czerwca 15, 2020

"Całopalenie" Robert Marasco



Autor: Robert Marasco
Tytuł: Całopalenie
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Data premiery: 22.04.2020
Wydawnictwo: Vesper
Liczba stron: 324
Gatunek: literatura grozy

Robert Marasco to amerykański pisarz żyjący w XX wieku. Początkowo był nauczycielem języków klasycznych, później po sukcesie sztuki „Child’s play” poświęcił się pisaniu. Swoją karierę pisarską rozpoczynał od gatunku komedia, który w tamtych czasach królował na rynku amerykańskim. Przy „Child’s play” postawił jednak na jego przeciwieństwo – literaturę grozy. Historia była straszna, mroczna i gotycka, pierwszy spektakl nie miał pełnego obłożenia, co jednak szybko się zmieniło. Sztuka została doceniona, wystawiono ją 343 razy i zdobyła kilka statuetek Tony. Na jej podstawie powstał później również film.
„Całopalenie” to drugie dzieło, z którego znany jest pisarz. Tak naprawdę też ostatnie – późniejsze jego powieści i sztuki już nie spotkały się z entuzjazmem. „Całopalenie” zostało wydane w 1973 roku. Najpierw miała to być sztuka, mroczna komedia, jednak ostatecznie przybrała kształt powieści grozy. Książka sprzedała się bardzo dobrze, powstał też na jej podstawie film. Autor sprytnie wplótł w fabułę aktualne społeczne niepokoje – kryzys finansowy i uciekanie miastowych na przedmieścia. A jak historia wypada w czasach współczesnych?

Marian i Ben są wieloletnim małżeństwem. Mają kilkuletniego syna Davida i mieszkanie w ciasnej, brudnej i głośnej kamienicy w Queens. Obydwoje są już zmęczeni kurzem, hałasem i zagęszczeniem ludności, w których przyszło im żyć. Niestety nie mają specjalnych oszczędności, by było ich stać na zmianę swojej sytuacji – tylko Ben pracuje, Marian czasami dorywczo coś znajduje, ale głównie siedzi w domu, sprząta i podziwia swoje antyczne zbiory – jest kolekcjonerką mebli. Kiedy kolejne lato zbliża się nieubłaganie Marian wpada na pomysł, by poszukać czegoś na wynajem poza granicami miasta – jedno ogłoszenie w gazecie robi na niej wrażenie – właściciele szukają lokatorów do dużego domu z basenem położonego nad zatoką na całe lato. Cena wynajmu nie jest zaporowa, jedynie właściciele wydają się ciut ekscentryczni. Ale ich przecież latem nie będzie, prawda? Więc nie ma co się zastanawiać! Marian i Ben decydują się na spędzenie lata na wsi, zapraszają też na wakacje ciotkę Bena, ponad 70letnią panią. Po przyjeździe Marian jest oczarowana wnętrzem, od razu bierze się za porządki… Ben, David i ciotka Elizabeth również znajdują sobie zajęcia. Szybko okazuje się jednak, że z domem jest coś nie tak – każda z przebywających w nim osób zmienia się wcale nie w pozytywny sposób…

Książka składa się z 11 rozdziałów oraz posłowia Grandy’ego Hendrixa – jest krótkie i rzeczowe. Dodatkowo powieść została ozdobiona kilkoma grafikami Macieja Kamudy. Wydanie, jak zawsze u Vesper, jest eleganckie i solidne.
Narracja powieści prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego z punktu widzenia dorosłych postaci, najczęściej jednak opisuje przeżycia Marian. Styl jest uważny i spokojny, przywiązuje ogromną uwagę do opisu otoczenia, co nadaje książce niepowtarzalnego klimatu.

Baza powieści jest sprytnie wymyślona. Kto z nas nie chciałby uciec z dusznego, zatłoczonego miasta w środku lata na wieś, do ogromnego starego dworku, chłodnego, urokliwego i spokojnego? Spiżarnia pełna, dookoła cisza, spokój, plaża, zatoka… Cena śmiesznie niska. Podejrzewam, że wielu z nas nie zastanawiałoby się dwa razy – ja wiem, że na pewno bez wahania zdecydowałabym się na tak cudowne spędzenie lata. Myślę, że w latach 70tych XX wieku w samym środku Ameryki, w zatłoczonym Queens, potrzeba ucieczki była jeszcze większa – a przynajmniej tak sugeruje nam autor posłowia. Mieszkańcy miasta na gwałt szukali posiadłości na przedmieściach, masowo uciekali z miast. Niestety kryzys finansowym, który dopadł większą część społeczeństwa, bardzo utrudniał zmianę lokum. To był problem, który mocno w tamtym czasie zaprzątał społeczeństwo, a Marasco sprytnie to wykorzystał. U niego sielskie, wymarzone wakacje powoli i niepostrzeżenie zmieniają się w koszmar.
„…czasem czuję, jakbym miał gdzieś mały przycisk. I jest na nim nalepka… „Samozniszczenie”. Jest na podeszwie mojej stopy, na moim zadku albo gdzieś, gdzie ciągle go niechcący naciskam.”
O nawiedzonych domach historie powstawały już wcześniej. Jednak najczęściej były to bardzo abstrakcyjne twory, domy nawiedzone były przez złe duchy, a śmiałkowie brali za cel ich zbadanie. Marasco wymyślił coś innego – tu dom owszem, też jest bohaterem, ale cichym i niepokojącym – jego przemiana jest spokojna, dzieje się bez zbędnego splendoru i hałasu. Tu nic nie wyskakuje z kątów, tu gra toczy się na płaszczyźnie psychicznej – przebywanie w tym miejscu robi coś z mieszkańcami, coś złego… Uwidacznia ich niepokoje, lęki, ale i umacnia ich negatywne cechy, co ostatecznie prowadzi do katastrofy. Mrocznej, przerażającej, ale równie cichej. W tamtych czasach zabieg był bardzo innowacyjny, i to na jego podstawie dopiero później powstały takie głośne dzieła jak np. „Lśnienie”, z którym ta historia właśnie mocno mi się kojarzyła. Marasco pokazał inny sposób na sianie grozy – nie musi być efektownie, ale trzeba wykorzystać ludzkie odwieczne lęki.

Warto wspomnieć też o klimacie powieści – akcja toczy się niespiesznie, a rezydencja opisana jest szczegółowo i bardzo urokliwie. Z kart powieści wręcz wylewa się zamiłowanie Marian (i narratora?) do pięknych, starych wnętrz, widać też, że narrator zna się na rzeczy. Najbardziej mroczne i niekojące momenty są jednak w chwili, gdy Marian zanosi tacę z jedzeniem starszej pani – to człowiek -widmo, które siedzi cały czas zamknięte za białymi drzwiami ozdobionymi tajemniczymi znakami. Pokój prowadzący do tych drzwi ma swój dziwny urok, wręcz hipnotyzuje. To największa niewiadoma historii, epicentrum wydarzeń. To magnez, który przyciąga Marian coraz mocniej i mocniej.

A jakie są moje wrażenia z lektury? Oczywiście doceniam wykorzystanie niepokoju społecznych i klimat historii. Trochę jednak nie umiałam się w nią wciągnąć, chociaż podejrzewam, że winą bardziej mogę obarczyć własne rozkojarzenie, niż samą powieść. Zakończenie też mnie nie zaskoczyło – ale tu znowu trzeba wziąć poprawkę na to, że jest to powieść z 1973 roku. Możliwe, że wrócę jeszcze kiedyś do niej, bo bardzo chciałabym w pełni docenić jej duszny i niepokojący klimat.

Moja ocena: 7,5/10

Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Vesper!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz