sierpnia 06, 2025

"Pisklęta" Nat Cassidy

 Autor: Nat Cassidy
Tytuł: Pisklęta
Tłumaczenie: Urszula Gardner
Data premiery: 30.07.2025
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 416
Gatunek: horror
 
Nat Cassidy to amerykański aktor i autor horrorów w formie powieści i scenariuszy teatralnych. Na rynku książki anglojęzycznej pojawił się po raz pierwszy w 2017 roku z adaptacją podcastu, a z pełnoprawną, autorską powieścią wrócił pięć lat później - to była “Mary”, książka bardzo entuzjastycznie przyjęta przez czytelników i krytyków. Od tego czasu Cassidy stworzył i wydał jeszcze trzy powieści, otrzymał nominację do jednej z najważniejszej nagród gatunkowych - Brama Stokera, został też okrzyknięty jednym z pisarzy wprowadzających horror w nowy złoty okres tego gatunku. Na polskim rynku pojawił się dość późno, bo dopiero w czerwcu 2025, ale za to faktycznie ze swoim debiutem - dopiero wtedy została w polski przetłumaczona “Mary” (recenzja - klik!). Na szczęście nie musieliśmy czekać praktycznie wcale na kolejną jego powieść, bo już w kolejnym miesiącu do naszych rąk trafiła druga wydana w kolejności książka pt. “Pisklęta”.
 
W sercu Nowego Jorku, na Manhattanie stoi budynek, który przyciąga wszystkich turystów. Zachwyca ich architektura sprzed stu pięćdziesięciu lat, przerażające gargulce na jego fasadzie i ciemna kuta brama, która oddziela jego mieszkańców od ciekawskich spojrzeń. Mimo sławy budynek owiany jest tajemnicą - wiadomo, że mieszkają tam celebryci, ale też krążą plotki o wiele niepokojących wypadkach, które na tym terenie miały miejsce. A właśnie - może to tylko głupie plotki? W każdym razie jest tam piętro, jedno z tych najwyższych, przeznaczone dla ludzi, których normalnie na takie zbytki nie stać - szczęśliwców, którzy dostają tam miejsce w ramach loterii. I los w ten sposób właśnie uśmiecha się do Any i Reida. Nareszcie! Bo za nimi naprawdę fatalny rok: nie dość, że przez pandemię musieli się pożegnać z matką Reida, którą obydwoje mocno kochali, to jeszcze to, co miało być ich największym szczęściem związało się z równie wielkim nieszczęściem - po latach starań Ana urodziła córeczkę, ale sama podczas porodu doznała paraliżu nóg. I właśnie przez to waha się, czy na pewno powinni się do Deptford wprowadzać - to w końcu wysokie piętro, z którego będzie mogła zabrać ją na dół tylko jedna winda. Ale jednak czar miejsca wygrywa z tą przeszkodą i decydują się na przeprowadzkę. Teraz już wszystko będzie w porządku, prawda? No, nie do końca… Reid dostaje obsesji na punkcie budynku, a Ana chyba zaczyna popadać w obłęd.
“Kłamstwa, wszędzie kłamstwa. Katastrofa rozłożona na raty.”
Książka rozpisana jest na części, rozdziały i podrozdziały. Części jest pięć, są numerowane i zatytułowane, rozdziały są tylko tytułowane krótkimi hasłami, podrozdziały z kolei krótkie i numerowane. Większa część historii pisana jest z punktu widzenia Any i Reida w narracji trzecioosobowej czasu przeszłego, pojawiają się jednak też fragmenty opisujące wydarzenia z punktu widzenia kogoś innego - najczęściej dzieje się to w rozdziałach nazwanych “interludium miejskim”. One również prowadzone są w trzecioosobowej narracji czasu przeszłego, prócz ostatniego, które pisane jest w czasie teraźniejszym. Styl powieści jest charakterystyczny dla tego autora, o ile w ogóle przy drugiej książce można się o takie stwierdzenie pokusić. Tekst normalny opowiadający o tym, co się dzieje, przetykany jest pismem pochyłym bądź nawiasami, które wtrącają aktualne myśli postaci - często te niechciane. Język dopasowany jest do emocji, jakie w danym momencie autor chce oddać np. podczas kłótni zdarzają się przekleństwa, które ten ładunek emocjonalnej złości podkreślają. Są chwile, gdy autor posługuje się wyrazami dźwiękonaśladowczymi, są dialogi bardzo elokwentne, szybkie wymiany zdań i dłuższe monologi. W każdym jednak czuć, że język jest podatny, jest narzędziem, dzięki któremu dostajemy nie tylko dobrą fabularnie historię, ale i zdecydowanie coś więcej. Dzięki poczuciu, że autor doskonale nad słowem panuje, książkę czyta się świetnie.
“Podręczniki mówiły w takim przypadku o depresji poporodowej, prawda, że ładnie i fachowo brzmi taka klasyfikacja? Doświadczenie jednak było zdecydowanie mniej miłe, mniej jasne, a bardziej przerażające i mylące. >> W moim odczuciu - nienormalne. Niepoddające się diagnozie. Niewłaściwe. Bez precedensu. A nawet też niosące potępienie.<<”
W porównaniu do “Mary” ten horror jest dużo mniej krwawy, mniej obrzydliwy - autor nie zrezygnował z tego całkowicie (w końcu to horror, a dokładniej podgatunek, który jednak trochę takich wątków wymaga), ale tego typu sceny można policzyć raczej na palcach jak nie jednej, to na pewno dwóch rąk. Przede wszystkim dominuje tutaj klimat niepewności, klimat graniczący z thrillerem psychologicznym, w którym zastanawiamy się, czy to, czego doświadczamy, dzieje się naprawdę, czy raczej jest przejawem nadmiernej interpretacji, a może po prostu odrobiny szaleństwa? Napięcie jest doskonale wyczuwalne, dobrze budowane, przez pierwszą połowę książki mamy wrażenie, że coraz mocniej zbliżamy się do przepaści… ale czy ona na pewno tam jest?
“To właśnie idzie w parze z macierzyństwem: bycie na krawędzi i przetrwanie.”
Od razu zaznaczę - nie zdradzę na jakim podgatunku autor się opiera - wyjaśnia się to tak naprawdę w połowie książki, więc samo odkrycie tego jest sporą frajdą (a przynajmniej mogłoby być, gdybym sama nie trafiła wcześniej na taki spoiler w którychś z opinii, więc czytając w sieci o tej książce, uważajcie!). Mogę jednak przyznać, że choć nie jest to mój ulubiony podgatunek, to autor ujął go ciekawie, tak samo jak w “Mary”, tak i tu ładnie połączył różne znajome wątki w jedną, spójną, pełną, zaskakująco logiczną historię.
Nieuchronny finał każdej relacji: przemoc fizyczna.”
A jednak fabuła wydaje się tutaj tylko warstwą ochronną, pretekstem do pogadania o tym, co ważne, ale też, co na pewno mocno niewygodne - dla jednostek, ale i dla społeczeństwa. Nie brakuje wątków dyskryminacji grup ze względu na religię czy rasę, nie brakuje stereotypowego wykluczenia grup przez starodawne przesądy. Równocześnie dostajemy obraz Nowego Jorku, dużego miasta jako jednego organizmu, w którym każdy ma swoje miejsce, swoją funkcję. Czy to metafora życia w społeczeństwie?
“(...) Nowy Jork był wtedy znacznie mniejszy niż teraz, ale jak na tamte czasy zdawał się ogromny. Stłoczony. Ściśnięty. Zupełnie jak kluczowe organy w tułowiu. Każdy narząd odgrywa swoją unikatową rolę. Każdy jest zbudowany z własnych elementów składowych. Każdy pełni ważną, ba, fundamentalną funkcję w ciele.”
Przede wszystkim jednak jest to historia o granicach, do których przypiera nas rola rodzica (a przede wszystkim matki) i partnera, jak i własnych ograniczeń ciała. Granicach cierpienia, jakie jeden człowiek, jest w stanie znieść. O pytaniach celu życia – czy to może być po prostu cierpienie? A może jednak przetrwanie?
“- Religia Mojżeszowa uczy nas tego, jak przetrwać. Istniejemy po to, by przetrwać.
- Ale dlaczego zawsze musimy tyle doświadczyć po drodze (...)?”
Temat macierzyństwa jest dla całej historii bazą, zostaje przedstawiony bardzo szeroko i trafnie (a przynajmniej tak mi się wydaje, ale to już ocenią kobiety, które matkami faktycznie są), tak też jest z wątkiem niepełnosprawności, który mimo wszystko jest tutaj ujęty całkiem inaczej niż w innych powieściach tego gatunku, co ogromnie mi się podobało.
“Co to znaczy być matką? Na tym polegała sztuczka. Nie było jednej odpowiedzi. (...) Macierzyństwo było sprzecznością samą w sobie. I na tym polegało jego piękno. Na tym polegało jego okropieństwo. A jeśli doprowadzało cię do szału podczas prób pogodzenia niekonsekwencji, cóż, trudna rada, ponieważ macierzyństwo za nic miało to, co dzieje się w tobie. Zdążyło już wziąć z ciebie, co chciało, i dać światu. Reszta należała do ciebie i losu.”
Tematów do analizy jest tak naprawdę dużo, chyba nawet zbliżamy się do granicy przesytu - teraz autor jej jeszcze nie przekroczył i mam nadzieję, że nie zrobi tego w następnych książkach, bo bardzo podoba mi się to, że swoje gatunkowe powieści chce zrobić czymś głębszym, czymś co zostawi każdego czytelnika z jakimiś własnymi przemyśleniami, pytaniami co do własnego światopoglądu.
“Co jednak zrobić, gdy straciło się wiarę we wszystko? Łącznie z wiarą we własne ciało?”
Same postacie „Piskląt” zbudowane są sprawnie, nie są jednowymiarowe, nie są czarno-białe, a kipią od przeróżnych emocji. Nikt tu nie jest doskonały, a my przyglądamy się ich reakcjom, jak i relacjom z otoczeniem. Reid to mężczyzna, który dba o swoją rodzinę, trzyma ją razem, by się nie rozpadła - od roku opiekuje się nie tylko córką, ale i niepełnosprawną Aną, co jest dla niego sporym wyzwaniem, czego nikomu jednak nie okazuje. Jak długo można tak to trzymać w sobie, nieść cały ciężar po cichu, samodzielnie, z szerokim uśmiechem na ustach?
“(...) dowcip jako obrona przed bólem sprawdza się doskonale, ale czy nie uważasz, że to, co przeszedłeś, zasługuje na poważne traktowanie?”
Ana jest bardziej wybuchowa, zresztą jej dawny sposób życia mocno ją charakteryzuje - zawsze była w ruchu, ćwiczyła, tańczyła, cały czas coś robiła. Nic więc dziwnego, że więzienie na wózku jest dla niej doświadczeniem granicznym, doświadczeniem, przez które stoi na krawędzi szaleństwa. A to przecież tylko ułamek jej aktualnej rzeczywistości - jest jeszcze opieka nad nieustannie płaczącą córką, która nie pozwala rodzicom na normalny sen… To baza do tego, co z Aną stanie się za chwilę. Naprawdę dobra psychologiczna baza.
“Potrzebowała się czymś zająć. Potrzebowała odwrócić czymś swoją uwagę. Pragnęła pobiegać, okrążyć Central Park, dotrzeć nad Hudson River. Kalectwo nie dość, że doprowadzało ją do szału, to jeszcze było takie nudne. Tak samo zresztą jak macierzyństwo - gdyby nawet nie siedziała w wózku inwalidzkim, musiałaby tu tkwić, czekając, aż Charlie się obudzi.”
Co zaskakujące, “Pisklęta” nie dały mi takiej pewności oceny, jaką czułam przy “Mary” - tam zaskoczyła mnie ilość makabry, ale jednak doskonale zgrywała mi się ona z tym, co emocjonalnie było do przekazania. W “Pisklętach” scen obrzydliwych jest mniej i może właśnie przez ten kontrast z graniczącym z thrillerem klimatem wydają mi się wybijać z rytmu lektury. Z drugiej strony też mają jednak jakieś znaczenie metaforyczne, więc i swoje uzasadnienie, całkiem ciekawe zresztą. To jednak jedyny punkt, który wzbudza moje zawahanie, wszystko pozostałe - klimat miejsca, cała związana z nim historia, napięcie dawkowane, kreacje postaci, cala ta warstwa psychologiczno-refleksyjna i stylistyczna wzbudzają mój podziw i zachwyt. Nat Cassidy o ile zachowa balans tematyczny, nie będzie próbował w kolejnych powieściach napakować za wiele na raz i dalej będzie grał podgatunkami horroru tworząc z nich płaszczyk dla tematów ważnych, naprawdę może okazać się jednym z najważniejszych autorów horrorów aktualnych lat. Trzymam kciuki, żeby faktycznie tak było! I czekam na kolejne tłumaczenia na polski 😊
 
Moja ocena: 8/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Akurat.

Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz