Autor: Karin Smirnoff
Tytuł: Jedziemy z matką na północ
Cykl: saga rodziny Kippów, tom 2
Seria: Dzieł Pisarzy Skandynawskich
Tłumaczenie: Agata Teperek
Data premiery: 17.05.2023
Wydawnictwo: Poznańskie
Liczba stron: 384
Gatunek: literatura piękna
Karin Smirnoff należy do grona pisarzy, którzy długo
dojrzewali do swojego debiutu literackiego, choć to właśnie pisanie od zawsze
było tym, co chciała robić. I trochę robiła, bo przez wiele lat pracowała jako
dziennikarka, w międzyczasie pobierała różne pisarskie kursy. Jednak to dopiero
ten na Uniwersytecie w Lund przełamał jej literacką barierę – by się na niego
dostać, musiała napisać rozdział powieści, która później przerodziła się w jej
debiut i początek sagi rodziny Kippów pt. „Pojechałam do brata na południe”
(recenzja – klik!). Książka od razu zachwyciła czytelników i krytyków na
rodzimym rynku autorki, polscy czytelnicy musieli na podzielenie tego zachwytu
chwilę poczekać – tom pierwszy ukazał się u nas cztery lata później, w 2022
roku. Sama sięgnęłam po niego szybko po jego wydaniu i z niecierpliwością
czekałam na tom drugi – to znowu trwało rok, ale w końcu jest!
Historia „Jedziemy z matką na północ” toczy się chwilę po
wydarzeniach z tomu pierwszego. Jana i jej brat bliźniak, zwany przez nią
brorem właśnie zostali wezwani do ośrodka, w którym ostatnie lata życia
spędzała ich matka. Teraz przyszedł koniec, a jej ostatnią wolą było, by
wieczny spoczynek spędzić na cmentarzu wioski, w której się wychowała – na
północy, w Kukkojärvi, w małej zamkniętej społeczności. Jana i bror, mimo
krzywd jakich doznali z jej winy, nie wahają się ani chwili – jadą z nią na
północ, z zamiarem złożenia jej do grobu i szybkim powrotem. Jednak na miejscu
plany się zmieniają – okazuje się, że spora część wioski to ich rodzina, która
chce ich poznać. Zatrzymują się więc u jednego z kuzynów Jussiego i coraz
mocniej wsiąkają w tak zwaną wspólnotę, która niebezpiecznie zbliża się na
współczesnego pojęcia sekty. Jana szybko to dostrzega, niestety bror nie – jemu
podoba się tam coraz bardziej, zaczyna nawet zastanawiać się nad porzuceniem
dotychczasowego życia w Smalånger i pozostaniem we wspólnocie. Czy to
w tym miejscu ich drogi się rozejdą? Czy Jana tak po prostu może pozwolić bratu
zostać?
„Marta przedstawiła się. Jesteśmy kuzynkami.Nie jesteśmy do siebie podobne.Fakt powiedziała ale może mamy podobne wnętrze.”
Książka składa się z 63 krótkich rozdziałów. Narracja
prowadzona jest z perspektywy Jany w pierwszej osobie czasu przeszłego, gdy
mowa o aktualnych wydarzeniach. Historia przeplatana jest retrospekcjami z
dzieciństwa Jany, które pisane są również z jej perspektywy, ale w czasie
teraźniejszym i stylem bardziej rwanym. W tekście znajduje się również list
matki bliźniąt, który opowiada jej historię – jak na list przystało, pisaya
jest w pierwszoosobowej narracji, ale też innym stylem. Bo wyjaśnienia wymaga
styl, w jakim pisana jest większa część tej powieści, ta właściwa, tocząca się
aktualnie. Tekst pozbawiony jest znaków interpunkcyjnych prócz kropek na końcu
zdania, dużych liter, prócz tych, które zdanie rozpoczynają. Imiona i nazwiska
pisane są razem, nazwy własne z myślnikami, dialogi pozbawione są myślników. Z
pewnością na pierwszy rzut oka wydaje się to dziwne, taki tekst pisany jednym
ciągiem z pominięciem interpunkcji, ale zaskakująco szybko łapie się rytm i
przestaje się zauważać brak tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, co nakazują
wymogi gramatyczne.
„Nie lubię strachliwych ludzi dodał. Świat jest ich pełen. Takich którzy walą na oślep we wszystkich kierunkach a potem podkulają ogon jeśli napotkają opór.”
Myślę, że w tym wypadku możemy mówić o prozie
eksperymentalnej, a gdzie jest na nią lepsze miejsce niż w literaturze pięknej?
Styl powieści jest surowy, emocje opisywane są skąpo, raczej czytelnik czuje je
w domyśle, czyta je między wierszami, gdyż historia, która jest opowiedziana,
mimo że pisana prostym, zwyczajnym językiem, jest przerażająca i smutna, a
czytelnik bardzo szybko zaczyna to odczuwać. Może dzięki temu zwyczajnemu
językowi historia szokuje jeszcze bardziej?
Wspomniałam o innym stylu przy listach matki bliźniaków – tu
wracamy do zasad gramatycznych, jest interpunkcja, są wielkie litery. Przez to
nasuwa się pytanie – czy inność stylu, sposobu narracji Jany nie wynika z tego,
że i ona czuje się inna, niepasująca do innych, do normalnego życia?
„Na tym polegało przebaczenie. Na zdaniu sobie sprawy że nie da się w niej wskrzesić poczucia winy i obrócić go w proch.”
Ten tom, ta historia opowiada o pokoleniach patologii, na
którą ślepi są wszyscy wokoło. Jana wspominając swoje dzieciństwo raczej nie
opisuje za wielu szczęśliwych chwil, a opowiada o tym, jak molestował ją jej
własny ojciec, jak bił brata, a matka po prostu na to wszystko przywalała. W
listach matki teraz dzieci mogą zrozumieć jej stronę – to ona opowiada swoją
historię, tłumaczy skąd jej obojętność. Szkopuł w tym, że listy kierowane są
nie do nich, do jej pokrzywdzonych, naznaczonych dzieci, a do córki, którą
urodziła jeszcze jako nastolatka. No i czy swoimi traumatycznymi przeżyciami
chyba nie do końca może wytłumaczyć, że swoim dzieciom, robiła później to samo,
co kiedyś robiono jej? Wygląda jednak na to, że Janie poznanie tej historii
przynosi niejakie pogodzenie się z przeszłością, w końcu sama może zacząć
chcieć, a przynajmniej spróbować...
„Takim oto sposobem nasze geny przekazywano dalej. Wzmocnione genami innych nam podobnych.”
Historia współczesna również nie jest za wesoła. Po pierwsze
przyglądamy się uważnie chwytom, trikom, jakie stosuje się w sekcie, do
kontrolowania innych. Jest postać pastora, który szanowany, umiłowany przez społeczeństwo,
pod płaszczykiem swojej funkcji wcale nie okazuje się tak dobry, na jakiego się
kreuje. Wspólnota jest odcięta od reszty świata, panują tam żelazne zasady,
każdy na swoją funkcję, które nam kojarzą się raczej z czasami ..
średniowiecza. A jednak ci, którzy żyją w ten sposób, wspólnoty nie krytykują –
tylko czy nie jest to po prostu podyktowane strachem, a nie faktyczną wiarą w propagowane
przez nią zasady?
„Dlaczego nie wolno tu czytać spytałam i odkręciłam szybę żeby wpuścić powietrze.Bo czytanie rozwija odparł jussi. Temu kto czyta mogą przychodzić do głowy osobliwe pomysły.I może opuścić wspólnotę dodałam.”
Pomiędzy tym wszystkim Jana próbuje dojść ze swoim życiem do
ładu. To kobieta mocno poraniona tym, co spotkało ją w dzieciństwie, która
nigdy sobie z tym nie poradziła. W poprzednim tomie podjęła pierwszą próbę,
teraz jej przemiana zachodzi głębiej. Bo Jana tak naprawdę jest dobrym człowiekiem,
czułym na krzywdę innych, ale jednak nie potrafi tego okazywać tym, którzy faktycznie
coś dla niej znaczą. Kiedy relacja się pogłębia, Jana ucieka, chowa się w
sobie. Tylko czy całe życie naprawdę można uciekać? W tej wiosce poznaje człowieka
dobrego, który choć niepozbawiony własnych ran, jest gotowy ułożyć sobie z nią
życie. Czy jednak ona kiedykolwiek będzie na to gotowa?
„Dla mnie wdzięczność nie była kwestią filozoficzną. Dziękowanie za to że cielak mnie polizał albo tyttö trąciła nosem wydawało mi się oczywiste. Trudniej przychodziło mi dziękowanie drugiemu człowiekowi. Ludzie oczekiwali czegoś w zamian. Uwarunkowywali swoje czyny. Zwierzęta po prostu były.
Bror jest trochę jej przeciwieństwem – ona twarda, on
miękki, nagina się do woli innych. W pierwszym tomie, przy pomocy Jany, jakoś
wyszedł na prostą, tu znowu zaczyna się gubić. Choć może nie, może dla niego
życie we wspólnocie to miejsce właściwe? Czy Jana powinna pozwolić mu zostać?
Ich więź zdaje się słabnąć, choć ciągle dokańczają za siebie zdania, to zdają
się chcieć czego innego...
„(...) zawsze jesteś tak cholernie silna. Jakby to co się dzieje nie miało na ciebie żadnego wpływu. Po prostu otrząsasz się z tego i stajesz na nogi. Nie jestem taki jak ty. Dobrowolnie się kładę i czekam aż ktoś mnie podniesie.”
Historia toczy się na głębokiej północy, gdzie natura jest
równie dzika i surowa co ludzie. Panuje szwedzka zima, trwają noce polarne. A
jednak postacie, jak i czytelnik znajdują jakieś pocieszenie w tej
niezmienności natury, tym, że cokolwiek by się nie działo, ona toczy się stałym
rytmem, jej długowieczność zapewnia, że cokolwiek się stanie, świat nadal
będzie. Ona jest stała, to ludzie przemijają. Czy zatem nie warto w końcu
zacząć żyć?
„Im dłużej szłam tym krok stawał się lżejszy. Jakby las chciał mi o czymś powiedzieć. Zapomniałam ile wybacza. Jak drzewa dodają otuchy głaszcząc rękami plecy smutnej jannykippo.”
O „Jedziemy z matką na północ” dziwnie trudno mi się pisze –
nie dlatego, że książka mi się nie podobała, wręcz przeciwnie, po raz kolejny
jestem zdziwiona i zachwycona stylem autorki (a i pewnie tłumaczki). Więc może
dlatego, że porusza temat okrucieństwa, jakim częstują najbliżsi, co dla
większości z nas jest niepojęte. To historia o ludziach skrzywdzonych, których
krzywdy ciągną się od pokoleń... Czy ten przeklęty krąg da się kiedyś przerwać?
A może człowiek skazany jest na powielanie błędów swoich przodków? Czy mimo
traum, mimo krzywd, może wybaczyć, zaakceptować i nauczyć się żyć w pełni,
szczęśliwie? Saga Kippów to powieści niezwykle, zaskakujące i nowatorskie, już
nie mogę się doczekać wydania tomu trzeciego! A tymczasem polecam dwa pierwsze–
da się je czytać oddzielnie, choć dla zrozumienia historii głównej bohaterki
warto czytać we właściwej kolejności. W końcu przebywanie z taką prozą to
niesamowite przeżycie!
Moja ocena: 8/10
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Poznańskim.
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz