listopada 30, 2025

Książka na świąteczny prezent VII

Książka na świąteczny prezent VII

Już za kilka godzin rozpoczynamy ten szczególny miesiąc, kiedy tak przyjemnie jest się zaszyć pod kocykiem z dobrą książką w otoczeniu kolorowych światełek i pachnącej choinki... Miesiąc, w którym pewnie po głowie krążą nam różne pomysły na prezenty świąteczne, ale czy może być coś lepszego niż po prostu dobra książka?

W tym roku do mnie samej nie trafiło za wiele książek świątecznych... wybrałam więc z tego, co czytałam najodpowiedniejsze, które mają Boże Narodzenie lub choćby zimę w tle. A jednak mimo małej ilości świątecznych kryminałów na rynku, nie umiałam się ograniczyć do dziesięciu - przygotowałam dla Was aż 12 propozycji na świąteczny prezent! Na Mikołaja czy Boże Narodzenie? Wybierzcie sami! 

Jak zawsze, by ułatwić Wam wybór, dzielę propozycje na kategorie - w tym roku mamy ich pięć! Każda propozycja opatrzona jest krótkim opisem, linkiem do mojej recenzji i porównywarką cenową bądź linkiem do sklepu internetowego. Mam nadzieję, że wśród propozycji znajdziecie inspiracje odpowiednie dla siebie. Udanych zakupów! 


Zimowe kryminały w pięknym wydaniu
W tej kategorii trzy tytuły - dwa z barwionymi brzegami, jeden z eleganckimi złoceniami. Coś, co zadowoli miłośników powieści kryminalnych w różnych podgatunkach, jak i sroki okładkowe! 

1. "Dziewczyna z kalendarza"
Sebastian Fitzek
Nie mogłam zacząć innym tytułem! "Dziewczyna z kalendarza" to thriller, którego akcja toczy się na chwilę przed Bożym Narodzeniem, a część intrygi opiera się na kalendarzu adwentowym ujętym w bardzo kryminalny sposób. Mamy więc tradycję świąteczną z fabułą, która pochłania od pierwszej strony... a co więcej! Książka została wydana w twardej oprawie z barwionymi brzegami (delikatne zimowe kolory, więc nawet ich na zdjęciu nie widać) oraz ze znikającą okładką! To wydanie limitowane, więc warto zaopatrzyć się w nie już teraz. 



2. "Holmes i Moriarty"
Gareth Rubin
Coś dla fanów powieści, w których intryga kryminalna rozciąga się zagrożeniem na cały świat! Historia toczy się w 1889 roku na chwilę przed świętami Bożego Narodzenia i doskonale wpisuje się w kanon powieści o Sherlocku Holmesie, ale z dodatkiem powiewu głębi współczesności widocznej, według mnie, przede wszystkim w bogato oddanych kreacjach psychologicznych czwórki głównych postaci. Te wydanie zachwyca oryginalnością - front okładki ma wyciętą na środku dziurę, przez którą przechodzi pająk nadrukowany na skrzydełku książki. Ponadto wklejka to imitacja gazety, front i grzbiet ozdobiony jest złoceniami - całość prezentuje się elegancko i bardzo oryginalnie! 



3. "Fundacja" 
Donna Leon
Ta historia toczy się już po świętach Bożego Narodzenia, gdzieś w okolicach lutego. To Wenecja chłodna i wyludniona, która jeszcze nie podniosła się z szoku wywołanego pandemią koronawirusa. Wenecja, jakiej nie znamy - z pozamykanymi na cztery spusty sklepami, z wiatrem hulającym po ulicach, na co w treści położony jest duży nacisk. A my przemierzamy ją w towarzystwie doskonałego śledczego - komisarza Brunettiego, który historię kryminalną opiera na ważnych tematach i dobrych spostrzeżeniach dotyczących rzeczywistości. Spokojna powieść z doskonałym klimatem wyludnionej Wenecji ozdobiona barwionymi brzegami. 



Mroczne, zimowe powieści kryminalne
W tej kategorii znajdziecie trzy tytuły z przenikliwą, dosadnie odczuwalną zimą w tle oraz z zagadką kryminalną eksplorującą najmroczniejsze rejony ludzkiej psychiki...

1. "Lunatyk"
Lars Kepler
To surowa, chropowata historia, w której do głosu dochodzą zwierzęce instynkty... Jej akcja rozgrywa się chłodną, szwedzką zimą, kiedy śnieg sypie gęsto, a wiatr wieje tak, że nie słyszy się nic, prócz szumu... Tu pogoda potęguje klimat niepokoju, klimat grozy, przez co czytelnik czuje się zmrożony do głębi. Książka należy do serii, która w tym roku została wznowiona, więc jeśli macie chęć zrobić komuś naprawdę duży prezent, to dziesięć tomów serii z komisarzem Jooną Linną nada się do tego doskonale! 



2. "Edukacja motyli" 
Donato Carrisi
U tego włoskiego pisarza i reżysera, zima w Alpach to nie uroczy obrazek z kominkiem i ciepłym napojem w tle... To odludne chaty, pożar i śmierć kilkuletniej córki głównej bohaterki, w którą ona po czasie od tragedii zaczyna wątpić... Carrisi jest mistrzem pokręconych, mrocznych intryg, a w tej powieści dodatkowy nacisk kładzie na psychologię głównej bohaterki i jej rozterki dotyczące macierzyństwa. Powieść kryminalna, w której ważne miejsce zajmują wątki mocno dramatyczne. 



3. "Przyjdę po ciebie nocą"
Heather Gudenkauf
Tę książkę czytałam już prawie rok temu - to był jeden z pierwszych tytułów w 2025! A jednak do teraz pamiętam tło, na którym rozgrywa się akcja powieści, a przynajmniej jej połowa - nad małe amerykańskie miasteczko nadciąga śnieżyca... I to taka, która unieruchamia mieszkańców w domach, część zostaje pozbawiona prądu. Druga połowa historii toczy się wcześniej, ciepłym latem, więc kontrast pomiędzy temperaturą zimy a lata tym mocniej jest odczuwalny. Sama historia jest smutna, ale naprawdę pochłaniająca! Pamiętam, że byłam pod wrażeniem, że tak dobrym tytułem zaczynamy rok! 



Spokojne, zimowe powieści kryminalne
Szeroka kategoria, gdyż każdy z trzech proponowanych tytułów, spokój interpretuje inaczej... A jednak każdy wywołał we mnie na tyle duże emocje, że wspominam je z przyjemnością! 

1. "Wybrzeże szpiegów" 
Tess Gerritsen
To powieść z roku 2024, ale sama czytałam ją dopiero tej wiosny, na moment przed premierą tomu drugiego serii, którą "Wybrzeże szpiegów" otwiera. Jeśli więc macie ochotę na pakiet dwóch książek w prezencie, to mocno polecam ten tytuł wraz z "Latem tajemnic", na którym znalazło się logo Kryminału na talerzu. Tytuły ładnie ze sobą kontrastują, ale to ten zimowy jest pierwszy - niewielka amerykańska wioska, gdzie na emeryturę osiedlają się szpiedzy... Zima jest urocza, puchata, aż chciałoby się zasiąść przy kominku z ciepłym kakao! A jednak główna bohaterka musi rozwiązać poważną zagadkę kryminalną i opowiedzieć nam o swojej karierze, która doprowadziła ją do tego miejsca. Coś dla fanów kryminałów z przebojową paczką seniorów! 



2. "Krzyk"
Tokuro Nukui
Japoński kryminał, debiut z lat 90-tych, niesamowicie przemyślany i dojrzały! Akcja toczy się tempem mocno spokojnym, a czytelnik ma czas przyjrzeć się japońskiemu społeczeństwu, temu, jak media angażują się w sprawę kryminalną i jak na nią mogą wpłynąć... a do tego wątek sekty przedstawiony szeroko i bardzo dosadnie. Kryminał, który może i jest bardzo spokojny, ale finalny twist zostawia czytelnika ze szczęką na podłodze! Dla tych, co nie potrzebują w kryminałach dzikich pościgów, by czuć się usatysfakcjonowanym. 


3. "Prąd wsteczny"
Dariusz Gizak
Spokojny kryminał, który zabiera nas nad polskie morze po sezonie - akcja tej powieści toczy się w styczniu. I choć to główny bohater, prywatny detektyw Jacek Kowalik, jest na pierwszym miejscu, to na klimatyczne morskie, zimowe tło też jest tutaj miejsce - na spacer nad morze trzeba się naprawdę ciepło ubrać! Mała, zamknięta społeczność i jej baczna obserwacja to elementy fabuły, które wybiegają na plan pierwszy. Dla fanów małomiasteczkowych, nadmorskich kryminałów! 
A jeśli macie chęć, to możecie książkę kupić w pakiecie z tomem pierwszym pt. "Wolta" - akcja toczy się wiosną i jest dużo bardziej dynamiczna. 



Powieści z zimowym epizodem
Dwie propozycje kompletnie od siebie różne! A jednak w każdej choć na chwilę pojawia się zima czy nawet samo Boże Narodzenie... 

1. "Diabeł i pani Davenport"
Paulette Kennedy
W tym roku na mojej półce obok kryminałów dobrze rozgościły się powieści grozy... Ten tytuł jednak wymyka się kategoryzacji, bo choć gdzieś tam przyczynkiem do zdarzeń są paranormalne zdolności bohaterki, to nie o nich jest to książka. To świetny thriller psychologiczny bądź dramat feministyczny - interpretujcie jak chcecie, bez względu na kategoryzację jest to historia bardzo poruszająca! O kobietach w latach 50-tych XX wieku, ale i kobietach teraz, o przemocy, którą tkwiąc w niej, naprawdę trudno zauważyć... A co z zimą? Akcja toczy się od jesieni do wiosny i gdzieś w połowie pojawia się wątek Bożego Narodzenia, które tylko podsyca emocje już w czytelniku buzujące. To chyba najlepsza z powieści grozy do Akurat z tego roku! Polecam tak naprawdę wszystkim, którzy lubią książki zmuszające do refleksji. 



2. "5 grudniów"
James Kestrel
Choć sam tytuł zdaje się wskazywać na zimową porę roku, to jednak jego akcja toczy się w przeciągu pięciu lat i to nie tylko w grudniu! Niemniej jednak pod koniec powieści znajdziecie tak przejmującą, bardzo mroźną, zimową scenę, która choć może ma lekko melodramatyczny wydźwięk, to jednak równocześnie jest tak filmowa, że na długo pozostaje w głowie... Tak, do teraz widzę głównego bohatera wędrującego przez głębokie śniegi. To powieść utrzymana w klimacie starych czarno-białych filmów, bardzo klimatyczny kryminał noir, który mocno podkreśla bezsens wojny. 



Coś, co posłuży miłośnikom książek przez lata... 
W tej kategorii tylko jedna pozycja, ale za to taka, która pomieści tysiące książek! 

1. Czytnik Solaris firmy Inkbook
To coś, co czytelnikom będzie służyć latami, coś, co zdecydowanie poprawi i komfort, i szybkość czytania! Sama korzystam z tej firmy od lat, na czytniku czytam wszystkie książki, o których piszę na blogu - po prostu nie wyobrażam sobie bez niego życia. Model Solaris to nowość tego roku, a niedawno oferta Inkbooka wzbogaciła się o Solaris Color, czyli czytnik z ekranem wyświetlającym kolory. Obydwa modele są jak najbardziej bezpieczne dla oczu - nie męczą tak, jak telefon, ba! nie męczą tak, jak zwyczajny papier dzięki różnym trybom jasności, podświetlania i zmiany wielkości czcionki. 

A na zakupy zapraszam na inkbook.pl - warto zwrócić uwagę na samą górę strony, gdzie wyświetlają się informacje o aktualnych promocjach!



I tym bogatym prezentem kończymy tegoroczne zestawienie propozycji książek dobrych na świąteczny prezent! W tym roku dominują powieści kryminalne w różnej formie, więc mam nadzieję, że znajdziecie wśród nich coś, co zainteresuje Was i/lub Waszych bliskich. Gorąco zachęcam też do zajrzenia w zestawienia z lat wcześniejszych - i tam znajdziecie prawdziwe, nie tylko kryminalne prezentowe perełki!



Spokojnych i zaczytanych świąt!


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

listopada 28, 2025

"Zimne wybrzeża" Szczepan Twardoch

"Zimne wybrzeża" Szczepan Twardoch
Autor: Szczepan Twardoch
Tytuł: Zimne wybrzeża
Data premiery: 12.11.2025
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 320
Gatunek: literatura piękna / powieść szpiegowska
 
W tym roku Szczepan Twardoch świętuje dwudziestolecie twórczości - w 2005 roku na rynku ukazał się jego pierwszy zbiór opowiadań “Obłęd rotmistrza von Egern”, pierwsza powieść pojawiła się dwa lata później. Rok 2005 jest jednak dla autora z jeszcze jednego powodu znaczący - to wtedy po raz pierwszy udał się na Spitsbergen, gdzie odnalazł dziwny spokój i od tego czasu raz po raz tam wraca. Z inspiracji tej wyprawy powstała właśnie jego czwarta powieść pt. “Zimne wybrzeża”, która po raz pierwszy wydana została w 2009 roku przez Wydawnictwo Dolnośląskie. Teraz, szesnaście lat i milion sprzedanych egzemplarzy książek ze nazwiskiem Twardocha później, “Zimne wybrzeża” ukazują się jeszcze raz, w nowej szacie graficznej, wydane przez aktualnego wydawcę autora i mam wrażenie, że teraz są jeszcze bardziej aktualne niż były, gdy wydane zostały po raz pierwszy. Choć przecież akcja tej powieści rozgrywa się w 1957 roku…
“Jest coś takiego jak literackie kłamstwo (...). Ale nie polega na tym, że w powieści opisane są rzeczy, które się nigdy nie wydarzyły. Polega to na tym, że z tych fikcyjnych wydarzeń czy bohaterów, które składają się na książkę, wynika jakaś fałszywa rzeczywistość. Ale jestem pewien, panie Sammling, że w fikcji czasem zawrzeć można taką prawdę o świecie, której nie da się wyłożyć wprost.”
Arktyka, wyspa Spitsbergen, lato 1957 roku. Do norweskiego miasteczka Longyearbyen przylatuje sześć osób: piątka Norwegów i John William Smith, który tak doskonale wtapia się w tło, jak jego popularne imię i nazwisko. Ze sobą ma niewiele - brytyjski paszport, zdjęcie kobiety, kilka numerów telefonów, karabin. Od razu po przylocie udaje się do burmistrza miasteczka, ten kieruje go do jego miejsca zakwaterowania. Smith chodzi, poznaje wyspę i jej mieszkańców, aż w końcu burmistrz zaprasza go do siebie - dostał informację, że w polskiej stacji polarnej położonej w Hornsund zaginął naukowiec, a że Smith i tak chciał się tam udać, burmistrz zaprasza go, by pojechali razem i przy okazji pomogli w poszukiwaniach… Co wydarzyło się na stacji w czasie pierwszej polskiej całorocznej misji na Spitsbergen? Kim tak naprawdę jest John Smith i jaki jest jego cel przyjazdu na wyspę? I czy na pewno jego przeszłość zahartowała go na tyle, by był w stanie przetrwać w tak surowych, arktycznych warunkach?
 “(...) uśmiechnął się, lecz nie był zbyt zadowolony z prezentu. Nie żeby nie lubił whisky, bardzo lubił, dużo bardziej niż samogon albo wódkę, whisky smakowała antykomunistycznie, reakcyjnie, musiał zatem lubić whisky. Nie lubił po prostu, kiedy ktoś mu się odwdzięcza, wolał być wierzycielem wdzięczności.”

Książka rozpisana jest na prolog i 19 różnej długości rozdziałów, a nowe wydanie dodatkowo zamyka posłowie Łukasza Jana Berezowskiego, w którym osadza “Zimne wybrzeża” w światowej ówczesnej sytuacji politycznej i analizuje na tle całej twórczości Twardocha. Rozdziały powieści liczą różną liczbę stron, przeważają jednak takie, które mają ich kilkanaście bądź kilkadziesiąt i jest to tekst ciągły. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego przez narratora wszechwiedzącego, które nieraz ujawnia czytelnikowi informacje, zanim sam Smith do nich dotrze. Czas powieści jest nielinearny, bo choć zdarzenia toczą się w kolejności chronologicznej, to jednak historia pełna jest opowieści i wspomnień z przeszłości - przede wszystkim tej skupionej wokół II wojny światowej, jednak nie tylko, w których cofamy się nawet o dwieście lat. Styl powieści jest dla dla Twardocha charakterystyczny - literacki, w którym nawet zwyczajne, a wręcz tragiczne zdarzenia opisane są w sposób nieoczywisty:

“(...) miesiąc później mina przeciwpiechotna, niemiecka zresztą, rozerwała go na dwa osobne kawałki i żaden z nich nie był w stanie samodzielnie podtrzymać ciągłości istnienia Heinricha Dunckera jako istoty ludzkiej.”
momentami wymagający od czytelnika wiele - zdania są długie, skomplikowane, pełne informacji politycznych i obco brzmiących słów (najczęściej rusycyzmów), by zaraz przerodzić się w sprawnie rozpisany dialog, czy krótkie, wyraziste opisy. Język, jakim autor się posługuje, trudno uznać za codzienny - czuć w nim dużą wiedzę historyczną, polityczną i specjalistyczną. Nie jest to więc książka, którą można czytać w kolejce do lekarza czy w podróży do pracy - wymaga uwagi, skupienia i możliwości wejścia w ten specyficzny rytm lektury.
“Smith przyzwyczaił się do marszu i po dwóch kwadransach zdołał osiągnąć to specyficzne odrętwienie, które pamiętał z treningów w Szkocji - idzie się, nogi przestawiają się same, krok niezbyt szybki, oczy wbite w ziemię, wzrok przesuwa się po gruncie bez żadnej refleksji, a w głowie żadnej myśli, nic. Nie czuje się wtedy zmęczenia ani znudzenia, człowiek staje się zwierzęcy trochę bardziej niż zwykle, idzie tak, jak bizon przemierza prerię, nie rozmyślając przecież o kolorze nieba i traw. Jest w tym zwierzęctwie pewna nauka, nauka o człowieku i jego fizyczne kondycji. I dobra sala wykładowa dla tej nauki to Arktyka, jedyna część ziemi, którą człowiek nigdy nie końca nie zawładnął, ostatni kawałek świata, po którym musi chodzić uzbrojony nie przeciwko innemu człowiekowi, lecz stworzeniom potężniejszym od rodzaju ludzkiego (...).”
O “Zimnych wybrzeżach” mówi się w kategorii thrillera szpiegowskiego, jednak sama nie posuwałabym się aż tak daleko. Choć faktycznie intryga bazuje na pewnej szpiegowsko-kryminalnej zagadce, to jednak nie ona jest tutaj ważna. Tu najważniejsze są te same Zimne Wybrzeża, samo miejsce akcji, które możemy poznać od każdej możliwej strony. Spitsbergen to arktyczna wyspa, która należy do Norwegii, praktycznie cała jest skuta lodem. Życie na niej do łatwych nie należy, to przecież sam lód i woda - i my ze Smithem te tereny przemierzamy. Obserwujemy krajobraz, jego przenikliwy chłód odczuwalny nawet latem i białe noce. Jego faunę i florę, której wola przetrwania zachwyca. Książka pełna jest opisów tego krajobrazu, jego przejmującej surowości.
Jednak Spitsbergen to nie tylko krajobraz, nie tylko niedźwiedzie polarne, foki i ptaki. To też ludzie, którzy w tym jednym miejscu tworzą bardzo barwną i dziwną społeczność. Bo choć Spitsbergen należy do Norwegii, to narodowości jest tam wiele - w czasie, gdy toczy się akcja powieści znajdują się tam Norwegowie, Rosjanie, Polacy i Smith, który choć posługuje się angielskim paszportem, mówi, że jest Austriakiem. Każda z tych narodowości ma swoją osadę, każda jest tam w jakimś celu - Norwegowie mają tam swoją kopalnię, reszta znajduje się tam w celach naukowych, choć czy na pewno? Tak naprawdę to miejsce ścierania się wpływów i ambicji różnych krajów, które zdają się chcieć czegoś więcej. A zatem jest to wyspa pełna tajemnic, potencjalnych szpiegów i potencjalnych zdrajców.
“To było obrzydliwe. I wcale nie dlatego, że to ja pociągnąłem za cyngiel, raczej dlatego, że nie zrobiłem tego wcześniej. I że pozwoliłem, żebyście nadali pozory jakiejś zasranej legalności temu, co było zwierzęcą koniecznością: zabij, jeśli chcesz żyć.”
Mimo tego, że głównym bohaterem jest Smith, to jednak mam wrażenie, że każda z pojawiających się tam postaci na chwile kradnie uwagę czytelnika. Z każdym bohaterem przychodzi jego historia - wtedy akcja się zatrzymuje, a czytelnik może poznać życiorys postaci, w którym czasy II wojny światowej i te zaraz po niej odgrywają znaczącą rolę. Każdy jest tu w jakiś sposób polityczny uwiązany, każdy ma w swojej przeszłości jakieś grzechy, które zagoniły go na tę wyspę.
“Ze Spitsbergenu kolonię karną chcieli zrobić Anglicy, tyle że wszyscy więźniowie wymarli pierwszej zimy (...). Teraz też brakuje chętnych do pracy tutaj mimo wysokich pensji. Dlatego, panie Smith, kiedy ktoś podpisuje kontrakt, nie pytamy go o przeszłość.”
W tym wszystkim Smith pozostaje bardzo długo bohaterem niejasnym - towarzyszymy mu w jego wędrówkach tak naprawdę niewiele o nim wiedząc. I w tym jest spory urok powieści, te powolne odkrywanie historii głównego bohatera, jego psychologicznej i nacjonalnej głębi.
“W każdym razie swoboda i bezpretensjonalność, z jaką Sammling przyszedł do nieznajomego obcokrajowca, aby porozmawiać o książkach, bardzo się Smithowi podobała - mały Norweg miał cechę u górnika zaskakującą, przekonanie, iż intelektualne poszukiwanie prawdy w pełni usprawiedliwia towarzyską niezręczność, jaką w istocie była ta wizyta.”
Wspomniana już intryga szpiegowska jest szkieletem powieści, tym kręgosłupem, który pozwala stać się wszystkim opowieściom i ludziom Spitsbergen zamieszkującym jedną spójną powieścią, w której surowość i prostota natury przeciwstawiona jest ludzkim, a może przede wszystkim narodowościowym ambicjom. Niemniej jednak sama zagadka jest prosta, klasyczna, ale zamyka ją dość niejednoznaczny twist. Przyznam, że momenty, w których pojawia się mikro śledztwo nieco mnie ożywiały, wyprowadzały z tego transu, w który wprowadza wędrówka przez surowy krajobraz i mroczne ambicje.
“Boże, jak on tego nienawidził! Tej odwiecznej polskiej obawy przed czynem, tego strachu przed każdą, nawet najbardziej uzasadnioną przemocą, tych filtrów, które wszyscy zakładali sobie na oczy, aby widzieć rzeczywistość nie taką, jaka była lub jest w istocie, tylko taką, jaką widzieć by woleli.”
W “Zimnych wybrzeżach” piękny, acz surowy i groźny krajobraz zdaje się wyciągać z ludzi ich zwierzęce instynkty. Tu liczy się przetrwanie - dosłowne, ale i metaforyczne - przetrwanie w kraju, do którego po krótkim pobycie na wyspie przecież trzeba wrócić. Kraju, dla którego w jakiś sposób trzeba się zasłużyć, bo to on jest tutaj wartością nadrzędną, dla której pojedyncze istnienia nie mają znaczenia. Każdy więc musi udowodnić, że jest inaczej, że na swoje istnienie faktycznie zasługuje.
“Żal nawet, dobry muzyk z niego był (...). Ale taka jest logika historii. Jednostka niczym.”
W tekście czuć ogromną wiedzę autora w zakresie historii i polityki, ale i miłość, jaką czuje do tego miejsca - opisy tamtejszego krajobrazu naprawdę zachwycają. To moje ulubione fragmenty tej powieści, która momentami stanowi wyzwanie, zachęcam jednak, by się z nim zmierzyć - takiej literackiej, arktycznej przygody nie zapewni nam żaden inny polski autor!
 
Moja ocena: 7,5/10 

Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Marginesy.



Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

listopada 27, 2025

"Sto dni w lipcu" Emelie Schepp

"Sto dni w lipcu" Emelie Schepp

Autorka: Emelie Schepp
Tytuł: Sto dni w lipcu
Tłumaczenie: Anna Kicka
Data premiery: 12.11.2025
Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 416
Gatunek: powieść kryminalna
 
Emelie Schepp to szwedzka autorka, która debiutowała powieścią wydaną w ramach self-publishingu w 2013 roku i odniosła nią taki sukces, że do teraz znajduje się na szczycie wydawców tej kategorii w swoim kraju. Kolejne tomy, jak i ponowne wydanie “Naznaczonych na zawsze”, czyli pierwszego tomu serii z prokuratorką Janą Berzelius ukazały się już pod szyldem tradycyjnego wydawnictwa. Na ten moment seria liczy osiem tomów, prawa do publikacji sprzedane zostały do 33 krajów, a nakład serii przekroczy 3,5 miliona sprzedanych egzemplarzy. Jana doczekała się też własnego serialu na Prime Video.
W roku 2024 autorka w końcu odważyła się wyjść poza znajome już dla niej ramy - napisała swoją pierwszą osobną powieść, która została zatytułowana “Sto dni w lipcu”.
W Polsce pierwsze trzy jej powieści ukazały się niedługo po szwedzkim wydaniu, później jednak na kilka lat zniknęła z rynku książki. Dopiero w 2021 Wydawnictwo Sonia Draga przejęło prawa do polskiego wydania, które na ten moment liczy siedem tomów serii z Janą, a zaledwie tydzień temu odbyła się premiera “Sto dni w lipcu”.
 
Motala, 19 lipca. Johan Sundin właśnie skończył kurs łowiecki, na który od dawna chciał się wybrać - wraca do hotelu, po drodze dzwoni do żony. Podczas ich rozmowy Amanda wsiada do samochodu, jednak nagle widzi kogoś w lusterku, ktoś jest w garażu - rozmowa się urywa, a spanikowany mąż dzwoni na policję i gna do domu. Niestety, Amandy już nie ma.
Rok później kobieta nadal pozostaje zaginiona, śledztwo policji nie przyniosło żadnych odpowiedzi. Śledczy Sebastian odszedł z pracy, a teraz na jego miejsce zatrudniona została Maia Bohm. Jednak jej pierwszy dzień pracy nie zaczyna się dobrze - syn wymaga jej obecności w szpitalu, gdzie czeka na przeszczep serca, córkę musi odwieźć do przedszkola i do tego psuje się jej samochód… A w komisariacie czeka już pierwsze wezwanie - sąsiadka słyszała strzał w domu Johana. Po udaniu się na miejsce Maia ze swoim nowym partnerem Gregiem znajdują Johana w garażu - ktoś postrzelił go w twarz, jego stan jest krytyczny. Czy to nie dziwne, że do postrzału doszło dokładnie w pierwszą rocznicę zaginięcia Amandy?
 
Książka rozpisana prolog i nienumerowane krótkie rozdziały, które podzielone są według dni akcji - główna jej część rozgrywa się w przeciągu kilku dni, choć chyba nic się nie stanie, gdy wspomnę, że ostatnie rozdziały toczą się pół roku później, w Wigilię Bożego Narodzenia. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego z perspektywy Mai i Grega, narrator oddaje zarówno zdarzenia, jak i emocje wiodących postaci. Styl powieści w porównaniu do serii z Janą wydaje się nieznacznie spokojniejszy, jednak nadal w tekście sporo jest dialogów, język jest codzienny, swobodny, raczej pozbawiony przekleństw, a całość czyta się bardzo sprawnie. Kilka razy narratorowi zdarza się powtarzać przytaczane już fakty, nie jest to jednak coś, co pojawiałoby się notorycznie, pewnie czytelnicy, którzy rozłożą sobie lekturę na kilka dni, nawet ich nie zauważą.
 
Podobnie jak w serii z Janą, tak i w “Sto dni w lipcu” życie prywatne śledczych odgrywa ważną rolę, jednak wrażenie daje całkiem inne. W tej powieści problemy i troski, z jakimi postacie się zmagają, są bliższe zwykłemu człowiekowi, choć nie mniej tragiczne. Przede wszystkim uwagę czytelnika zaprząta Maia, jej próba pogodzenia pracy, w której musi się wykazać i życia prywatnego, jej roli jako matki, która teraz jest niezwykle trudna - jedno z jej dzieci czeka przecież w szpitalu na przeszczep serca, a drugiemu z tego powodu nie poświęca odpowiednio dużo uwagi. Niemniej jednak Greg, młodszy policjant towarzyszący Mai też wart jest podkreślenia. Greg też ma swoje troski, swoje problemy, w których skomplikowana relacja z poprzednim partnerem i przyjaciółką wydają się mocno przodować.
“- Bez przerwy pytał mnie tylko, jak się czuję z tym, że jestem chory. Nie wiem, jak ma mi to pomóc.
- Czasem chyba dobrze pogadać o tym, co się myśli i czuje - odparł ostrożnie Greg i od razu przyszło mu do głowy, że równie dobrze mógłby tę radę zastosować do siebie.”
Poprzez postać Mai autorka porusza bardzo ważny temat transplantacji i dawstwa organów, pokazuje nam jak tragiczną walkę toczą ci na przeszczep czekający, z jak wielkimi emocjami coś takiego się łączy. To ciągły strach, ciągła niepewność, ciągła czujność, ale i emocje mieszane - bo choć przeszczep jest dla tych osób czekających szansą na życie, to jednak ktoś musi umrzeć, by oni tę szansę dostali. A kiedy w grę wchodzi nie dorosły człowiek, a dziecko, sytuacja wydaje się być jeszcze mocniej poruszająca, tragiczna… Sceny w szpitalu, ta bezradność Mai w stosunku do tego, co się z jej synem dzieje, to najmocniej przejmujące sceny w całej powieści.
“- A skąd właściwie bierze się nowe serce?
- Od kogoś zmarłego, kto zgodził się je oddać. Mama ci nie mówiła?
- Mówiła. Ale czy to nie okropne, że musisz tak czekać? (...)
- Nie, dużo bardziej okropne jest to, że ktoś musi umrzeć, żebym ja mógł żyć.”
Zresztą Maia to bardzo skomplikowana postać. Jej relacja z matką też mocno przyciąga uwagę. Bo choć teraz z dziećmi się do matki wprowadziła i kobieta mocno pomaga jej w opiece nad nimi, to nie jest to relacja łatwa - obarczona jest winami przeszłości, aktualnymi wyrzutami i ogólnym niezrozumieniem. Widać w niej dużo żalu, dużo pretensji, dużo bólu…
Sama Maia momentami zdaje się zachowywać nie do końca odpowiedzialnie, nie do końca dorośle, ale choć z boku może to irytować, to jednak czy nie jest to po prostu ludzkie? Szczególnie w sytuacji tak trudnej emocjonalnie?
 
Ale Maia to nie jedyna postać obarczona troskami. Jest przecież i Johan, którego życie w poprzednim roku wywróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, który nigdy nie pogodził się ze zniknięciem swojej żony. Zresztą nie tylko on, pozostała rodzina Amandy również. Teraz, gdy ktoś nastał na jego życie, śledczy muszą przyjrzeć się ponownie ich otoczeniu, zbadać relacje, odkryć kto mógł chcieć krzywdy Johana. A przez znaczącą datę zbrodni chyba jasne jest, że musi wiązać się to również ze zniknięciem Amandy?
 
Intryga kryminalna osadzona została w niewielkiej społeczności, która sekrety trzyma z dala od obcych. Jednak rok od zdarzeń to wystarczający czas, by sobie wszystko w głowie poukładać, więc w końcu zaczynają wychodzić na jaw nowe fakty. Autorka dobrze fabułę prowadzi, sprawnie podrzuca mylne tropy, na podstawie których sama stworzyłam kilka teorii, choć oczywiście żadna z nich nie okazała się tą, która całą tę opowieść zakończyła, finalny twist był dla mnie zaskakujący. Zresztą autorka dobrze zwodzi czytelnika przez całą powieść - każde kolejno odkrywane fakty były to niezłe twisty fabularne. Co prawda kilka pomniejszych scen wydało mi się nieco zbędnie melodramatyczne, jednak to szczegóły, który nie zaważyły na ocenie dobrze zbudowanej zagadki kryminalnej.
“Motala to niewielkie miasteczko z wielkimi wizjami (...).”
Miejsce akcji to niewielkie szwedzkie miasteczko Motala i choć przede wszystkim poruszamy się pomiędzy szpitalem a komendą, to jednak gdzieś w tle możemy poczuć ten letni klimat beztroski - nieopodal jest jezioro, gdzie dzieciaki się kąpią, gdzie można popływać żaglówką. Lato oddane jest wyraziście - ten upał, żar lejący się z niego dobrze rozgrzewają, gdy podczas lektury książki u nas temperatura oscyluje w okolicach zera.
 
Muszę przyznać, że Emelie Schepp dobrze poradziła sobie z nowym wyzwaniem. “Sto dni w lipcu” to powieść, w której czuć jej styl, a jednak nie jest tym samym, co seria z Janą, tylko z innymi postaciami. Tutaj nacisk autorka kładzie na coś innego - jest nieco mniej dynamizmu, nieco więcej prywatności postaci, które borykają się z problemami przynoszącymi ważne społeczne tematy. Dzięki kreacji Mai i chorobie jej syna czytelnik może przypomnieć sobie, jak bardzo życie jest niespodziewane, jak nic nie jest dane nam na zawsze i jak niewiele trzeba, by komuś pomóc. Bo czy zostanie dawcą robi nam po śmierci jakąś różnicę? A może zmienić dla innych tak wiele. Wątek obyczajowy historii jest zatem wyraźny i poruszający, ale nie przyćmiewa, a współgra z kryminałem, który przedstawiony jest bardzo kameralnie, bardzo zgrabnie i zaskakująco. Coś dla fanów małomiasteczkowych kryminałów i rodzinnych dramatów.
 
Moja ocena: 7,5/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Sonia Draga.


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

listopada 26, 2025

"Slewfoot" Brom

"Slewfoot" Brom

Autor: Brom
Tytuł: Slewfoot. Opowieść o wiedźmie
Tłumaczenie: Anna Standowicz-Chojnacka
Data premiery: 12.11.2025
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 512
Gatunek: folkowy horror historyczny / fantastyka
 
Brom to nazwisko i przydomek amerykańskiego szeroko uzdolnionego artysty Gerarda Broma. Już pod koniec lat 80-tych XX wieku Brom zaczął swoją działalność jako ilustrator - początkowo pracował dla dużych amerykańskich koncernów, kilka lat później zaczął kierować się w stronę tego, co faktycznie sprawia mu frajdę - w stronę mrocznej fantastyki. Swoje talenty wykorzystywał w różnych dziedzinach: grach planszowych i komputerowych, filmach, a także w powieściach grozy, które zaczął pisać w pierwszych latach tego tysiąclecia. Każda jego książka to niepowtarzalna przygoda, każda osadza się w nieco innym nurcie, ale każda charakteryzuje się pełną oprawę graficzną jego autorstwa. “Slewfoot” to jego szósta z siedmiu do tej pory wydanych powieści, w oryginale ukazała się w 2021 roku, a na polskim rynku jest pierwszą, która zapoznaje nas z twórczością tego autora.
 
Północny-wschód Ameryki, Nowa Anglia, osada Sutton, wiosna 1666 roku. Dwa lata temu do tamtejszej purytańskiej społeczności dołączyła młoda Abitha - przypłynęła ze starego kontynentu, by zawrzeć związek małżeński z Edwardem, jednym z tutaj mieszkających mężczyzn. Ich małżeństwo pozbawione jest pasji, która tak tępiona jest wśród purytanów, a jednak Edward jest dla Abithy dobry, co sprawia, że zaczynają tworzyć parę na równych zasadach - w zaciszu swojego oddalonego od reszty społeczności domu. A kiedy już są o krok od spłaty farmy, na której mieszkają, już za moment mają zyskać własną ziemię, coś się dzieje - najpierw znika ich kozioł Samson, a później ginie sam Edward. Obydwu zabrała ciemna jaskinia, w której Abitha wyczuwa mroczne moce - coś tam nabiera kształtów, coś budzi się do życia…
 
Książka rozpisana jest na szesnaście rozdziałów toczących się na przestrzeni sześciu miesięcy i epilog. Każdy z rozdziałów dzielony jest na krótsze fragmenty, a perspektyw jest kilka - zarówno tych magicznych, jak i ludzkich: są przedstawiciele leśnego ludku, jest istota zwana przez nich Ojcem, a przez Abithę Samsonem, jest i sama Abitha, jak i inni mieszkańcy wioski - przede wszystkim znienawidzony przez nią szwagier Wallace. Narracja każdego z nich prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, oddaje nie tylko zdarzenia, ale i emocje, i myśli postaci. Język powieści jest bardzo subtelnie stylizowany na taki, jakim posługiwano się dawniej, jednak zmiana jest naprawdę niewielka, to zaledwie kilka inaczej brzmiących czy zapisanych słów. W żadnym razie nie utrudnia to odbioru lektury, całość czyta się bardzo gładko, bez rytmicznych potknięć. Początkowo może fragmenty nasycone wątkami magicznymi wymagają nieco więcej skupienia, później jednak i one przybierają bardzo łatwo przyswajalną formę - kiedy już wiemy mniej więcej kto jest kim i co się dzieje.
 
Na wstępie wspomniałam, że autor dba również o stronę graficzną powieści, nie inaczej jest przy tym tytule - każdy rozdział otwiera niewielka grafika, każde oznaczenie strony ozdobione jest grafiką oka, a podział scen w rozdziałach grafiką pająka. W samym środku powieści znajduje się wklejka z pełno stronicowymi ilustracjami głównych bohaterów powieści. Wszystkie ilustracje utrzymane są w gotyckim, mrocznym stylu.
“(...) czasami bywa wiele prawd.”
W “Slewfoot” autor łączy ze sobą dwa światy: świat ludzki dobrze osadzony w realiach historyczno-religijnych i świat magiczny, świat prastarych istot. Do takiego połączenia świetnie wybrał czas, bo to właśnie wtedy kultura rdzenna mieszała się z kulturą najeźdźców, białych ludzi. To oni przejęli tę ziemię we władanie, zniszczyli życie, jakie funkcjonowało tam dotychczas, wyparli starą wiarę. W czasie, kiedy toczy się akcja, Ameryka była jeszcze ciągle kolonizowana, pionierzy osiedlali się na obcych terenach i próbowali uprawiać tamtejszą niechętną temu ziemię. I właśnie na takich terenach powstało Sutton, a farna Abithy i jej męża okupiona została ciężko pracą, by faktycznie dało się coś na niej hodować. Niemniej jednak uwagę czytelnika przyciąga coś mocniej – te żelazne zasady, jakimi kieruje się społeczność purytanów. To bardzo skrajny odłam religii chrześcijańskiej, gdzie kobiety traktowane są jak ludzie niższej kategorii, nie mają głosu, muszą ukrywać swoje ciała, których pokazanie choć skrawka od razu uznawane jest za zachętę do grzechu…
“Próbuję postępować właściwie… tylko jakże trudno stwierdzić, co jest właściwe.”
I właśnie w takim świecie żyje Abitha, młoda dziewczyna, którą matka zachęcała do własnej indywidualności, do czerpania z życia radości. Abitha wierzy w Boga, a jednak nie potrafi podporządkować się zasadom społeczności, które uważa za niepotrzebnie krępujące - bo co z tego, że spod czepka wystaje jej kosmyk włosów? Ta dziewczyna chce się czuć wolna, chce o sobie decydować, jednak ani miejsce, ani czasy jej w tym nie sprzyjają…
“Na świecie jest tyle radości, trzeba ją tylko znaleźć.”
Przyznam, że postać Abithy nasunęła mi na myśl Hioba. Po śmierci Edwarda doświadczana jest na wiele sposobów, a jednak jej duch pozostaje czysty. Abitha posiada tę nadzwyczajną zdolność oddzielenia ludzi od religii i choć ludzie ją raz za razem rozczarowują, to wiary w Boga nie traci. Jej podejście jest otwarte, nastawione na czynienie dobra, na czerpanie dobra z natury. Tylko że w tamtych czasach mogło to być uznane za czary… Abitha nie ucieka też przed swoją cielesnością, nie traktuje ciała jako coś od ducha odrębnego, grzesznego. Wśród takiej społeczności, w ogóle w czasach, w jakich autor ją osadził, prezentuje sobą bardzo nowoczesne podejście. A jednak to, co są spotyka, to, co czynią jej inni ludzie, sprawia, że zaczynamy się zastanawiać ile człowiek jest w stanie znieść, do jakiej skrajności nienawiść i egoizm innych może człowieka popchnąć i czy tak naprawdę każdego można złamać?
“Niestety nigdy nie wiesz, że to najlepsze czasy, póki nie miną, póki ich nie stracisz. (...) Nic nie trwa wiecznie, nawet księżyc i gwiazdy.”
Obok Abithy występuje Samson/Ojciec, istota magiczna, która ukazuje się w postaci czegoś na kształt kozła. I choć wszystkie jego atrybuty wskazują na to, że to sam diabeł, to jednak nie jest to postać dogłębnie zła. To istota pełna skrajności, zdolna i do miłości, i do najwyższego okrucieństwa. Równocześnie jest zagubiona, niepełna, ciągle szukająca odpowiedzi na to, kim jest, szukająca w swojej duszy tego zła, które wskazywałoby na diabła, a jednak go tam nie znajdująca - woli czynić dobro, mimo że przecież czasem zabija. Ale czy robi to, bo chce, czy w imię wyższego dobra? Samson obok restrykcyjnych purytan przynosi do powieści temat wiary - to postać ciągle się zastanawiająca. Kim jest bóg, a kim diabeł? Co to znaczy dobro, a co znaczy zło? I co przynosi, co daje wiara?
“- Czy bóg może być jednocześnie pogromcą i pasterzem? Może nagradzać i dręczyć? Czy też wasz bóg czyni jedynie dobro?
Abitha już miała odpowiedzieć, że tak, lecz przypomniała sobie treść trzymanej na kolanach księgi.
- Nie, chyba nie. Nas Pan, Bóg, zatopił cały świat i sprowadził nań plagi, a tych, którzy go obrażają, skazuje na wieczne męki. Być może wszystko zależy od tego, jak się definiuje dobro.”
To dwie postacie pierwszoplanowe, głębokie pod względem psychologicznym, mimo okoliczności nie pozwalające się wpisać łatwo w schemat. Reszta jest już bardzo oczywista do przypisania pomiędzy dobrem a złem, a wyjątkowo jasny jest czarny charakter powieści - to Wallace, człowiek przesiąknięty egoizmem, manipulator, który potrafi naginać innych do swojej woli. Piękne słówka i chciwość niestety prowadzą wszystkich do prawdziwej katastrofy…
“Jeśli ostatnią rzeczą, którą zrobi przed śmiercią, będzie zabicie tego nikczemnika, to umrze szczęśliwa.”
W powieści ważna jest też sama natura, przyroda. To ta ziemia, którą człowiek próbuje zawłaszczyć, sobie podporządkować. We wspomnieniach leśnych ludków doświadczamy okrucieństwa człowieka, tej chęci posiadania, która niszczy wszystko. A czy nie lepiej byłoby świat traktować jak jedność, jak jeden żywy organizm, w którym każdy ma rację bytu? To najważniejszy wydźwięk tej powieści.
“Prawda, którą wówczas ujrzała, w końcu stała się dla niej jasna jak słońce. ‘Wszystkie te oczy, wszyscy ci bogowie są częścią tego samego. Matka Ziemia, Chrystus, wszystkie religijne sekty z całego świata, słońce, ziemia, planety, księżyc, gwiazdy, ludzie i zwierzęta, bogowie i diabły, wszystkie istnienie. Wszystko jest jednym!’”
Poza jasnymi refleksjami wynikającymi z fabuły powieści, w „Slewfoot” można zajrzeć głębiej, potraktować metaforycznie – bo czyż nie jest to przypowieść o miłości? Czy oddanie komuś serca nie jest aktem wiary? Czy pojawiające się tu czary, to nie po prostu uniesienia miłosne? Relacja Abithy z Samsonem, ich naprzemienne niepewności i wahanie można zinterpretować jako rozterki, do których dochodzi w każdym związku. Sam finał też dobrze wpisuje się w tę interpretację.
“(...) Jak mam nie być nieufna, jak mam się nie bać, że diabeł bądź demon z ciebie? Że jeśli dam ci z siebie zbyt wiele, to posiądziesz mą duszę? Czyż nie jest to słuszne stwierdzenie, biorąc pod uwagę, że sam nie wiesz, kim jesteś?”
“Slewfoot” z osadzonej w czasach kolonialnych biblijnej hiobowej opowieści przeradza się w historię o magii i zemście. Zemście, do której popycha sam człowiek swoją hipokryzją, chciwością i egoizmem. Autor zgrabnie łączy wątki magiczne z historycznymi mocno podlewając to wszystko tematyką wiary - pyta czy żelazne zasady na pewno są tym, czym powinna się religia charakteryzować, czy może jednak otwartość i dobro powinny być tym, co niezależnie od wyznawanej religii, powinno ludzi napędzać. To magiczna opowieść niosąca uniwersalne refleksje, ale i momentami przerażająca - nie brak w niej dziwności, w niektórych momentach wręcz makabry. Wszystko to oparte jest o znane motywy - w końcu mściciele, czarownice i diabelskie kozły to coś, co wszyscy dobrze znamy, a jednak poprzez połączenie historii i magii sprawia, że opowieść nie daje wrażenia powtarzalności, a budowania czegoś nowego z tego, co znane. Choć sama nadal uważam, że wątki fantastyczne i motyw krwawej zemsty to nie do końca moja bajka, to jednak doceniam kunszt i wyobraźnię autora, i z pewnością będę wypatrywać polskiego tłumaczenia jego pozostałych powieści!
 
Moja ocena: 7/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Akurat.

Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

listopada 26, 2025

Wygraj "Szpital"! Konkurs patronacki (rozwiązany)

Wygraj "Szpital"! Konkurs patronacki (rozwiązany)

Przed nami ostatnie dni listopada, wielkimi krokami nadciąga grudzień, który jest miesiącem szczególnym - jesienno-zimowym, w którym książki pełnią rolę dobrego towarzystwa w długie, chłodne, ciemne wieczory, a jednak na rynku wydawniczym cechującym się mocnym spowolnieniem - w tym czasie wydawnictwa szykują się już na nowy rok, a my możemy sięgnąć po książki, które już na rynku są, nie gonimy za nowościami. A żeby dobrych lektur w grudniu Wam nie zabrakło, listopad zakończymy konkursem - mam aż pięć egzemplarzy "Szpitala" do rozdania! 

Komu książka powinna przypaść do gustu? Tym czytelnikom, którzy lubią niepokojące thrillery, których mocną stroną nie jest szybka akcja, a ten podskórny spokojnie budowany niepokój – to na tych założeniach bazuje znacząca część powieści, choć i pod koniec pojawiają się wątki, które zadowolą fanów thrillerów dynamicznych. Gatunkowo jest mu najbliżej to thrillera psychologicznego z dodatkiem wątków obyczajowych. Więcej o książce znajdziecie w mojej recenzji - klik!


By wziąć udział w konkursie, odpowiedz na pytanie:
Czego oczekujesz od dobrego thrillera psychologicznego? Swoją odpowiedź krótko uzasadnij.


Zgłoszenia możecie zamieszczać w dowolnej formie, ich ciekawiej, zabawniej – tym lepiej!

Konkurs organizuję na moich wszystkich profilach, więc swoje zgłoszenia można zamieszczać tutaj w komentarzu pod postem lub pod konkursowymi postami na FB i IG - zgłosić można się tylko raz!

  1. Konkurs trwa od 26 do 30 listopada, wyniki ogłoszę w tym poście, na FB i IG do 4 grudnia.
  2. Z nadesłanych odpowiedzi wybiorę pięć, które moim zdaniem będą najciekawsze. Przy ich wyborze pod uwagę będę brała również aktywność uczestników na profilach Kryminału na talerzu.
  3. Wysyłka tylko na terenie Polski.
  4. Udzielając odpowiedzi na pytanie konkursowe uczestnik równocześnie oświadcza, że zapoznał się z regulaminem konkursu zamieszczonym na tej stronie  – klik!

Zachęcam też do polubienia profilu wydawnictwa na IG (klik!) i FB oraz moich własnych (IG klik! FB klik!), a także do dołączenia do obserwatorów mojego bloga. Będzie mi też bardzo miło jeśli na swoich profilach udostępnicie informację o tym konkursie (możecie po prostu podać dalej mój post o konkursie, który zamieściłam na IG i FB) i zaprosicie do zabawy znajomych. 


Serdecznie zachęcam do udziału i życzę wszystkich uczestnikom powodzenia!



Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

5.12 aktualizacja - wyniki konkursu:
Oj, ależ miałam przy nich niełatwy orzech do zgryzienia - znaleźć odpowiedź osoby na co dzień na profilach Kryminału na talerzu aktywnej, w której byłyby nie tylko wypisane, ale i uzasadnione preferencje, nie było łatwo! Musiałam się bardzo naszukać i trochę założenia ponaciągać... ;) A miało być tak łatwo z tym pytaniem! Niemniej jednak cieszę się, że tyle osób się w tym konkursie zgłosiło i pozostaje mi tylko zaapelować o stałą aktywność na profilu (to nią pomagacie mi profile rozwijać, a za tym idą częstsze konkursy i inne aktywności!) i dokładne czytanie konkursowych poleceń na przyszłość :)
Ostatecznie zdecydowałam, że "Szpitalem" nagrodzone zostaną: 

Facebook:
1) Anna Deszcz
Od dobrego thillera psychologicznego oczekuję przede wszystkim rozbudowanego wątku psychologicznego i dreszczyku emocji - to sprawia, że dana historia jest interesująca i wciąga od pierwszych stron... Lubię doszukiwać się, analizować, zastanawiać co "siedzi" w głowach głównych bohaterów, jak się zachowają w danej sytuacji i jak ja bym postąpiła...
Takie książki zostają w pamięci na długo...

2) Lucyna Kmiecik
Od dobrego thrillera psychologicznego oczekuje przede wszystkim adrenaliny. To ona bowiem powoduje, że wzrasta ciśnienie krwi, to ona sprawia, że serce bije szybciej a wyobraźnia działa na najwyższych obrotach. W thrillerach psychologicznych uwielbiam też to, że mogę zagłębiać się w ludzką psychikę poznając schematy zachowań bohaterów, które często wykraczają poza barierę dobra i zła.
Dlatego bardzo cenię w takim gatunku jeśli zabiera mnie on w niezapomnianą podróż w głąb ludzkiego umysłu, który bywa nieobliczalny a dzięki temu każda taka psychologiczna historia jest niezapomniana.

3) Agnieszka Łukomska 
Od dobrego thrillera psychologicznego oczekuję niezgodności z moją własną psychiką, mylenia jej i opisywania działań bohaterów niezgodnie lub nie do końca zgodnie z tym, co odpowiadam sobie w głowie na pytanie "czy też bym tak postąpiła w danej sytuacji". A wszystko po to, by wyjaśniając zagadkę dojść do wniosku, że, kurczę, tak, to było logiczne i oczywiste, a okruchy odpowiedzi wystarczyło zebrać z wcześniejszych stron, na co oczywiście nie wpadłam, bo zmyliła mnie atmosfera opowieści.

Instagram:
4) @kasia995_czyta
Od dobrego thrillera psychologicznego oczekuje przede wszystkim silnego napięcia, mrocznej atmosfery oraz zaskakujących, ale logicznych zwrotów akcji. Ważne są też złożone postacie, których tajemnice i psychologiczne konflikty budują niepewność i sprawiają, że odbiorca do końca nie wie, komu ufać. Dzięki temu historia angażuje emocjonalnie i zmusza do ciągłego kwestionowania tego, co wydaje się oczywiste.

5) @ksiazka.w.pigulce
Oczekuję wyjątkowych emocji, zarwanej nocy i tego, by pamiętać jeszcze długo po zakończeniu o danej książce. A „Szpital” to kolejna medyczna książka, koło której nie mogę przejść obojętnie 😍

Gratulacje!
Czekam na Wasze dane adresowe wraz z numerem telefonu dla kuriera.
Wszystkim uczestnikom dziękuję za zgłoszenia i zachęcam do stałej aktywności, komentowania postów na moich profilach, jak i próbowania swoich sił w kolejnych konkursach!

listopada 24, 2025

"Dziewczyna z kalendarza" Sebastian Fitzek

"Dziewczyna z kalendarza" Sebastian Fitzek

 Autor: Sebastian Fitzek
Tytuł: Dziewczyna z kalendarza
Tłumaczenie: Piotr Kimel
Data premiery: 12.11.2025
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 384
Gatunek: psychothriller
 
Sebastian Fitzek to najpopularniejszy autor thrillerów w Niemczech. Debiutował w roku 2006 tytułem “Terapia”, ale wcześniej, podobnie jak wielu popularnych autorów, książka była kilkukrotnie przez wydawców odrzucana. Jednak gdy wydawcę znalazła, szybko zagarnęła szczyty list bestsellerów jasno sugerując, że Fitzek to nazwisko, które warto obserwować. Teraz, niecałe dwadzieścia lat później autor na koncie ma ponad dwadzieścia bestsellerowych thrillerów, z których część została zekranizowana. Wydawany jest się w 37 krajach, a łączny sprzedany nakład przekroczył ponad 20 milionów egzemplarzy. Każda jego premiera przyciąga tłumy czytelników, w Niemczech premierowe show zapełnia stadiony!
W Polsce jednak do tej pory nie był autorem mocno promowanym, choć pierwsza jego powieść na naszym rynku ukazała się zaledwie dwa lata po debiucie. Od 2012 do 2022 roku jego powieści wydawane było przez niewielkie Wydawnictwo Amber, a po trzech latach przerwy w końcu autor trafił do wydawnictwa, które jest w stanie zrobić wokół jego książek sporo szumu - do Wydawnictwa Albatros.
 
Jedenaście lat temu na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia w Bawarii, w niewielkim miasteczku Rabenhammer doszło do wydarzeń, które zapoczątkowały miejską legendę Dziewczyny z Kalendarza, historii, która od tego czasu analizowana i powtarzana jest przez fanów true crime. Według niej ktoś poddał młodą kobietę wynaturzonej wersji kalendarza adwentowego - zamiast małych przyjemności, każdy kolejny dzień przynosił coraz mocniej wynaturzone tortury… ale to tylko legenda, prawda?
Teraz Olivia, psycholożka i matka jedenastoletniej Almy, natyka się na nią podczas własnych poszukiwań biologicznych rodziców dziewczynki. To dosłownie sprawa życia i śmierci, gdyż Alma choruje na białaczkę, a ciągle nie udało im się znaleźć kogoś, kto mógłby zostać dawcą. Akta adopcyjne jednak są utajnione, ale Olivia zdesperowana jest na tyle, że łapie się najmniejszej nadziei na powodzenie - kiedy więc o Dziewczynie z Kalendarza wspomina jej kobieta sugerująca, że digitalizowała dokumenty adopcyjne w agencji, Olivia zaczyna szukać… I choć brzmi to nieprawdopodobnie, to już wkrótce okazuje się, że z pomocą niespodziewanego sprzymierzeńca będzie musiała legendę ożywić.
 
Książka rozpisana jest na 79 rozdziałów, które dzielone są na trzy czasy, a każdy z nich toczy się w grudniu: współcześnie, jedenaście i dwadzieścia jeden lat wcześniej. Narracja prowadzona jest trzeciej osobie czasu przeszłego z dwóch wiodących (choć nie jedynych) perspektyw: Olivii i Valentiny, dziewczyny, która opisuje zdarzenia sprzed jedenastu i dwudziestu jeden lat. Obydwie bohaterki oddają opowieść swoimi oczami, przekazując czytelnikowi również swoje emocje. Styl powieści jest prosty, ale uważny, obok dialogów, które są nacechowane dużą dawką emocji, cytowane są też i myśli postaci. Autor dobrze wyważył stosunek opisów, dialogów i poruszanych zagadnień uniwersalnych, które wplatają się w tekst bardzo naturalnie przez zawód Olivii. Język jest codzienny, nie pojawiają się w nim przekleństwa. Warto też docenić w tym momencie polskiego tłumacza, który miał zadanie niełatwe z kilku względów - jednym z nich jest na przykład dostosowanie świątecznych piosenek i kolęd tak, by po polsku dobrze brzmiały, utrzymały rytm, a jednak zamiast radosnej treści, stały się makabryczne… Są więc i fragmenty piosenek, jak i artykułów, akt, wiadomości. Całość daje wrażenie uporządkowane, choć do takich wniosków można dojść raczej dopiero po lekturze. W trakcie książkę czyta się sprawnie, płynnie i po prostu dobrze.
“Jako wykładowczyni psychologii nauczyła się, że jej mózg odrzuca coś takiego jak przypadek. Pogodzenie się z nim oznaczałoby przyznanie, że wszyscy jesteśmy tylko piłeczką w rękach losu i nie mamy większych szans decydować o swoim losie. O ironio, dotyczyło to przede wszystkich złych wydarzeń. Mało kto kwestionował wygraną w lotto.”
Jednym z powodów, dla których Sebastian Fitzek jest tak dobrym twórcą thrillerów, jest to, że świetnie potrafi budować napięcie. Wie, kiedy zastosować krótkie, urwane zdania, wie, kiedy rozdział zakończyć i pozwolić ciekawości czytelnika rosnąć. Przede wszystkim jednak wie, jak odciągać uwagę, by to, co miało się zdarzyć faktycznie okazało się zaskoczeniem. I nie ma tu znaczenia czy mówimy o twiście fabularnym zmieniającym spojrzenie na całą lekturę, czy po prostu nagłe pojawienia się jakiej niespodziewanej postaci czy zwykłe trzaśnięcie drzwiami - każda z tych scen zbudowana jest tak, by czytelnik odczuwał niepokój, może nawet i czasem lęk, ale by przede wszystkim był ciekawy, co faktycznie zaraz się stanie i do czego doprowadzą kolejne wydarzenia.
Same twisty fabularne zbudowane są z dużą dokładnością, a choć niektórzy zarzucają autorowi małą prawdopodobność zdarzeń, to moim zdaniem, wszystko jest logicznie pod koniec powieści wytłumaczone. Wiadomo, jest to thriller rozrywkowy, a więc lekkie podciągnięcia fabularne czasami mogą się pojawić, sama jednak nie uważam, by były przesadzone. Myślę, że ważne jest ich psychologiczne wytłumaczenie, które tutaj za każdym razem jest i wypada przekonująco. Rozdzielenie akcji na trzy czasy jest dobrym posunięciem, każdy z nich opiera się o osobną zagadkę, a czytelnik ma za zadanie złożyć ją w jedną całość. Czy jest to wykonalne? Nie jestem pewna, choć teraz po zakończeniu widzę, że niektóre rozwiązania faktycznie były gdzieś tam bardzo subtelnie sugerowane…  jednak autor tak doskonale czytelnikiem manipuluje, że trudno jest nie poddać się jego woli!
“‘Widzimy tylko to, co czujemy’. Oczy są ślepe na rzeczywistość. To dopiero nasz mózg wytwarza obrazy, które uważamy za prawdziwe. A ta wynika ze stanu emocjonalnego, w jakim akurat się znajdujemy (...).”
Osadzając akcję powieści w grudniu, na chwilę przed świętami Bożego Narodzenia, autor robi kilka rzeczy. Przede wszystkim przekręca tradycję kalendarza adwentowego z przyjemnego oczekiwania na święta w makabrę. Jednak ta makabra nie jest specjalnie mocno eksponowana, tortury nie są opisywane szczegółowo, nie ma też wszystkich dwudziestu czterech okienek, więc bazując na dość makabrycznym pomyśle, autor zrobił co mógł, by powieść brutalnością nie epatowała, a jednak poruszała zagadnienia, które poruszać chce - mówi o przemocy tak wielkiej, że społeczeństwo po prostu w nią nie wierzy. I choć na pierwszy rzut oka może się to wydać niemożliwe, to jednak faktycznie tak jest (czego sami mamy teraz przykład obserwując reakcje polskich widzów na “Dom dobry” Smarzowskiego). Autor świetnie i dosadnie przedstawia reakcje społeczeństwa na informację o zbrodni, te odwracanie wzroku, te niedowierzanie, a może po prostu unikanie tematu, bo tak jest łatwiej. A to tworzy zamkniętą reakcję łańcuchową - bo skoro społeczeństwo, policja w zbrodnię nie wierzy, to ofiara nawet nie widzi sensu w szukaniu pomocy.
“Im bardziej monstrualna zbrodnia, tym mniej prawdopodobne, że ktoś uwierzy ofierze. Jej cierpienie było niewyobrażalne, więc kto o zdrowych zmysłach uwierzyłby, że coś takiego mogło się dziać naprawdę?”
Pozostałe nawiązania do świąt Bożego Narodzenia nie są już tak obciążające. Autor przytacza tu przyjemną niemiecką tradycję żywego kalendarza, czyli sąsiedzkich odwiedzin, ale też zwraca uwagę na to, że dla niektórych okres świąteczny zamiast radosny, może być naprawdę trudny. Dość skrajną przypadłość prezentuje sama Olivia, ale przy okazji autor porusza też związanie świątecznych tradycji z np. trunkami procentowymi.
“Istnienie motywów daje nam poczucie bezpieczeństwa. Przypadki stale przypominają nam o tym, czego nie daje się przewidzieć, a tym samym o naszej śmiertelności, z którą nikt nie lubi być konfrontowany.”
Jednak tematem, który przewodzi przez sporą część powieść jest rodzina - bez względu na to czy biologiczna, czy przybrana, chodzi o więzi, który czujemy, które wytwarzamy. Autor wskazuje jak wiele jesteśmy w stanie zrobić dla osób nam bliskim, mimo że w takiej samej sytuacji dla obcych nie kiwnęlibyśmy palcem. I to znowu powoduje dysonans - czy przez więzi rodzinne stajemy się dla reszty społeczeństwa egoistyczni? A może i dalej - czy jesteśmy w stanie krzywdzić innych w imię dobrobytu rodziny? A także dlaczego nawet w rodzinie patologicznej, to ciągle ta rodzina jest taka ważna?
“Jeśli chodzi o własną lub wybraną rodzinę, cel niemal zawsze uświęca środki. Ludzie robią rzeczy, o których wiedzą, że są złe, niewłaściwe, a nawet nielegalne.”
“Dziewczyna z kalendarza” to udany powrót Sebastiana Fitzka na polski rynek książki. Thriller, który świetnie wpisuje się w czas, w który sami właśnie wkraczamy - zima, grudzień, okolica świąt Bożego Narodzenia i tradycji z tym czasem związanych. Thriller, który czyta się dobrze, który fabularnie pochłania, a choć momentami sytuacje mogą wydać się nieprawdopodobne to wystarczy czytać dalej, poczekać na wyjaśnienie i sytuacji i uzasadnienia psychologicznego, okoliczności, które zdarzenia mocno uwiarygodniają. Twisty fabularne przeprowadzone są na najwyższym poziomie, autor skutecznie mieszka w głowach czytelników, manipuluje uwagą i założeniami. A jednak to nie tylko i wyłącznie dobra rozrywka - historia przynosi ważne zagadnienia warte zastanowienia, podnosi wrażliwość na przemoc, na wiarę w to, co wydaje się nieprawdopodobne. Podoba mi się to, co autor tą powieścią prezentuje i czekam na więcej!
“(...) nie wierzyła w żadne siły wyższe, które rzekomo kierują życiem. Bo jeśli te nieszczęśliwe zrządzenia losu zostały z góry zaplanowane, to musiałaby też wierzyć w istnienie zła. W jakiegoś sadystycznego boga, który wymyślił śmierć, bo cieszy go cierpienie jego ludzkich marionetek.
Nie, Olivia nie wierzyła już w żadną biblijną siłę, ale wierzyła w ludzi. Tym, którzy - mimo wszystko - byli dobrzy.”
PS. Książka w Polsce ukazała się w dwóch wydaniach: w miękkiej oprawie ze skrzydełkami oraz w limitowanej twardej z barwionymi brzegami i znikającą okładką. Pierwsza taka książka w Polsce!
 


Moja ocena: 8/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Albatros.

Oprawa miękka:

Limitowana oprawa twarda:

Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!