czerwca 13, 2025

"Wypadek? Nie sądzę" Katarzyna Gacek

"Wypadek? Nie sądzę" Katarzyna Gacek
Autorka: Katarzyna Gacek
Tytuł: Wypadek? Nie sądzę
Cykl: Pensjonat Jaśminowy Dwór, tom 1
Data premiery: 04.06.2025
Wydawnictwo: Agora
Liczba stron: 408
Gatunek: kryminał cosy crime
 
“Wypadek? Nie sądzę” to książka Katarzyny Gacek, która rozpoczyna jej przygodę w Wydawnictwie Agora. To równocześnie pierwszy tom cyklu Pensjonat Jaśminowy Dwór, kryminałów cosy crime, których akcja toczy się w Nałęczowie i opowiada o przygodach rodziny byłej policjantki Gabrysi.
Oczywiście nie jest to pierwsza książka autorki, Katarzyna Gacek debiutowała już w roku 2008 - wtedy w duecie ze swoją przyjaciółką Agnieszką Szczepańską napisały „Zabójczy spadek uczuć”, pierwszą z pięciu wspólnych książek. W 2017 autorka pokusiła o jeszcze jeden duet, tylko razem z Markiem Kamińskim przy książce skierowanej do młodszego czytelnika, po czym zaczęła karierę solo - w 2018 ukazała się jej pierwsza książka podpisana tylko jej nazwiskiem “W jak morderstwo”, która już trzy lata później doczekała się ekranizacji z gwiazdorską obsadą. Teraz na koncie autorka ma dwa solowe cykle (trylogie) dla dorosłego czytelnika oraz kilka książek dla dzieci, a “Wypadek? Nie sądzę” rozpoczyna jej kolejną, nową literacką serię.
 
Nałęczów, niewielka miejscowość pod Lublinem. To właśnie tam kilka miesięcy temu rodzina Stolarskich kupiła pensjonat Jaśminowy Dwór. Jego prowadzeniem zajął się Wiktor, dorosły syn Stolarskich, jednak według rodziców nie radzi sobie za dobrze - dlatego ściągnęli w te miejsce Gabrysię, która ma funkcjonowanie pensjonatu szybko zreperować. Czy jednak na pewno taki był cel jej rodziców? Bo Gabi niedawno przeżyła wielką tragedię, z której nie za bardzo potrafi wyjść. Rzuciła pracę, a ukojenie znajduje w alkoholu - oczywiście bez przesady, na tyle, by móc normalnie zasnąć… Pomocy rodzicom co prawda odmówić nie potrafi, ale twardo określa czas - przyjeżdża na miesiąc i ani jednego dnia dłużej! A jednak już drugiego dnia jej pobytu wydarza się coś, co może nieco ją rozproszyć… W okolicznym hotelu gościni skacze z balkonu - lokalna policja nie ma wątpliwości, że było to samobójstwo, ale Gabi przypadkiem znajduje się na miejscu, gdzie spotyka swojego chrześniaka. Po rozmowie z nim zaczyna badać sprawę, bo uświadamia sobie, że zmarłą jest aktorka, która dzwoniła do niej jakiś czas temu, z prośbą o pomoc w uporaniu się z prześladowaniem, hejtem w sieci. Gabi odmówiła, ale coś jeśli właśnie przez to przyczyniła się do jej śmierci? Tego by już nie zniosła, musi się upewnić.
"(...) śmierć czyni człowieka bezbronnym (...)."
Książka rozpisana jest na 61 krótkich rozdziałów prowadzonych w narracji trzecioosobowej czasu przeszłego. Narrator przede wszystkim historię opisuje z perspektywy Gabrysi, jednak nie tylko - pojawia się np. również kilka fragmentów z perspektywy jakiegoś chłopca czy mężczyzny, który przeżył pewną stratę. Nie jest jednak jasne, jak te rozdziały wiążą się z historią Gabrysi. Styl powieści jest lekki, autorce nie zależy na makabrycznych opisach, a raczej na opisie relacji międzyludzkich w lekkim tonie, podszytych nutką humoru. W fabułę wplecione są scenki humorystyczne, są i postacie, które mają nadać książce humoru, jednak nie są one na tyle dominujące, byśmy mogli mówić o komedii - są równoważone przez trudne psychicznie tematy, przez co książkę można łatwo określić po prostu jako cosy crime. Język powieści jest codzienny, nie jest całkowicie pozbawiony przekleństw, jednak jest ich niewiele i są użyte tak, że doskonale wpisują się w sytuację.
" Miała wrażenie, że miasto wylewało się ze swoich granic, zajmując coraz więcej miejsca."
Ale to przede wszystkim postacie są tutaj ważne. Gabi, kobieta w okolicy 40-tki, która po dwudziestu latach życia w Lublinie wraca do rodzinnej miejscowości. Powrót nie jest łatwy, ale łatwiejszy niż pozostanie w Lubinie - tam jej życie już praktycznie nie istnieje, a choć nadal lubi te miasto, to jednak właśnie tam ulokowanych ma wiele wspomnień, które teraz są dla niej bolesne. Jeszcze niedawno pracowała w policji i była naprawdę w tym dobra, teraz włóczy się trochę bez celu… Choć podreperowanie funkcjonowania pensjonatu brzmi jak jakieś zajęcie, prawda? A jednak to nie do tego została stworzona, to prawdziwy pies tropiący, więc kiedy na horyzoncie pojawia się sprawa, to Gabi łapie trop - cóż z tego, że nie jest już policjantką. To w końcu jakieś absorbujące zajęcie.
Wokół niej jest sporo ciekawych postaci. Choćby jej rodzina - matka-fryzjerka, która zna każdego w mieście, brat pantoflarz z żoną, która uważa się za wielką artystkę. Jest jej przyjaciółka, kierowniczka biblioteki, są goście pensjonatu, kucharz z doświadczeniem w pracy kuchni z gwiazdką Michelin i obsługa hotelu - przyjemne grono nałęczowian, z których z pewnością część spotkamy się w kolejnych tomach serii. Każdy z nich ma swoją historię, jednak poza tą, którą skrywa postać Gabi, nas najbardziej interesuje ta, która stoi za kobietą, która podobno odebrała sobie życie.
"Odkąd pamiętała, uwielbiała czytać. Połykała książki jedna za drugą, przyswajając sobie ich fabuły, zdania, słowa i emocje. W jej krwiobiegu oprócz krwinek białych i czerwonych krążyły również litery. I w pewnym momencie poczuła, że jest już tak nasycona treścią, że jeśli jej z siebie nie upuści, eksploduje."
To na niej opiera się intryga kryminalna. Mamy aktorkę, której romans z kolegą po fachu przysporzył wielu wrogów. Mamy też jej siostrę, która na wiadomość o śmierci siostry, reaguje dość osobliwie… Śledztwo, które rozpoczyna Gabriela, jest rozbudowane - w końcu hejterów w sieci aktorka miała wielu, a Gabi do zbadania tej sprawy jest sama, lokalna policja orzeka szybko samobójstwo. Zagadka prowadzona jest tempem klasycznym, skupionym na szukaniu, dedukowaniu i rozmowach, zbudowana jest solidnie, może nie od samego początku można wszystkie kropki połączyć, ale na pewno można to zrobić przed ujawnieniem rozwiązania przez postacie - można, ale czy komuś się to uda? Autorka sprawnie łączy motywy, dobrze balansuje pomiędzy humorem a tematami poważnymi.
"Facet oznacza kompromisy, a mnie zdolność do kompromisów się wyczerpała."
Smaczku dodaje historii pensjonat w tle - w końcu Gabi ma usprawnić jego funkcjonowanie, a więc przyglądamy się na czym prowadzenie pensjonatu polega. To główny element odpowiedzialny za określenie cosy, który nadaje lekturze lekkiego, swojskiego, domowego charakteru.
"– Charlie!
Wiktor napiął mięśnie, spodziewając się jakiegoś wściekłego bulteriera, ale w szparze pokazało się coś, co przypominało raczej pluszową zabawkę.
– To jest ten potwór? – spytał i ukucnął, żeby się psu lepiej przyjrzeć.
– Nie lekceważ go. Może ciałko niewielkie, ale ego rozbuchane (...)."
Oczywiście z historii można wynieść też wnioski, tematy do własnych refleksji. Nad pogodzeniem się ze stratą, nad tym, czy i w jaki sposób możliwe jest ruszenie naprzód. To kolejny tytuł, który przypomina, że każdy człowiek ma swoją własną historię, a to, co pokazuje światu, jest tego wynikiem. Więc czy na pewno mamy prawo kogoś oceniać?
 
“Wypadek? Nie sądzę” to lekka historia kryminalna, która dobrze balansuje pomiędzy wątkami humorystycznymi, a poważnymi. Skupia się na ludziach, na ich dramatach i interakcjach, prezentuje solidne kraje psychologiczne, które są zaskakująco dobrze rozbudowane na ten podgatunek literacki. Zagadka śmierci znanej aktorki ciekawi chyba na równo co koleje życie Gabrysi, a to wiąże nas nie tylko z tym tytułem, ale z serią, na której rozwinięcie już czekam. To dobra rozrywka, ale nie tylko - to też opowieść o stracie i dojrzewaniu do tego, by sobie z nią poradzić.
 
Moja ocena: 7,5/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Agora.

Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

czerwca 12, 2025

"Ideburga" Leszek Herman

"Ideburga" Leszek Herman

Autor: Leszek Herman
Tytuł: Ideburga
Cykl: Ida von Flemming, tom 1
Data premiery: 04.06.2025
Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 320
Gatunek: powieść historyczna / kryminalna
 
“Ideburga” to książka w twórczości Leszka Hermana wyjątkowa. Dziesiąta wydana powieść, a w związku z tym, że autor wydaje jedną książkę rocznie, to i jest tą wydaną dokładnie w jubileusz pierwszej dekady autora na rynku książki. Jest to też pierwsza, która nie zalicza się do uniwersum, w którym autor pisał do tej pory, w którym debiutował tytułem “Sedinum”, a które sama poznałam niedawno dzięki dziewiątej powieści “Bursztynowa” (recenzja - klik!). “Ideburga” otwiera nowy cykl, tym razem w pełni osadzony w końcówce wieku XIX, który będzie miał na celu ukazanie tamtych lat, tamtych ziem okolic Szczecina bez naznaczenia bólem, jaki wiąże się z naszą polską historią. Jej celem jest po prostu oddanie klimatu czasów, gdy na ziemie teraz polskie, wtedy niemieckie, wkraczała rewolucja przemysłowa.
 
Czerwiec, 1890 rok, Szczecin. 17-letnia Ideburga von Flemming wraz ze swoją pokojówką Almą przebrane za chłystków, wkradają się w nocy do teatru. Chcą coś ukraść (w słusznym celu!), jakieś skrzynie, potrzebne w nadchodzącym przedstawieniu, które sponsoruje między innymi jej brat. Zresztą to jemu klucze ukradła, by móc przeprowadzić całą operację. Niestety ich nocna misja nie idzie do końca po myśli Idy, w konsekwencji czego brat odsyła ją do ciotki mieszkającej w wsi Dworzyszcze. Ida jest załamana, ciotkę pamięta jak okropną sztywniarę, a na wsi przecież zanudzi się na śmierć… Ale gdzie Ida, tam problemy, więc już jej pierwsza kąpiel w morzu nie kończy się dobrze, po czym udział w proszonym balu otwierającym sezon letni u sąsiadów ciotki kończy się prawdziwą kryminalną historią… Co się stanie w pałacu w Dreżewie tej nocy?
 
Książka rozpisana jest na prolog, 18 rozdziałów i epilog. Rozdziały są długie, jednak dzielone są na króciutkie, czasem kilku-, czasem wręcz półstronicowe scenki, które często zmieniają perspektywę narracji, a to nadaje dynamizmu, szerszego spojrzenia i sprawia, że historia się nie dłuży. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, narrator skupia się głównie na zachowaniu i rozmowach postaci, ich emocje oddane są raczej w pojedynczych słowach, ale perspektywa jest zmienna - przede wszystkim obserwujemy poczynania Idy i Almy, jak i brata Idy, Heiniego, od czasu do czasu jednak pojawiają się również perspektywy innych postaci. Styl powieści wydaje się lekko stylizowany na dawny, szczególnie w dialogach, w których poprzez już samo zwracanie się do innych: „panienko”, „hrabino”, „sir”, skutecznie przenosi nas w czasie. Oczywiście słownictwo w całości jest dostosowane, pojawiają się nazwy, których nie znamy, jednak najczęściej albo można domyśleć się z kontekstu zdania ich znaczenia, albo dostajemy tłumaczący przypis. Mimo to książka napisana jest w lekkim stylu, nie ma problemu ani ze zrozumieniem, albo z płynnością lektury.
“Po dłuższej chwili osłupienia głos odzyskała hrabina.
- Jesteś pewna, moja droga, że to był kurs dla stenotypistek, a nie dla robotników portowych?”
Główną bohaterką powieści jest Ida, a raczej Ideburga von Flemming, młodziutka dziewczyna, której matka zmarła, a ojciec przebywa głównie w Berlinie, przez co ona znajduje się pod opieką swojego starszego o siedem lat brata, poważanego już biznesmena. Ida jest dobrym wyborem na postać przewodnią - młoda, a więc żądna przygód i ciekawa świata, jej podejście do roli kobiet jest jak na tamten czas bardzo nowoczesne - choć już jest w wieku, w którym powinna szukać męża, woli tego nie robić, chce się uczyć i przeżywać nowe doświadczenia, a nie siedzieć w domu i wydawać przyjęcia. Jest odważna i nie boi się tego, co ludzie pomyślą - chętnie korzysta z nowinek zagranicznych, ubiera się np. w strój kąpielowy, który na terenach aktualnej Polski, budził jeszcze sporą konsternację. Ida, żeby być dobrą główną bohaterką, serce musi mieć po dobrej stronie, a jej łatwość w kontaktach z innymi, bezpośredniość, a zarazem spostrzegawczość robią z niej dobrą kandydatkę na prywatną detektywkę.
Tuż obok jej boku występuje Alma, jej pokojówka, towarzyszka, która wywodzi się z klasy niższej. To nieśmiała dziewczyna, która jest odpowiednim pomocnikiem dla detektywa - nieraz sprowadza Idę na ziemię, jest też odpowiedzialna za kilka nieco humorystycznych sytuacji.
Oczywiście przez historię przewija się wiele postaci - i zamożni lordowie i właściciele ziemscy, goście zagraniczni, uwodzicielki, kobiety przedsiębiorcze i typowe matrony XIX wieku. Jest też i służba - zaglądamy do kuchni, gdzie wrze nie tylko w garnkach. Autor doskonale oddał barwność tamtej epoki, tego jak wiele światów potrafiło zderzyć się w jednym dworku…
“Może życie to ciągłe doświadczenia, które wciąż zmieniają nasze spojrzenie na rozmaite sprawy (...).”
Tym jednak, co robi największe wrażenie, jest całe tło historyczne. Czas akcji to czas wkraczania na ziemie teraz polskie rewolucji przemysłowej - pojawia się kolej, pojawiają się pierwsze pojazdy mechaniczne, już wkrótce zacznie pojawiać się elektryczność. To czas zmian również i społecznych - pojawiają się kobiety wyzwolone, emancypantki, które nie zgadzają się na to, jak mówi się o nich i traktuje ich płeć jako mniej inteligentną od mężczyzn. To czas, kiedy stare ściera się z nowym, kiedy zmiany powodują skandale. Autor oddał to doskonale, a jego znajomość dawnego Szczecina i okolicy, wszystkie opisywane wnętrza, robią naprawdę magiczne wrażenie - to rewelacyjna podróż w czasie, czułam się dokładnie tak, jak podczas oglądania serialu “Pozłacany wiek”.
“(...) chodziło o to, żeby zmienić czasem optykę i dostrzec, że rzeczy, które nas otaczają, które mijamy każdego dnia i które wydają się nudne i szare, mogą być fascynujące i pełne magii.”
Przyjrzyjmy się jeszcze budowie powieści, bo nie jest to typowa powieść kryminalna. Tak naprawdę jej ⅔ raczej określiłabym jako historyczno-obyczajową: zwiedzamy Szczecin i okoliczne nadmorskie wioski, poznajemy bohaterów i ich relacje społeczne, co jest naprawdę fascynujące, gdyż ówczesna etykieta jest tak różna od naszej. Autor opisuje to wszystko bardzo zgrabnie, więc tak długo niepojawiający się wątek kryminalny, w żadnym wypadku nie sprawia, że lektura się dłuży. Intryga kryminalna pojawia się późno, ale gdy już zaczynamy ten motyw, to dominuje on nad całą powieścią - zaczynamy jak u Agathy Christie, spokojnie, z zamkniętym gronem podejrzanych, które utknęło w jednym miejscu, w jednym pałacyku. Zagadka prowadzona jest w starym stylu, bez zaangażowania żandarmów, szybko jednak akcja przyspiesza, staje się wyraźnie sensacyjna - może w porównaniu do wcześniejszego tempa akcji jest nieco za szybka, ale tak naprawdę mi to nie przeszkadzało - skutecznie porywa w wir akcji i to na tyle mocno, że zapomniałam, że wcześniej autor zaczął kilka innych wątków sensacyjno-kryminalnych. I to właśnie z tych pobocznych wątków nie wszystkie zostają rozwiązane - są zapowiedzią tego, co przyniesie kolejny bądź kolejne tomy, na końcu powieści znajduje się jasna informacja “ciąg dalszy nastąpi”.
 
Przyznaję, Leszek Herman w “Ideburdze” mnie zaskoczył. Stworzył coś na miarę przywołanego już przeze mnie serialu “Pozłacany wiek” - mamy dobry przekrój społeczeństwa przełomu XIX/XX wieku, mamy całą tą otoczkę przemysłowo-społeczną, mamy ogromną ilość wiedzy o wnętrzach, jak i całego zakresu dziedzin medycyny czy podobnie ścisłych nauk. Tutaj też jest kolej, z którą wiążą się wielkie biznesy, ale i konflikty. No i jest w końcu wątek kryminalny, pięknie nawiązujący do klasyki gatunku, ale w dynamicznym stylu. Bardzo podoba mi się zamysł tej serii, w końcu historię Polski wszyscy znamy, ale to nie znaczy, że w każdej powieści opisującej ówczesne czasy musi być ona tym, na czym skupiamy się w sposób absolutny. Ta powieść przynosi doskonałą zabawę, magiczne przeniesienie w czasie, a i imponuje naprawdę ogromną wiedzą autora o tamtym wieku i rejonach okolic Szczecina, która podana jest w sposób bardzo bezbolesny - ciekawi, nie nuży. Ogromnie mi się ta książka podobała, mam teraz tylko nadzieję, że na drugi tom nie przyjdzie nam czekać rok - tak naprawdę najchętniej sięgnęłabym po niego już teraz!
 
Moja ocena: 8/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Muza.

Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

czerwca 11, 2025

"Niebiańskie Osiedle" Ryszard Ćwirlej

"Niebiańskie Osiedle" Ryszard Ćwirlej
Autor: Ryszard Ćwirlej
Tytuł: Niebiańskie Osiedle
Cykl: dziennikarz Marcin Engel, tom 1
Data premiery: 04.05.2025
Wydawnictwo: Harde
Liczba stron: 320
Gatunek: komedia kryminalna
 
Ryszard Ćwirlej właśnie w tym roku świętuje wejście w pełnoletniość swojej kariery literackiej! Debiutował 18 lat temu książką “Upiory spacerują nad Wartą”, która otworzyła cykl o milicjantach z Poznania, a tym samym stworzyła nowy podgatunek kryminału nazwany neomilicyjnym. Od tego czasu napisał i wydał trzydzieści powieści, a każda jest częścią jakiegoś cyklu, ale oczywiście nie wszystkie osadzone są w czasach PRL-u: są i współczesne kryminały, jak i międzywojenne, retro. Z pojedynczych historii zdarza mu się napisać opowiadania, niedawno stworzył też słuchowisko, jednak to cykle kryminalne w jego twórczości dominują. “Niebiańskie Osiedle” w roku 2021 zapoczątkowało nowy cykl, którego akcja toczy się współcześnie i ukierunkowany jest humorystycznie. Wtedy książka wydana została pod szyldem Wydawnictwa Czwarta Strona, później jednak kolejne dwa tomy: “Tęczowa Dolina” (recenzja - klik!), jak i “Rajski Zakątek” (recenzja - klik!) ukazały się pod opieką Wydawnictwa Hardego, więc teraz właśnie w tym wydawnictwie “Niebiańskie Osiedle” zostało wydane ponownie w nowej szacie graficznej pasującej do reszty i po kolejnej korekcie. Osobiście cieszę się, że tak się stało, gdyż dało mi to możliwość, by w końcu uzupełnić swoje braki w serii i się z pierwszym tomem przygód Marcina i jego przyszywanej babci Matyldy zapoznać!
 
Lato, rok 2019. W Pile policjanci Franek Kaczmarek i Jowita Skrzypczak zjawiają się na miejscu śmierci starszego małżeństwa. Wygląda, że popełnili wspólne samobójstwo, na co wskazuje list przez nich pozostawiony, w którym mowa jest o raku i odejściu do Pana. Kilka miesięcy później młody dziennikarz i okazyjny producent reklam Marcin Engel dowiaduje się o podobnym przypadku - dziadkowie koleżanki jego dziewczyny-modelki odeszli z tego świata w bardzo podobny sposób zostawiając brzmiący praktycznie tak samo list. Marcin jednak nie jest świadomy tego, że podobne śmierci w Polsce się już zdarzały, on łączy sprawę inaczej - przypomina mu się, że latem pracował nad zdemaskowaniem projektu Niebiański Dom, który wykorzystywał wiarę ludzi starszych i pozbawiał ich własnych mieszkań. Co jednak przekręt mieszkaniowy może mieć wspólnego z wzmożonym ruchem samobójstw wśród osób starszych? Temat trzeba pilnie zbadać, Marcin wraz ze swoją zawodową partnerką Kamą, babcią Matyldą i jej wnuczkiem policjantem biorą się do pracy.
 
Książka rozpisana jest na prolog i dziesięć rozdziałów, które dzielone są na podrozdziały względem czasu, miejsca i postaci, których perspektywę obiera narrator trzecioosobowy czasu przeszłego. To krótkie scenki, które dzięki naprzemiennej zmieniającej się perspektywie dodają historii dynamizmu. Perspektywy mamy cztery podstawowe: Marcina, jedynego, którego narracja oddana jest w pierwszej osobie oraz Matyldy, Franka i Jowity. Miejsca akcji to Warszawa i Piła, a czas to głównie październik, pięć dni z drugiej połowy miesiąca. Jednak tym, co czyni tę powieść niepodrabialną, jest jej styl. Jest w nim miejsce i na akcję i trafne spostrzeżenia na temat naszej rzeczywistości, które oddane są w sposób humorystyczny, a równocześnie dość bezlitosny - autor mistrzowsko wychwytuje pewne cechy szczególne ludzi, ich przywary, oddaje je bardzo naturalistycznie, ale stawia w takich sytuacjach, że poprzez nie zostają wyśmiane. Dialogi to prawdziwe mistrzostwo, doskonale oddają faktyczny sposób wypowiedzi, a w interpretacji audio, którą czyta sam autor, są podane z takim przekonaniem i komizmem, że nieraz śmiałam się w głos. Te doskonałe naśladowanie ewidentnie uświadamia, jak świetnym obserwatorem rzeczywistości jest Ryszard Ćwirlej.
„Przecież w tym antysemickim kraju wszyscy modlą się do żydowskiego Boga i do jego syna Żyda zrodzonego z Żydówki, która jest na dodatek królową Polski. Jak w tym kraju może być dobrze, skoro ludzie żyją w stałym dysonansie poznawczym? Nic dziwnego, że sobie z tym nie radzą i w końcu dostają pomieszania zmysłów, wybierając do sejmu antysemitów, ksenofobów, homofobów i innych popaprańców.”
Drugim mocnym punktem powieści są kreacje postaci. Sama zapoznałam się z tą książką w chwili, gdy główni bohaterowie serii byli mi już znani, podejrzewam jednak, że gdybym faktycznie czytała ten tom jako pierwszy, to wrażenie tych kreacji byłoby jeszcze większe. Prawdziwą gwiazdą jest oczywiście Matylda - starsza pani w okolicy 70-tki, która jednak charakterem w ogóle nie oddaje swojego wieku. Była milicjantka, która do teraz sprawnie posługuje się bronią, kobieta inteligentna i o ogromnej wiedzy - szczególnie tej na tematy chrześcijańskie, więc debaty z nią jako przeciwniczką kościoła i wiary są nie lada wyzwaniem dla jej przeciwników. Matylda lubi koniaczek i dobre towarzystwo, jest bohaterką dobrą i upartą - nie spocznie, póki nie zdemaskuje oszustów naciągających biednych naiwniaków, nawet w sytuacji, gdy sama staje w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa.
Jej przyszywany wnuczek Marcin, jego współpracowniczka Kama i jego dziewczyna Dżesi tworzą barwny i bardzo humorystyczny trójkąt, Franek z Jowitą są uroczą parą, która oferuje nam łącznik pomiędzy Matyldą i zasobami policji.
Poza tymi postaciami przez powieść przewijają się bohaterowie mocno drugoplanowi, których kreacje, mimo że nie są rozwinięte, to i tak oddane są w punkt. Autor skupia się na jednej cesze i tak nią manipuluje, że postacie wychodzą zarazem bardzo wiarygodnie, jak i bardzo komicznie.
 
Intryga powieści toczy się tempem dość spokojnym jak na zaledwie pięć dni akcji, obudowują ją naprzemienna szybka narracja i tematy społeczne, które w dialogach są obnażone i przekoloryzowane, kiedy jednak odłożymy to wszystko na bok, możemy przyjrzeć się po prostu tej zagadce. O ile z samym Niebiańskim Osiedlem dość szybko można się domyśleć o co chodzi, to połączenie tego wątku z samobójstwami już tak oczywiste nie jest. W sumie może nawet pokuszę się o stwierdzenie, że sama zagadka kryminalna nie jest tutaj aż tak istotna, co obnażenie za jej sprawą mechanizmów manipulacji osobami głęboko wierzącymi, osobami podchodzącymi już pod wiek starszy. Zagadka zdaje się więc tylko pretekstem - ciekawym i atrakcyjnym, ale niespecjalnie skomplikowanym. Pod koniec powieść nabiera dynamizmu, pojawia się kilka scen akcji.
 
Najważniejsze są jednak te wątki społeczne, jakie ta powieść obnaża, jakie przedstawia w pozornie krzywym zwierciadle - ale czy na pewno krzywym? W końcu Kościół to dość niebezpieczna mieszanka wiary i władzy, na którą co tydzień chrześcijanie wydają naprawdę grube pieniądze. Wątek wiary, tego, dlaczego jest tak niektórym ludziom potrzebna, dlaczego tak łatwo poprzez nią manipulować, jest tutaj tym tematem przodującym, tematem przedstawionym w sposób naprawdę dosadny, ale równocześnie szczery - autor ma wiele racji w swoich spostrzeżeniach, które przedstawia nam w sposób humorystycznie-wyśmiewający.
„Bo ludzie najzwyczajniej potrzebują odwoływania się do jakiejś wyższej istoty, która miała za nich rozwiązywać ich nierozwiązywalne problemy.”
Oczywiście mimo tego, że ślepa wiara w Kościół to temat przewodni, to nie znaczy, że jedyny. Tuż za nim podąża wątek wykorzystywania osób starszych, przekręty, które mają na celu wyłudzenie pieniędzy, a kto jest lepszą ofiarą od starszych osób nieznających współczesnych realiów technologicznych? Chyba już nawet nie dzieci.
„Tak właśnie tworzy się mit o szczęśliwej przyszłości. Wybierz kilka pięknych sformułowań, podeprzyj je uwiarygodniającymi informacjami z niepodważalnych źródeł i oto masz tekst, którym możesz przekonywać nieprzekonanych i utwierdzać już wierzących. Bo słowo zapisane staje się faktem.”
“Niebiańskiemu Osiedlu” zdecydowanie najbliżej jest do komedii kryminalnej - ludzkie charaktery, zachowania są oddane grubą, jaskrawą kreską, są wyolbrzymione po to, by unaocznić tę cechę, nad którą jako społeczeństwo powinniśmy pomyśleć, zastanowić się. Humor Ryszarda Ćwirleja jest dosadny i uszczypliwy, ale równocześnie doskonały językowo - czuć, że piórem posługuje się od dawna, czuć, że tworzenie potyczek słownych swoich postaci sprawia mu sporą frajdę. Intryga, jak to w komediach zazwyczaj bywa, jest prosta, ale przekazuje to, co powinna - zmusza do przeanalizowania istoty wiary, tematu religii i pytania po co tak naprawdę jest ona ludziom potrzebna. Ćwirlej solidnie otwiera nam oczy na to, jak łatwo stać się ofiarą przekrętu w sytuacji, gdy manipulator gra na tym, w co wierzymy, czego pragniemy. Poza tym “Niebiańskie Osiedle” to powieść lekko sensacyjna, szczególnie pod koniec, która przynosi przyjemną rozrywkę.
 
Moja ocena: 7,5/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Hardym.


Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

czerwca 10, 2025

"Haar" David Sodergren

"Haar" David Sodergren

Autor: David Sodergren
Tytuł: Haar
Tłumaczenie: Anna Standowicz-Chojnacka
Data premiery: 28.05.2025
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 320
Gatunek: horror
 
“Haar” to pierwsza książka Davida Sodergrena, która została przetłumaczona na język polski, jednak w dorobku tego szkockiego autora to powieść numer siedem, jedna z najnowszych, choć nie najnowsza - po niej wydane zostały jeszcze cztery. Autor jest ewidentnym fanem starych horrorów, zresztą sam w posłowiu tej książki przyznaje, że horrory jako dziecko oglądał razem z babcią, która mieszkała nad wypożyczalnią wideo. “Haar” jest dla niego pozycją wyjątkową, bo to właśnie hołd dla jego babci, z którą przeżył wiele pięknych chwil, które wyryły się w jego pamięci. Jest to więc tytuł nostalgiczny, osadzony w szkockim folklorze, ale też mocno nawiązujący do starych horrorów, gdzie krew leje się strumieniami. Książka określana jest jako romantyczna baśń gore i to naprawdę wspaniale do niej pasuje.
 
Czasy współczesne, Szkocja, mała rybacka wioska Witchaven zamieszkana głównie przez osoby starsze. A przynajmniej tak było do tej pory, bo teraz mieszkańców nie zostało już wielu - Amerykanin, miliarder Patrick Grant zaczął ich wykupywać, zamierza stworzyć tam kort tenisowy. Wielu już mu uległo, wioska zatem wygląda już trochę jak plac budowy. Jednak są i tacy, który odpuścić jej nie chcą, to ich dom od kilkudziesięciu lat, miejsce, w którym spędzili całe życie. Gdzie teraz mieliby pójść? Do takich osób należy 84-letnia Muriel Margaret McAuley, która właśnie po raz kolejny odprawia młodą, upartą kobietę dość bezczelnie próbującą ją zmusić do sprzedaży ziemi. Nie będzie sprzedawać, nie będzie ulegać zachciankom bogaczy - ona, prosta, stara kobieta ma tylko ten dom, pełen wspomnień po swoim zmarłym przed dwunastoma laty mężu. Dom i wioskę, z którą wiążą się piękne wspomnienia z całej jej życia. Jak jednak wygrać z bogaczem? Człowiekiem, który nie boi się prawa, który może wynająć zbirów, by zastraszaniem zmusiły do sprzedaży? Kiedy podczas spaceru brzegiem oceanu niepostrzeżenie nadciąga mgła, gęsta, zimna, typowo szkocka mgła nazywana haar, Muriel na plaży znajduje coś, co potrzebuje jej pomocy. A ona bez wahania jej udziela nie wiedząc jeszcze jako mocno wpłynie to na jej dalsze życie.
“Wówczas nie wydawało jej się to szczególnie znaczące. Ale tak to zawsze bywa z momentami, które wywracają życie do góry nogami, prawda?”
Książka rozpisana jest na 30 rozdziałów, posłowie od autora, za którym zamieszczone zostały kilkustronicowe wspomnienia jego własnej babci oraz podziękowania. Historia fabularna, te 30 rozdziałów pisane są w narracji trzecioosobowej czasu przeszłego, głównie z perspektywy Muriel, jednak jest od tego kilka wyjątków. Cały tekst pisany jest czcionką pogrubioną, a historia opatrzona jest ilustracjami pojawiającymi się co którąś stronę - są czarno-białe, choć to czerń w nich dominuje, nadając zarazem mroku, jak i nawiązania do starych horrorów. Styl powieści jest prosty i swobodny, ale dopasowany do konwencji horrorów gore - są przekleństwa, jest sporo makabrycznych, nieoszczędzających czytelnika opisów. Mimo wszystko książkę całościowo odebrałam jako baśń dla dorosłych. Dlaczego?
 
Bo tak naprawdę jest to opowieść o miłości. Miłości silniejszej niż śmierć, uczuciu, które nawet po zniknięciu drugiej osoby, nie wygasa. Miłości tak silnej, że łatwiej karmić ją złudzeniami, niż odpuścić i przyznać, że osoby kochanej już nie ma i nigdy nie będzie. Równocześnie to opowieść o tęsknocie, o życiu wspomnieniami, które stają się bezpieczną ostoją, ale również hamulcem, który nie pozwala ruszyć z miejsca. Jak i samotności. Samotności tak przejmującej, że każda oznaka życzliwości, a nawet nie, po prostu uprzejmości, brana jest jak najpiękniejszy prezent, bez względu na towarzyszącą mu otoczkę.
“Jeśli jest ktoś, kogo kochasz, to mu o tym powiedz. Mów mu o tym każdego dnia.”
Te wszystkie uczucia kumulują się w Muriel, która jest prawdziwą gwiazdą tej powieści. To kobieta starej daty, która przeżyła wojnę, która nieraz zbierała z plaży szczątki rozbitków, więc dla niej krew, oderwane części ciała nie są czymś niezwykłym. Teraz ma już 84 lata i to czuje tym mocniej, gdy nie ma z nią jej męża. Czuje się słaba fizycznie, co ogromnie ją denerwuje, bo duchem jest wiele młodszą kobietą pełną werwy, zadziorności i upartości. I to w jej zachowaniu widać, Muriel nie da się stłamsić, jest gotowa do walki na słowa, które jej samej w ogóle nie ranią - w końcu to tylko słowa. To Muriel, która walczy o to, co się jej należy, która walczy o swoje dobro. Ale pod spodem jest Muriel wrażliwa. Muriel cierpiąca, tęskniąca, samotna, która tak naprawdę sama nie jest pewna po co jeszcze ma żyć. Bo przecież jej szczęśliwe życie przeminęło w chwili, gdy zabrakło jej Billy’ego…
 
Fabularnie historia mocno osadzona jest na podgatunku gore. Sytuacje są przerysowane, jaskrawe, nieraz budzą obrzydzenie, a fabuła dość prosta, jest jasny podział na dobrych i złych (jak to bywa i w baśniach!). Emocji jest dużo - albo współczucie czy rozczulenie dla Muriel, albo obrzydzenie i lęk przed tym, co za chwilę może się zdarzyć, choć szczególnie w dialogach można też znaleźć trochę uszczypliwego humoru. Autor w scenach krwawych mocno nawiązuje do klasyki gatunku, jest więc kilka scen, które dobrze znamy choćby z filmów końcówki XX wieku. I choć nie należą one do przyjemnych, to też nie dominują tej historii - są, bo książka osadzona jest na kanwie takiego podgatunku, ale wydaje się, że nie są one celem same w sobie.
“- Czy to jest prawdziwe? (...)
- A czy to ma jakieś znaczenie?”
Bo pod fabułą kryje się wiele. Autor zwraca nam uwagę na los osób starszych, przedstawia opowieść z ich punktu widzenia, który pozwala nam uświadomić sobie, jak nieraz nawet nieświadomie traktujemy ludzi starszych z lekceważeniem. Bo co z tego, że nie znają się na smartfonach? Co z tego, że nie mają już fizycznej siły, że ich ciała odmawiają posłuszeństwa? Że dziwnie pachną? To zdaje się nieraz zaciemniać nam obraz, że to przecież człowiek, który przeżył tak wiele, człowiek, który może podzielić się z nami ogromną wiedzą, przekazać to, co naprawdę w życiu ważne. Bardzo podoba mi się też to, że autor na siłę nie szuka w starości plusów - aktualnie mamy modę na cosy crime o staruszkach, którzy pozwalają nam stwierdzić, że starość wcale nie musi być zła. David Sodergren jednak się z nami nie patyczkuje, jego obraz starości jest brutalny i bezwzględny, nie ma tu miejsca na cukierkowość. W jego powieści ludzie starzy nie mogą liczyć na zrozumienie, są wyszydzani i lekceważeni przez to, że są słabi fizycznie. Nie mają wsparcia swoich bliskich, którzy zajęci są gdzieś w miastach swoim życiem.
 
Poza wątkiem starości bardzo wyraźnie oddany jest też rozdźwięk między prawami bogatych a biednych. I choć może wydawać się on tu przerysowany, to czy faktycznie jest? Na usługach Granta jest policja, są media, jego narracja przedstawiana jest w świecie pozytywnie tylko dlatego, że ma pieniądze. A co z tego, że krzywdzi innych dla własnego widzimisię? Co z tego, że zrównuje piękną wioskę z ziemią, bo musi mieć kort tenisowy? Nic, bo pieniądze pozwalają, by te pytania rozpłynęły się w powietrzu.
“Jeszcze nigdy nie spotkała osobiście nikogo znanego i w innych okolicznościach możliwość podejrzenia, co kryje się pod fasadą, byłaby dla niej fascynująca.”
Na “Haar” można też spojrzeć metaforycznie. Człowiek i jego szybkie przemijanie kontra długowieczność natury, która jest świadkiem kolejnych upadków ludzkości, a sama niezmiennie trwa.
“Był stworzeniem, a stworzenia nie potrafią mordować. Mogą zabijać, ależ oczywiście, ale to już zupełnie inna sprawa. Czy to, że pająk łapie muchy, czyni z niego mordercę?”
Dziwna to była przygoda. Pod względem fabularnym wzbudziła we mnie uczucia mieszane - z jednej strony baśń o miłości i ułudzie wspomnień, z drugiej bardzo krwawy horror, który nie straszy, a brzydzi. Sama nie lubię tak krwawych opisów, i choć i tutaj nie czerpałam z nich przyjemności, to jednak dostrzegłam w nich nawiązanie do historii gatunku, szczególnie gatunku horroru filmowego, co docenić muszę, nawet jeśli fanką nie jestem. Historia jest bardzo prosta, zachowanie postaci przez jasne rozgraniczenia dobra i zła dość łatwe do przewidzenia. Ale jest i ta warstwa refleksyjna, społeczna. W której kreacja Muriel to prawdziwa, jasno świecąca gwiazda, której los naprawdę porusza i zmusza czytelnika do innego spojrzenia na osoby starsze, które ma wokół siebie. Niezaprzeczalnie udało się Davidowi Sodergrenowi w “Haar” stworzyć coś ciekawego, coś oryginalnego, coś złożonego z tak pozornie niepasujących do siebie kawałków, a jednak ostatecznie świetnie zgrywających się w całość, że nie mam wyjścia - muszę pomysłowość autora docenić.
 
Moja ocena: 7/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Akurat.

Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

czerwca 09, 2025

"Morderstwo u kresu świata" Stuart Turton

"Morderstwo u kresu świata" Stuart Turton

Autor: Stuart Turton
Tytuł: Morderstwo u kresu świata
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Data premiery: 21.05.2025
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 418
Gatunek: postapo / sci-fi / kryminał
 
Stuart Turton to autor, który na początku swojej literackiej drogi obiecał, że każda jego książka będzie inna od poprzednich. I podobno na razie mu się to udaje! Jego debiutem było “Siedem śmierci Evelyn Hardcastle”, która, jak sam autor ją określa, była kryminałem z motywem Dnia świstaka, druga “Demon i mroczna toń”, która ukazała się dwa lata po pierwszej (na rynku anglojęzycznym w 2020, w Polsce rok później) to powieść historyczna o nawiedzonym statku, a w “Morderstwie u kresu świata” dominuje klimat postapokaliptyczny oparty o kryminalną zagadkę. Na ten tytuł jednak czytelnicy sporo się naczekali - aż cztery lata zajęło autorowi jego stworzenie, a to dlatego, że, jak przyznaje w posłowiu, pierwszą gotową wersję… wyrzucił do kosza. Miejmy nadzieję, że z powieścią numer cztery tak nie będzie - już teraz autor zapowiada ją jako współczesną powieść z dreszczykiem. Jego książki, mimo iż wydawane w sporych odstępach czasowych za każdym razem trafiają na listy bestsellerów, już pierwsze dwie na rynku UK i USA sprzedały się w liczbie ponad miliona egzemplarzy. Tłumaczone są na około 30 języków, są też śmiałkowie, którzy chcieliby podjąć się ekranizacji…
Poza tworzeniem niebanalnych historii, aktualnie Turton mówi o sobie, że jest dziennikarzem, choć w swoim życiu parał się wieloma zajęciami. To typowo brytyjsko-artystyczna dusza: kocha herbatę i nigdy nie dotrzymuje swoich planów… Jedyna stała w jego życiu to książki i ludzie, którzy się nimi otaczają.
 
Kilkaset lat w przyszłości - ludzkość ogranicza się do małej osady położonej na jednej z greckich wysp. To tam odseparowana przez elektroniczne zabezpieczenia od śmiercionośnej mgły żyje ponad setka mieszkańców. Ich wioska ogranicza się do niewielkiej części wysepki, ich życie płynie stałym rytmem - praca na roli, rozwój własnych zainteresowań, wspólne posiłki i jedna pora spania. Życie ograniczone jest do lat sześćdziesięciu, później zwyczajnie się umiera… Nie dotyczy to jednak trójki nestorów, którzy żyją już od ponad stu lat, urodzili się jeszcze w czasach sprzed mgły… To oni rządzą wioską, to im mieszkańcy są poddani, to oni dbają, by mgła trzymała się z daleka, a mieszkańcom żyło się dobrze. Oni i Abi, głos, który słyszą w swoich głowach. A jednak pewnej nocy coś idzie kompletnie nie tak. Dochodzi do morderstwa, a zabezpieczenia przed mgła zostają zdjęte. Zostają im zatem dosłownie trzy dni życia… Chyba że? Abi sugeruje, że może uda jej się zabezpieczenia przywrócić, jeśli tylko znaleziony i ukarany zostanie morderca… W śledztwo angażuje się jedna z mieszkanek wioski, Emory, która już od dzieciństwa wykazywała się nadzwyczajną dociekliwością. Czy jednak uda jej się tak sprawnie przeprowadzić śledztwo, by zdążyć przed śmiercionośną mgłą? Sprawa jest o tyle skomplikowana, że pamięć wszystkich mieszkańców z kluczowej nocy została wymazana…
“Przed dziewięćdziesięcioma laty skończył się świat, ponieważ ludzie na to pozwolili (...). Mieli szansę zmienić bieg rzeczy, stworzyć dla siebie inną przyszłość, ale zamiast tego popadli w zobojętnienie. Wmówili sobie, że zadanie ich przerasta i nie ma sensu ryzykować porażki. Ale właśnie tak się to robi. Tak się ratuje świat (...). Porażka to nie tragedia, jeśli zmierzasz we właściwym kierunku.”
Książka rozpisana jest na spis postaci, prolog, kilka części odliczające czas do końca świata oraz epilog. Każda część podzielona jest na kilkustronicowe rozdziały, w sumie jest ich osiemdziesiąt. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie czasu teraźniejszego przez Abi, która ma wgląd w myśli każdego mieszkańca wyspy, jednak na potrzeby tej opowieści oddaje nam kilka perspektyw: Emory, jej córki i jej ojca, przyjaciółki i jej ojca oraz nestorów. Imię każdego z nich jest tak różne od innych, że czytelnik od początku nie ma problemów, by połapać się w tym, kto jest kim. Styl powieści jest oszczędny, narratorka raczej stara się oddać to, co się dzieje i wnioski, do jakich postacie dochodzą, bo przecież teraz działanie jest najważniejsze. A jednak mimo wszystko udaje się jej oddać dość zaskakujące zachowanie mieszkańców, którzy nadal w obliczu bardzo bliskiej śmierci skłonni są oddać swoje życie w ręce nestorów. Poprzez krótkie zdania i całkiem inną rzeczywistość w porównaniu do naszej własnej, chwilę trwa zanim do opowieści się przyzwyczaimy - warto dać jej te kilkadziesiąt stron, bo jak już wpadnie się w jej rytm, to trudno się od niej oderwać.
“- Dlaczego nikt niczego nie kwestionuje?
- Bo ludzie lubią być zadowoleni - pada prosta odpowiedź.
- Nie próbuję tego zmienić.
- Ty może nie, ale odpowiedzi niemal zawsze prowadzą do zmian.”
Na początku musimy się przecież zaznajomić ze światem, który zastaliśmy w rzeczywistości po apokalipsie, która zgładziła potężną część ludzkości. Do katastrofy doszło dziewięćdziesiąt lat temu - wtedy ludzkość była mocno podzielona, choć klasowo raczej podobna do tego, co znamy, jednak ocieplenie klimatu i zaawansowanie technologiczne były zdecydowanie bardziej posunięte. Na wysepce, która teraz jest ostatnią ostoją ludzkości, był ośrodek badawczy, który prowadziła Niema, nastrasza z nestorek, a pozostała dwójka z nią pracowała. Niestety nie udało im się na czas wypracować ochrony przed mgłą, a wraz z nią przyszedł koniec technologii, jakie znali - wszystkie sprzęty przepadły, a na wysepce nie ma ich z czego zbudować. Niema zdążyła tylko stworzyć zapory wokół wyspy, które od dziewięćdziesięciu lat zapewniały im bezpieczeństwo. Mieszkańcy wioski poza nestorami już nie pamiętają życia sprzed zamknięcia, to trzecie pokolenie żyjące w ten sposób. Ich codzienność jest prosta i całkiem przyjemna - nie kwestionują nadrzędności nestorów, traktują ich trochę jak półbogów, a siebie z prawdziwą życzliwością - to zawsze dobro wioski jest stawiane na pierwszym miejscu.
“Wyobraź sobie miliony ludzi żyjących na tej planecie jak równy z równym (...). Nie ma biedy, nie ma wojen, nie ma przemocy. Wyobraź sobie, że budzisz się ze świadomością, że nic ci nie grozi i możesz bez przeszkód dążyć do celu, który sama sobie wyznaczyłaś.”
Z tej uległości wyłamuje się Emory, która od dzieciństwa zadawała za dużo pytań. Jej mąż zginął podczas misji badawczych jednej z nestorek, a jej córka poszła właśnie w jego ślady, przez co teraz ze sobą nie rozmawiają. Ojciec również się z nią nie dogaduje, nie potrafi zrozumieć jej braku podporządkowania się, on sam służy Niemie od lat. I tak Emory z wyrzutka staje się wymarzoną postacią w chwili, gdy potrzebny jest ktoś dociekliwy, ktoś, kto pójdzie swoją drogą i nie da się zwieść innym. Na to Emory całe swoje niedopasowane życie czekała - by stać się detektywką, by chronić wyspę przed zagładą.
“Na tej wyspie tajemnice mają ostre kły i nie lubią być wywlekane na światło dzienne.”
Sama intryga rozwija się powoli, istotną rolę odgrywa w niej sposób funkcjonowania wioski i zachowanie mieszkańców. Poznajemy ich zwyczaje, ich rytm życia, który różni się od naszego. W tym czasie Emory stara się po śladach iść do celu, choć nie jest to łatwe, kiedy nikt nic nie pamięta, motywów zabójstwa brak, a Abi, która wie wszystko, również nie potrafi pomóc - i jej pliki z tej nocy zostały skasowane. Nierozerwalne powiązanie intrygi z postapokaliptyczną wizją daje spokojną, zaskakującą i zmuszającą do refleksji mieszankę.
“Bywa, że jedyny pewny sposób na wygraną to pozwolić pionkom trwać w przekonaniu, że same sterują własnymi działaniami.”
Bo dla mnie właśnie ten aspekt refleksyjny był tutaj najciekawszy - jasne, kreacja świata i zagadka są ciekawe, ale nie jest to nic, czego w prozie fantastycznej by jeszcze nie było, zgrabna historia podana w ciekawy, zajmujący sposób. Jednak to, co między wersami się kryje, daje więcej niż rozrywkę. Przede wszystkim zastanawiamy się na człowieczeństwem, nad ludzkim zachowaniem w obliczu katastrofy. Czy naprawdę ludzkość skazana jest na egoizm? Czy kiedy dochodzi do sytuacji zagrażających życiu zawsze myślimy tylko o sobie kosztem innych? Dlaczego? A może w końcu jak mieszkańcy wioski powinniśmy się kierować dobrem ogółu?
“Najbardziej przerażające we mgle było to, jak szybko obudziła wszystko, co najhaniebniejsze w ludzkich sercach. Powiedz, Emory, jak można z czystym sumieniem ratować gatunek, który będąc świadkiem brutalności mgły, postanawia zawstydzić ją własnym okrucieństwem?”
No i właśnie, czy ważniejsze jest dobro ogółu czy indywidualne potrzeby - czy możemy się dla ludzkości poświęcać? A co z postępem - jeśli wszyscy będą ulegli tak jak mieszkańcy wioski, to przecież nigdy ludzkość nie pójdzie do przodu. Ale czy to faktycznie jest jej cel?
Autor pyta nas również o okrucieństwo, czy nierozerwalnie związane jest z człowieczeństwem. A zatem czy człowiek z założenia ma predyspozycje do zła? Bardzo dużo pytań, na które wraz z postaciami szukamy odpowiedzi, ale czy je znajdziemy? Albo czy znajdziemy odpowiedzi w takiej wersji, jaką jesteśmy w stanie przyjąć? Bardzo podoba mi się to, o co autor pyta, bo są to pytania ważne, szczególnie dla fanów powieści kryminalnych, gdzie okrucieństwo i przemoc są bazą do całej intrygi naszego ulubionego gatunku literackiego.
“Czy po sprowadzeniu siebie do roli biernych świadków czegoś tak okropnego będziemy mogli uważać się za dobrych?”
Na powieść również można spojrzeć jak na metaforę władzy. Ile już było w historii takich jednostek, które głosiły, że w imię dobra i lepszego bytu, chcą zmieniać ludzkość? Komunizm, równość dla wszystkich, a może nazizm i nadrzędność jednej rasy nad inną? Religie, polityki, klasy społeczne - do wszystkiego można znaleźć tu odniesienie.
“Nie rozumie, że osada jest częścią maszynerii, a ludzkie życie - jej trybami i przekładniami. Człowiek przetrwa dopóty, dopóki mechanizm będzie działać sprawnie. Dziś w nocy umrze wielu mieszkańców, ale da się ich zastąpić. Zrobię to nie po raz pierwszy. Najważniejsza jest maszyna.”
“Morderstwo u kresu świata” jest powieścią, która pod warstwą dobrej rozrywki, skrywa ważne pytania o istotę człowieczeństwa. O wartości, o systemy prawne, o religie i wyznania. Świat przedstawiony, postacie w nim żyjące są zbudowane solidnie, choć nie są mocno oparte o odkrycia technologiczne - autor nie tłumaczy nam tutaj funkcjonowania wyspy, zabezpieczeń i innych wynalazków od strony technicznej, one po prostu są, a my nie dociekamy - bo nie robią tego mieszkańcy wyspy. To sprawa tych nad nami, nestorów, tych mądrzejszych, których mieszkańcy wioski oddają się w opiekę. Bo czy to nie jest najłatwiejsze? Czy nie to przynosi spokój ducha? Intryga kryminalna jest spoiwem, dzięki któremu możemy poznać wioskę i jej sposób funkcjonowania, jak i zacząć zadawać pytania, które, mimo że powstają sprowokowane postapokaliptycznym światem, to jednak bardzo brutalnie odnoszą się do tego, w którym faktycznie żyjemy. Mimo znajomych chwytów fabularnych, nie jest to powieść oczywista, więc jako niespecjalna fanka wątków fantastycznych, mogę przyznać, że ta opowieść mi się podobała.
 
Moja ocena: 7,5/10
 

Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Albatros.

Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

czerwca 08, 2025

Kilka pytań do... Zbyszka Nowaka, autora reportaży: Rozmowy z dożywotnimi

Kilka pytań do... Zbyszka Nowaka, autora reportaży: Rozmowy z dożywotnimi

Co zapoczątkowało temat rozmów ze skazanymi na dożywocie i ewoluowało w aż dwa reportaże z gatunku tych, których na polskim rynku jeszcze nigdy nie było, jak wygląda umówienie i przeprowadzenie takiej rozmowy od strony technicznej, dlaczego z 48 rozmów tylko jedna przeprowadzona została z kobietą, jak to w ogóle jest z tą karą dożywocia, która jednak przewiduje zwolnienie warunkowe i czy na pewno powinna, do jakiego rozmówcy Zbyszek Nowak kieruje te dwa tytuły i nad czym pracuje, albo zamierzał pracować teraz?

Zapraszam na rozmowę ze Zbyszkiem Nowakiem!

fot. Wydawnictwo Muza
Zbyszek Nowak notka biograficzna:
doktor nauk społecznych, prawnik, wykładowca akademicki - adiunkt Wydziału Prawa i Administracji oraz prorektor ds. studenckich jednej z warszawskich uczelni wyższych. Były oficer sił zbrojnych. Autor publikacji "Kara śmierci. Wybór czy konieczność?" oraz redaktor naukowy monografii naukowej "Zbrodnia a kara", które ukazały się nakładem wydawnictwa Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego. W 2024 roku w wydawnictwie MUZA ukazała się jego książka "24 razy dożywocie. Rozmowy twarzą w twarz."

Kryminał na talerzu: Niecałe pół roku po premierze reportażu "24 razy dożywocie" wróciłeś na rynek z książką "Cela numer 24" – razem te tytuły tworzą jeden cykl, dylogię poświęconą rozmowom z dożywotnimi. Czy od samego początku wiedziałeś, że książki będą dwie, czy ta decyzja zapadła w późniejszym momencie?

Zbyszek Nowak: Nie jest łatwo dostać się z ulicy do zakładu karnego w celu prowadzenia badań naukowych. Oczywiście, pewne ułatwienie przynosi praca na uczelni wyższej, jak w moim przypadku. Nie jest to bowiem "czysta praca dziennikarska", poszukiwanie sensacji, a określony cel takich badań. Moim od początku było pokazanie człowieka, który znajduje się w określonym miejscu, czasie i sytuacji. Osoby skazane na karę dożywotniego pozbawienia wolności to sprawcy zbrodni zabójstwa, czasem kilku zabójstw, przebywające w izolacji od wielu lat. Osoby, które zdają sobie sprawę z tego, że ich wyjście na wolność może nigdy nie mieć miejsca. Osoby o określonym "statusie psychicznym" związanym z izolacją, tą, która za nimi, ale i tymi latami, które przed nimi.
Tu wiele zależy, w zasadzie wszystko, od dobrej woli ludzi, głównie administracji zakładu karnego oraz władz Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej. Badania prowadzone w formie rozmów ze skazanymi na stałe pozbawionymi wolności wymagają wysiłku organizacyjnego ze strony zakładu karnego. W grę wchodzi bezpieczeństwo prowadzącego badania naukowe, dobro zakładu karnego, a nawet dobro samego skazanego.
Nie każdy z więźniów w ocenie zakładu karnego zasługiwał na szansę, jaką była taka rozmowa i jej późniejsza publikacja. Nie każdy z więźniów mógł zostać zakwalifikowany do rozmowy ze mną. Nie z każdym mogłem porozmawiać. Nie każdy też chciał ze mną rozmawiać.
Poza procedurami to też życie, zwykła rozmowa. Czasem jednak rozbieżne cele, moje i rozmówcy, które ujawniły się podczas rozmowy. Zwróćmy uwagę na fakt, iż z 60 przeprowadzonych rozmów 12 "spadło" z powodu braku autoryzacji, wycofania zgody na publikację, czy po prostu z powodu rozbieżności, które ujawniły się w czasie rozmowy. Czasem przeczytanie tekstu o sobie samym było jednak zbyt trudne dla skazanego. Trudne, bo pokazywało prawdę.
Te rozmowy są w jakimś sensie fascynujące. Nie chodzi tu o jakąś moją fascynację zbrodnią zabójstwa, czy sprawcami takich czynów, nie chodzi tu o szukanie sensacji. Tego nie ma. Tej fascynacji nie ma. Nigdy nie chciałem tworzyć z moich rozmówców jakichś celebrytów. Przywracać ich społeczeństwu w taki sposób.
Często opuszczając mury zakładu karnego, powtarzałem sobie: Nigdy więcej! Ale wracałem, żeby wysłuchać, poznać, postarać się zrozumieć i stworzyć materiał do oceny czytelników.
Rozpoczynając pracę, nie wiedziałem nawet tego, czy powstanie jedna książka. Wiele osób ze Służby Więziennej uznało jednak w trakcie zbierania materiału, że warto przywrócić społeczny temat kary dożywotniego pozbawienia wolności w Polsce, że warto pomóc komuś, kto ten temat przywraca. Stąd zgody dyrekcji kolejnych zakładów karnych na prowadzenie rozmów za murami ich jednostek.


Temat rozmów ze skazanymi na dożywocie wydaje się trudny pod wieloma względami – na pewno technicznymi, ale i emocjonalnymi, a może i pod kątem kwestii bezpieczeństwa? Skąd więc pomysł, by się takiego projektu podjąć?

W 2022 r. napisałem książkę o karze śmierci. Książkę, która mimo braku promocji, została przyjęta i rozdysponowana w setkach egzemplarzy. Wtedy po raz pierwszy stworzono mi możliwość przeprowadzenia rozmowy z trzema skazanymi. Uznałem to za nowe doświadczenie. Rozmawiałem ze sprawcą jednej z najbardziej znanych zbrodni we współczesnej historii polskiej kryminologii i kryminalistyki tj. napadu na filię Kredyt Banku w Warszawie. Rozmawiałem z ostatnią osobą skazaną na karę śmierci w Polsce oraz pierwszym skazanym na karę dożywotniego pozbawienia wolności. To lata 90. ubiegłego wieku i ludzie, którzy przebywają w izolacji od ćwierćwiecza.
Nie każdy ma możliwość dotarcia do skazanych tej kategorii. Rozmowy bezpośredniej, na osobności, indywidualnie. Wykorzystałem sposobność, którą przynosi mi praca na uczelni oraz stała współpraca z wydawnictwem.
Ja często w swojej pracy łączę elementy stricte naukowe z elementami popularnymi, np. – true crime, które są bardziej zrozumiałe dla "zwykłego" odbiorcy. Zdarza się zatem, że moje wypowiedzi w podcastach kryminalnych są w jakimś stopniu oceniane negatywnie, jako zbyt naukowe, uciążliwe, zawiłe a czasem jako zbyt sensacyjne. Tematyka true crime jest, jak wiemy, niezwykle popularna. Jej odbiorcy bardzo często szukają tu sensacji, zła, szczegółów zbrodni, zapominając o środowisku ofiary i skupiając się na sprawcach zbrodni. Rozumiem też taką potrzebę. Około 60% społeczeństwa jest przecież za przywróceniem kary śmierci.
Ale mnie poszukiwanie sensacji nigdy nie interesowało. Chciałem wprowadzić element interdyscyplinarnej nauki kryminologii, prawa karnego, po to, aby niektóre sprawy związane ze zbrodnią można było łatwiej zrozumieć. Odmawiam udziału w projektach, podcastach, które są nakierowane wyłącznie na pokazanie tego złego, taniego wzorca.
W moich dwóch publikacjach pokazuję człowieka, który jest odizolowany od społeczeństwa. Za to, co zrobił. A to, co zrobił, jest elementem oceny sądu. Oceny niezwykle krytycznej, pozwalającej na wyłączenie takiej osoby na stałe ze społeczeństwa, zgodnie z literą prawa. Sprawiedliwego wyłączenia, za to, co ta osoba dokonała.


Jak wygląda przygotowanie takich rozmów od strony technicznej? Na pewno potrzebne są jakieś zgody. Od kogo? Kto tak naprawdę decydował, czy i z kim będziesz rozmawiał? Z pewnością zgodę musiała wyrazić administracja placówki, ale czy sami więźniowie i Ty też mieliście wpływ na te decyzje? A może prawnicy osadzonych? Czy wielu z nich ma stałą opiekę prawną?

Po uzyskaniu wszelkich zgód, które zależą i od dyrekcji zakładu karnego, i od władz Akademii Wymiaru Sprawiedliwości — uczelni wyższej "obsługującej" Służbę Więzienną — dostaję informację o "zielonym świetle". Umawiam swój przyjazd. Melduję się rano przy bramie zakładu karnego, często stojąc w kolejce z funkcjonariuszami Służby Więziennej, którzy przyszli do pracy, a też muszą przejść procedurę kontroli osobistej, funkcjonariuszami Policji, którzy przykładowo przyjechali z nowym osadzonym, czy z samymi byłymi lub – uwaga – przyszłymi osadzonymi, którzy zgłosili się akurat tego dnia do odbycia kary. To ciekawe – wszyscy ci ludzie stoją w tej samej kolejce do sprawdzenia.
Tu nie ma koncertu życzeń, że dziś chciałbym porozmawiać z tym, a z tą osobą niekoniecznie. To tak nie działa. Nic nie zależy ode mnie. Jeśli administracja zakładu karnego uzna za stosowne, to zostanę dokładniej poinformowany o tym, kto będzie moim rozmówcą tego dnia lub kolejnego. Jaka jest historia takiej osoby, jej pobytu tu i tego, za co została skazana na karę dożywotniego pozbawienia wolności.
To pierwszy krok, nic nie odbędzie się bez zgody administracji, która wytypuje skazanych na karę dożywotniego pozbawienia wolności do rozmowy. O tym, kogo administracja zapyta, decyduje ona sama. Kolejny krok to zgoda samych osadzonych. Bez tych dwóch elementów do niczego nie dojdzie.
Czasem otrzymuję akta osobowo poznawcze skazanych, ich wyroki, z którymi mogę się zapoznać. Czasem przychodzę i działam "z marszu" – idąc na spotkanie, dopiero dowiaduję się, z kim ta rozmowa będzie prowadzona. Tylko tyle i aż tyle.
Rozmowa ze skazanymi to też pakiet zgód, który taka osoba podpisuje. Chociażby co do tego, w jaki sposób chce zostać nazwana w publikacji – czy chce wystąpić pod swoim nazwiskiem, czy też anonimowo. Czasem, i staram się o to jak najczęściej, rozmawiam face to face. Po prostu, przy stoliku. Czasem mój rozmówca musi pozostać za kratą. Niekiedy ma założone kajdanki, niekiedy nierzadko zdarzało się, aby ktoś jeszcze przysłuchiwał się rozmowie np. towarzyszący Strażnik Więzienny. Oni oczywiście są, obserwują, wręczają mi czasem piloty antynapadowe, ale nie siedzą przy tym samym stoliku, czy w tym samym pomieszczeniu.
Czy skazani mają stałą obsługę prawą? Nie. Chyba tylko ci, którzy jeszcze walczą, wierzą, że w ich sprawie popełniono błąd. Piszą, na początek do polskich organów, później do międzynarodowych trybunałów, prezentując swoją interpretację błędów po stronie polskiego wymiaru sprawiedliwości. Po kilku latach jednak i oni godzą się z tym, że ta cela może być miejscem ich pobytu na kolejne – co najmniej – kilkanaście lat.


Wiedza i przygotowanie to jedna sprawa, ale co z emocjami? Jestem pewna, że takie spotkania nie mogły być pod tym kątem łatwe. Czy miałeś jakieś sposoby np. na zachowanie spokoju, gdy widziałeś, że rozmówca jest bliski wybuchu? Jak wyglądała kwestia bezpieczeństwa?

Emocje zawsze towarzyszą takim rozmowom. Zawsze, po obu stronach. Spotkałem ludzi twardych, niezmienialnych, dla których kara dożywotniego pozbawienia wolności w kraju bez kary eliminacyjnej, jest dobrodziejstwem. Tych, którzy nie mają w sobie refleksji, skruchy, poczucia winy. Liczą się oni i tylko oni.
Spotkałem i takich, którzy być może już teraz powinni zafunkcjonować w jakimś stopniu w warunkach wolnościowych. Ich pobyt tam, wydaje się, już niczemu nie służy.
Spotkałem i takich, którzy dalej pracują na to, aby kiedyś dostać szansę. I zdają sobie z tego sprawę, choć niemal w 90 proc. deklarują, że ich celem jest wyjście na wolność.
Nawet ci najtwardsi skazani po kilku, kilkunastu latach spędzonych za kratami reagują emocjonalnie. Kiedy pyta się o ocenę ich życia, w większość oceniają je jako zmarnowane. Zmarnowane z ich winy – zdecydowana większość tak to widzi. Emocje towarzyszą pytaniom o rodzinę, o ich świat przed wejściem do kryminału.
Często ci ludzie rozmawiają ze mną, wiedząc, że jestem pierwszą osobą od kilkunastu lat, która ich odwiedziła i słucha ich historii. Nie jestem dziennikarzem. Nie jestem ze Służby Więziennej. Nie mamy konieczności dokończenia tej rozmowy. Nie rozmawiamy według schematu, kwestionariusza. Choć niektóre pytania wracają w kolejnych wywiadach. Te o karę śmierci, skruchę, pojednanie się ze środowiskiem ofiary, czy zasługują bądź zasługiwali na to, aby "położyć głowę" za to, co zrobili.
Rozmawiamy. Kiedy to staje się uciążliwe, przerywamy. Muszę mieć na względzie swoje bezpieczeństwo. Nie wszystkie pytania mogą być "przyjemne" dla skazanego, niektóre mogą być odebrane jako moja ocena. To sześćdziesięciu rozmówców. Każdy jest inny. Jestem tu partnerem do rozmowy i nikt niczego nikomu nie musi udowadniać. Zapewne dziś kilku z tych rozmów już bym nie przeprowadził.


A które z tych rozmów były najtrudniejsze właśnie pod kątem emocjonalnym? Te z naprawdę groźnymi więźniami, którzy przejawiają ewidentnie psychopatyczne rysy, czy odwrotnie — te z wydawałoby się całkowicie zwyczajnymi, przejawiającymi nawet i empatię rozmówcami?

Słucham, staram się podążyć za myślami drugiej osoby. To człowiek. To zabójca. Zabójca matki, czasem ojca, syna, kontrahenta. Czasem małego dziecka.
Czasem on pastwi się nad ofiarą. Czasem jego akt zbrodni jest wybuchem agresji – "krótkim lontem", a czasem finałem zaplanowanej akcji. Czasem zabójca wcześniej porwał, dokonał rozboju, zgwałcił, rozczłonkował ciało. Może dokonał aktu kanibalizmu. Nikt tego nie ustalił w śledztwie na sto procent. Czasem znęcał się nad osobami bliskimi. Czasem zabił po raz pierwszy, mając 15 lat, a dziś siedzi tu po raz kolejny, może już do końca życia. To jego dom.
To nie jest rozmowa w dobrej hotelowej restauracji, przy kawie w centrum Warszawy. Dlatego też takich publikacji książkowych jak te moje, nie ma na rynku.
Pracownicy naukowi, którzy podejmują się tego typu badań, najczęściej prowadzą je poprzez ankiety, kwestionariusze przekazywane sprawcy przez wychowawców. Zdecydowanie rzadziej przez rozmowy indywidualne.
W moim przypadku jest inaczej. Funkcjonariusze Służby Więziennej, psycholodzy, wychowawcy rozmawiają z takimi skazanymi każdego tygodnia. Można uznać, że moja praca nie jest czymś nadzwyczajnym. I ja to tak oceniam. Choć komentarze osób, które przeczytały tę pierwszą lub obie części są zdecydowanie pozytywne.
Daję każdemu możliwość znalezienia tych elementów, których taka osoba szuka – psychologii, socjologii, prawa. Dlaczego tak się stało? Kim jest sprawca? W jaki sposób został ukształtowany? Co chciał osiągnąć? Kim chce być? Jakie refleksje mu towarzyszą – dziś, wtedy? Co planuje? Czy jest dziś lepszym człowiekiem, a może zawsze nim był i tak to ocenia?
Oddaję czytelnikowi możliwość dokonania oceny każdego z rozmówców. Prowadzę, opowiadam, przekazuję.
Każda rozmowa była nacechowana emocjami. Nie mam rankingu, która mniej, a która bardziej. Te rozmowy, stopień nasilenia zła, spowodowały, że musiałem przerwać te badania na jakiś czas. To nie są standardowe opowieści. Do ostatniej rozmowy, która kończyła "Celę numer 24" zbierałem się przez trzy miesiące.
Zło jest złem. Zbrodnia jest zbrodnią. Za nią stoi tragedia rodziny ofiary.


Nie da się nie zauważyć, że miażdżąca większość Twoich rozmówców to mężczyźni, z 48 rozmów tylko jedna odbyła się z kobietą. Z innych Twoich wywiadów wiem, że faktycznie na ponad 500 skazanych na dożywocie, odsetek kobiet jest niewielki, marginalny wręcz. Czy dlatego właśnie 47 rozmów to rozmowy z mężczyznami – by oddać skalę różnicy płciowej czy powód był inny?

Powód był ściśle "techniczny". Mamy w Polsce kilkanaście kobiet skazanych na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Odbywają ją w różnych zakładach karnych, w innych miastach. Co ciekawe, życzeniem wydawnictwa jest, aby powstał trzeci tom tej publikacji, tym razem skupiony na rozmowach z kobietami. Tymi, które dziś odbywają karę dożywotniego pozbawienia wolności oraz tymi, które odbywają karę 25 lat pozbawienia wolności. Polskimi zabójczyniami. Zastanawiam się nad taką publikacją. To nie jest takie proste. Wejść na kolejnych kilka miesięcy do zakładów karnych, w których przebywają kobiety skazane na najwyższy wymiar kary. Poczuć tę atmosferę. Nieść ją na swoich barkach. Opowiadać o zbrodni. Po to, aby inni mogli dokonać swojej oceny.
W czasie tych kilku miesięcy 2024 r., przygotowując "24 razy dożywocie" i "Celę numer 24", odwiedziłem kilkanaście zakładów karnych. Na mojej drodze był tylko jeden, w którym są osadzone skazane kobiety. Zakład karny z kategorii tych najcięższych – osadzone zabójczynie, dzieciobójczynie.
W zasadzie standardem jest to, że z danego zakładu karnego około 30 proc. skazanych na karę dożywotniego pozbawienia wolności stało się moimi rozmówcami. Reszta nie została zakwalifikowana przez administrację zakładów karnych bądź skazani sami odmawiali wywiadów.


Przyznam, że czytając obydwa Twoje reportaże, nie mogłam uwierzyć, że tak różne osoby i tak różne przestępstwa dostały jedną, tę samą karę. Co o tym myślisz? Czy taka sama kara dla sadysty, który krzywdził i zamordował dziecko, i dla młodego chłopaka, który został przez kolegów wciągnięty w zbrodnię, na pewno jest sprawiedliwa? Czy nie powinno być w polskim systemie karalności jednak jakiegoś rozszerzenia do ostatecznej kary dożywotniego więzienia bez możliwości zwolnienia?

Taka kara funkcjonuje od końca 2023 r. Swoisty bypass pomiędzy karą dożywotniego pozbawienia wolności a karą śmierci. Jest to kara dożywotniego pozbawienia wolności bez możliwości ubiegania się przez skazanego o warunkowe przedterminowe zwolnienie (zakaz warunkowego zwolnienia). Realna kara do końca życia. Niezgodna z zawartymi umowami międzynarodowymi wiążącymi państwo polskie, co powszechnie podkreśla się w literaturze.
Kara, którą jednak jedni oceniają jako niezgodną z europejskimi standardami, inni jako rozwiązanie absolutnie właściwe. I co istotne i ciekawe zarazem, takie absolutnie odmienne stanowiska prezentują osoby związane z nauką prawa karnego. I teoretycy, i praktycy – prokuratorzy, sędziowie.
Kara bezwzględnego dożywotniego pozbawienia wolności zatem funkcjonuje i jest obecna w kodeksie karnym. Podobnie jak inne rozwiązania, które dziś zaostrzają karę dożywotniego pozbawienia wolności. To chociażby możliwość ubiegania się nie po 25 latach "odsiadki", a po 30 latach. Spotkałem "dożywotniaków", którzy siedzą od ponad 25 lat i którzy właśnie wskutek ostatnich nowelizacji kodeksu karnego nie wiedzieli, jaki jest aktualny status w zakresie rozpatrzenia ich wniosków o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Nie wiedzieli oni, a często nie wiedziały też sądy i administracja zakładu karnego. Mówiąc najprościej – dołożono im pięć lat odsiadki. Czy słusznie, czy też nie – tę ocenę zmian prawnych pozostawiam innym.
Odnosząc się do sensu funkcjonowania kary dożywotniego pozbawienia wolności jako prawomocnego orzeczenia dla skazanych, których historie są różne, różny jest zakres ich sprawstwa, motywacja, często zasługująca na szczególne potępienie, czy też szczególne okrucieństwo towarzyszące zbrodni lub zbrodniom zabójstwa, muszę posłużyć się jednym, jedynym argumentem – niezależne i niezawisłe sądy zdecydowały o tym, że ci ludzie zasługują na wykluczenie ze społeczeństwa. Zasługują na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Nie mogę polemizować z orzeczeniami sądów.
Nie spotkałem na swej drodze, wbrew temu, co można sądzić, wielu skazanych na karę dożywotniego pozbawienia wolności, przekonanych o swojej niewinności. Kilku tak. Spotkałem raczej takich, którzy wskazywali, że kara jest słuszna, ale nie aż tak wysoka. Nie eliminująca do końca ze społeczeństwa.
Szansa na powrót to jest właśnie to, czego dziś oczekują od państwa. Czy słusznie, czy nie? Niech każdy wyrobi sobie własne zdanie po lekturze moich dwóch ostatnich książek.


Do kogo kierujesz te dwa reportaże? Do jakiego grona odbiorców szczególnie chciałbyś trafić?

Każdy, kto chciałby mieć jakąś wiedzę, interesuje się szeroko aspektami związanymi ze zbrodnią, w tym tą najcięższą kategorią – zbrodnią zabójstwa, a niekoniecznie studiuje prawo czy kryminologię, powinien tę publikację przeczytać. Zatem i ci czytelnicy, którzy po prostu lubią true crime, ale i oczywiście przywołani studenci prawa, kryminologii, psychologii, może socjologii. Praktycy i teoretycy – funkcjonariusze i pracownicy Służby Więziennej. To im dedykuję publikację "Cela numer 24", właśnie za ich ciężką pracę i służbę. Prokuratorzy, sędziowie, osoby związane szeroko z wymiarem sprawiedliwości.
Wiem, że na kanwie pierwszej książki, "24 razy dożywocie", powstało już kilka podcastów kryminalnych. Jeśli są odbiorcy, a wiem, że to często wiele tysięcy osób, to z pewnością dobrze dla ich twórców.
Zawsze powtarzam swoim studentom, aby sięgali do źródła. Do materiału, który jest bezcenny. Do akt spraw karnych, jeżeli tylko otrzymają taką możliwość. To pozwoli im zrozumieć właściwie mechanizmy "regulujące" winę i karę. Odnoszące się do poczytalności lub niepoczytalności sprawcy, jego motywacji, osobowości, cech charakteru czy środowiska, w którym taka osoba się wychowała.
Wiem, że nie wszyscy są w stanie przejść przez lekturę całej książki. Czytają do pewnego miejsca. Jest dla nich zbyt prawdziwa, żywa. Nie spodziewali się takiego nagromadzenia emocji. Zła, smutku, cierpienia, współczucia, obojętności, strachu, zrozumienia, wybaczenia. Rozumiem to.
Zatrzymuje ich "to coś", co jest związane ze zbrodnią zabójstwa. Z sytuacją, kiedy ktoś pozbawia życia drugą osobę. Do czego nie ma prawa. Zabiera tej osobie i jej rodzinie to, co mają najcenniejsze. Zabija też – bardzo często – część swojej rodziny, która już do końca żyje wytykana palcami, z poczuciem wykluczenia.
I za to właśnie państwo wyrzuca zabójcę ze społeczeństwa. Bywa, że już na zawsze – dożywotnio, do końca życia.



II część wywiadu - dodatek dla Kryminału na talerzu

Praca nad „24 razy dożywocie” i „Cela numer 24” to jednak nie tylko same rozmowy - po nich trzeba było siąść, spisać i pewnie zredagować każdą z rozmów, dołożyć wycinki z mediów i własne komentarze. Czy ta część po rozmowach była już w porównaniu do nich łatwa czy jednak samo słuchanie rozmów, praca nad nimi też wiązała się z obciążeniem psychicznym?

W pewnym momencie odciąłem się od całego spisywanego zła - musiałem, bo narzuciłem sobie zbyt duże tempo. Jedna lub dwie rozmowy dziennie po kilka godzin były jeszcze w porządku, trzy godziny okazały się czymś stanowczo za dużo...
Pracuję na uczelni, w związku z czym na projekt obydwu książek miałem czas od zakończenia roku akademickiego do rozpoczęcia nowego: wakacje na tour de zakłady karne… takie hobby 😊 Szalone, nie dla jednej osoby. I tylko rozmowy, nie żadne ankiety czy inne kwestionariusze, rozmowy twarzą w twarz, w celi, na świetlicy, odseparowany od rozmówców tylko stolikiem.
Jak wskazywałem, w obu publikacjach nie skupiałem się na szczegółach zbrodni, na tym jaką długość miał nóż, ile zadano ciosów i czy łatwo jest zabić człowieka młotkiem. Skupiałem się na ludziach, a to często, wbrew pozorom, ludzie, którzy znaleźli się w zakładzie karnym, choć mogli tam nigdy nie trafić, wcześniej mieli określone pozycje, pełnili jakieś funkcje, żyli dostatnio. A jednak trafili, bo dokonali zabójstwa - to był ich wybór. Zły wybór, który zmarnował życie wielu osobom. Bezpowrotnie. Dlatego też część z tych rozmów nie była nadmiernie obciążająca – po prostu się odbyły. Trudność przyniosły, a tych rozmów było kilka, te prowadzone w zakładach karnych, gdzie moi rozmówcy, zabójcy, odbywali karę dożywocia w systemie terapeutycznym. To najstraszniejsze przypadki, braki świadomości sprawców, ich odmienny, swoisty, dziwny sposób postrzegania świata, mimo orzeczonej poczytalności w momencie popełnienia czynu. Swoiste polskie Milczenie Owiec. Zaledwie jedna z tych rozmów znalazła się w książce "24 razy dożywocie". I tak chyba lepiej dla wszystkich. Nawet mimo faktu, że prowadziłem te rozmowy jako pierwsza osoba w Polsce, nie naciskałem na ich publikację.
Dla mnie obie te książki są jak niechciane dzieci - tak zostały przeze mnie potraktowane już po złożeniu materiału. Napisałem je, jeździłem w te miejsca, sam spisałem materiał - bez pomocy kogoś, bez sztucznej inteligencji, zdanie po zdaniu, spisane z kartki lub odsłuchane z dyktafonu - wszystko przeze mnie zebrane w całość. Później autoryzacja, czasem dwie, przejrzenie nadesłanych materiałów z sądów, uzasadnień wyroków, uzupełnienia, dodanie linków i przesłanie do wydawnictwa - koniec, wystarczy. Nie muszę już tego ponownie czytać, poza oczywistą drugą czy trzecią drobną korektą. 
Kiedyś miałem przyjemność rozmowy z sędzią, który w połowie lat 90-tych wydał w I instancji jako przewodniczący składu sędziowskiego wyrok kary śmierci dla zabójcy małej dziewczynki. I dla niego odczytanie tego wyroku na sali sądowej było większym ciężarem niż dla zabójcy, który usłyszał orzeczenie „będziesz wisiał, bo zabiłeś, choć masz dopiero dwadzieścia kilka lat". Ów sędzia powiedział mi: pewnie pan nie uwierzy, ale ja nigdy więcej nie czytałem tego uzasadnienia wyroku. Może tak jest i w moim przypadku...


No dobrze, książki są już skończone, spisane, zredagowane. Czy po tym wszystkim potrzebowałeś jakiegoś innego zajęcia, odpoczynku, sposobu na odseparowanie tego doświadczenia grubą kreską od normalnego życia, by powrócić do codzienności i balansu psychicznego?

Pisanie tych dwóch książki zajęło mi kilka miesięcy. Ktoś powie, że to niewiele, jednak jest to wynik mojego ADHD, większości pewnie zajęłoby to rok. W tym czasie, gdy wracałem do domu po całym kolejnym tygodniu pracy nad materiałem gdzieś w jakimś miejscu Polski (w Strzelcach Opolskich, Raciborzu czy Czerwonym Borze, w którym swoją drogą, niewiele jest do robienia w wakacje, poza spaniem, rozmawianiem i pisaniem), kładłem się spać na cały weekend. A w poniedziałek znów byłem w trasie...
Gdy zakończyłem etap pisania, pojechałem na wakacje. Na kilka dni, tu w Polsce. Żeby się totalnie zresetować. Za chwilę, bo już od początku września, przyjmowałem nową pracę, zawodową na stanowisku prorektora ds. studenckich Akademii Sztuki Wojennej, zatem z jednego szaleństwa wpadłem w wir czegoś totalnie nowego. ADHD w tym pomaga 😊 Nie jestem Brudnym Harrym, nie poszedłem w alkohol, uwierz… 
Kiedy chcę coś osiągnąć i mi na tym zależy, potrafię pracować. Szkoda (może) tylko, że chce mi się bardzo różnie. Może dlatego pierwszą część "24 razy dożywocie" zadedykowałem Mamie, która potrafiła mnie zagonić do ciężkiej pracy. Nie byłem prostym dzieckiem, do tego niezbyt grzecznym w liceum: kasa, kasa, kasa, Niemcy, paserki i dobre liceum. Może gdyby nie Ona, dziś opowiadałbym Ci o drugiej części swojego czterdziestokilkuletniego życia po 20 latach odsiadek. Ile ja zrobiłem głupot w życiu, wiem tylko ja. Jak z tego wyszedłem, czasem do dziś jeszcze nie rozumiem.


Teraz, gdy od rozmów upłynęło sporo czasu i obydwie książki stoją na księgarskich półkach, jak oceniasz ten swój projekt, co o nim myślisz? Czy uzyskałeś to, co zakładałeś sobie na początku, w chwili, gdy pomysł takich publikacji przyszedł Ci do głowy?

W tym czasie zacząłem pisać nową książkę, w której totalnie odwróciłem priorytety. Chciałem pisać o prokuratorach, tych, którzy znają zbrodnie zabójstwa od podszewki. Nie tych od papierków. Tych, którzy oskarżali w sprawach, może nawet tych osób, zabójców, których historie opisywałem w moich dwóch książkach.
Ale wydawnictwo mnie zastopowało, podpowiedziało, że to projekt na później, więc te kilka wywiadów, które zrobiłem, czekają teraz w komputerze, a ja poszedłem za głosem mojego wydawnictwa - uzyskałem wszystkie zgody na rozmowy w zakładach karnych, w których są osadzone zabójczynie. Kobiety. To inna bajka. Inna rozmowa. Inne interesy. Inne emocje. Inne ich podejście. Roszczeniowość. Manipulowanie. Mnie interesują – jak łatwo się domyślać – tylko te kobiety, które usłyszały "skazuję na karę dożywotniego pozbawienia wolności"/ "skazuje na karę 25 lat pozbawienia wolności" - coś więcej niż zabójstwa męża czy konkubenta-przemocowca. Zobaczymy, co z tego wyjdzie, na razie myślę o tym, ale równocześnie brakuje mi przekonania.  


A jak oceniasz samo doświadczenie wydania książki? Wcześniej pisałeś pozycje naukowe, teraz wyszedłeś do szerszego grona odbiorców – jakie ta zmiana wywołała w Tobie wrażenia? Czy pisanie reportaży to coś, co chciałbyś robić, zostać na tych półkach księgarskich na dłużej?

Obok pracy z reportażem, piszę (bo trochę muszę) również pozycje naukowe. Te, które nie są dostępne w Empiku, a czasem (pewnie często) trafiają na dolne półki w kolejnych bibliotekach czy księgarniach. W 2024 roku wydałem trzy publikacje naukowe. Do tego te dwie przygotowane, a jedna ("24 razy dożywocie") wydana w listopadzie. Wariat, prawda? 
Do publikacji naukowych zawsze szukam dobrych, znanych, cenionych recenzentów, znakomitych rozmówców i autorów. 
Pochwalę Ci się: w 2024 roku wydałem dwie publikacje z zakresu bezpieczeństwa (rok 2024 był rokiem jubileuszowym – to 25 lat Polski w NATO i 20 lat w Unii Europejskiej), obie podobne, traktujące o perspektywie dzisiejszej naszej obecności w tych aliansach. I w jednej z tych książek udało mi się porozmawiać, a następnie opublikować wywiady z trzema byłymi prezydentami RP – panem Lechem Wałęsa, panem Aleksandrem Kwaśniewskim oraz panem Bronisławem Komorowskim. Taki projekt. Trzy odrębne spojrzenia, inne obozy polityczne zawiązane w jednej książce. 
Wrażenia po napisaniu tych książek są pozytywne. Lubię spotykać się i, jak widać z zakresu tych publikacji, rozmawiać z ludźmi. Są media, personal branding. To jest ok. Może kiedyś będę chciał to robić, bardziej na stałe, nie wiem tego dzisiaj. Może napisze harlequina albo nowe 50 twarzy Greya? 😊



Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w kolejnych przedsięwzięciach!

Wywiad przeprowadzony w ramach współpracy z Wydawnictwem Muza.


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!