sierpnia 08, 2025

"Mroczne wersety" Jan B. Bełkowski

"Mroczne wersety" Jan B. Bełkowski
Autor: Jan B. Bełkowski
Tytuł: Mroczne wersety
Cykl: komisarz Laskowski, tom 2
Data premiery: 23.07.2025
Wydawnictwo: LeTra
Liczba stron: 344
Gatunek: kryminał / komedia kryminalna
 
Jan B. Bełkowski na rynku książki pojawił się zaledwie kilka miesięcy temu - pod koniec listopada 2024 debiutował mocno oryginalną komedią kryminalną “Krew pod kamieniem” (recenzja - klik!), którą zapoczątkował serię z policjantami Biura Kryminalnego Komendy Głównej Policji - z komisarzem Jakubem Laskowskim i podkomisarz Aleksandrą Bereszyn. Teraz wracamy do tych postaci w tomie drugim pt. “Mroczne wersety” - nas dzieli od debiutu osiem miesięcy, postacie jakiś rok od wydarzeń w nim opisanych.
Sam autor aktualnie pracuje w public relations, choć historia to jego prawdziwa pasja - czemu dał wyraz w debiucie. W tomie drugim na warsztat bierze rynek wydawniczy i literacki, choć robi to w sposób inny niż w tomie pierwszym - tam wątki historyczne były pisane na poważnie, tutaj wątki dotyczące wydawnictw i kryminałów są mocno satyryczne.
 
Listopad, Warszawa tętni życiem, wszyscy gdzieś się spieszą, wszyscy wydają się mieć milion spraw do załatwienia. Tylko nie Bereszyn i Laskowski - wygląda na to, że mają czas pomiędzy śledztwami, by po prostu sobie posiedzieć, ona rozwiązuje krzyżówki, on wcina ciasteczka… Ich nowy szef Charko jednak nie zamierza pozwalać na taką bezczynność - to się nie kalkuluje na wyniki i efekty! Prosi więc ich po cichu o przyjrzenie się pewnej sprawie nieoficjalnie. Mianowicie chodzi o córkę jego znajomych, Helenę Filipkowską, autorkę serii kryminałów wypuszczonych na rynek przez małe wydawnictwo, która pół roku temu zaginęła. A przynajmniej w to wierzą jej rodzice i siostra, gdyż policja uznała, że kobieta najprawdopodobniej popełniła samobójstwo - jej auto zostało znalezione w rzece. Tak też wydaje się Laskowskiemu i Bereszyn, ale skoro o sprawdzenie sprawy poprosił ich nowy szef, to trzeba się zastosować, tak na dobry start ich współpracy. Gdzie ich to zaprowadzi?
“Ktoś to kiedyś zgrabnie opisze w jakiejś powieści. A Netflix czy HBO z pewnością nakręcą na jej podstawie serial.”
Książka rozpisana jest na 39 nienumerowanych, ale tytułowanych kilku bądź kilkunastostronicowych rozdziałów. Większość z nich toczy się w czasach aktualnych, w listopadzie, dosłownie kilka przyjmuje formę retrospekcji - to zdarzenia sprzed sześciu miesięcy, chwilę przed zaginięciem Heleny. Gdzieś od okolicy 150 strony dostajemy też książkę w książce - jest to fragment zarówno tego, co pisze sam Laskowski, jak i powieść kryminalna innego autora - ta druga towarzyszy nam już do końca w postaci fragmentów otwierających każdy kolejny rozdział. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, a wszechwiedzący narrator podąża głównie tropem dwójki policjantów. W czasie sprzed pół roku obserwujemy samą Helenę, jak i jej wydawcę. Styl powieści jest humorystyczny, autor nie boi się stwarzać sytuacji czy dialogów absurdalnych - ale robi to w dobrym, kojarzącym się z Monty Pythonem klimacie. Ogólnie sposób wypowiedzi postaci, budowania zdań, bawienie się stylem w przytaczanych fragmentach fikcyjnych powieści dają poczucie, że autor doskonale wyczuwa słowo pisane, doskonale odnajduje się w języku polskim, nie boi się nim bawić i przekształcać tak, by oddać dokładnie to, co chce - to nie jest często spotykana umiejętność.
“Jestem przecież twoją partnerką, co nie? Na dobre i na złe. Czasami ratujemy sobie tyłki, a czasami podkładamy sobie pod tyłki ogień. Życie.”
A z niej najmocniej korzysta główny bohater, Jakub Laskowski, który jest postacią jedyną w swoim rodzaju. Trochę zadufany w sobie, trochę za mocno przekonany o swojej nieomylności i uroku osobistym, kiedy zderza swoje wyobrażenie z rzeczywistością przeważnie dochodzi do sytuacji komicznych. W tym tomie swojemu bajkopisarstwu daje wyraz inaczej niż w pierwszym - zasiada do tworzenia kryminału, co ewidentnie traktuje całkiem serio, ale my nie - dla czytelnika jest to kolejny temat do żartów.
“- Kuba, nie wiem, jak to powiedzieć… Jesteś super kolegą… Może zapominalskim, ale niesamowicie umiesz łączyć fakty. Masz kosmiczne skojarzenia, które ku zaskoczeniu wszystkich prowadzą nas do celu. I fantastyczne poczucie humoru… Jak trzeba, to nawet potrafisz szybko biec i uratować mi życie. Ale.. Potrafisz być tak oderwany od rzeczywistości. Robisz coś sobie, fantazjujesz,,, A potem jesteś rozczarowany.
- Może mam Absber… Apser… Apsperburgera?
- Nie na tym polega Asperger, którego zresztą nie masz. Nieważne, nie będę cię zdiagnozować.”
Charakter Laskowskiego równoważy Bereszyn, która jest kobietą twardo stąpającą po ziemi. Choć dopasowuje się do narracji Laskowskiego, sama tak naprawdę trzyma całą sprawę w ryzach, to ona dyryguje umiejętnościami partnera - wie, kiedy się przyda, a kiedy będzie tylko przeszkadzał. Z drugiej strony zaglądamy też nieco do jej życia prywatnego, trochę jej niepewności, co do szansy na pogodzenie pracy jako policjantki wydziału zabójstw a potencjalnego założenia rodziny. Pół żartem, pół serio Bereszyn zadaje sobie pytanie czy w ogóle ma szansę znaleźć kiedyś partnera, któremu jej zawód, jej hardość przeszkadzać nie będzie.
“ - A co do ciebie, Bereszyn… Słowo porady. Dorobek Laskowskiego może imponować, ale uważaj, żeby jego ciężar nie pociągnąć cię na dno.
- Ciężar dorobku czy ciężar Laskowskiego, szefie?”
Poza tą dwójką są postacie drugoplanowe, które skrzą się od satyry i humoru. Poczynając od policyjnego eksperta od wizerunku, poprzez wydawcę i magnata majonezowego aż po happiness manager. Autor wyciąga na wierzch stereotypy, cechy dziwne, wyróżniające, przez co sami możemy przyjrzeć się kondycji naszego społeczeństwa i trochę się z jej absurdów pośmiać.
“- (...) życie akademickie potrafi być takie nudne. Tymczasem moją pasją są kryminały! Zbrodnia, przemoc, pasja, życie na krawędzi. (...) Czyli wszystko to, czego mi brakuje podczas sprawdzania kolokwiów napisanych przez osoby studenckie.
- Przez kogo? - odczytała Bereszyn z ledwie zauważalnego ruchu warg Laskowskiego.”
Intryga kryminalna mocno oparta jest o wątek literacki, wątek wydawniczy, który zawiera kolejną satyrę - satyrę kryminału. Kryminału, który w aktualnych czasach rozszedł się w kilku kierunkach, choć tu szczególnie mocno skupiamy się na tym dość schematycznym, w którym krew leje się gęsto, a główny bohater to w sumie James Bond. Poza tym obrywa się też rynkowi wydawniczemu, który zamiast promować, szukać czegoś nowego, idzie w schemat, który przecież ciągle tak dobrze się sprawdza. Sam Laskowski biorąc się za pisanie powieści dodatkowo to ubarwia - bo czy naprawdę każdy może pisać powieści? Czasami mam wrażenie, że aktualnie tak, a rynek zalewają nie tylko wartościowe tytuły, ale też zwyczajne grafomaństwo.
Sama zagadka zbudowana jest na bazie częściowo znanych motywów, których nie kopiuje, a się nimi bawi. Jest zaskakująco rozbudowana, choć z początku wydaje się mocno dygresyjna. Fabuła nie toczy się w stałym rytmie, ale dzięki specyficznemu, humorystycznemu stylowi czytelnik się nie nudzi.
“- (...) Ludzie chcą się przy lekturze zrelaksować, wyluzować. Więc wybierają, jak wybierają.
- I jak wybierają? (...)
- Chcą poczytać o kimś pozbawionym sumienia i zdolnym do najgorszych czynów.
- Nie wiedziałem, że wydaje pan biografie polityków (...).”
Oczywiście “Mroczne wersety” można czytać niezależnie od “Krwi pod kamieniem”, to całkowicie oddzielna zagadka kryminalna, jednak, jako że sama z debiutem się zapoznałam, to mogę pokusić się o małe porównanie. Poza stałym wyczuciem stylu i absurdalnym kierunkiem humoru, te dwie powieści mocno się od siebie różnią. Brak wątku historycznego, a zatem retrospekcji na poważnie w tomie drugim sprawił, że książka trochę straciła ten fabularny balans, nie ma nic, co ciągły by ten absurdalny humor równoważyło - tego trochę mi brakowało. Sam Laskowski poprzez skupienie na powieści, zamiast na swobodnym uskutecznianym w rozmowach bajkopisarstwie też trochę na humorze stracił. To jednak detale, sama powieść pozostaje świeża i dobra, a wątek literacki, jak i książka w książce zapewniają miłośnikom literatury naprawdę dobrą zabawę. Jeśli więc szukacie powieści nieszablonowej, nie boicie się też solidnej dawki absurdu, to “Mroczne wersety” będą dobrą lekturą dla Was!
“Los bohatera powieści potrafi być okrutny. Ktoś wymyślił cię tylko po to, aby potem porzucić, jak stare, zużyte pepegi…”
Moja ocena: 7/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem LeTra.


Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

sierpnia 06, 2025

"Pisklęta" Nat Cassidy

"Pisklęta" Nat Cassidy
 Autor: Nat Cassidy
Tytuł: Pisklęta
Tłumaczenie: Urszula Gardner
Data premiery: 30.07.2025
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 416
Gatunek: horror
 
Nat Cassidy to amerykański aktor i autor horrorów w formie powieści i scenariuszy teatralnych. Na rynku książki anglojęzycznej pojawił się po raz pierwszy w 2017 roku z adaptacją podcastu, a z pełnoprawną, autorską powieścią wrócił pięć lat później - to była “Mary”, książka bardzo entuzjastycznie przyjęta przez czytelników i krytyków. Od tego czasu Cassidy stworzył i wydał jeszcze trzy powieści, otrzymał nominację do jednej z najważniejszej nagród gatunkowych - Brama Stokera, został też okrzyknięty jednym z pisarzy wprowadzających horror w nowy złoty okres tego gatunku. Na polskim rynku pojawił się dość późno, bo dopiero w czerwcu 2025, ale za to faktycznie ze swoim debiutem - dopiero wtedy została w polski przetłumaczona “Mary” (recenzja - klik!). Na szczęście nie musieliśmy czekać praktycznie wcale na kolejną jego powieść, bo już w kolejnym miesiącu do naszych rąk trafiła druga wydana w kolejności książka pt. “Pisklęta”.
 
W sercu Nowego Jorku, na Manhattanie stoi budynek, który przyciąga wszystkich turystów. Zachwyca ich architektura sprzed stu pięćdziesięciu lat, przerażające gargulce na jego fasadzie i ciemna kuta brama, która oddziela jego mieszkańców od ciekawskich spojrzeń. Mimo sławy budynek owiany jest tajemnicą - wiadomo, że mieszkają tam celebryci, ale też krążą plotki o wiele niepokojących wypadkach, które na tym terenie miały miejsce. A właśnie - może to tylko głupie plotki? W każdym razie jest tam piętro, jedno z tych najwyższych, przeznaczone dla ludzi, których normalnie na takie zbytki nie stać - szczęśliwców, którzy dostają tam miejsce w ramach loterii. I los w ten sposób właśnie uśmiecha się do Any i Reida. Nareszcie! Bo za nimi naprawdę fatalny rok: nie dość, że przez pandemię musieli się pożegnać z matką Reida, którą obydwoje mocno kochali, to jeszcze to, co miało być ich największym szczęściem związało się z równie wielkim nieszczęściem - po latach starań Ana urodziła córeczkę, ale sama podczas porodu doznała paraliżu nóg. I właśnie przez to waha się, czy na pewno powinni się do Deptford wprowadzać - to w końcu wysokie piętro, z którego będzie mogła zabrać ją na dół tylko jedna winda. Ale jednak czar miejsca wygrywa z tą przeszkodą i decydują się na przeprowadzkę. Teraz już wszystko będzie w porządku, prawda? No, nie do końca… Reid dostaje obsesji na punkcie budynku, a Ana chyba zaczyna popadać w obłęd.
“Kłamstwa, wszędzie kłamstwa. Katastrofa rozłożona na raty.”
Książka rozpisana jest na części, rozdziały i podrozdziały. Części jest pięć, są numerowane i zatytułowane, rozdziały są tylko tytułowane krótkimi hasłami, podrozdziały z kolei krótkie i numerowane. Większa część historii pisana jest z punktu widzenia Any i Reida w narracji trzecioosobowej czasu przeszłego, pojawiają się jednak też fragmenty opisujące wydarzenia z punktu widzenia kogoś innego - najczęściej dzieje się to w rozdziałach nazwanych “interludium miejskim”. One również prowadzone są w trzecioosobowej narracji czasu przeszłego, prócz ostatniego, które pisane jest w czasie teraźniejszym. Styl powieści jest charakterystyczny dla tego autora, o ile w ogóle przy drugiej książce można się o takie stwierdzenie pokusić. Tekst normalny opowiadający o tym, co się dzieje, przetykany jest pismem pochyłym bądź nawiasami, które wtrącają aktualne myśli postaci - często te niechciane. Język dopasowany jest do emocji, jakie w danym momencie autor chce oddać np. podczas kłótni zdarzają się przekleństwa, które ten ładunek emocjonalnej złości podkreślają. Są chwile, gdy autor posługuje się wyrazami dźwiękonaśladowczymi, są dialogi bardzo elokwentne, szybkie wymiany zdań i dłuższe monologi. W każdym jednak czuć, że język jest podatny, jest narzędziem, dzięki któremu dostajemy nie tylko dobrą fabularnie historię, ale i zdecydowanie coś więcej. Dzięki poczuciu, że autor doskonale nad słowem panuje, książkę czyta się świetnie.
“Podręczniki mówiły w takim przypadku o depresji poporodowej, prawda, że ładnie i fachowo brzmi taka klasyfikacja? Doświadczenie jednak było zdecydowanie mniej miłe, mniej jasne, a bardziej przerażające i mylące. >> W moim odczuciu - nienormalne. Niepoddające się diagnozie. Niewłaściwe. Bez precedensu. A nawet też niosące potępienie.<<”
W porównaniu do “Mary” ten horror jest dużo mniej krwawy, mniej obrzydliwy - autor nie zrezygnował z tego całkowicie (w końcu to horror, a dokładniej podgatunek, który jednak trochę takich wątków wymaga), ale tego typu sceny można policzyć raczej na palcach jak nie jednej, to na pewno dwóch rąk. Przede wszystkim dominuje tutaj klimat niepewności, klimat graniczący z thrillerem psychologicznym, w którym zastanawiamy się, czy to, czego doświadczamy, dzieje się naprawdę, czy raczej jest przejawem nadmiernej interpretacji, a może po prostu odrobiny szaleństwa? Napięcie jest doskonale wyczuwalne, dobrze budowane, przez pierwszą połowę książki mamy wrażenie, że coraz mocniej zbliżamy się do przepaści… ale czy ona na pewno tam jest?
“To właśnie idzie w parze z macierzyństwem: bycie na krawędzi i przetrwanie.”
Od razu zaznaczę - nie zdradzę na jakim podgatunku autor się opiera - wyjaśnia się to tak naprawdę w połowie książki, więc samo odkrycie tego jest sporą frajdą (a przynajmniej mogłoby być, gdybym sama nie trafiła wcześniej na taki spoiler w którychś z opinii, więc czytając w sieci o tej książce, uważajcie!). Mogę jednak przyznać, że choć nie jest to mój ulubiony podgatunek, to autor ujął go ciekawie, tak samo jak w “Mary”, tak i tu ładnie połączył różne znajome wątki w jedną, spójną, pełną, zaskakująco logiczną historię.
Nieuchronny finał każdej relacji: przemoc fizyczna.”
A jednak fabuła wydaje się tutaj tylko warstwą ochronną, pretekstem do pogadania o tym, co ważne, ale też, co na pewno mocno niewygodne - dla jednostek, ale i dla społeczeństwa. Nie brakuje wątków dyskryminacji grup ze względu na religię czy rasę, nie brakuje stereotypowego wykluczenia grup przez starodawne przesądy. Równocześnie dostajemy obraz Nowego Jorku, dużego miasta jako jednego organizmu, w którym każdy ma swoje miejsce, swoją funkcję. Czy to metafora życia w społeczeństwie?
“(...) Nowy Jork był wtedy znacznie mniejszy niż teraz, ale jak na tamte czasy zdawał się ogromny. Stłoczony. Ściśnięty. Zupełnie jak kluczowe organy w tułowiu. Każdy narząd odgrywa swoją unikatową rolę. Każdy jest zbudowany z własnych elementów składowych. Każdy pełni ważną, ba, fundamentalną funkcję w ciele.”
Przede wszystkim jednak jest to historia o granicach, do których przypiera nas rola rodzica (a przede wszystkim matki) i partnera, jak i własnych ograniczeń ciała. Granicach cierpienia, jakie jeden człowiek, jest w stanie znieść. O pytaniach celu życia – czy to może być po prostu cierpienie? A może jednak przetrwanie?
“- Religia Mojżeszowa uczy nas tego, jak przetrwać. Istniejemy po to, by przetrwać.
- Ale dlaczego zawsze musimy tyle doświadczyć po drodze (...)?”
Temat macierzyństwa jest dla całej historii bazą, zostaje przedstawiony bardzo szeroko i trafnie (a przynajmniej tak mi się wydaje, ale to już ocenią kobiety, które matkami faktycznie są), tak też jest z wątkiem niepełnosprawności, który mimo wszystko jest tutaj ujęty całkiem inaczej niż w innych powieściach tego gatunku, co ogromnie mi się podobało.
“Co to znaczy być matką? Na tym polegała sztuczka. Nie było jednej odpowiedzi. (...) Macierzyństwo było sprzecznością samą w sobie. I na tym polegało jego piękno. Na tym polegało jego okropieństwo. A jeśli doprowadzało cię do szału podczas prób pogodzenia niekonsekwencji, cóż, trudna rada, ponieważ macierzyństwo za nic miało to, co dzieje się w tobie. Zdążyło już wziąć z ciebie, co chciało, i dać światu. Reszta należała do ciebie i losu.”
Tematów do analizy jest tak naprawdę dużo, chyba nawet zbliżamy się do granicy przesytu - teraz autor jej jeszcze nie przekroczył i mam nadzieję, że nie zrobi tego w następnych książkach, bo bardzo podoba mi się to, że swoje gatunkowe powieści chce zrobić czymś głębszym, czymś co zostawi każdego czytelnika z jakimiś własnymi przemyśleniami, pytaniami co do własnego światopoglądu.
“Co jednak zrobić, gdy straciło się wiarę we wszystko? Łącznie z wiarą we własne ciało?”
Same postacie „Piskląt” zbudowane są sprawnie, nie są jednowymiarowe, nie są czarno-białe, a kipią od przeróżnych emocji. Nikt tu nie jest doskonały, a my przyglądamy się ich reakcjom, jak i relacjom z otoczeniem. Reid to mężczyzna, który dba o swoją rodzinę, trzyma ją razem, by się nie rozpadła - od roku opiekuje się nie tylko córką, ale i niepełnosprawną Aną, co jest dla niego sporym wyzwaniem, czego nikomu jednak nie okazuje. Jak długo można tak to trzymać w sobie, nieść cały ciężar po cichu, samodzielnie, z szerokim uśmiechem na ustach?
“(...) dowcip jako obrona przed bólem sprawdza się doskonale, ale czy nie uważasz, że to, co przeszedłeś, zasługuje na poważne traktowanie?”
Ana jest bardziej wybuchowa, zresztą jej dawny sposób życia mocno ją charakteryzuje - zawsze była w ruchu, ćwiczyła, tańczyła, cały czas coś robiła. Nic więc dziwnego, że więzienie na wózku jest dla niej doświadczeniem granicznym, doświadczeniem, przez które stoi na krawędzi szaleństwa. A to przecież tylko ułamek jej aktualnej rzeczywistości - jest jeszcze opieka nad nieustannie płaczącą córką, która nie pozwala rodzicom na normalny sen… To baza do tego, co z Aną stanie się za chwilę. Naprawdę dobra psychologiczna baza.
“Potrzebowała się czymś zająć. Potrzebowała odwrócić czymś swoją uwagę. Pragnęła pobiegać, okrążyć Central Park, dotrzeć nad Hudson River. Kalectwo nie dość, że doprowadzało ją do szału, to jeszcze było takie nudne. Tak samo zresztą jak macierzyństwo - gdyby nawet nie siedziała w wózku inwalidzkim, musiałaby tu tkwić, czekając, aż Charlie się obudzi.”
Co zaskakujące, “Pisklęta” nie dały mi takiej pewności oceny, jaką czułam przy “Mary” - tam zaskoczyła mnie ilość makabry, ale jednak doskonale zgrywała mi się ona z tym, co emocjonalnie było do przekazania. W “Pisklętach” scen obrzydliwych jest mniej i może właśnie przez ten kontrast z graniczącym z thrillerem klimatem wydają mi się wybijać z rytmu lektury. Z drugiej strony też mają jednak jakieś znaczenie metaforyczne, więc i swoje uzasadnienie, całkiem ciekawe zresztą. To jednak jedyny punkt, który wzbudza moje zawahanie, wszystko pozostałe - klimat miejsca, cała związana z nim historia, napięcie dawkowane, kreacje postaci, cala ta warstwa psychologiczno-refleksyjna i stylistyczna wzbudzają mój podziw i zachwyt. Nat Cassidy o ile zachowa balans tematyczny, nie będzie próbował w kolejnych powieściach napakować za wiele na raz i dalej będzie grał podgatunkami horroru tworząc z nich płaszczyk dla tematów ważnych, naprawdę może okazać się jednym z najważniejszych autorów horrorów aktualnych lat. Trzymam kciuki, żeby faktycznie tak było! I czekam na kolejne tłumaczenia na polski 😊
 
Moja ocena: 8/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Akurat.

Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

sierpnia 06, 2025

Zadaj pytanie Marcie Matyszczak i wygraj "Świadka śmierci nad Śniardwami" z autografem!

Zadaj pytanie Marcie Matyszczak i wygraj "Świadka śmierci nad Śniardwami" z autografem!

Dzisiaj "Świadek śmierci nad Śniardwami" Marty Matyszczak świętuje pierwszy tydzień na naszym rynku książki! A jest to tytuł wyjątkowy - to w nim ma miejsce coś, na co czekali wszyscy fani twórczości tej autorki: spotkanie kotki Burbur z kundelkiem Guciem, czyli dwoma głównymi postaciami zwierzęcymi dwóch serii kryminalnych. Czy coś takiego nie zasługuje na wyjątkową oprawę? Myślę, że tak! 

W skrócie o tej książce? Jest to komedia kryminalna z lekko uszczypliwym poczuciem humoru, za które odpowiedzialna jest właśnie kotka Burbur dzieląca się swoimi przemyśleniami w wyskrobywanym pazurem pamiętniczku. Towarzyszą jej oczywiście ludzkie postacie – rodzina Ginterów, którzy odpowiedzialni są za dość mroczny wątek kryminalny, w który uwikłana jest przeszłość miejsca ich aktualnego pobytu, Trzonków i okolicy jeziora Śniardwy. Książka bogata i ciekawa, ale równocześnie wakacyjna i doskonale poprawiająca humor. Czwarta część serii Kryminałów z Pazurem, dodatek do serii Kryminałów pod Psem, który można też czytać od nich wszystkich niezależnie. 

Co zrobimy, by zagwarantować książce coś wyjątkowego? 
Połączymy konkurs z wywiadem z Martą Matyszczak! 

Co zrobić, by wziąć udział w konkursie?
Zaproponuj pytanie do wywiadu z Martą Matyszczak.  



Zgłoszenia możecie zamieszczać w dowolnej formie, ich ciekawiej, zabawniej – tym lepiej!

Konkurs organizuję na moich wszystkich profilach, więc swoje zgłoszenia można zamieszczać tutaj w komentarzu pod postem lub pod konkursowymi postami na Facebooku i Instagramie - zgłosić można się tylko raz i zaproponować tylko jedno pytanie!

NAGRODY
10 najlepszych pytań zostanie nagrodzonych odpowiedzią autorki, które w formie wywiadu zostaną opublikowane tutaj, na blogu. Najlepsze trzy z dziesięciu odpowiedzi uzyska w formie nagrania, pozostałe siedem w formie pisemnej. Ponadto autorzy tych trzech najlepszych zostaną nagrodzeni książką „Świadek śmierci nad Śniardwami” z autografem Marty Matyszczak! 

  1. Konkurs trwa od 6 do 10 sierpnia, wyniki ogłoszę w tym poście, na FB i IG do 13 sierpnia.
  2. Przy ich wyborze pod uwagę będę brała również aktywność uczestników na profilach Kryminału na talerzu.
  3. Wysyłka tylko na terenie Polski.
  4. Udzielając odpowiedzi na pytanie konkursowe uczestnik równocześnie oświadcza, że zapoznał się z regulaminem konkursu zamieszczonym na tej stronie  – klik!

Zachęcam też do polubienia profilu wydawnictwa na IG (klik!) i FB,  autorki (IG - klik!, FB - klik!) oraz moich własnych (IG klik! FB klik!), a także do dołączenia do obserwatorów mojego bloga. Będzie mi też bardzo miło jeśli na swoich profilach udostępnicie informację o tym konkursie (możecie po prostu podać dalej mój post o konkursie, który zamieściłam na IG i FB) i zaprosicie do zabawy znajomych. 


Serdecznie zachęcam do udziału i życzę wszystkich uczestnikom powodzenia!


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

sierpnia 05, 2025

Czytnik Inkbook Solaris, czyli co zrobić, by czytać więcej!

Czytnik Inkbook Solaris, czyli co zrobić, by czytać więcej!

Jak czytać więcej, jak znaleźć więcej czasu na książki? To podstawowe pytanie, które pewnie zadaje sobie każdy maniak czytelniczy - w końcu co miesiąc na rynku pojawia się tyle nowości, tyle ciekawych tytułów, a nasz czas, który możemy poświęcić na lekturę na co dzień jest bardzo ograniczony. Lista interesujących tytułów rośnie, a my zaczynamy czuć frustrację - nie ma czasu, by czytać to wszystko, nie ma pieniędzy, by kupować tyle książek i nie ma miejsca w domu, by je wszystkie składować (choć pewnie każdy z nas marzy o pokoju pełnym książek, prawda? 😉). Frustracja to jednak bardzo niedobre uczucie, może nawet zniechęcić, by czytać w ogóle. Jak temu zapobiec? Myślę, że rozwiązaniem jest czytnik ebooków.
 

Dzięki lekkości i niewielkim rozmiarom, które idealnie wpasowują się w jedną dłoń, po czytnik dużo łatwiej sięgnąć niż po książkę papierową - można to przecież robić jedną ręką! I w nocy! Bo wyświetlacz ma opcję podświetlania. Dzięki aplikacjom oferującym dostęp do ebooków i audiobooków w ramach abonamentu za równowartość jednej książki papierowej, możemy sięgnąć po tysiące (albo tyle, ile jesteśmy w stanie w miesiąc przeczytać 😉). No i właśnie - tysiące książek w urządzeniu ważącym niecałe 200g - to zdecydowana oszczędność miejsca w mieszkaniu, prawda?
 

Zanim powiecie: dla mnie książka to papier - sama też tak mówiłam! Jeszcze osiem lat temu zarzekałam się, że nigdy książek nie będę czytać w innej formie. Względy ekonomiczne i wygoda dostępności lektury jednak skłoniły mnie do cichych testów i teraz, po latach użytkowania, jasno głoszę - czytnik to dla mnie jeden z trzech najlepszych zakupów życia! Zmienił je na lepsze. I to też przetestowałam - kiedy mój pierwszy model Inkbooka odmówił posłuszeństwa, przez tydzień byłam bez, czytałam w papierze i na telefonie i w tym czasie moje oczy mocno ucierpiały, pod koniec tygodnia bolały mnie już tak, że już prawie nic nie widziałam… Więc tak, bezpieczeństwo dla oka dzięki wyświetlaczowi E ink to nie jest żadne oszustwo, naprawdę czyta się jeszcze bardziej komfortowo niż papier - bo przecież wyświetlacz ma funkcję podświetlenia.
 

Od niecałych dwóch miesięcy, od czerwca, mam u siebie najnowszy model czytnika Inkbook - Solaris, o ekranie 6”, wymiary 154 × 112 × 8,4 mm. To nowość na rynku, premiera z lutego tego roku, więc oprogramowanie do niego ciągle jeszcze dostaje częste aktualizacje, które jeszcze bardziej poprawiają funkcjonalność urządzenia. Rozmiar i waga czytelnika są takie, że można z niego korzystać jedną ręką podczas tak naprawdę każdej czynności - sama czytam w łóżku, na bieżni czy w kuchni, kiedy jedną ręką mieszam łyżką w garnku. Bo małe chwile zebrane w ciągu dnia się kumulują - dzięki minucie tu, pięciu tam, pod koniec dnia jestem już w lekturze książki sporo dalej niż byłam go rozpoczynając.
 

Solaris rozmiarem minimalnie różni się pod modeli poprzednich, w pudełku wraz z nim dołączona jest szybka instrukcja i kabelek (wtyczkę trzeba kupić osobno bądź korzystać z USB komputera - ważne jest, by moc nie była większa niż 15W). Do tego modelu Inkbook oferuje etui Duo otwierane w bok, tak jak książka - etui ma gumowy, przezroczysty tył (widać ładnie kolor czytnika), a przód materiałowy, w różnych kolorach. Aktualnie zarówno na czarnym, jak i niebieskim etui mocno widać odciski palców, ma to być jednak poprawione w przyszłości. Pozostałe kolory podczas użytkowania prezentują się równie dobrze, co po wyjęciu z opakowania. Sam czytnik Solaris dostępny jest w siedmiu kolorach.
 

Z tego sprzętu można korzystać na wiele sposobów - przede wszystkim oczywiście można na nim czytać ebooki w przeróżnych formatach: mobi, epub, pdf to absolutna podstawa. W mobi i epub dostępnych jest wiele opcji ułatwiających czytanie - zmiana wielkości i rodzaju czcionki, marginesów, odstępów interlinii to absolutna podstawa, można też zaznaczać tekst, robić notatki, a także korzystać z tłumacza Google. 

Nowością w tym modelu jest możliwość zamiany tekstu na dźwięk - wystarczy podłączyć przez bluetooth słuchawki.

PDF-y też w tym modelu przeszły zmianę - teraz każdy rodzaj pdf-a można otworzyć w trybie reflow, czyli konwertować tak, by móc dopasowywać czcionkę do swoich potrzeb. To naprawdę duża poprawa w porównaniu do poprzednich modeli - docenią to ci, którzy z tego formatu plików korzystają na co dzień. Niestety przez to pdf-y utraciły możliwość zaznaczania słów i robienia do nich notatek - pozostała tylko możliwość zaznaczenia całej strony (na ten moment, w którym piszę recenzję, nie tracę jednak nadziei, że któraś z kolejnych aktualizacji to poprawi). Ebooki na czytnik można przenieść albo poprzez kabelek z komputera albo poprzez funkcję wysłana ebooka na przypisany do swojego urządzenia mail - łatwo można go znaleźć w ustawieniach, wtedy wystarczy na chwilę włączyć WiFi.
 

Drugim sposobem korzystania z czytnika są aplikacje - najpopularniejsze to Legimi, EmpikGo i Storytel. Sama na razie przetestowałam tylko pierwszą, ale działa sprawnie, aplikacja jest stworzona specjalnie dla tego czytnika, więc nie powinno być z nią problemów. I tu oczywiście jest możliwość dostosowania wyświetlania książki do swoich potrzeb, a WiFi jest potrzebne tylko w chwili przeglądania katalogu i pobierania książek. Przez Legimi, jak i inne aplikacje, można też oczywiście książki słuchać w formie audiobooka.
 
Audiobooki i specjalnie do tego aplikacje to kolejna możliwość, jaką gwarantuje nam ten czytnik. Nie jest to więc już tylko czytnik ebooków, ale i audiobooków! Sama na razie niewiele z tej opcji korzystałam, działa nie aż tak sprawnie jak na telefonie, niemniej jednak różnica jest naprawdę niewielka, więc przyjemnie jest wiedzieć, że i na czytniku jest taka możliwość. Może nawet znajdą się tacy, co będą woleli słuchać książek przez czytnik, a nie przez telefon?


Solaris ma możliwość pobrania na urządzenie naprawdę wielu różnych aplikacji - można na nim czytać prasę, czy korzystać z Google Drive. Można też po prostu wejść w przeglądarkę internetową i pobrać, co się chce - urządzenie jest kompatybilne z Androidem.
 

Samo korzystanie z czytnika jest bardzo intuicyjne. Solaris ma trzy ekrany główne - pierwszy to biblioteczka, w której można układać swoje książki według potrzeb, drugi to statystyki i ostatnie aplikacje, trzeci to szybki dostęp do ustawień. Sam ekran dobre reaguje na dotyk, można się nim posługiwać jak telefonem - klikać, przeciągać palcem, wszystko naprawdę ładnie działa, a czas reakcji jest dużo szybszy niż w poprzednim modelu. Na górnym pasku ekranu są wszystko najpotrzebniejsze funkcje: podświetlenie (zarówno moc, jak i barwa, naprawdę świetna sprawa, do czytania w pełnym słońcu i w najczarniejszą noc!), WiFi, Bluetooth, stopień naładowania baterii i zegar. By wejść w każdą z tych funkcji wystarczy przytrzymać na niej palec.


Poza tym urządzenie zaopatrzone jest w przyciski - po bokach i na dole - służą do przewracania stron i powrotu do poprzedniego ekranu. Na razie trzeba włożyć trochę siły, by faktycznie takim przyciskiem kliknąć (zapobiega to przypadkowym kliknięciom), ale liczę na to, że i to jeszcze w aktualizacjach zostanie poprawione. Z tyłu czytnika jest przycisk wyłączania i usypiania, choć jeśli korzystać się z etui, to jego zamknięcie samo z siebie czytnik usypia.
 

Jak oceniam Solaris w porównaniu do poprzednich modeli?
Pozytywnie, podoba mi się trwałość baterii i poprawienie szybkości reakcji czytnika. Nadal zachwycam się szerokim wachlarzem dopasowania podświetlenia do swoich potrzeb, w tym modelu jestem też bardzo zadowolona z możliwości otwierania każdego pdf-a w formie reflow. Możliwe, że z czasem przekonam się też, by więcej korzystać w niego w formie audio.

Co zmieniło się na minus? Na pewno etui - dla mnie mniej wygodne jest te otwierane na bok, które straciło też tę fajną funkcję bycia stojakiem dla czytnika, jak to było przy etui Yoga. Wydaje się też mniej trwałe – po dwóch miesiącach użytkowania jest już chybotliwe. Brak możliwości zaznaczenia słowa w formacie pdf też mi przeszkadza - trudniej jest zaznaczać cytaty, które wykorzystuję w recenzjach. Brakuje też paska z szacowanym czasem na lekturę, który był tak przydatny w Calypso Plus (recenzja –klik!), a guziki fizyczne powinny jednak po obydwu stronach mieć możliwość przewracania strony i cofania, co jednak mam nadzieję, zostanie jeszcze poprawione.
 

To jednak detale, które zauważam ja, korzystając z czytnika naprawdę intensywnie i przede wszystkim w formacie pdf-ów. Ogólnie czytnik to perełka, coś niesamowicie wygodnego dla czytelników, coś co kompletnie zmienia komfort lektury. Sama nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam książkę w papierze - chyba próbowałam wtedy, kiedy zepsuł się mój pierwszy czytnik, ale i wtedy wolałam niszczyć oczy przy telefonie, niż sięgać po niewygodny papier - bo przyznajcie, zapach zapachem, ale jednak funkcjonalność czytania książki w papierze jest dużo mniejsza niż z takim małym i lekkim urządzeniem, które nie męczy oczu! Nie wiem jak wyświetlacz E ink działa, ale jest naprawdę genialny!
Sumując wszystkie plusy i minusy – widać, że firma Inbook idzie w dobrą stronę. Oferuje w jednym urządzeniu tak dużo różnych funkcji, jak chyba żadne inne, a do tego każda aplikacja działa na nim sprawnie i całkiem szybko, co jest dużą poprawą w stosunku do Calypso Plus. Zmieniając model czytnika potrzeba chwili, by się do Solarisa przyzwyczaić, a ci, co będę z czytnikiem zapoznawać się od tego modelu, szybko wszystko złapią - urządzenie jest naprawdę bardzo intuicyjne.
 

Aktualnie na stronie inkbook.pl trwa wakacyjna promocja - czytnik Solaris w różnych kolorach w towarzystwie etui i bawełnianej torby znajdziecie w bardziej przyjemnej cenie 578zł! To ponad sto złotych oszczędności w porównaniu do ceny normalnej, którą można wydać na nowe ebooki bądź abonament na platformach dostęp do nich oferujący!
 

Recenzja powstała we współpracy z firmą Inkbook.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

sierpnia 04, 2025

"Zaszłość" Rafał Glina

"Zaszłość" Rafał Glina

Autor: Rafał Glina
Tytuł: Zaszłość
Cykl: Jacek Okoński, tom 3
Data premiery: 30.07.2025
Wydawnictwo: Zwierciadło
Liczba stron: 304
Gatunek: kryminał
 
Nazwisko Rafała Gliny to nadal świeżynka na polskim rynku literatury kryminalnej - debiutował wiosną 2024 roku powieścią “Jednorożec” (recenzja - klik!), która równocześnie stała się pierwszym tomem serii z komisarzem (wtedy jeszcze podkomisarzem) Jackiem Okońskim. Większość czytelników zgodziła się co do tego że był to debiut ciekawy, autor bardzo sprawnie przeniósł założenia rasowego kryminału, w których brutalna zbrodnia łączy się z szybką, ale logicznie prowadzoną akcją z dobrym uzasadnieniem psychologicznym na ziemie, które sam dobrze zna - województwo zachodniopomorskie, Stargard oraz niewielką sąsiadującą z nich wioskę Suchań. Pozytywne opinie potwierdziła też komisja Gwiazdozbioru Kryminalnego, która przyznaje nagrodę Kryminalny Debiut Roku - “Jednorożec” znalazł się w ścisłej czołówce, w najlepszej trójce autorów do nagrody nominowanych. Zanim jednak ogłoszono nominacje, Rafał Glina zdążył już napisać i wydać tom drugi pt. “Imaginacja” (recenzja - klik!), a teraz, kilkanaście miesięcy po debiucie, w rękach mamy już tom trzeci pt. “Zaszłość”.
 
Alina Fritzhoff to niemiecka prawniczka od lat zajmująca się pomocą ofiar nazistowskich prześladowań, która aktywnie działa na rzecz polsko-niemieckiego pojednania. Teraz wpadła w sieci na pewne zdjęcie z Suchania - przedstawia mężczyzn stojących przy drzewie w kształcie trójzęba, a to może naprowadzić ją na rozwiązanie tajemnicy, która stanowi dla niej zagadkę od wielu lat. Kontaktuje się więc z mężczyzną, który zdjęcie w sieci umieścił - to pasjonat polskiej historii ziem zachodniopomorskich, który zaprasza ją do siebie, by sprzedać jej oryginał i może coś więcej dopowiedzieć. Alina pełna nadziei wybiera się do Polski, do Stargardu na spotkanie, jednak nic to nie daje - po kilku minutach w pośpiechu odjeżdża. Kilka godzin później policja dostaje zgłoszenie - właściciel zdjęcia został zamordowany. Na pierwszy rzut oka wygląda, że był to wynik rabunku, ale czy na pewno? Sprawą zajmuje się komisarz Okoński, choć nie tylko ona zaprząta mu głowę - w tym samym czasie w Suchaniu dochodzi do dziwnej zbrodni, której termin jest zbieżny z pierwszym morderstwem Dusiciela z Suchania, zgadza się też miejsce… Sprawę prowadzi sierżant Kulawik, który po konsultacji z Okońskim dochodzi do wniosku, że może być to początek serii inspirowanej zbrodniami sprzed roku… Czy przeczucia go nie mylą?
 
Książka rozpisana jest na prolog, nienumerowane rozdziały rozpisane na dni akcji oraz epilog. Akcja właściwa zamknięta zostaje w czasie kilku dni, choć jasne jest, że sięga dekady wcześniej - prolog przedstawia krótki wycinek z roku 1942… poza nim, jak i pierwszym rozdziałem, który opisuje zdarzenia z końca tej powieści, akcja toczy się w miarę linearnie - to wspomnienia postaci przenoszą nas do czasów przeszłych, a nie typowe retrospekcje. Rozdziały dzielone są na krótkie fragmenty przedstawiane z perspektywy kilku postaci, co daje czytelnikowi szersze spojrzenie na historię, jak i podsyca dynamikę akcji. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego przez narratora wszechwiedzącego, a styl jest prosty, język codzienny, raczej nie ma przekleństw, czyta się płynnie i szybko. Opisy zbrodni bywają wymyślne, ale autor nie czerpie przyjemności z makabry, a raczej stara się oddać zawiłość i skrzywienie psychiczne tego typu zbrodniarzy.
 
Intryga rozpisana jest tak naprawdę na dwie sprawy albo przynajmniej na takie wyglądają - jedna zagadka oparta jest na tajemnicy zdjęcia, związana z czasami dawnymi tych ziem, druga według prowadzących ją śledczych mocno skręca w stronę wydarzeń, które miały miejsce w Suchaniu przed rokiem. I właśnie z tego względu zachęcam, by przed lekturą “Zaszłości” zapoznać się z tomami wcześniejszymi - przede wszystkim z “Jednorożcem”, gdzie Okoński zajmował się sprawą Dusiciela, na którym teraz sprawca może się wzorować. Oczywiście da się czytać książki niezależnie, myślę jednak, że czytając je razem, czytelnik wyłapie więcej zależności i będzie się lekturą zwyczajnie bardziej cieszyć.
 
Akcja powieści toczy się tempem sprawnym, a poprzez rozdzielenie uwagi na dwie sprawy, czytelnik cały czas pozostaje czujny i czuły na zmianę kierunku - długo zastanawiamy się po prostu nad tym, czy te sprawy mogę się ze sobą łączyć. Gatunkowo historia nie wychodzi raczej poza ramy kryminału mrocznego, rasowego, w którym przede wszystkim liczy się pościg za brutalnym, seryjnym mordercą. Choć sama akcja toczy się linearnie, to szukając połączeń, podobieństw między zbrodniami śledczy muszą sięgać pamięcią wstecz - najczęściej w rozmowach przywoływane są szczegóły spraw z przeszłości. To dobry zabieg, choć w wątkach zbrodni suchańskich sama trochę się gubiłam - prawdopodobnie właśnie dlatego, że już niespecjalnie pamiętałam co było w „Jednorożcu”.
“Niby wygląda, jakby wszystko zaplanował, a jednocześnie jakby nic się nie kleiło.”
Najciekawszym aspektem tego tomu było tak naprawdę samo miejsce akcji. Okolice Stargardu to ciągle jeszcze niespecjalnie wyeksploatowane tereny pod kątem literacko-kryminalnym, a poprzez tę opowieść autor przytacza nam kawałek ich historii. Mimo iż sama zagadka jest oczywiście fikcyjna, to poprzez sięgnięcie do czasów II wojny światowej, autor uświadamia jak wiele wpływów zbudowało tę ziemię, jak wiele się w tym miejscu jeszcze niedawno działo, a co ważniejsze - przez to, że teraz życie płynie tam wolno, czasy z końca II wojny światowej w pamięci niektórych nadal pozostają żywe. Zbrodnie nazistowskie popełnianie nie tylko na ludziach, ale i mieniu, może nie pełnią tutaj fabularnie funkcji centralnej, ale dobrze zarysowują podłoże ciągle aktualnym na tych ziemiach konfliktów. Autor ukazuje je z dwóch przeciwnych stron, co dodatkowo wywołuje w czytelniku emocje i refleksje.
 
Jak to przy rasowych kryminałach bywa, postacie schodzą tu raczej na drugi plan - liczy się przede wszystkim sprawa, liczy się śledztwo. A jednak z nich wszystkich to ciągle Okoński stoi w centrum, to on wydaje się punktem łączącym wszystko co się wydarza. Więc choć nie śledzimy jego życia przez 24 godziny na dobę, to jednak towarzyszymy mu w domu, gdzie spędza wieczory z nową partnerką, czy podczas rozmów z przyjaciółmi, gdy stara się znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie w tym, co dzieje się teraz. Mimo tego, że Okoński może żyje teraz inaczej niż w tomie pierwszym, bardziej o siebie dba pod kątem fizycznym, to pod kątem psychologicznym nadal wydaje się tkwić w tym, co było kiedyś, a związek z psycholożką może coś powoli mu uświadamia, jednak ciągle nie na tyle, by wyleczyć się z tramy sprzed lat, tej przez którą swego czasu wszędzie widział seryjnych morderców…
 
Podsumowując, “Zaszłość” to z jednej strony kryminał z gatunku tych, które dobrze znamy - są seryjne zbrodnie, które zaskakują swoją mroczną pomysłowością, przyjemnie dynamiczna akcja prowadzona tak, że czytelnik nie ma wrażenia absolutnego oderwania od rzeczywistości. Z drugiej jednak strony jest sprawa, która mocno osadza nas w przeszłości ziem stargardzkich, sprawa, która uświadamia, że grzechy przodków dużego kalibru jednak nie znikają razem ze sprawcami - tak jak nie znikają wyrządzone przez nich szkody wraz ze śmiercią ich ofiar. W tej odsłonie przygód Okońskiego Rafał Glina mocno opiera się na tym, co już było, mocno nawiązuje do zbrodni z przeszłości i choć tłumaczy podstawowe zależności i przytacza najważniejsze fakty, to jednak pełny efekt uzyska się czytając “Zaszłość” mając w pamięci “Jednorożca” i “Imaginację”. A ja zostaję z pytaniem: czy debiutancka trylogia jest tym samym zamknięta?
 
Moja ocena: 7/10
 

Na ostatnie pytanie spróbuję uzyskać odpowiedź już w ten czwartek 7 sierpnia o godzinie 19:00 - zapraszam na mój profil na Facebooku, będę miała przyjemność poprowadzić rozmowę z Rafałem Gliną.


We współpracy z Wydawnictwem Zwierciadło.

Dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

sierpnia 03, 2025

"Montgomery Bonbon: Tajemnica starego dworu" Alasdair Beckett-King - zapowiedź patronacka

"Montgomery Bonbon: Tajemnica starego dworu" Alasdair Beckett-King - zapowiedź patronacka
 W drugim miesiącu wakacji czas powinien trochę spowolnić... ale na pewno nie premiery historii kryminalnych wartych przeczytania! Już za dziesięć dni, dokładnie 13 sierpnia na nasz rynek powróci najlepszy detektyw świata - Montgomery Bonbon! Jego znak rozpoznawczy to wąsy, peleryna i dość piskliwy głosik, którym posługuje się w wielu różnych językach (a w każdym mniej niż więcej poprawnie😉). Tajemnicą za to jest, że pod tym wszystkim skrywa się 10-letnia Bonnie, która wraz z dziadkiem Banksem tropi złoczyńców. W tomie trzecim, tym najnowszym, udamy się z nimi do pewnej starej rezydencji, by rozwiązać "Tajemnicę starego dworu"! Zapraszamy wszystkich w wieku 9+!

Trzeci tom błyskotliwej i wspaniale ilustrowanej serii kryminałów pełnych brytyjskiego ironicznego humoru!
Montgomery Bonbon udaje się do Dworu Adderstone. Ma dostarczyć tajemniczą przesyłkę, a przy tym stać się świadkiem niecodziennej próby. Fergus Croke, właściciel posiadłości i emerytowany mistrz złodziei, postanawia bowiem ukryć przywieziony przez detektywa brylant i zostawić go w spadku jednemu ze swoich uczniów. Tylko czy wychowankowie Croke’a, oszuści pierwszej wody, rozgryzą pozostawione przez niego wskazówki? Sprawa się komplikuje, kiedy gospodarz zostaje znaleziony martwy w... klatce pełnej małp.
Przygody Bonbona/Bonnie opisuje brytyjski komik Alasdair Backett-King (wywiad - klik!), ale to tylko połowa dobrej zabawy - za drugą odpowiada Claire Powell, która całą historię ożywia poprzez swoje genialne, bogate ilustracje! Z doniesień czytelników o tomie poprzednim, któremu Kryminał na talerzu również miał przyjemność patronować, wiem, że młodzi czytelnicy zaśmiewają się do łez i naprawdę nie potrafią wybrać co śmieszy ich bardziej - czy tekst, czy obrazki! Dla mnie, dorosłej czytelniczki, sporym atutem są świetne nawiązania do klasyki powieści detektywistycznych, a i nie ukrywam - zagadka kryminalna, która wcale do banalnie prostych na należy! Oczywiście każdy tom tej serii można czytać osobno. 

Autor: Alasdair Beckett-King
Tytuł: Tajemnica starego dworu
Cykl: detektyw Montgomery Bonbon, tom 3
Tłumaczenie: Magda Korobkiewicz
Ilustracje: Claire Powell
Data premiery: 13.08.2025
Wydawnictwo: Kropka
Liczba stron: 272
Gatunek: powieść detektywistyczna / kryminalna
Wiek: 9+

Książka dostępna jest już w przedsprzedaży.

We współpracy z Wydawnictwem Kropka.


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!