Autorka: Donna
Leon
Tytuł: Morze
nieszczęść
Cykl: komisarz
Brunetti, tom 10
Tłumaczenie: Anna Brzezińska
Data premiery: 11.06.2025
Wydawnictwo: Noir sur Blanc
Liczba stron: 264
Gatunek: powieść
kryminalna
O weneckich kryminałach Donny Leon po raz
pierwszy doszły mnie słuchy dobrych kilka lat temu, seria jednak już wtedy była
rozbudowana, więc zostawiłam ich lekturę na bardziej sprzyjający czas. I teraz
w końcu nadszedł - wraz z Oficyną Literacką Noir sur Blanc z okazji czerwcowej
premiery aż trzech jej książek, zorganizowaliśmy maraton czytelniczy
#brunettinatalerzu (szczegóły IG – klik!, FB – klik!). I choć trochę w nim po
serii skaczemy, to w niczym to nie przeszkadza - teraz, już po lekturze
pierwszego tytułu, który w kolejności chronologicznej serii jest tomem
dziesiątym, mogę zaświadczyć, że w czasie lektury w ogóle nie czułam, że jest
to kryminał należący do większego cyklu.
A dlaczego od tak dawna chciałam serię poznać?
Bo komisarz Brunetti już za życia jego twórczyni, stał się ikoniczną postacią
literacką! Donna Leon zaczęła ją tworzyć w pierwszej połowie lat 90-tych XX
wieku i kontynuuje ją do tej pory - od 11 czerwca seria na naszym rynku liczy
31 tomów, na rynku anglojęzycznym jeszcze o dwa więcej. Co ciekawe, sama Donna
Leon to Amerykanka, która w latach 80-tych zamieszkała w Wenecji i wykładała
tam literaturę, co porzuciła przed końcem wieku, by już w pełni oddać się
pisaniu. Pierwszy tom tej serii ukazał się w 1992 roku (u nas w 1998) i była to
“Śmierć w La Fenice”. Sześć lat później autorka zdecydowała się, by porzucić
karierę akademicką i w całości poświęciła się pisaniu. Teraz mieszka w
Szwajcarii, choć Wenecja to jej stały punkt podróży.
Początek drugiego tysiąclecia, pierwsze dni
czerwca. Mieszkańców weneckiej Pellestriny budzi w środku nocy wybuch - to
zbiorniki paliwa jednej z łodzi stojących w porcie, która zajęła się ogniem.
Całe miasteczko od razu staje na nogi, trzeba szybko ugasić pożar, by nie
przeniósł się na stojące tuż obok kutry. Ten, który płonie, należy do Bottinów,
którzy co świt wypływali nim na połów małż. Niestety to już należy do
przeszłości - nie tylko dlatego, że łódź spłonęła, ale dlatego, że ciała Giulia
i jego syna spoczęły wraz z nią na dnie. A jednak nikt nie powiadamia o wypadku
policji aż do rana - dopiero o godzinie ósmej jeden z właścicieli położonych
obok spalonej łodzi kutrów dzwoni do ubezpieczyciela, a ten zszokowany tą
informacją powiadamia policję. Na miejscu zjawia się współpracownik Brunettiego,
sierżant Lorenzo Vianello, który zgłasza zapotrzebowanie na płetwonurków. W
końcu ciała zostają wyciągnięte i wszystko staje się jasne - obydwu mężczyzn
ktoś brutalnie zamordował. Mieszkańcy Pellestriny jednak milczą. Dlaczego?
Książka rozpisana jest na 27 rozdziałów, które
dzielone są na krótsze fragmenty. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie
czasu przeszłego, narrator poza pierwszymi rozdziałami poświęconymi mieszkańcom
Pellestriny, skupia się na postaciach związanych z policją: Brunettim,
Vianellim oraz sekretarce Patta (szefa) Elettrze. Narrator nie tylko podąża i
obserwuje poczynania postaci, ale ma również wgląd w ich myśli i emocje. Styl
powieści jest uważny, język elokwentny - czuć, że jest pisany przez osobę z
ogromną literacką wiedzą, z zasobem pięknego słownictwa, ale nie daje to
wrażenia sztuczności - po prostu zdania są ładnie złożone, a słownictwo bogate.
Mam jednak małą uwagę - nie wszystkie włoskie sformułowania są tłumaczone np.
nazwy dań (bo jedzenia tu sporo) czy powiedzonka, czego trochę mi brakowało, bo
lubię wiedzieć o czym postacie rozmawiają, co jedzą. Choć ich brak jest raczej
decyzją samej autorki, która przecież swoje książki pisze po angielsku, zatem i
dla niej wtrącenia włoskie są obce. Bez względu na te detale, książkę od samego
początku czyta się bardzo płynnie i spokojnie - rytm historii jest przyjemnie
włoski.
“- Niech Bóg się zmiłuje nad jej duszą.Komisarz odczekał, dając Panu Bogu trochę czasu na rozpatrzenie tej prośby, po czym spytał (...).”
Przez większą część lektury autorka utrzymuje
spokojny, dość leniwy klimat - nasi policjanci nie biegają za sprawą od rana do
wieczora, mają czas, by zachodzić do knajpek na bogaty lunch czy na
rozprostowanie nóg przy kieliszku białego wina bądź kawie, wracają też do swoim
domów o normalnych porach. To dla polskiego czytelnika coś niespotykanego, te
uczucie luzu, niespieszności, czasu, by dobrze zjeść i uważnie przyjrzeć się
postaciom…
“- Nigdy nie znamy ich dobrze, prawda? - odpowiedziała w końcu.- Kogo?- Prawdziwych ludzi.- Prawdziwych ludzi?- W odróżnieniu od postaci z książek - wyjaśniła. - W istocie tylko fikcyjnych bohaterów możemy dobrze poznać, czyli poznać naprawdę. (...) Może dlatego, że jedynie na ich temat otrzymujemy wiarygodne informacje.”
Bo gdzie lepiej obserwować ludzi jak nie przy
jedzeniu? To we włoskich knajpach toczy się życie, to tam można spotkać
najwięcej mieszkańców i może czegoś się dowiedzieć. Albo przynajmniej próbować,
co starają się robić Brunetti i Vianello. Bo Pellestrina to miejscowość inna
niż centralna Wenecja - tu życie ułożone jest pod rybołówstwo i połowy małż,
rozpoczyna się przed świtem, kończy wraz z zachodem słońca, a choć rybacy
często się ze sobą ścierają, to jednak wszyscy trzymają się razem, kiedy
przychodzi do nich ktoś z zewnątrz. Autorka świetnie oddała tę atmosferę,
wprowadza nas w życie tego miasteczka bardzo skrupulatnie, odsłania przed nami
wszystkie aspekty życia w takim miejscu - zaznajamia z pracą rybaków, z
zależnościami, jakie narosły przez lata wśród mieszkańców.
“Ale tu zawsze tak było. Z jednej strony trudno z nich cokolwiek wyciągnąć, jak gdyby kierowali się poczuciem lojalności lub wspólnej więzi, ponieważ wszyscy są rybakami, a z drugiej ma się wrażenie, że byliby gotowi usunąć z drogi każdego, kto próbowałby łowić tam, gdzie oni chcą lub uważają, że mają do tego prawo.”
My jednak dowiadujemy się o tym wszystkim jako
osoby z zewnątrz, tak jak Brunetti i jego współpracownicy. Sama kreacja
komisarza Brunettiego budzi sympatię, jego priorytety są bardzo proste - nie
jest żądny władzy, dla niego po prostu praca w policji i jego własna rodzina to
wszystko, czego potrzebuje. A nawet nie, bo ta praca choć jest i się do niej
przykłada, to równocześnie przez myśl przemykają mu przebłyski o wcześniejszej
emeryturze. To porządny człowiek, który woli korzystać ze swojej inteligencji
niż z pięści.
Poza nim w tym tomie ważną rolę odgrywa
sekretarka Elettra, która korzystając z tego, że właśnie na Pellestrinie ma
rodzinę, postanawia wspomóc komisarza w śledztwie. To kobieta zaradna i wolna,
która po wielu godzinach spędzonych w biurze, w końcu ma czas wybrać się na
plażę. Ona też jest sprytna i bystra, ale czy na tyle, by utrzymać przez pellestrinczykami
swój faktyczny powód pobytu w ich miasteczku?
“-Ach, ci pellestrińczycy, co? - powiedziała z intonacją, dzięki której pytanie przekształciło się w zdanie twierdzące.-Właśnie. Sprawiają same kłopoty, prawda?”
Autorka uważnie przygląda się miejscu akcji
pod wieloma kątami - ludzkim, prawnym, wizualnym, ekologicznym. Dzięki temu
możemy zwiedzić Lagunę Wenecką, która jest miejscem fascynującym - bardzo
klimatycznym, bardzo morskim, składającym się z małych wysepek, mierzei i
półwyspów, gdzie ludzie poruszają się łódkami i rozpoznają wysepki - na tej
jest rezerwat, na innej rosną dzikie jagody. To miejsce, które utrzymuje się z
połowów, a tym samym możemy przyjrzeć się kondycji produktów - sporo miejsca
poświęcone jest to na skażenie owoców morza, szczególnie małży, które
wchłaniają wszystkie zanieczyszczenia z wody oraz na niszczenie ich lęgów,
przez co ich populacja się zmniejsza i ostatecznie może grozić wyginięciem.
Poza tym nie brakuje w takim miejscu korupcji i przekrętów, co również znajduje
odzwierciedlenie w powieści.
“-Tankowiec - odparł Bonsuan z taką zawziętością, że równie dobrze mógłby powiedzieć “gwałciciel” albo “podpalacz”.”
Ale nie napisałam jeszcze o najważniejszym -
intrydze kryminalnej! Bo choć to ona wszystko spaja w całość, to z początku nie
wydaje się być najważniejsza - przyglądamy się przecież po prostu życiu
mieszkańców Pellestriny. Ale zagadka nie znika i pod koniec się uaktywnia -
akcja przyspiesza i tak absorbuje, tak podbija tempo, że trudno się od tego
oderwać. Zagadka zatem nie jest może wyjątkowo mocno rozbudowana, ale jest
satysfakcjonująca - ten klimat zmowy milczenia mieszkańców, tajemnice jakie
kryją przed policją, a które poprzez spryt Brunettiego w końcu muszą wyjść na
jaw… Choć dynamiczny finał mnie zaskoczył, to wcale nie czuję, by do historii
nie pasował - zmiana tempa wyszła bardzo naturalnie.
- Powiedziałby pan, że jest człowiekiem skłonnym do przemocy? (...)- To znaczy czy, moim zdaniem, byłby zdolny dopuścić się tych morderstw?- Właśnie.- Nie wiem. Myślę, że wielu ludzi jest zdolnych do takich rzeczy, choć nie zdają sobie z tego sprawy, dopóki nie znajdą się w sprzyjającej sytuacji. Czy raczej niesprzyjającej.”
“Morze nieszczęść” to doskonały wybór na
sobotnie popołudnie - część historii toczy się tempem leniwym, daje nam
dokładnie poczuć co to znaczy włoskie życie, zaraża tą ich niespiesznością,
niefrasobliwością, brakiem stresu z powodów nieznacznych, czego my Polacy
ciągle nie potrafimy robić. A kiedy w końcu historia nabiera tempa, to narracja
prowadzona jest tak, że nie ma nawet kiedy zaczerpnąć tchu, bo napięcie wzrasta
tak mocno. Świetnie wykreowany świat, bardzo szerokie przedstawienie życia
mieszkańców tak małej miejscowości, tak różnej od tego, co znamy. Książka
dostarczyła mi wielu emocji - z początku przyniosła świetne wyciszenie, by
ostatecznie zaangażować w pełni. Bardzo się cieszę, że w końcu mogłam zapoznać
się z piórem autorki i cieszę się, że już w najbliższych dniach sprawdzę jak
seria się zmieniła sięgając po jej tom najnowszy.
Moja ocena: 8/10
Recenzja powstała w ramach #brunettinatalerzu
we współpracy z Oficyną Literacką Noir sur Blanc.
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz