maja 18, 2023

"Zawsze coś" Marta Kisiel - recenzja patronacka

Autor: Marta Kisiel
Tytuł: Zawsze coś
Cykl: Tereska Trawna, tom 3
Data premiery: 17.05.2023
Wydawnictwo: Mięta
Liczba stron: 368
Gatunek: komedia kryminalna
 
Marta Kisiel jeszcze do niedawna była autorką kojarzącą się z fantastyką, taką pisaną na wesoło oraz serią „Małe Licho” skierowaną do młodszego czytelnika również utrzymaną w zabawnym tonie. O jej twórczości słyszałam już dawno, ale nie zgrywałyśmy się gatunkowo. Zmieniło się to w 2021 roku, kiedy to Marta Kisiel napisała swoją pierwszą komedię kryminalną pt. „Dywan z wkładką” (recenzja – klik!). I był to strzał w dziesiątkę! To jedna z najzabawniejszych komedii jakie czytałam, jedyna, którą pod względem natężenia humoru mogłabym choćby pomyśleć o porównaniu jej do królowej gatunku Joanny Chmielewskiej. Szybko wyszło też na jaw, że jest to pierwszy tom serii o Teresce Trawnej, co wzbudziło mój ogromny entuzjazm. Po niecałym roku oczekiwania na rynku pojawił się tom drugi pt. „Efekt pandy”, po czym była krótka przerwa. W międzyczasie autorka pokusiła się o inną powieść w tym gatunku „Nagle trup” (recenzja – klik!), która mimo że całkiem inna, okazała się równie świetna. Tak, wtedy już bezsprzecznie wiedziałam, że jestem fanką kryminalnej odsłony tej autorki. I w końcu nadeszła pora na tom trzeci serii z Tereską. Choć ciągle to część serii, to tom jest nieco inny od poprzednich (można go spokojnie czytać bez ich znajomości), a dla mnie tym mocniej wyjątkowy, że mam przyjemność mu patronować.
 
Historia „Zawsze coś” toczy się w tygodniu poprzedzającym święta Bożego Narodzenia. Tereska wraz z synem Maciejką wybierają się na drugi koniec Polski, by świętować urodziny babci Tereski z rodziną, z którą nie widziała się pod ponad dwudziestu lat... Babcia jednak jest już bardzo wiekowa i zażyczyła sobie, by te urodziny obchodzić w pełnym składzie rodzinnym, a że Tereska zawsze miała z nią naprawdę dobry kontakt, to nie mogła jej odmówić. Niestety po przyjeździe okazuje się, że babcia urodzin nie doczekała... Ale przynajmniej na ten dzień zaplanowany jest pogrzeb, wiec Tereska z Maciejką mogą zostać i w nim uczestniczyć. Na cmentarzu obydwoje zwracają uwagę na dziwnie krążącego wokół nich starszego pana, ale w całym tym rodzinnym ferworze szybko o tym zapominają. Po powrocie z pogrzebu Tereska w przypływie bohaterstwa skręca kostkę, a w czasie jej nieobecności w domu zjawia się ten sam starszy pan. Macha jakąś kopertą, czegoś chce, ale gdy dowiaduje się, że rodzina aktualnie jest niepełna, bez wyjaśnień wychodzi. Niestety okazuje się, że był to jego ostatni wieczór, mężczyzna padł ofiarą morderstwa... Kto i dlaczego go zabił? I czego chciał od rodziny Tereski? No i co z samą Tereską, jak ze zwichniętą kostką ma wrócić do domu przed świętami?!
„Czy ona naprawdę nie mogła liczyć na odrobinę świętego spokoju? Nudy wręcz? Serio, chętnie by się wynudziła za wszystkie czasy, tak dla odmiany. A tu jak nie sąsiedzi w dywanach lub bez dywanów, za to ze szpadlem, to krewni w ilościach absolutnie nieludzkich, nieprzyzwoitych i w ogóle NIE. Zawsze coś, no zawsze coś...”
Książkę otwiera spis występujących w niej postaci, po czym następuje prolog, pięć nienumerowanych części zatytułowanych dniami tygodnia (od środy do niedzieli, w którą przypada Wigilia) i składająca się w sumie z 27 rozdziałów oraz część ostatnia, która jest czymś na kształt epilogu. Narracja prowadzona jest trzeciej osobie czasu przeszłego przez wszechwiedzącego narratora, który podąża skrupulatnie za Tereską opisując jej poczynania i stany emocjonalne. Styl powieści jest jedyny i niepowtarzalny. Ta dawka humoru, to oryginalne, lekko ironiczne spojrzenie na rzeczywistość, te zabawy językiem, to coś, co potrafi tylko Marta Kisiel. Do tego dochodzą genialne dialogi, które są tak napakowane różnymi grami słownymi i niebanalnymi skojarzeniami, że po prostu nie da się przy nich nie śmiać w głos. Jestem po raz kolejny zachwycona stylem tej autorki, i choć tu (w stosunku do dwóch poprzednich tomów) humor może jest ciut inny (i okazja poważniejsza, i grono postaci niby znanych, a przecież od lat jakby obcych), to ja i tak bawiłam się doskonale.
„- Tak z czystej ciekawości zapytam – wysyczała do niego Tereska. – Ty się taki urodziłeś czy brałeś korepetycje?"
Nie da się ukryć, że to Tereska jest tu największą bombą humorystyczną. Żywiołowa jak mało kto, rzadko kiedy potrafi zachować coś dla siebie, choć tym razem, mając perspektywę spędzenia dobrych kilku dni z rodziną, mocno się hamuje. Równocześnie jest jedną z tych osób, które przyciągają do siebie różne dziwne sytuacje, więc kiedy w domu rodzinnym coś zaczyna się w czasie wizyty Tereski dziać, tak naprawdę nikogo to nie dziwi. Czytelnik, który zna poprzednie losy tej postaci, tym bardziej doceni jej inną stronę, jaką tu prezentuje – w końcu poznajemy jej kuzynów, ciotki, z którymi spędzała dzieciństwo.
„Życie z Tereską było wszak niczym codzienność na styku płyt tektonicznych, z czynnym wulkanem dymiącym na horyzoncie; człowiek odruchowo spodziewał się wszystkiego.”
Mówi się, że rodziny się nie wybiera, jednak ta Tereski momentami jest wyjątkowo ciężkostrawna. Mamy tu ciotkę Wandę, córkę zmarłej, która od zawsze mieszkała w tym domu. Wdowa po pułkowniku, mocno przywiązana do tradycji, więc nic nie może wpłynąć na to, że przygotowania do świąt czas zacząć... Jest i ojciec Tereski, który do tej pory w jej życiu jakoś specjalnie obecny nie był. Tu też przez większość czasu jest niewidzialny, trzyma się w cieniu, a tok jego rozumowania jest dla wszystkich dosyć zagmatwany. Ale przecież będzie też okazja, żeby z ojcem porozmawiać… Jest też najmłodsza córka babci, ciocia Krysia, która wiekiem zbliżona jest do Tereski i która przez całe życie była jej bliska. Są dzieci najstarszej ciotki, wkurzające małżeństwo z nastoletnią córką. Jest Tereska z Maciejką i kuzyn Marek z żoną i również nastoletnią latoroślą. Zatem dom rodzinny Tereski mieści teraz aż trzy pokolenia, które zebrały się, by pożegnać czwarte... Taka ilość ludzi, taka różnorodność charakterów zamknięta w jednej przestrzeni na kilka dni... to nie może się dobrze skończyć!
„- Wiecie co? Wiecie co? Podobno święta to czas dawania. Więc uprzejmie proszę, dajcie wy mi wszyscy święty spokój. Dużo i ze wstążeczką!!! - Co rzekłszy, chwyciła za kule i oddaliła się do spiżarni po majonez, życząc im z całego serce, żeby był to kielecki.”
Sama intryga kryminalna zaczyna się dosyć późno, co jednak kompletnie w odbiorze lektury nie przeszkadza – przecież cały czas coś się dzieje! Zagadka zbudowana jest na klasycznej zasadzie kryminału, co zresztą od początku nasuwa się na myśl – duży, dziwny, pełen wąskich krętych korytarzy dom, zamknięte grono podejrzanych i niejasne historie z przeszłości… Do tego dziwne odgłosy nocą, dziwne zdarzenia... o co w tym wszystkim chodzi? I choć wydaje się, że to relacje rodzinne wysuwają się tu na plan pierwszy, to zagadka cały czas jest obecna i ładnie spina każdy wątek w jedną pełną, okrąglutką całość. To zagadka z tych spokojniejszych, nikt nie biega tu z siekierą, a jednak jest zajmująco i zaskakująco.
„Już! Do łóżka! Wszyscy! Mam dość dramatów jak na jeden dzień. Tydzień. Na całe życie!!!”
No właśnie, jak to jest z tą rodziną? Dobrze wychodzi się z nią tylko na zdjęciu? Czy trzeba się z nią jakoś dogadywać, czy gdy nie gra lepiej pójść własną drogą? W tej historii przyglądamy się temu kłębowisku postaci, które się wzajemnie średnio rozumieją, a przecież, przynajmniej te pierwsze, najstarsze pokolenie, wychowane zostało tak samo. Skąd więc takie różnice w światopoglądach? Czy warto drążyć, szukać skąd dane zachowania wynikają? Czy lepiej zostawić, nie ruszać, żeby przypadkiem nie wywołać kolejnej wojny rodzinnej, szczególnie że przecież zaraz święta? Czas miłości, pojednania, bliskości? „Zawsze coś” przynosi inteligentne zderzenie pokoleń i światopoglądów, które połączone są przez więzy krwi, a zatem chyba coś jednak dla siebie znaczą...
„Bo to fajne uczucie (...), kiedy człowiek wie, kim jest, i może to głośno powiedzieć, bez lęku. A jeszcze fajniejsze, kiedy ten człowiek ma wtedy w kimś oparcie. I może ponosi mnie wyobraźnia, a może nadmiar dobrych doświadczeń sprawia, że się trochę oderwałam od rzeczywistości, ale w moim świecie magicznych jednorożców od tego się ma RODZINĘ. Żeby człowieka wsparła, kiedy człowiekowi tożsamość osuwa się spod nóg.”
No właśnie, te święta w tle. Jak ważna jest tradycja? Ciotka Wanda szaleje w kuchni, każe wszystkim sprzątać, działać, nie ma chwili wytchnienia. Czy o to w tym chodzi? Po co ten pośpiech? I w tym wypadku, nawet w maju, warto przyjrzeć się i przeanalizować różne podejścia postaci do tradycji.
„No, przynajmniej zdaniem Tereski, która podchodziła do życia praktycznie i kierowała się zasadą, że im rzadziej się sprząta, tym wyraźniej widać efekty. A na brudnych oknach brokat lepiej się trzyma.”
Przy tak oryginalnym stylu, jaki serwuje nam Marta Kisiel, tak naprawdę każda próba przybliżenia książki, jej omówienia skazana jest na porażkę – to jest po prostu za dobre, by dałoby się to odpowiednio oddać w recenzji. Podobał mi się zimowy, świąteczny klimat, o którym przekornie czytamy w maju, podobało mi się te klasyczne zamknięcie w jednym domu dużego grona podejrzanych. Podejrzanych? No może…  Podobał mi się humor, spostrzeżenia, no i oczywiście, jak zawsze, jedyna i niepowtarzalna Tereska! A i jej syna trochę inaczej w tym tomie widzimy, czyżby Maciejka już doroślał? Z niecierpliwością czekam na ich dalsze perypetie, a Was, o ile lubicie się dobrze pośmiać, zachęcam gorąco do lektury „Zawsze coś”!
„Biedny kot... Te święta mocno odbiły się na jego nerwach. Tereska zaczynała z nich empatyzować.”
PS. Każdy tom serii da się czytać oddzielnie, ale jeśli chcielibyście spójności w biblioteczce, to Wydawnictwo Mięta w tym tygodniu wydało też ponownie tom pierwszy z pasującą do tomu trzeciego grafiką. Polecam!
 
Moja ocena: 8,5/10
 
Recenzja powstała we współpracy patronackiej z Wydawnictwem Mięta.


Dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz