Autorka: Jenny
Blackhurst
Tytuł: Nie
ma dymu bez morderstwa
Cykl: Niemożliwe
zbrodnie, tom 2
Tłumaczenie: Kamil Bogusiewicz
Data premiery: 30.07.2025
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 352
Gatunek: powieść
kryminalna
Jenny Blackhurst to brytyjska autorka
thrillerów psychologicznych oraz, od niedawna, powieści kryminalnych. Przez
pierwsze dziewięć lat od debiutu z 2014 roku skupiała się na tym pierwszym
gatunku tworząc thrillery głównie z nurtu domestic noir, dobre historie, które
przyjemne angażują, ale i relaksują. W roku 2023 nastąpiła jednak zmiana -
autorka przybrała nieco inną formę okładkową zapisu swojego nazwiska i jako
J.L. Blackhurst napisała pierwszą powieść kryminalną, historię dwóch sióstr
przyrodnich, z których jedna jest policjantką, a druga oszustką. To “Do trzech
razy śmierć” wydana na polskim rynku zimą 2024 roku, pierwszy tom serii
kryminalnej Niemożliwe zbrodnie. Kilka miesięcy później na rynku angielskim
wydany został tom drugi pt. „Nie ma dymu bez morderstwa”, ale polski czytelnik
znowu musiał chwilę poczekać - tego lata Wydawnictwo Albatros w przeciągu niecałych
dwóch miesięcy wydało jej thriller z 2023 roku “Sezonową dziewczynę” (recenzja- klik!), jak i właśnie drugi tom Niemożliwych zbrodni. Tomy serii można czytać
niezależnie od siebie, sprawdziłam to osobiście, choć przyznaję, że po lekturze
tomu drugiego tym mocniej chciałabym nadrobić pierwszy!
Anglia, niewielkie miasteczko Lewes położone
niedaleko Brighton. Mieszkańcy od dłuższego czasu przygotowywali się na ten
dzień - Dzień Guya Fawkesa, podczas którego, mimo niskich temperatur, wszyscy
wychodzą na ulice i podziwiają paradę, podczas której pali się kukły mające
wyrażać sprzeciw w sprawach politycznych czy społecznych. W tym roku twórcy
największej kukły postawili na Donalda Trumpa, który jednak podpalony zaczyna
się dziwnie na platformie chwiać, aż w końcu spada… a z jego makietowej głowy
wypada prawdziwa, ludzka, spalona! Kto dopuścił się takiej makabry i kto stał
się ofiarą? Sprawa trafia do wydziału zabójstw, w którym pracuje Tess Fox,
przyrodnia siostra oszustki Sarah Jacobs, która właśnie jeździ po świecie w
poszukiwaniu swojej matki… Nie wie jeszcze, że kobieta znajdowała się cały czas
tuż obok.
Książka rozpisana jest na pięćdziesiąt pięć
krótkich rozdziałów i epilog. Rozdziały pisane są naprzemiennie z perspektywy
Tess i Sarah, choć zdarzają się od tego niewielkie odstępstwa. Mimo że same w
sobie są krótkie, bywają też dzielone na jeszcze krótsze fragmenty. Narracja
prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego przez narratora
wszechwiedzącego, który ma wgląd zarówno w poczynania, jak i myśli bohaterek.
Styl powieści jest przyjemny i codzienny, bez przekleństw, swoją lekkością
przypomina klasyczne powieści detektywistyczne, w których dialogach też nie
brakowało swobody, a nawet i czasami humoru. Książkę czyta się bardzo dobrze,
płynnie i szybko.
“- To, że facet zginął, nie znaczy jeszcze, że musi być mi z tego powodu przykro (...). A samo to, że nie jest mi przykro, nie znaczy jeszcze, że go zabiłam. (...)- Droga pani, rozmawia pani z przedstawicielami policji. Używanie logiki jest czymś niedopuszczalnym.”
Akcja powieści osadzona jest w niewielkim
miasteczku - na tyle dużym, że nie wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich, na
tyle dużym, że ma swoje rady mieszkańców i inne stowarzyszenia. A jednak na
tyle małym, że mieszkańcy jednej okolicy nie są anonimowi, znają się wzajemnie
i kryją swoje tajemnice. Lewes jest przestronne, jest miejsce na spore domy, a
nawet farmy, a Blackhurst dodaje do tego nutę brytyjskości - odwiedzamy
okoliczne puby, smakujemy tamtejsze jedzenie, a w odwiedzinach u kolejnych
świadków czy podejrzanych zawsze jest chwila na herbatę z mlekiem. To detale,
ale wprowadzą bardzo przyjemny, charakterystyczny dla Wielkiej Brytanii nastrój.
Zresztą obchody Dnia Guya Fawkesa są
największą brytyjską atrakcją, jakiej tu doświadczamy. To coś jak festyn -
wszyscy wychodzą na ulice, bawią się i piją wspólnie, ale równocześnie to coś
jednak dość niebezpiecznego - w końcu to zabawa żywym ogniem, kto wie, co może
się wtedy stać. Tradycja kontra nowoczesność, bo jak szybko się okazuje, coraz
większa liczba mieszkańców chciałaby zaprzestać tych obchodów.
Intryga kryminalna zapoczątkowana odkryciem
zwłok w kukle Trumpa prowadzona jest tempem spokojnym, typowo małomiasteczkowym
- jest czas, by pogadać z mieszkańcami, jest czas na wspomnianą herbatkę. W tym
historia przypomina klasykę powieści detektywistycznych, jest w niej jednak też
coś, co bardzo ten tytuł uwspółcześnia - to opisy przekrętów jakie wraz ze
swoją grupą popełnia Sarah, to jej udział w śledztwie, które dotyczy sprawy
związanej z potencjalnie zbrodnią niemożliwą. Sama zagadka jest trudna do
odgadnięcia, niektóre z jej elementów robią duże wrażenie, są naprawdę
pomysłowe, niektóre wydają się jednak nie do końca wystarczająco wyjaśnione -
sama nie do końca uwierzyłam w jeden element zbrodni, choć nie wpłynęło to na
pozytywny odbiór całości, gdyż zarówno miejsce, jak i tempo akcji, a i wątek
oszustw to zdecydowanie coś, co bardzo mi odpowiada.
“Chcesz wiedzieć, dlaczego zauważam więcej od ciebie? (...) Bo zaglądam tam, gdzie ty nie masz odwagi zajrzeć.”
No właśnie, dzięki Sarah i jej bliskim możemy
zajrzeć za kotarą - spojrzeć na oszustwa od kuchni, przyjrzeć się
umiejętnościom osoby tym się zajmującej. Sztuka iluzji, odciągania uwagi,
znajomość ludzkiej psychiki, tego, jak łatwo wyciągamy pewne wnioski to elementy,
które w oszustwach grają podstawową rolę. A choć w prawdziwym życiu nie
chciałabym tego doświadczyć, to obserwowanie sprytu oszustów na kartach
powieści jest zawsze dla mnie mocno atrakcyjne, o ile oczywiście zrobione jest
to logicznie, z tak zwaną głową. Tu jest, wszystkie sztuczki wydają się
odpowiednio przetestowane, co jest ogromnym plusem tej powieści.
“- A wiecie, co powiedzenie mówi o wzgardzonych kobietach.- A wiesz, że nie potrzebowalibyśmy takiego powiedzenia, gdyby mężczyźni po prostu przestali nami wzgardzać?”
Sarah odpowiedzialna jest za oszustwa, a Tess
za śledztwo, choć przecież nie ona je prowadzi, przynajmniej nie oficjalnie.
Dzięki Tess jednak powieść osadza się w tym klasycznym klimacie, w końcu mamy
zagadkę kryminalną do rozwiązania. Kontrast pomiędzy tymi bohaterkami jest
naprawdę fajnie zbudowany - Sarah jest rozrywkowa, skłonna do ryzyka, Tess z
kolei ma silne poczucie obowiązku i moralności. Łączy je inteligencja i
spostrzegawczość, którą wykorzystują na właściwe dla siebie sposoby. Mimo
różnic charakteru i zawodów stojących po dwóch stronach prawa, skłonne są do
ustępstw - bo są przecież siostrami, mają w sobie wsparcie. Bardzo polubiłam
ten duet, mam nadzieję, że wkrótce znowu się z nimi spotkamy!
“Czy kiedykolwiek znajdzie na swoim drzewie genealogicznym jakąś gałąź, która nie jest doszczętnie przegniła? Przynajmniej pozostaje Tess, pomyślała. Niewielki promyk dobra w jej mrocznej rodzinie.”
Podsumowując, “Nie ma dymu bez morderstwa”
świetnie łączy wątki klasycznej powieści detektywistycznej, której akcja toczy
się tempem przyjemnie spokojnym z elementem iluzji, tej pozornej niemożliwości,
która tak naprawdę okazuje się sprytnym wykorzystaniem spostrzegawczości i
pomysłowości. To historia, która nie idzie utartymi ścieżkami, która zmusza do
bacznego przyglądania się każdemu jej elementowi - bo to, co widzimy na
pierwszy rzut oka może już za chwilę wydać się czymś całkiem innym. Bardzo
podoba mi się taki sposób budowania opowieści, a choć sama zagadka ostatecznie
okazała się nie aż tak solidnie umotywowana, jakbym sobie tego życzyła, to
jednak pełny klimat powieści naprawdę przypadł mi do gustu. Chciałabym więcej
takiej Blackhurst!
Moja ocena: 7,5/10
Recenzja powstała w ramach współpracy z
Wydawnictwem Albatros.
Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej)
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz