researchu zdobywam o wiele więcej informacji niż te, które potem wprost wykorzystuję w książce. Jednak dzięki temu przesiąkam klimatem danego miejsca i z większą swobodą mogę o nim pisać. Tym razem poznałam na przykład wiele ciekawych, ale i zabawnych anegdot na temat ludzi teatru i filmu, plastyków czy muzyków, którzy zjawiali się w Sopocie. Samo czytanie o tym było świetną zabawą. W „Sopocie w trzech aktach” pierwsze skrzypce w kwestii różnej maści awantur dałam jednak Solańskiemu, Róży i Guciowi...


Skoro już jesteśmy przy Sopocie, to zwróćmy się jeszcze do współczesności. Jakieś specjalne, ciekawe, ale nie mocno turystyczne miejsce może nam Pani polecić? Coś warte zobaczenia, odwiedzenia przy okazji wizyty w Sopocie?

Polecam omijać Monciak (przez niektórych zwany zamiast Monte Cassino, Monte Lansino...) i zgubić się w tych wszystkich uliczkach, przy których stoją przepiękne kamienice. Wystarczy zadrzeć głowę i można podziwiać architektoniczne, niezwykle klimatyczne cuda. Obowiązkowe są też spacery brzegiem morza w kierunku Gdyni Orłowa (aż do mola – z darmowym wstępem!) i w drugą stronę do Gdańska Brzeźna (także do mola, na które można sobie wchodzić do woli). A jeżeli ktoś wybiera się do Sopotu z psem, to w sezonie na plażę może z nim wejść jedynie od strony Kamiennego Potoku – Gacek – pies z gruntu śląski i chorzowski – podczas naszej wizyty był oszołomiony koncepcją plaży i morza. 😉


O okładkach serii już nieraz gadałyśmy, są naprawdę rewelacyjne! Odpowiada za nie Ilona Gostyńska-Rymkiewicz, a Pani ostatnio przy okazji premier kolejnych tomów pyta czytelników, która jest tą najlepszą z najlepszych. Którą wybierają czytelnicy, a którą Pani?

W zasadzie nie podliczam głosów w tych ankietach. Jednak wiele osób twierdzi, że podobają im się wszystkie okładki, a wybór najładniejszej jest po prostu niemożliwy. I ja się przychylę do tej opinii!
 

To teraz trochę o planach na przyszłość, bo jako że pisze Pani teraz dwie serie, to są na pewno bardziej skomplikowane niż wcześniej. Czego i kiedy możemy się teraz spodziewać, na co mamy czekać? 😊

Zimą przyszłego roku pojawi się kolejny tom przygód Gucia. Dokąd bohaterowie się wybiorą, dowie się każdy, kto przeczyta „Sopot w trzech aktach”, bo jak zwykle zamieściłam pod koniec książki wskazówkę w tym względzie. Za to latem 2023 można liczyć na powrót pewnej znanej mazurskiej pamiętnikarki imieniem Burbur...


To na koniec, jak już to nam chyba weszło do zwyczaju, trochę popytam o Pani ostatnie prywatne odkrycia. Były w ostatnim czasie jakieś książki, które Pani czytała, które są naprawdę, naprawdę dobre, takie perełki warte polecenia?

Z polskich kryminałów polecam „Czerwone jezioro” Julii Łapińskiej – znakomity debiut. Jestem pewna, że autorka namiesza jeszcze na naszym kryminalno-literackim rynku. Czytałam też znakomitą powieść „Wszyscy umarli” Anny Rozenberg – to propozycja dla tych, którzy lubią kryminały z tak zwaną zagadką zamkniętego pokoju, a do tego chcą się dowiedzieć z literatury gatunkowej czegoś więcej, poznać głębiej opisywany przez autorkę świat. Mam też wieżę (wciąż rosnącą i w zasadzie już nie tylko grożącą zawaleniem, ale i po katastrofie budowlanej) książek, które bardzo chcę przeczytać, a wciąż nie mam na to czasu. A że ostatnio przekonałam się też do ebooków, to także czytnik pęka w szwach!


Jakieś ciekawe filmy czy seriale?

Z zapartym tchem śledzę ostatni sezon serialu „Better Call Saul” („Zadzwoń do Saula”), który jest opowieścią o tym, co się wydarzyło przed „Breaking Bad”, który jest dla mnie seriale wszech czasów. Oba mają znakomite scenariusze. Bardzo też lubię postać Saula Goodmana – złamaną, tragiczną, ale też przerażająco zabawną. 


Odkrycia kulinarne? 😊

Nadeszła moja ulubiona kulinarnie pora roku – czas na czereśnie. To moje ukochane owoce. Ale że w obecnych czasach – jak wiemy – trzeba być milionerem, żeby je jeść bez ograniczeń, czekam, aż wyrosną moje własne w ogródku. 


Serdecznie dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w karierze pisarskiej!


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz